Nauczycielka z miasta i rolnik, to nie powinno się było udać. Rodzina i znajomi nie szczędzili mi przestróg.
– Wytrzymasz najwyżej trzy miesiące i wrócisz – zawyrokowała mama. – Pomyślałaś o dzieciach? Mateusz i Andżelika nie odnajdą się na wsi, skazujesz je na złe warunki.
Mówiła o Małej Wsi, jakby to było wygnanie, a przecież w mieście nie opływaliśmy w luksusy. Gnieździliśmy się w wynajętym mieszkanku, w którym z trudnością mieściły się nasze łóżka, szafa i stół. Na nic więcej nie było mnie stać, na alimenty od Łukasza nie mogłam liczyć. Po rozwodzie zniknął z kraju, zamieszkał w Bawarii, gdzie ułożył sobie życie z blond Niemką. Z początku pamiętał o dzieciach, dzwonił, przysyłał zabawki i drobne kwoty, ale odkąd urodził mu się syn, świeża miłość ojcowska całkiem zresetowała mu mózg.
Łukasz zamilkł i przestał odbierać telefon. Może zmienił numer?
Tak powiedziałam dzieciom, żeby nie łamać im serc, ale Andżelikę trudno było oszukać. Młodszy Mateusz dłużej dopytywał się o ojca, lecz w końcu i on zamilkł.
– Wytłumaczę dzieciom, gdy podrosną – oszukiwałam się, bo jak miałam wyjaśnić powody, dla których tatuś przestał się do nich odzywać; dorosły by tego nie pojął, a co dopiero dzieci.
Trzy lata później pojawił się Wojtek. Poznaliśmy się na imieninach jego kuzynki, na które zaprosiła mnie przyjaciółka. To był wyreżyserowany przypadek, który miał doprowadzić do spotkania dwóch samotnych serc. Dziewczyny zabawiły się w swatki, i to tak skutecznie, że stały się matkami chrzestnymi naszego związku. Wojtek od razu mi się spodobał, ale byłam ostrożna. Sympatyczny i budzący zaufanie facet niekoniecznie musi być taki, na jakiego wygląda. Wojtek był, moje dzieci zauważyły to szybciej niż ja.
– Wojtek jest super – twierdził Mateusz. – Jak dorosnę, chcę być taki jak on.
Andżelice dłużej zajęło przekonanie się do obcego mężczyzny, lecz gdy i ona obdarzyła go zaufaniem, przestałam się wahać.
Po ślubie byłam szczęśliwa, ale i z lekka przerażona. Najbardziej bałam się córeczki Wojtka
Ania od śmierci matki mieszkała z dziadkami, była cichym i grzecznym dzieckiem, a mimo to śniła mi się po nocach. Miałam zostać jej macochą i opiekunką, bo Wojtek bardzo chciał, żeby Ania wróciła do domu. Teraz kiedy miała w nim zamieszkać kobieta i gospodyni, czyli ja, nic nie stało na przeszkodzie, by połączyć rodzinę. A raczej dwie rodziny. Nie miałam pojęcia, jak to przeprowadzić. Czy Ania mnie zaakceptuje? Nie ucieknie do dziadków, których dom przyzwyczaiła się uważać za swój? Czy nie będzie zazdrosna o moje dzieci? I co na to Mateusz i Andżelika?
Z tego wszystkiego zapomniałam przejmować się trudami życia na wsi. Przeprowadzka nie zajęła wiele czasu. Spakowałam nasz dobytek w pudła, Wojtek przewiózł je do siebie, zapakował nas do samochodu. Wylądowaliśmy w Małej Wsi w deszczowy, listopadowy dzień, najgorzej, jak można.
– Jak tu brzydko – skrzywił się prawdomówny Mateusz, patrząc na zalane wodą podwórko i nagie gałęzie drzew w przydomowym sadzie.
– I śmierdzi krową – uzupełniła Andżelika, która tego dnia uparła się wystroić w różową spódniczkę, żeby zrobić dobre pierwsze wrażenie.
Na wiejskim podwórzu wyglądała jak baletnica zabłąkana z innej bajki. Córeczka zrobiła kilka drobnych kroków po mokrej trawie, wyglądając na tak nieprzystosowaną do wiejskich warunków, jak tylko to było możliwe. Nie zdawała sobie sprawy, że obserwuje ją z ganku inna mała dziewczynka. Dopiero jej śmiech odwrócił uwagę Andżeliki od wiejskich uroków.
– Potrzebujesz kaloszy, jak chcesz, to ci pożyczę! – zaproponowała Ania. Andżelika czujnie podniosła głowę.
– A gdzie je masz? – spytała nieufnie.
– W domu, chodź, pokażę ci.
Obie dziewczynki skierowały się do furtki. Chciałam zatrzymać córkę, ale ktoś złapał mnie za ramię.
– Niech idzie, tutaj nie zginie, to nie miasto, a my mieszkamy niedaleko, za zakrętem – powiedziała matka Wojtka, pulchna, równie jak syn sympatyczna kobieta o ciekawskich oczach.
A więc tam był dom Ani, u dziadków. Spojrzałam ze współczuciem na Wojtka
Rodzice mieli mu pomóc zająć się córką po śmierci żony, ale sytuacja wymknęła się spod kontroli. Wygodniej im było opiekować się dzieckiem we własnym domu, więc Ania przeniosła się do nich. To miała być sytuacja przejściowa, ale jak wszystkie prowizorki, okazała się nadzwyczaj trwała. Teraz miało się wszystko zmienić, córka Wojtka powinna znów zamieszkać z ojcem i… ze mną, kobietą której nie zdążyła jeszcze dobrze poznać.
Nagle zrozumiałam, że nie podołam. Jak połączyć dwie, a wliczając dziadków Ani, nawet trzy rodziny w zgrabnie funkcjonującą całość? Wojtek mi pomoże, mogłam na niego liczyć, ale zdawałam sobie także sprawę z tego, że wiele będzie zależało ode mnie. A ja nie miałam pojęcia, co robić.
– Mamo, dokąd one poszły? Nudzę się – Mateusz z miną wyalienowanego pociągnął mnie za rękaw, przerywając tok ponurych myśli.
– Andżelika zaraz wróci – zaczęłam tłumaczyć, ale przerwała mi teściowa.
– Zaprowadzę cię do dziewczynek – zaproponowała, wyciągając rękę, a mój synek bez wahania ją chwycił i odmaszerował z nową babcią.
Może kiedyś zechce jednak zamieszkać z nami
Trochę mnie ta sytuacja zaskoczyła. Miałam opiekować się trojgiem dzieci, a zostałam bez żadnego.
– Masz mnie – przypomniał się Wojtek. – Nigdzie się nie wybieram, chyba że do domu. Przecież nie będziemy stać na deszczu? Trochę przemokłem.
Dzieci wróciły po godzinie, lecz nie na długo. Zjadły i znów pobiegły za Anią, tym razem do stodoły.
– Bawimy się, mamusiu! – oznajmił Mateusz anielskim głosikiem i znikł.
Nie byłam przyzwyczajona do tracenia z oczu dzieci, a już na pewno nie na pół dnia. A one aż do kolacji biegały po deszczu z jednego domu do drugiego, zahaczając po drodze o wszystkie budynki gospodarcze.
– Jeszcze kataru dostaną – denerwowałam się, wyglądając na zalane deszczem podwórze.
– Nic im nie będzie, na wsi dzieci mają o wiele więcej swobody. Przyzwyczaisz się. – Wojtek przytulił mnie, jakby chciał ochronić przed zmartwieniami.
Na kolacji zameldowała się cała trójka, przystrojona nie do poznania.
– Zamieniłyśmy się ubraniami, Ania chciała ponosić moją spódniczkę – wyjaśniła niedbale Andżelika, oblizując łyżkę po miodzie.
– Mamo, kupisz mi kalosze? Takie same jak Ani.
– I mnie! – upomniał się Mateusz.
– Jasne, kupimy ci męskie gumiaki, a dziewczynom jednakowe kolorówki – obiecał Wojtek.
Przy stole było gwarno i rodzinnie. Niepotrzebnie się martwiłam, Ania świetnie się tu czuje – ledwie to pomyślałam, do kuchni weszła teściowa.
– Przyszłam po Anię, bo nie lubi sama chodzić po ciemku – wyjaśniła, jakby to było oczywiste, że zabiera wnuczkę.
– Myślałam, że Ania zostanie z nami – bąknęłam. Przy stole zaległa cisza.
– Dobranoc – usłyszałam grzeczne pożegnanie i Ania odeszła z babcią.
– Musimy być cierpliwi, w końcu mała się do nas przekona – powiedział Wojtek, jak zwykle biorąc na siebie ciężar odpowiedzialności za dobre samopoczucie bliskich.
– To ja powinnam pocieszać ciebie – zaprotestowałam. Pokręcił głową.
– Nie trzeba, wierzę, że miłość przyprowadzi moją córkę z powrotem.
Andżelika i Mateusz patrzyli w niego jak w obraz. Jeśli jeszcze żywili jakieś uprzedzenia wobec ojczyma, w tej właśnie chwili się ich pozbyli. Kto powiedział, że dzieci nic nie rozumieją? Jest wprost przeciwnie. Pierwszy dzień na wsi minął całkiem przyjemnie, a drugiego zaspałam.
Obudził mnie ziąb. Za oknem było ciemno, wiatr szumiał, atakując stary dom
Opatuliłam się kołdrą, żeby złapać jeszcze trochę snu, ale coś mnie zastanowiło. Wojtek gdzieś zniknął. Włożyłam szlafrok, a po namyśle jeszcze sweter i poszłam do kuchni. Tu przynajmniej było ciepło, resztki śniadania stały na stole, co oznaczało, że mąż już rozpoczął dzień. Która godzina? – stary budzik stojący na szafce wskazywał szóstą. W ten sposób dowiedziałam się, że dzień na wsi zaczyna się dużo wcześniej, niż myślałam.
Kiedy nastała wiosna, pobudki stały się przyjemniejsze. Poranki rozpoczynały się śpiewem ptaków i gdakaniem kur, a także, niestety, pianiem koguta, który tak głośno i obowiązkowo witał słońce, że zalęgła się we mnie myśl o rosole z wrzaskliwego ptaka. Nie wiem, jak zdołałabym się przyzwyczaić do wiejskiej odmienności, gdyby nie Wojtek. Dla takiego faceta warto było się trochę pomęczyć, on wiedział, że potrzebuję czasu, żeby ogarnąć nowe obowiązki, i wyręczał mnie, w czym mógł. To był najpiękniejszy wyraz miłości, bo przecież miał dużo pracy w gospodarstwie.
Zimę jakoś przetrwałam, wiosną Wojtek zainstalował bojler na ciepłą wodę i od tej pory życie stało się lżejsze. Mateusz i Andżelika szybciej polubili Małą Wieś. Zapisałam ich do szkoły, tej samej, w której znalazłam pracę. Uczyłam matematyki również klasę Ani, i co dzień drżałam, czy nie zrażę jej do siebie stawianymi wymaganiami. Córka Wojtka wciąż mieszkała z dziadkami, choć spędzała u nas coraz więcej czasu. Zaprzyjaźniła się z Andżeliką i obie dziewczynki stały się nierozłączne. Mateusz łaził za nimi jak cień, dopóki Wojtek nie przewiózł go traktorem.
Od tej pory mój synek towarzyszył ojczymowi, domagając się przydziału męskich obowiązków. Wojtek śmiał się, że mały rośnie na prawdziwego gospodarza, i chętnie obarczał go rozmaitymi zadaniami. Na wsi dzieci pracują od małego, moje też musiały zawinąć rękawy. Nasunął mi się pewien pomysł… A gdybym poprosiła Anię o pomoc, wyolbrzymiając trudności z gotowaniem na kuchni, która miała już swoje lata i mnóstwo fanaberii? Córka Wojtka trochę się zdziwiła, że mądra pani nauczycielka ma kłopoty z najprostszymi czynnościami, ale obiecała nauczyć mnie wszystkiego.
Ania była bardzo uprzejma, to kluczowe słowo, jeśli o nią chodzi
Nie wiedziałam, co naprawdę myśli, wszystkie uczucia ukrywała za grzecznymi formułkami, skutecznie uniemożliwiając mi bliższe poznanie. Polubiła mnie czy nie? Zaakceptowała moją obecność u boku ojca? Nie miałam pojęcia, próby dotarcia do jej serca Ania zbywała nic nieznaczącymi, grzecznymi odpowiedziami, a kwitowała ucieczką do dziadków, gdzie najwyraźniej czuła się lepiej niż u ojca i jego nowej rodziny.
Co dzień przeżywałam gorycz porażki, martwiłam się, że nie potrafię zachęcić Ani do powrotu, że zawiodłam Wojtka, który bardzo liczył na odzyskanie córki. Urządził jej na górze śliczny pokoik, z którego czasem korzystała, ale zostać z nami nie chciała. Może jak poczuje się gospodynią we własnym domu, zrozumie, że jej miejsce jest przy kochającym ojcu – myślałam, patrząc, jak Ania krząta się po kuchni, wzbudzając zazdrość Andżeliki, która nie umiała połowy tego.
Z pomocą przyszło mi wyjątkowo paskudne przeziębienie, które dopadło Andżelikę i mnie, w zadziwiający sposób omijając resztę rodziny. Wysoka gorączka wykluczyła nas z życia, ograniczając aktywność do leżenia w łóżku. Próbowałam ambitnie podjąć obowiązki, zwlekłam się z pościeli, chcąc upichcić cokolwiek do jedzenia. W kuchni zastałam Anię obierającą ziemniaki. Podniosła na mnie oczy tak podobne do Wojtkowych i powiedziała surowo:
– Tata nie pozwolił pani wstawać, ja się wszystkim zajmę.
Usiadłam ciężko na krześle, bo zakręciło mi się w głowie. Potrzebowałam pomocy, ale przecież nie mogłam wymagać od dziesięcioletniej dziewczynki, by zajęła się domem.
– A kury? – jęknęłam. – Przecież muszę je nakarmić, wybrać jaja, przygotować do odbioru.
– Babcia się wszystkim zajęła – powiedziała Ania i spokojnie wróciła do obierania ziemniaków.
To była kolejna lekcja dla miastowej. W razie kłopotów, możesz liczyć na pomoc najbliższej rodziny. Ania została z nami tydzień, twierdząc, że będzie potrzebna nudzącej się w łóżku Andżelice. O mnie nie wspomniała słowem, ale tak się jakoś porobiło, że zaczęłyśmy normalnie rozmawiać. Nie ukrywałam radości, a ona dobrze to odebrała. Lubimy ludzi, którzy nas lubią, więc Ania stopniowo zaczęła się do mnie przekonywać. Pod koniec wiosny niespodziewanie postanowiła, że zamieszka z nami na trochę, żeby być bliżej Andżeliki.
– Idą wakacje, wygodniej nam będzie się bawić – powiedziała, a Wojtkowi pojaśniały oczy. Jego córka zrobiła milowy krok na drodze do domu.
Czytaj także:
Moja córka zakochała się w... narzeczonym własnej ciotki
Mój syn zerwał z dziewczyną, bo zakochał się w nauczycielce
Moja mama i teściowa zajmowały się wnukiem. I ciągle przy nim kłóciły