„Miałam 14 lat, gdy urodził się mój brat. Zamiast się uczyć i wyjść na ludzi, musiałam go niańczyć”

kobieta, której rodzice nie doceniali fot. Adobe Stock, Halfpoint
„Nie byłam już księżniczką rodziców, a stałam się służącą. Po powrocie ze szkoły musiałam opiekować się bratem, bo mama chciała odpocząć. Janek ciągle płakał, więc nie mogłam się skupić na nauce. Gdy się poskarżyłam, rodzice uznali że biorę narkotyki”.
/ 17.12.2021 03:05
kobieta, której rodzice nie doceniali fot. Adobe Stock, Halfpoint

Miałam wszystko – własny pokój, piękne zabawki, ubrania, a przede wszystkim miłość i zainteresowanie rodziców. Tata nazywał mnie swoją małą księżniczką, mama słoneczkiem na niebie.

Czy chciałam mieć rodzeństwo?

Na początku o tym nie myślałam. Rodzice byli całym moim światem. Ale gdy poszłam do przedszkola, zaczęłam zazdrościć innym dzieciom, że mają rodzeństwo. Było mi przykro, że jestem sama. Co jakiś czas pytałam więc rodziców, kiedy w domu pojawi się brat lub siostra. Odpowiadali ze śmiechem, że już napisali do bociana i czekają na efekty.

Do dziesiątego roku życia święcie wierzyłam, że to właśnie ten piękny ptak odpowiada za liczbę dzieci w rodzinie, więc z niecierpliwością wyczekiwałam wiosny. Ale przylatujące zza morza bociany ku mojej rozpaczy, omijały nasz dom z daleka. A potem? Potem już przestałam pytać, czekać i wypatrywać.

Uznałam, że rodzice po prostu nie chcą mieć więcej dzieci. Nie przeszkadzało mi to. Miałam wielu przyjaciół, nie czułam się samotna. Gdy mama powiedziała mi, że jest w ciąży, byłam zaskoczona, ale jednocześnie szczęśliwa. Cieszyłam się, że jednak będę miała w domu bobaska. Tak wtedy postrzegałam dzieci – są różowe, słodkie, nieustannie śpią, a jak nie śpią to machają rączkami i się uśmiechają. I jedyne, co trzeba przy nich robić, to zmieniać pieluchy, karmić i zabierać w wózku na spacery.

Dziś wiem, że to fałszywy obraz, ale rodzice nie próbowali nawet go korygować. W ogóle niczego mi nie mówili, niczego nie tłumaczyli.

Wiedziałam tylko, że będę miała brata

Przez następne miesiące tata chodził dumny jak paw i chwalił się, że będzie miał dziedzica, a mama z czułością dotykała brzucha i kompletowała wyprawkę dla maluszka. Nie prosiła mnie o pomoc, nie angażowała w przygotowania na pojawienie się nowego członka rodziny. Było mi trochę przykro, ale milczałam.

Janek urodził się dwa dni po moich czternastych urodzinach. Rodzice kompletnie oszaleli na jego punkcie. Ja zresztą też. Gdy zobaczyłam go po raz pierwszy, był dokładnie taki, jak to sobie wyobrażałam: różowiutki i słodziutki. Nie mogłam się na niego napatrzeć. Ale po miesiącu mój zachwyt zaczął słabnąć, bo brat, zamiast spać jak aniołek lub uśmiechać się i machać rączkami, darł się wniebogłosy. Praktycznie przez całą dobę. Doprowadzało mnie to do białej gorączki.

Zamykałam drzwi do swojego pokoju, chowałam głowę pod poduszkę ale i tak słyszałam jego przejmujący płacz. Nie mogłam spać, spokojnie odrobić lekcji, na niczym się skupić, więc opuściłam się w nauce. Wcześniej miałam same piątki, a nawet szóstki. A teraz? Cieszyłam się, gdy dostałam dwóję! Żeby chociaż rodzice pomyśleli o moim komforcie i pozwolili uczyć się u koleżanki. Ale nie!

Od razu po szkole musiałam wracać do domu i zająć się Jankiem. Bo mama była zmęczona, bo chciała chwilę odetchnąć, przespać się. A ja nie chciałam?! Miałam dość ryków brata. Ale nikogo w domu to nie obchodziło. Gdy próbowałam protestować, rodzice natychmiast ucinali dyskusję.

– To normalne, starsze rodzeństwo opiekuje się młodszym! – grzmiał tata.
– Jesteś już prawie dorosła, musisz wziąć na siebie część obowiązków – wtórowała mu mama.

Opiekowałam się więc bratem w domu lub wsadzałam go do wózka i chodziłam z nim po osiedlu. Nienawidziłam tych spacerów, bo niektórzy ludzie byli przekonani, że to moje dziecko i nie szczędzili złośliwych komentarzy. Nieraz wdawałam się z tego powodu w awantury. Miałam nadzieję, że chociaż to poruszy rodziców. Ale nie.

– Tylko głupcy przejmują się ludzkim gadaniem – skwitowała mama.

Tylko ciekawe, jakby się czuła, gdyby to ją wyzwano od puszczalskich?

Moje problemy w szkole zaczęły się pogłębiać

Już nawet nie starałam się odrabiać lekcji, nie zaglądałam do książek. Bo i po co? Przecież i tak nikogo w domu nie obchodziło, co się ze mną dzieje. Życie w naszej rodzinie kręciło się wokół Janka. A ja? Zeszłam na bardzo, bardzo daleki plan. Najbardziej bolało mnie to, że nikt w szkole nie chciał zrozumieć, w jakiej trudnej sytuacji się znalazłam. Wychowawczyni nie miała ochoty wysłuchiwać moich żalów. Z góry uznała, że opuściłam się w nauce i wyglądam na wiecznie zmęczoną, bo wpadłam w złe towarzystwo i pewnie biorę narkotyki.

Postanowiła nawet podzielić się swoimi przemyśleniami z moją mamą. Gdy wróciła ze szkoły i powiedziała ojcu, po co została wezwana, wpadł w szał. Nie próbował ze mną porozmawiać, nie chciał słuchać moich tłumaczeń. Złapał mnie za ramiona, potrząsał i wrzeszczał, że wybije mi te głupoty z głowy, że skończę na ulicy, że go zawiodłam.

– Masz szlaban na komórkę i komputer. Przez miesiąc. Może wtedy odzyskasz rozum! – Wrzasnął na koniec.

Płakałam z żalu przez całą noc, bo przecież nie zrobiłam nic złego. Za co więc tak na mnie krzyczał, za co ukarał? Po tamtej awanturze coś we mnie pękło. Zaczęłam się buntować. Nie chciałam dłużej opiekować się bratem, nie chciałam słuchać, że on jest malutki i potrzebuje opieki i uwagi, a ja jestem duża i świetnie poradzę sobie sama. Po szkole coraz częściej nie wracałam od razu do domu, tylko włóczyłam się do późnego wieczora po mieście z takimi samymi buntownikami jak ja. To z nimi wypaliłam pierwszego papierosa, wypiłam pierwsze piwo, zapaliłam trawkę, poszłam na pierwsze wagary. Uznałam, że skoro jestem taka zła, to mam prawo pokazywać rogi.

To był zresztą jedyny sposób na to, by moi rodzice w ogóle mnie zauważali. Bo albo traktowali mnie jak powietrze, albo się na mnie wydzierali. Ale im głośniej krzyczeli, im więcej mnie karali, tym robiłam się coraz bardziej pyskata i krnąbrna.

W naszym domu toczyła się regularna wojna

Z jednej strony stałam ja, z drugiej mama, ojciec i przede wszystkim Janek. Obwiniałam brata za wszystkie krzywdy i niesprawiedliwości, które mnie spotkały. Któregoś dnia, w trakcie kolejnej wielkiej awantury wykrzyczałam rodzicom w złości, że nienawidzę Janka, bo zniszczył mi życie i naszą rodzinę. Ojciec zamachnął się i uderzył mnie w twarz. Dostałam tak mocno, że aż się przewróciłam. Miałam ochotę się rozpłakać, ale zacisnęłam zęby. Pozbierałam się z podłogi, chwyciłam plecak i wybiegłam z domu. Przez tydzień mieszkałam w squacie na obrzeżach miasta. Potem zgarnęła mnie policja.

Gdy w izbie dziecka czekałam na któregoś z rodziców, zatliła się we mnie iskierka nadziei. „Skoro zgłosili moje zaginięcie, szukali mnie, martwili się, to znaczy że im na mnie zależy, kochają mnie” – myślałam. Ale ojciec szybko tę iskierkę zgasił.

– Do osiemnastego roku życia mamy obowiązek zapewnić ci z matką opiekę. I wywiążemy się z tego obowiązku, bo nie chcemy mieć kłopotów. A potem? Potem rób sobie, co chcesz. Możesz nawet zamieszkać na ulicy. Za dużo krwi nam napsułaś, żebyśmy się tym przejmowali – wycedził, gdy po mnie przyjechał.

Serce rozpadło mi się na kawałeczki. Tak bardzo potrzebowałam ich czułości, wsparcia, zainteresowania.

A co dostałam? Zimną wrogość i obojętność na mój los

Od tamtej pory żyłam jakby obok nich. I odliczałam dni do osiemnastych urodzin. Nie chciałam zostać w domu ani chwili dłużej. Wyprowadziłam się dzień po uzyskaniu pełnoletności. Nikt mnie nie zatrzymywał. Ba, miałam wrażenie, że rodzice odetchnęli z ulgą, że wreszcie się mnie pozbyli. Wbrew ich przewidywaniom nie poszłam złą drogą, w świat alkoholu i narkotyków. Wybrałam tę lepszą.

Może zadziałał instynkt samozachowawczy, a może chciałam udowodnić mamie i ojcu, że sobie poradzę? Rzuciłam szkołę i zatrudniłam się w hurtowni. Harowałam od świtu do nocy, by zarobić na skromne utrzymanie i wynajęcie pokoju. I tu miałam szczęście. Trafiłam do domu emerytowanej nauczycielki. Nie takiej obojętnej na problemy uczniów jak moja wychowawczyni, ale prawdziwej, z sercem. Wieczorami zapraszała mnie do siebie do pokoju i długo ze mną rozmawiała.

– Szczera rozmowa to najlepszy lek na wszystkie cierpienia – powtarzała.

Wypłakałam jej w rękaw cały swój ból i żal. I od razu zrobiło mi się lżej. Okazała mi więcej zainteresowania i uwagi niż rodzice. To dzięki niej wróciłam do szkoły i zdałam maturę, to dzięki niej poszłam na studia zaoczne i… poznałam miłość swojego życia. Artur był jej kuzynem. Przyjechał któregoś dnia w odwiedziny, spojrzeliśmy sobie w oczy i zaiskrzyło…

Dziś jestem szczęśliwą żoną i matką. Mamy z Arturem dwie córeczki. Gdy pierwsza skończyła rok, zaszłam w drugą ciążę. Nie chciałam, żeby między moimi dziećmi była duża różnica wieku. Bo choć dziś już wiem, że to nie brat był winny wszystkim moim nieszczęściom tylko postawa rodziców, którzy uszczęśliwieni jego narodzinami odstawili mnie na boczny tor, wolałam nie ryzykować… 

Czytaj także:
Przeprowadzka na wieś z marzenia stała się traumą. Wszystko przez sąsiadów
Kiepski kontakt z matką zrujnował mi samoocenę. Zawsze słyszałam, że się nie nadaję
Mój mąż jest dobry i wierny. Ale... zapomniał zupełnie, że jestem kobietą

Redakcja poleca

REKLAMA