„Miał zająć się naszym psem, gdy będziemy w pracy. Głodził go i faszerował lekami nasennymi, żeby mu nie przeszkadzał”

Znęcał się nad naszym psem pod naszą nieobecność fot. Adobe Stock, Mary Swift
Nagranie z kamery było straszne. Gdy Kundel zaczynał się kręcić, Mirek wlókł go na balkon. Trzymał tam tak długo, aż wysika się na gazety, które szybko wyrzucał, żebyśmy nie widzieli. Był tak zajęty oglądaniem telewizji, że nawet go nie karmił.
/ 15.04.2022 20:33
Znęcał się nad naszym psem pod naszą nieobecność fot. Adobe Stock, Mary Swift

Wyprowadziłam się od rodziców i zamieszkałam sama. Koleżanki kociary próbowały przekabacić mnie na swoją stronę. A ja, owszem, bardzo lubię koty – ale cudze. Koleżanki mi nie dowierzały, i na moich urodzinach zjawiły się z małą kotką. Moja mina na jej widok powiedziała wszystko.

Koleżanki zrozumiały, że przegięły

Na szczęście udało się tej kocinie znaleźć dobry dom. O psie też jednak nie chciałam słyszeć. I nawet nie dlatego, że nie będę mieć dla niego czasu. Po prostu ciągle pamiętałam, jak ciężko przeżyłam odejście Kariny.

– Jak się zdecyduję na jakieś zwierzątko, pewnie to będzie żółw – żartowałam.

I od razu zaczynałam się martwić, komu go w takim razie zapiszę w testamencie. I tak źle, i tak niedobrze.

W 2000 roku zmieniłam pracę. Tam poznałam dziewczynę, której misją było ratowanie bezdomnych psów. Sama miała ich w domu pięć. W weekendy pracowała jako wolontariusz w schronisku. Wyprowadzała psy, bawiła się z nimi. I próbowała każdemu znaleźć dom. Kilka razy rozmawiałyśmy o psach. Opowiadałam jej o Karinie i o tym, że na kolejnego zwierzaka raczej się nie zdecyduję. Agnieszka mnie słuchała i nic nie komentowała. Którejś soboty zapukała do moich drzwi. Był z nią najbardziej zabiedzony i zagłodzony kundel, jakiego w życiu widziałam. I patrzył na mnie niesamowitymi niebieskimi oczami.

– Cześć. Możemy wejść? Widzisz, potrzebuję pomocy – Agnieszka, nie czekając na moją odpowiedź, wciągnęła psa do środka. – Łazienka jest po lewej? – upewniła się.

Skinęłam głową, a ona ruszyła z psem do łazienki i zamknęła drzwi. Usłyszałam, że odkręciła prysznic. Dziesięć minut później z łazienki wybiegło mokre zwierzę. Minęło mnie i pognało do salonu. Zanim zdążyłam zaprotestować – pies leżał już na moim nowym, białym fotelu.

– Nic się nie martw, dobrze go wykąpałam, nie pobrudzi – Agnieszka ubiegła mój ewentualny protest. – Sprawa jest taka. To jest Alfred. Jest w schronisku od kilku tygodni. Oddali go tam jego byli właściciele. Jestem tego pewna, choć twierdzili, że go znaleźli. Alfred po ich odejściu próbował za nimi biec, szalał przez trzy dni. A potem wpadł w depresję. Przestał jeść. Leży całymi dniami i się liże w jednym miejscu. Stąd te rany. Jego jedyną szansą na życie jest znalezienie mu kogoś, kto go pokocha. W schronisku nie wytrzymałby już nawet kilku dni. Dlatego pomyślałam, że muszę mu znaleźć tymczasowy dom. No i pomyślałam o tobie. To naprawdę tylko na kilka dni...

Agnieszka dobrze wiedziała, co robi

Jestem pewna, że od początku jej plan przewidywał, że Alfred na stałe zostanie ze mną. Nie pomyliła się. Gdy tylko zamknęły się za nią drzwi, usiadłam na podłodze przy fotelu i spojrzałam w te niesamowite psie oczy.

„Jestem już taki zmęczony. Chciałbym, żeby ktoś mnie pokochał” – zdawały się mówić.

Pogłaskałam go po łbie. Westchnął i zamknął oczy. Poszłam do kuchni i przygotowałam mu miskę ryżu z kurczakiem, który akurat miałam w lodówce. Postawiłam na podłodze niedaleko fotela. Alfred łypnął, ale się nie ruszył. Wzięłam kawałek mięsa i podsunęłam mu pod nos. Odsunął się. Dałam spokój. Dłuższą chwilę po prostu głaskałam go po łbie. Ciągle był mokry, więc okryłam go starym kocem. W końcu usiadłam na kanapie z komputerem i udawałam, że nie zwracam na niego uwagi. Po 40 minutach usłyszałam stukanie pazurów. Alfred zszedł z fotela i powoli szedł w stronę miski.

Wyglądał jak rycerski koń okryty kropierzem. Prawie wstrzymałam oddech. Pies podszedł do miski, najpierw długo wąchał jedzenie i w końcu zaczął jeść. A jak raz zaczął – to rozprawił się z miską w kilka minut. Jeszcze tego wieczora zrozumiałam, że nikomu tego kundla nie oddam.

– Wiesz, jeszcze nikogo nie znalazłam, czy Alfred może zostać u ciebie przez weekend? – zapytała w piątek Agnieszka z niewinną miną.

Popatrzyłam jej głęboko w oczy

Wytrzymała dziesięć sekund i zaczęła się śmiać.

– Przejrzałaś mnie, widzę to. Jasne, masz rację, nawet nie zaczęłam szukać dla niego rodziny. Wiedziałam, że się tym oczom nie oprzesz.

Dla żartu rzuciłam w nią czapką. A naprawdę do dziś jestem jej wdzięczna, że znalazła mi takiego przyjaciela. Przez lata Kundel zjeździł ze mną, a potem z moim mężem Arkiem i naszymi córkami całą Polskę. Zabieraliśmy go wszędzie. Gdy dziewczynki były małe, był ich poduszką, zabawką i najlepszym stróżem. Trzeba było widzieć, jak ten łagodny i przyjazny pies pilnował ich wózków. Gdy ktoś obcy zbliżył się zdaniem Kundla zbyt blisko – ostrzegawczo pokazywał kły. Jednocześnie widać było, że robi to tylko z poczucia obowiązku i jak bardzo cierpi, że wyjątkowo w tej chwili nie może rzucić się na tę osobę i zacząć ją lizać.

Kundel bardzo długo był sprawny

Jeszcze dwa lata temu ludzie, widząc, jak skacze i biega za piłkami, mówili:

– No, widać, że jeszcze młody.

A ja się śmiałam, bo wtedy miał już 13 albo i 14 lat. Nagle rok temu zaczął utykać. Okazało się, że ma chore stawy. Weterynarz zapisał mu leki i jakoś przez kilka miesięcy jeszcze mu pomagały. Ale coraz częściej na śliskiej podłodze rozjeżdżały mu się łapy, trzeba było mu pomagać wstać. W końcu w całym domu rozłożyłam dywany, których normalnie nie znoszę.

No ale to dla dobra Kundla. Aż jesienią do kłopotów ze stawami doszły problemy z pęcherzem. Gdy wracaliśmy do domu, na dywanie widniała mokra plama. A Kundel zawstydzony leżał za fotelem...

To była dla niego ujma na honorze, porządne psy się tak nie zachowują.

– Nic się nie martw, zdarza się – tłumaczyłam mu i głaskałam po siwym łbie.

A on tylko lizał mnie po ręku... Tym razem weterynarz rozłożył tylko bezradnie ręce.

– Wie pani, można mu zakładać pampersa, ale nie wiem, czy Kundel to zaakceptuje. W końcu ma swoją psią godność.

Zwołałam naradę rodzinną. Ustaliliśmy, że w poniedziałki i środy jesteśmy w stanie tak poukładać sobie pracę, szkołę i zajęcia dodatkowe, że ktoś z nas wyprowadzi Kundla na dwór raz na dwie godziny. Ale co w pozostałe dni? Postanowiłam poszukać pomocy u Wujka Google’a.

„Opieka nad psem w domu właściciela” – wklepałam.

A potem z przerażeniem czytałam kolejne oferty...

Wszyscy kandydaci byli „psimi behawiorystami”, czyli specjalistami od kłopotliwych psich zachowań. Na ich stronach figurowały cenniki: spacer z psem – 30 zł, zabawa z psem – 20 zł, karmienie psa – 15 zł i wszyscy koniecznie chcieli przy okazji prowadzić z moim Kundlem zajęcia terapeutyczne, nawet nie interesując się tym, czy w jego wieku to ma jakiś sens. Chyba w jego wieku i tak jest już na to mocno za późno. Ja potrzebowałam kogoś, kto z nim posiedzi i wyjdzie na spacer. I tyle. I nie wystawi mi faktury na trzysta złotych za dzień!

Kundel leżał przy moim biurku i jakby wiedział, że zajmuję się nim. Patrzył na mnie smutnym wzrokiem. Jakby przepraszał, że sprawia kłopot. Z moich problemów zwierzyłam się kolegom z pracy. Większość miała dla mnie jedną propozycję:

– Magda, może pora go uśpić? Po co ma się tak męczyć.

To nie jest tak, że jak przyjdzie pora, to będę próbowała go na siłę trzymać przy życiu. Ale to jeszcze nie był ten moment! Kundel chodził, jadł, wydalał, bawił się (na swój stateczny sposób) z innymi psami i szczekał na koty. W nim było jeszcze mnóstwo radości z życia. Przecież nie uśmiercę przyjaciela tylko dlatego, że mnie i mojej rodzinie jest niewygodnie. Jedyną sensowną pomoc dostałam od Renaty.

– Może porozmawiaj z moim bratem. Wiesz, on po wypadku dwa lata temu już nie wrócił do pracy. Musiał iść na rentę. Siedzi całymi dniami przed komputerem, może to robić także u ciebie. A i trochę ruchu mu nie zaszkodzi. W dwa lata utył 15 kilo.

Znałam Mirka. Spotkaliśmy się na kilku imprezach u Renaty. Sympatyczny człowiek. Pamiętam, że rozmawialiśmy o psach, stąd wiem, że sam miał w domu dwa.

– Wiesz, psy Mirka to cały dzień ganiają po ogrodzie, mogą zostać same – zapewniała mnie Renata.

Zadzwoniłam do niego

Wysłuchał mnie z zainteresowaniem. Umówiliśmy się u nas w domu na weekend. Odnieśliśmy wrażenie, że Mirek ma serce do psów. Gdy tylko wszedł do nas, poszedł się przywitać z Kundlem. Gadał do niego, klepał go po łbie. Czułam, że to jest to. Mirek zgodził się na zaproponowana stawkę i nieregularne godziny pracy.

– Raz będziesz z nim musiał siedzieć dłużej, raz krócej. Zależy, jak nam się ułoży – tłumaczyłam.

– Nie ma sprawy. Mam czas – śmiał się.

Dogadaliśmy się. W poniedziałek Mirek zjawił się u nas punktualnie. Kundel był już po pierwszym spacerze. Więc pokazałam tylko Mirkowi, gdzie znajdzie jedzenie i leki dla psa.

– Idź i o nic się nie martw. Poradzimy sobie – śmiejąc się, Mirek wypchnął mnie za drzwi.

Tego dnia urwałam się z pracy. Weszłam do domu. Pies spał, Mirek oglądał telewizję.

– O już jesteś? To się zbieram. Na spacerze byliśmy godzinkę temu. Zjadł trochę kurczaka. I wszystkie leki. To do jutra.

Ze zdziwieniem zauważyłam, że Mirek pozmywał też naczynia.

– Trochę przesadziłeś. Tego nie musisz robić! – powiedziałam mu następnego dnia.

Mirek tylko udawał, że ma serce do psów

Te słowa przypomniałam sobie dwa tygodnie później. Zauważyłam, że Mirek już nie tylko nie zmywa naszych brudów, ale nawet kubków po swojej kawie i herbacie. Zorientowałam się też, że bardzo dosłownie potraktował propozycję, że może się częstować, czym chce. Miałam raczej na myśli lodówkę, tymczasem z barku zniknęła butelka whisky. Ale nadal nic nie mówiłam. Dla dobra Kundla.

Jakiś czas później zaczęłam podejrzewać, że Mirek chyba bardzo nie lubi spacerować. Choć ze mną albo moim mężem pies łaził po kilkadziesiąt minut, zdaniem Mirka gdy on z nim szedł „nie chciał łazić i sam ciągnął do domu”. Dwa razy zdarzyło się, że Kundel chwilę po wyjściu Mirka, który zapewniał, że „właśnie wrócili ze spaceru”, zsikał się pod drzwiami. Na temat jedzenia też łgał.

– Nic nie chciał, próbowałem – zapewniał Mirek.

Ale po jego wyjściu pies ciągle kręcił się przy misce. Gdy tylko odgrzałam mu jego ryż z kurczakiem, wylizał wszystko do reszty. W końcu zrozumiałam, że karmienie w wykonaniu Mirka polega na wyjęciu z lodówki zimnej porcji i postawienie jej przed psem. Choć kilka razy tłumaczyłam, że jedzenie trzeba odgrzać. W końcu stary pies ma już prawo do odrobiny luksusu.

Zauważyliśmy też, że Kundel inaczej się zachowuje. Od czasu, gdy zajmował się nim Mirek, pies stał się ospały. Wcześniej przychodził, domagał się pieszczot, łaził za naszymi dziewczynkami. Za to w nocy potrafił przespać non stop osiem godzin. Teraz to się zmieniło. Kundel w nocy zamiast spać, kręcił się, wiercił, pił wodę, jadł. Gdy powiedziałam o tym Mirkowi – nie zdziwił się.

– No bo on śpi całe dnie. Nic nie chce. Ani jeść, ani spacerować. Stare psy tak mają – tłumaczył.

Dziwiłam się, ale może po prostu przy kimś obcym mój pies zachowuje się inaczej? To nie wina Mirka – przekonywałam sama siebie. Któregoś dnia w pracy strułam się sałatką. Postanowiłam wcześniej wrócić do domu.

Drzwi były zamknięte z zewnątrz

W środku grał telewizor, ale Mirka nigdzie nie było widać. Kundel spał jak zabity na swoim posłaniu. Położony na wszelki wypadek podkład był kompletnie zasikany. Gdy zaczęłam psem potrząsać – budził się bardzo powoli. Jak nigdy dotąd. Mimo że fatalnie się czułam, zabrałam psa na podwórko. Poruszał się niepewnie, ale w końcu doszedł do siebie i nawet pobawił się ze znajomym psem. Mirek wrócił po 16. Gdy mnie zobaczył, bardzo się zmieszał.

– Spał, więc uznałem, że go na chwilę zostawię. Musiałem pobiec do apteki, po leki dla mamy. Nie było mnie góra kwadrans – kłamał Mirek przekonany, że dopiero weszłam.

Po spacerze jeszcze nie zdjęłam butów, więc rzeczywiście mógł tak pomyśleć.

– Mirek. Nie ściemniaj. Jestem tu od godziny. Pies leżał zasikany. Podejrzewam, że nie był na spacerze od rana. O co tu chodzi?

Mirek bardzo przepraszał. Tłumaczył, że mama zachorowała, i musiał zawieźć jej leki i jedzenie. Udałam, że mu wierzę. Gdy tylko zamknęły się za nim drzwi, zadzwoniłam do Renaty.

– Jak mama? – zapytałam.

– A dobrze, dziękuję – odparła nieco zdziwiona. – Właśnie sadzi kwiatki w ogrodzie.

Pogadałam z nią jeszcze chwilę o duperelach. Wkurzyłam się na dobre. Nie znoszę ściemy. Przecież nikt go nie zmuszał, żeby wziął tę pracę!

Postanowiliśmy z Arkiem, że zdemaskujemy drania

Wieczorem opowiedziałam wszystko Arkowi. Gdybym go nie powstrzymała, wsiadłby w samochód i pojechał „sprać drania po pysku”. W końcu ustaliliśmy, że zrobimy coś, do czego nigdy nie posunęliśmy się, nawet gdy dziewczynki zostawały z opiekunkami. Zainstalujemy ukrytą kamerę. Przez pierwszych kilka dni Mirek siedział z Kundlem non stop. Chyba podejrzewał, że możemy mu zrobić lotną kontrolę.

Za to rzeczywiście – na spacerze był z psem tylko raz. Przez dziesięć minut. Gdy Kundel zaczynał się kręcić, Mirek wlókł go na balkon. I trzymał tam tak długo, aż wysika się na rozłożone gazety. Potem wynosił je na śmietnik. Z karmieniem było jeszcze gorzej, niż myślałam. Mirek nawet nie wyjmował miski z lodówki. Był zbyt zajęty oglądaniem czegoś w komputerze. To, co zobaczyłam, i tak wystarczało mi, żeby Mirkowi podziękować.

Ociągałam się, bo było mi głupio wobec Renaty. Jednak nagranie sprzed pięciu dni sprawiło, że pozbyłam się wszelkich skrupułów. Mirek uznał chyba, że jednak nie będziemy go kontrolować. I zrobił to, co pewnie robił od początku. Patrzyliśmy z mężem wieczorem na film i oboje nie wierzyliśmy własnym oczom. Mirek wyciągnął z kieszeni jakąś ampułkę. Jej zawartość wlał Kundlowi do pyska. Arek zatrzymał obraz i zrobił zbliżenie. Przeczytaliśmy nazwę. Po sprawdzeniu w Google’u okazało się, że to mocny środek nasenny. Widziałam, że Arek robi się purpurowy. Ale zmusiłam go, żebyśmy obejrzeli film do końca.

Dziesięć minut później Kundel już spał. Mirek wyszedł. Wrócił tuż przed 17. Obudził Kundla i wymienił mokre podkłady na nowe. Potem wyszedł z nim na chwilę, żeby pies się rozruszał i nie widać było po nim, że jest rozespany. Kwadrans później do mieszkania weszłam ja. Arek wyłączył kamerę.

Siedzieliśmy w milczeniu

Po chwili poczułam na kolanie łeb Kundla.

– Przepraszam cię, chłopie. Naprawdę chcieliśmy dla ciebie dobrze. Nie mogłeś nic powiedzieć? – przemawiałam do niego jak do człowieka.

Niewiele biedak rozumiał, ale czuł, że pani jest smutna. Przekrzywił łeb i zaczął merdać ogonem. Przytuliłam go z miłością. Rozmowę z Mirkiem Arek wziął na siebie. Nie było mnie przy tym. W pracy zastanawiałam się, co powie Renata. Spotkałyśmy się następnego dnia.

– To nie fair, tak wyrzucić Mirka tylko dlatego, że pies raz nie wytrzymał i nasikał na dywan. To stary pies, mogło mu się przytrafić – zaczęła z pretensją.

Nie kłóciłam się. Zaprowadziłam ją do mojego komputera i pokazałam film. Nawet nie próbowała mi zarzucać, że nie wolno kogoś nagrywać bez jego zgody. Zrobiła się czerwona i wybąkała: „o Jezu, przepraszam”. Nigdy do tematu nie wracałyśmy, ale zaczęłyśmy się unikać. A co z Kundlem?

Okazało się, że rozwiązanie naszego problemu jest bardzo proste. Mieszkało na naszym piętrze, przy windzie. Pani Klara zawsze bardzo lubiła Kundla. Zawsze miała dla niego w kieszeni jakiś przysmak, gdy się spotkali czy to na klatce, czy w parku. W windzie opowiedziałam jej o Mirku i naszym kłopocie.

Popatrzyła na mnie jak na dziecko

– Magda. No co ty. Dlaczego nic nie powiedziałaś? A co ja mam do roboty całymi dniami? Przecież zamiast sama łazić bez sensu wokół trawnika. Mogę to robić z nim. A i telewizję możemy razem pooglądać.

Teraz Kundel co rano idzie na „pobyt dzienny” u pani Klary. Na jej domowych kluseczkach przytył trzy kilo. Sąsiadka oczywiście nie chce słyszeć o żadnych pieniądzach. Udało nam się wynegocjować, że w każdą sobotę Arek zabiera ją na porządne zakupy do supermarketu. A codziennie dziewczynki wynoszą jej śmieci.

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA