Kilka miesięcy po rozwodzie niespodziewanie straciłam posadę. Firma, w której pracowałam 10 lat, popadła w długi, co zmusiło kierownictwo do zredukowania etatów. Niestety, na liście do zwolnienia znalazło się również i moje nazwisko.
Miałam bardzo skromne oszczędności, a na eksmałżonka nie mogłam liczyć. Był zajęty imprezowaniem i uganianiem się za spódniczkami. Nie płacił alimentów na dzieci. Oczywiście zamierzałam założyć mu sprawę, ale w pierwszej kolejności musiałam ugasić inny pożar, czyli znaleźć sobie zajęcie.
Nie byłam wybredna, zgłaszałam swoją kandydaturę wszędzie, gdzie się dało, ale bez odzewu. Byłam załamana, bo na własnej skórze przekonywałam się o tym, że kobiety po 40. są na rynku pracy niewidoczne. Wypytywałam także znajomych, czy nie słyszeli przypadkiem o jakiejś ofercie. Wtedy odezwała się Elka.
– A co byś powiedziała, na sprzątanie domów bogatych ludzi? – zapytała. – Ja się z tego utrzymuję i się nie skarżę.
W pierwszej chwili lekko się skrzywiłam. Ja, osoba z wyższym wykształceniem, która przez tyle lat pracowała w biurze, miałaby czyścić kible i zmywać podłogi? Koleżanka rzecz jasna natychmiast zauważyła grymas, jaki pojawił się na mej twarzy.
– Wiem, co sobie pomyślałaś – uśmiechnęła się – ale uwierz, to jest całkiem spoko. Jest to praca fizyczna, ale na zarobki nie narzekam. Spróbuj, co ci szkodzi?
– W sumie to nie mam wyjścia – westchnęłam głęboko i poprosiłam Elkę o pomoc w znalezieniu czegoś w tym kierunku.
Chętnie się zgodziła i już kilka dni później dała mi namiary na małżeństwo szukające sprzątaczki. Zadzwoniłam i umówiłam się na spotkanie. Pani, która odebrała, powiedziała, że najpierw chce porozmawiać, bo mają kilka kandydatek i ona musi podjąć decyzję. Nie przypuszczałam, że i w tym fachu odbywają się castingi, bo to przecież żadna filozofia jechać mopem po podłodze.
Nie ma sprawiedliwości na tym świecie
Stawiłam się na rozmowę w wyznaczonym terminie pod wskazanym adresem. Już z zewnątrz dom robił ogromne wrażenie, a kiedy znalazłam się w środku, poczułam się wręcz onieśmielona. Otworzyła mi właścicielka, pani Andżelika. Wysoka, o nienagannej figurze, z idealną fryzurą i makijażem niczym z żurnala. Wyglądała jak modelka, a była mniej więcej w moim wieku.
– Proszę, niech pani wejdzie – miała sympatyczny, ciepły głos zupełnie niepasujący do wyniosłego i chłodnego wizerunku.
Oprowadziła mnie po domu i wyjaśniła, co należałoby do moich obowiązków. Przy okazji wypytywała o różne rzeczy dotyczące mojego doświadczenia. Nie sprawiała wrażenia, że przeszkadza jej to, iż wcześniej nie zajmowałam się zawodowo sprzątaniem.
– Skoro ma pani dwójkę dzieci, to z pewnością coś pani o tym wie – podsumowała.
– Ukryć się nie da – przytaknęłam.
Dom był urządzony z klasą, jak żywcem wyjęty z luksusowych katalogów. Widać było, że gospodarze na tym nie oszczędzali. Gdybym ja miała tyle pieniędzy… Pomiędzy żebrami pojawiło się ukłucie zazdrości. Skąd tyle niesprawiedliwości na tym świecie? Ci ludzie opływali w luksusy. Tymczasem ja z dzieciakami kisiłam się w niewielkim, dwupokojowym mieszkaniu, zastanawiając się, za co będziemy żyć przez najbliższe miesiące.
Nie liczyłam na to, że uda mi się dostać tę posadę, a jednak ku mojemu zdziwieniu dwa dni później otrzymałam telefon od pani Andżeliki, że jeśli jestem tylko gotowa, to mogę podjąć u nich pracę.
Przez parę pierwszych dni oswajałam się ze swoimi obowiązkami oraz z nowymi pracodawcami. Zarówno Andżelika, jak i jej mąż, byli bardzo mili, niemniej nie potrafiłam się oprzeć wrażeniu, że patrzą na mnie z góry. Nie było to komfortowe, ale zaciskałam zęby i robiłam swoje, bo rozpaczliwie potrzebowałam pieniędzy.
Właścicielka tej pięknej posiadłości przygotowała listę zadań, jakie mam do wykonywania w ciągu tygodnia. Okazało się, że pracy jest całkiem sporo. Sprzątając willę i podziwiając te wszystkie kosztowne przedmioty, dosłownie gotowałam się w środku. Wiele oddałabym za to, żeby nie martwić się o stan swojego konta.
Z jednej strony byłam zła na gospodarzy za to, że im się powiodło, a z drugiej karciłam się, bo była to całkowicie irracjonalna złość. W każdym razie coraz częściej nachodziły mnie refleksje, w którym momencie mojego życia popełniłam błąd.
Gdy wracałam do siebie, utwierdzałam się w przekonaniu, że niczego nie osiągnęłam i nie zapewniam dzieciom tego, co powinnam. Mówi się, że pieniądze szczęścia nie dają, ale ja się z tym nie zgadzam. Otwierają wiele drzwi i stwarzają możliwości, o których przeciętna szara mysz – taka jak ja – wyłącznie marzy. W najbliższej perspektywie miałam walkę z eksmężem o alimenty. Znałam go na tyle dobrze, że żadne postanowienie sądu nie zmieni jego nastawienia, bo jak nie będzie dalej chciał płacić, to tego nie zrobi.
Złożyli mi zaskakującą propozycję
Od Elki słyszałam, że bogacze często testują osoby, które zatrudniają w swych domach. Tak też się stało i w moim przypadku. Zostawiali w widocznych miejscach pieniądze lub drogą biżuterię, chcąc w ten sposób sprawdzić, czy schowam je do kieszeni. Coś takiego w ogóle do głowy by mi nie przyszło, ale podejrzałam, że domu jest zainstalowany dyskretny monitoring. Mając taką posiadłość, na pewno założyłabym w niej kamery.
Kiedy przekonali się, że nic wartościowego nie znika, a ja nie wyciągam rąk po to, co nie moje, zaczęli sondować, w jakim stopniu jestem elastyczna pod względem czasowym.
– Czy byłoby problemem, gdyby do pani obowiązków należały też zakupy? – zapytała pani Andżelika. – Naturalnie za to zapłacimy.
Zgodziłam się, a po upływie bodajże dwóch tygodni padło podobne pytanie dotyczące gotowania. Kusili kasą, więc na to również przystałam. Ani się obejrzałam, jak ośmiogodzinny dzień pracy zamienił się w dwunastogodzinny. Nie byłam zbytnio zadowolona z takiego obrotu sprawy, lecz wysokość przelewów na konto stanowiła znakomitą rekompensatę. Bogu dziękowałam, że moi chłopcy nie byli już maluchami – Jacek miał 16 lat, a Maciek 13.
Któregoś dnia, gdy zbierałam się powoli do wyjścia, Andżelika spytała, czy znajdę jeszcze chwilę na pogawędkę. Przytaknęłam i udałam się za nią do salonu, gdzie w fotelu siedział Marek, jej mąż.
– Pani Marto, chcielibyśmy złożyć pani pewną propozycję – odezwał się do mnie po raz pierwszy, odkąd u niego pracowałam.
– Chętnie o niej posłucham – odparłam uprzejmie.
– Oboje z żoną jesteśmy z pani zadowoleni, a o solidnych pracowników nie jest dzisiaj łatwo – czekałam, aż facet przejdzie do sedna.
– Dziękuję.
– Ma pani mnóstwo obowiązków, więc może w ciągu tygodnia przeprowadziłaby się pani tutaj? Oczywiście z dziećmi.
Patrzyłam z niedowierzaniem to na Marka, to na Andżelikę. Oznajmiłam, że muszę omówić temat z chłopcami i dam im znać. Osobiście nie byłam przekonana do tego pomysłu, ale Jacek i Maciek tak naciskali, że wyraziłam zgodę.
Z pracownika zrobili niewolnika
Zawsze miałam poważny problem z asertywnością, a raczej z jej brakiem. Szybko się przekonałam, że przeprowadzką strzeliłam sobie w kolano. Teraz harowałam non stop i byłam na każde skinienie gospodarzy.
Co więcej, w posesji zamieszkała matka Andżeliki – stara i schorowana kobieta, a do tego potwornie kapryśna. Dawała mi ostro w kość, a zajmowanie się nią było też moim zajęciem. W ogóle nie miałam czasu dla siebie, a wieczorem dosłownie padałam na twarz.
Wstawałam o piątej i zasuwałam do wieczora. Jednakże wciąż nie umiałam się postawić, a tym bardziej zrezygnować z pracy. Po 9. miesiącach funkcjonowania w klatce, bo inaczej się tego nazwać nie da, powiedziałam „dość”. Poprosiłam o wolny piątek, żeby mieć dłuższy weekend, zabrałam chłopców i w poniedziałek tam nie wróciłam. Wysłałam Andżelice krótką wiadomość, że czekam na ostatni przelew i że od porządku w jej willi ważniejsze jest dla mnie odzyskanie własnego życia.
Czytaj także:
„Na emeryturze miałam szaleć, jakby jutra miało nie być. Chciałam wyjść do ludzi, a wylądowałam w pieluchach”
„Panna próbowała wrobić mnie w dziecko. Powinienem ją pogonić, ale zakochałem się jak szczeniak. Nie wiem, co robić”
„Jestem babcią na pełen etat. Piorę, sprzątam, gotuję. Jak tak dalej pójdzie, to wnuki zaczną do mnie mówić >>mamo<<”