„Miałam 16 lat, gdy na świat przyszedł mój syn. Ojciec kazał mi go oddać, a ja nie protestowałam”

Smutna kobieta w ciąży fot. iStock by GettyImages, VioletaStoimenova
„Miałam pojechać do babci i tam zostać aż do narodzin dziecka. Po porodzie miało pozostać w szpitalu, a ja po sześciu tygodniach miałam zrezygnować z praw do niego. Jak to ujął ojciec - sprawa będzie załatwiona”.
/ 07.02.2024 08:30
Smutna kobieta w ciąży fot. iStock by GettyImages, VioletaStoimenova

Zmierzchało. Tradycyjnie o tej godzinie wszyscy zebraliśmy się w kuchni. Andrzej z komputerem, Krzyś z zeszytami, a ja z głową w książce. Co jakiś czas pomieszałam w garnku, w którym gotowała się zupa na następny dzień. Andrzej mógł pracować w biurze, a Krzyś robić zadania domowe w swoim pokoju, ale i tak zawsze wybierali wspólne spędzanie czasu w kuchni.

– A to dlatego, że chcemy siedzieć sobie z tobą – mówili.

A ja, mimo smutnych wspomnień, które pewnie zostaną ze mną już na zawsze, czułam się bardzo szczęśliwa.

Pamiętam, jaki był mały i bezbronny

Gdy przyszedł na świat, nie miałam jeszcze 17 lat i nie miałam żadnego wpływu na sytuację. Wszystkim rządził mój ojciec. Gdybym choć miała okazję się wypowiedzieć... Ale kiedy padło hasło "ciąża", nagle z kochanej córki stałam się problemem, który trzeba jak najszybciej rozwiązać.

W tamtym czasie ojciec był wójtem, a rodzice mojego chłopaka pracowali jako nauczyciele w lokalnej szkole. Przekonał ich do swojego pomysłu bez problemu, a oni zgodzili się błyskawicznie – po tygodniu mój chłopak trafił do liceum z internatem w odległym mieście. Pamiętam ironiczny uśmiech ojca, kiedy powiedział:

– Twój Romeo to jest naprawdę grzeczny chłopiec. Nawet nie protestował, wiesz? Chyba mu się pomysł spodobał, wydawał się wręcz zadowolony z tej sytuacji.

Następnie przyszła pora uporać się ze mną. To ja byłam tu przecież największym problemem. Kazali mi więc pojechać do babci i pozostać u niej aż do momentu porodu. Dziecko miało potem zostać w szpitalu, a ja miałam po sześciu tygodniach zrezygnować z praw rodzicielskich. Jak powiedział wtedy mój ojciec, "wszystko będzie załatwione".

– Proszę cię, mamo – prosiłam, błagałam – mamo, potrzebuję twojego wsparcia, to moje dziecko, nie mogę go oddać, mamo…

– Kochanie, przecież sama jesteś jeszcze tak młoda, masz całe życie przed sobą, czas zagoi rany, zapomnisz o tym. Nie marnuj sobie życia w tym wieku.

Moją ostatnią deską ratunku była babcia. Ale ojciec chyba wiedział, co mi chodzi po głowie. To on mnie zawiózł do babci, wrzucił mój bagaż do przedpokoju i stojąc w drzwiach, stwierdził:

– Dobrze. Niech mama ma świadomość, że nie ma odwrotu od tej decyzji. To jest nieodwołalne. Chyba że zdecyduje się mama sama utrzymywać ją i tego dzieciaka.

Mój poród ciągnął się strasznie długo, zupełnie tak, jakbyśmy oboje nie chcieli się rozstać. A kiedy wreszcie to wszystko się skończyło, doktor oznajmił:

– Możemy go od razu zabrać, nie musi go pani widzieć, jeśli pani nie chce.

– Nie, nie, muszę go zobaczyć, chcę, proszę...

Pozwolili mi wziąć go na ręce, dosłownie na chwilę. Zapatrzyłam na jego piękne, niebieskie oczy, głaskałam ciemne włoski, przyglądałam się znamieniu, które miał na rączce. Ja miałam dokładnie takie samo...

Nie posłuchałam ojca, który naciskał, żebym wróciła do domu. Przestałam się go bać. Co jeszcze mógł mi zrobić? Co jeszcze zabrać?

Zdecydowałam się zamieszkać z babcią. Tam skończyłam szkołę, a później studia. Poza nauką nic mnie wtedy nie interesowało. Nie spotykałam się z nikim, nie wychodziłam nigdzie. Czasem dzwoniłam do miejsca, do którego oddano moje dziecko do adopcji. Powiedzieli mi wszystko, co mogli – że mój syn jest zdrowy, że jego nowi rodzice go bardzo kochają... Nie znałam nawet jego imienia. To tyle. Nic więcej mi po nim nie zostało.

– Haniu, musisz zrozumieć, że jeżeli nie przestaniesz wciąż rozgrzebywać starych ran, to one nigdy nie zaleczą – mówiła babcia – nie powinnaś ciągle myśleć o przeszłości. Popatrz, masz jeszcze tyle życia przed sobą...

Ale o czym miałam niby rozmyślać? O przyszłości? O mężu, dzieciach? Dzieciach, którym albo będę mówić nieprawdę, albo powiem im: "macie jeszcze starszego brata, ale go kiedyś oddałam". Wolałam już żyć w samotności.

Po pewnym czasie zaprzyjaźniłam się z Andrzejem. Był zatrudniony w tej samej firmie co ja, ale nie mieliśmy okazji wcześniej się spotkać. To nie było wcale takie dziwne, był równie samotny jak ja. Spędzał cały dzień zapatrzony w ekran komputera, a o godzinie 16 kończył pracę i szedł do domu. Prawdopodobnie nigdy bym na niego nie zwróciła uwagi, gdyby nie przypadkowo usłyszany fragment rozmowy:

–  W sumie szkoda, że taki atrakcyjny mężczyzna jest samotny.

– Mówią, że sam wychowuje swojego syna.

– Aaa, proszę bardzo... Myślę, że wiele kobiet chciałoby mu pomóc, jeśli by zechciał i dopuścił kogoś do siebie...

Zaczęłam go ukradkiem podglądać. Faktycznie, był atrakcyjny. Wyglądał też na bardzo smutnego.

Wydawał się samotny, tak samo samotny jak ja...

Po raz pierwszy od mojego pierwszego, młodzieńczego i pełnego konsekwencji związku, poczułam szybsze bicie serca. I... Też zaczęłam kończyć pracę o 16. Po kilku spotkaniach przy wyjściu z biura zaczęliśmy się do siebie uśmiechać i rozmawiać o jakichś kompletnie nieważnych, błahych rzeczach, takich jak pogoda. W firmie już nie przechodziliśmy obok siebie bez słowa, nagle też okazało się, że w tym samym czasie idziemy sobie zrobić kawę, a niedługo później zaczęliśmy wspólnie jeść obiady w firmowej stołówce.

Nasza relacja rozwijała się w zastraszającym tempie, coś przyciągało nas do siebie z nieprzepartą mocą.

Najpierw zaczęliśmy się spotykać, początkowo tylko w weekendy. To były krótkie spotkania, bo Andrzej nie chciał zostawiać swojego synka na długo u sąsiadów. Mówił, że jego dziecko ciągle bardzo tęskni za mamą i jest przez to smutne oraz nerwowy.

– Moja żona odeszła dwa lata temu – mówił – i wciąż tak bardzo mi jej brakuje... To może zabrzmi głupio, ale byliśmy naprawdę szczęśliwi i bardzo się kochaliśmy... I wiesz, przez bardzo długi czas nie mogłem sobie nawet wyobrazić, że kiedykolwiek będę mógł pokochać kogoś innego. Ale potem pojawiłaś się ty i stało się coś niewiarygodnego. Zupełnie tak, jakby moje serce nabrało nowego rozmiaru. I wiesz, nie zrozum mnie źle, zawsze już będzie w nim moja żona, ale teraz jest tam również miejsce dla ciebie. Bardzo dużo miejsca. A wraz z tobą nadszedł dla mnie wreszcie czas radości i chęci do życia.

Chwycił mnie za dłonie i spojrzał głęboko w moje oczy.

– Haniu, moja droga, rzadko opowiadasz o sobie, ale mam wrażenie, że życie cię nie oszczędzało. Chcę zawsze być przy tobie, troszczyć się o ciebie i dawać ci wsparcie. Dopiero teraz zdałem sobie sprawę, jak bardzo wcześniej czułem się samotny.

– Co na to twój synek? – zapytałam – Jak sądzisz, czy mnie zaakceptuje, polubi?

– Jestem więcej niż pewny, że tak – spojrzał na mnie pełen czułości – nie ma innej opcji. Za dwa dni obchodzi swoje siódme urodziny. Wydaje mi się, że to świetna okazja, żebyście się poznali.

Moje też będzie miało 7 lat...

– Musisz wiedzieć – mówił tymczasem Andrzej – że tak naprawdę to nie jest moje biologiczne dziecko. Moja żona nie mogła zajść w ciąże, a my tak bardzo pragnęliśmy dziecka... Więc przygarnęliśmy Krzysia, kiedy był jeszcze niemowlakiem.

Zamurowało mnie. To było jak zrządzenie losu. Ktoś wysłuchał moich modlitw. Nic nie zdarzyło się bez powodu. Całkowity przypadek sprawił, że na mojej ścieżce pojawił się Andrzej, dzięki czemu mój mały syn do mnie wrócił.

Nie mogłam się już doczekać tych urodzin. Kiedy wchodziłam do domu Andrzeja, niemalże trzęsłam się ze stresu. Zaraz go zobaczę…

– Poznajcie się – Andrzej też był wyraźnie spięty – Krzysiu, to jest pani Hania, moja najbliższa przyjaciółka.

Spod bujnych, rudych włosów spoglądały na mnie poważne, szare oczy. Twarz była dla mnie zupełnie obca, nie znalazłam w niej niczego znajomego. Już nawet nie sprawdziłam dłoni, na której powinno być wspólne dla nas znamię. To nie był ten sam chłopiec. Starałam się z całych sił, żeby nie wybuchnąć płaczem. Pomimo starań Andrzeja, to nie była wcale wesoła impreza. Nie mogłam ukryć swojego smutku. Musiałam na chwilę zostać sama.

– Idę na balkon – powiedziałam – muszę nabrać trochę świeżego powietrza.

– Jasne. To ja zajmę się naczyniami – Andrzej zaczął sprawnie sprzątać talerze.

Oparłam się o balustradę i mocno zacisnęłam na niej dłonie, próbując opanować emocje.

– Dlaczego pani wygląda na taką smutną? – niespodziewanie usłyszałam pytanie Krzysia. Stał teraz obok i patrzył na mnie z wyrazem współczucia na twarzy.

– Tęsknię za moim małym synkiem – powiedziałam szczerze.

– Czuję to samo, kiedy myślę o mamie – oczy Krzysia zasnuły się łzami – ale tata mówi, że musimy być odważni.

Przykucnęłam i delikatnie chwyciłam jego malutką dłoń. Poczułam się niesamowicie zawstydzona. Ten dzieciak był o wiele bardziej inteligentny i mądrzejszy ode mnie. Ja myślałam tylko o swoim cierpieniu, a on...

– Rozumiem, że to nie jest łatwe – mój głos drżał – też mi to nie idzie najlepiej, ale musimy się starać...

Gdy Andrzej do nas przyszedł, my, mocno do siebie przytuleni, oboje płakaliśmy. Tak właśnie zaczęła się nasza miłość. Wtedy też zrozumieliśmy, że wszyscy mamy ogromne serca, które są w stanie pomieścić zarówno to, co już minęło, jak i to, co właśnie się dzieje.

Czytaj także:
„Rodzice wbijali nam do głowy, że rodzeństwo, nawet przyrodnie, powinno się kochać. No to się pokochaliśmy. Dosłownie”
„Córka przyprowadziła o 30 lat starszego od niej wybranka. Myślałam, że gorzej być nie może, aż usłyszałam o ich planach”
„Po śmierci przyjaciółki nie czekałam, aż inna mnie ubiegnie i weszłam do łóżka jej mężowi. Był moim marzeniem”
 

Redakcja poleca

REKLAMA