„Miał być chłopakiem na jeden niewinny numerek, a pozostało po nim coś więcej, niż tylko wspomnienie. Nasze wspólne dziecko...”

Kobieta wpadła fot. Adobe Stock, weyo
„Tańczyliśmy. Potem poszliśmy nad rzekę. Andrzej rozłożył marynarkę. Usiedliśmy i zaczęliśmy się całować. Nie protestowałam, gdy zaczął mi rozpinać sukienkę. Wiedziałam, co się kroi, i wbrew rozsądkowi pomyślałam: tak, tego chcę. Nagle wyzbyłam się zahamowań”.
/ 24.11.2022 22:00
Kobieta wpadła fot. Adobe Stock, weyo

Wszystko zaczęło się na weselu. Majka, moja kuzynka, poprosiła mnie, żebym została jej druhną. Nie wiem czemu, nie byłyśmy zbyt blisko. Pewnie ciocia Kasia jej kazała. Nie wypadało odmówić, ale wpadłam w panikę. Sukienka, szpilki? To nie mój styl. Ale nie pójdę kościoła w tenisówkach i dżinsach. To miało być tradycyjne, wiejskie wesele. Żadnych ekstrawagancji!

Do wesela został miesiąc – więc zaczęłam przygotowania. Kupiłam czółenka na małym obcasie i codziennie trenowałam chodzenie w nich. Udało mi się też znaleźć elegancką sukienkę, w której czułam się sobą.

W kościele byłam chyba bardziej zestresowana niż panna młoda. Bałam się, że się potknę albo podrę sukienkę i zepsuję kuzynce uroczystość. Potem robiłam, co do mnie należało. Dbałam o welon Majki, odbierałam kwiaty, pomogłam sadzać gości. Zatańczyłam z panem młodym i jego tatą. Potem z moim ojcem, wujem Janem i kuzynem Wieśkiem. W końcu uznałam, że wywiązałam się z obowiązków. Poszłam do baru i zamówiłam gin z tonikiem. Potem drugi.

– To może dla tej spragnionej pani jeszcze raz to samo. A dla mnie whisky z lodem – usłyszałam nagle męski głos.

Zawstydziłam się.

– Wiem, jak to wygląda. Ale musiałam odreagować, bycie druhną to chyba nie moja specjalność – wybąkałam.

– Ależ ja się staram pomóc. Andrzej.

– Beata – odpowiedziałam i pociągnęłam kolejny spory łyk ginu.

Gdy wróciliśmy na salę, prawie nikogo już nie było

Gin szybko uderzył mi do głowy. Resztę wieczoru pamiętam jak przez mgłę. Na pewno spędziłam go z Andrzejem. Tańczyliśmy. Potem poszliśmy nad rzekę. Andrzej rozłożył marynarkę. Usiedliśmy i zaczęliśmy się całować. Nie protestowałam, gdy zaczął mi rozpinać sukienkę. Wiedziałam, co się kroi, i wbrew rozsądkowi pomyślałam: tak, tego chcę. Nagle wyzbyłam się zahamowań. Obudziło nas słońce. Zaczęłam się zastanawiać, czy ktoś zauważył moje zniknięcie.

– Muszę wracać – wyszeptałam.

Andrzej delikatnym ruchem odgarnął mi włosy z twarzy. Uśmiechnął się i pocałował mnie w czubek nosa.

– Odprowadzę cię.

W sali weselnej na krzesłach chrapali wujowie. Dwie blade ciotki siorbały żurek. Nie było już ani państwa młodych, ani moich rodziców.

– Daleko mieszkasz?

– Blisko. Jakieś 4 kilometry…

Andrzej przewrócił oczami, ale dzielnie ruszył w drogę. Przez pół godziny szliśmy w milczeniu. Miałam mnóstwo pytań, więc w końcu odezwałam się jako pierwsza.

– A kim ty właściwie jesteś?

– Człowiekiem? – zasugerował Andrzej i zaraz zaczął się śmiać. – OK, wiem, o co pytasz. Skąd się wziąłem na tym weselu. Pan młody to daleki kuzyn ojca. Rodzice nie mogli jechać, więc namówili mnie, bym reprezentował rodzinę. Nie miałem nic lepszego do roboty, więc przyjechałem. I nie żałuję…

– Niech zgadnę. Warszawiak?

– Hm… A więc to takie oczywiste…

Zatrzymaliśmy się przed moją furtką. Andrzej  wziął mój telefon i zadzwonił z niego do siebie.

– Masz mój numer, a ja twój. Jak będziesz kiedyś w Warszawie, zadzwoń. Pokażę ci fajne miejsca. Do zobaczenia!

Byłam pewna, że więcej go nie zobaczę

Ale przynajmniej będę mieć miłe wspomnienia. W gospodarstwie było mnóstwo pracy. Dopiero dwa miesiące później zorientowałam się, że dawno nie miałam okresu. Kupiłam w aptece test. Wieczorem wszystko było jasne. Byłam w ciąży.

Przez dwa tygodnie udawałam sama przed sobą, że nie mam czasu pomyśleć, co dalej. Co rano wymiotowałam, ale rodzice byli zbyt zajęci, żeby cokolwiek zauważyć. Ale przed moją przyjaciółką Kaśką takich rzeczy ukryć się nie da.

– Który to tydzień? – spytała, gdy trzeci raz podczas spotkania pobiegłam do łazienki.

– Dziesiąty – przyznałam.

– Wiesz, kto to?

Skinęłam głową i powiedziałam przyjaciółce o przygodzie na weselu. Kaśka najpierw się trochę poboczyła, że trzymałam to przed nią w tajemnicy, ale zaraz przeszła do konkretów.

– Masz telefon? Musisz natychmiast do niego zadzwonić i powiedzieć, co i jak. Jak się nie będzie chciał zachować, jak należy, to będzie miał ze mną do czynienia!

– Kaśka, uspokój się. Ja go nie znam, nie chcę być jego żoną. Co ty wygadujesz? I nie chcę być matką, nie teraz – popłakałam się.

Kaśka przytuliła mnie.

– Cokolwiek zdecydujesz, będę przy tobie. Słowo. I nic na razie nikomu nie powiem.

Myślałam przez dwa tygodnie. Wyobrażałam sobie siebie jako matkę. I coś, co jeszcze niedawno wydawało mi się nie do pomyślenia, zaczęło powoli wydawać się realne. Przecież zawsze zakładałam, że będę mieć dzieci. A że trochę szybciej? I nie po ślubie? No, w życiu nie zawsze jest jak w bajce… Poszłam do lekarza. Zobaczyłam moje dziecko na USG i już wiedziałam, że kocham je nad życie. Uznałam, że pora, żeby prawdę poznała rodzina. I ojciec dziecka. Porozmawiałam z rodzicami. Wiedziałam, że nie będą zachwyceni. Ale że aż tak się wściekną, nie podejrzewałam.

– I mówisz, że ten ojciec to nie jest nawet twój chłopak? Że go nie znasz? Puszczasz się z przypadkowymi facetami? Co? Na weselu Majki? Czyli cała rodzina się dowie, bo przecież muszą go znać. Taki skandal… Boże, Wojtek, zaraz zemdleję – histeryzowała mama. Ojciec tylko smutno na mnie patrzył.

– Zawiodłaś nas – wycedził w końcu. – Nie jestem pewien, że jest ciągle dla ciebie miejsce w naszym domu.

Po tym oświadczeniu oboje wyszli z pokoju. Nie wiedziałam, co o tym myśleć. Ale zaczęła we mnie narastać złość. Pomagam w domu, pomagam w gospodarstwie, żyły sobie wypruwam. Nigdy nie usłyszałam „dziękuję” ani chociaż „dobrze się spisałaś”. Jedno potknięcie i już „nie ma dla ciebie miejsca”.

Nie, to nie. Poradzę sobie sama

Wrzuciłam do walizki trochę ubrań i skarbonkę z oszczędnościami. I poszłam na dworzec PKS. Wsiadłam do pierwszego autobusu, który przyjechał. Traf chciał, że jechał do Warszawy. Mojego głupiego gestu pożałowałam zaraz po dojechaniu na miejsce. Było ciemno, zimno, a ja nie miałam pojęcia, co dalej. Co ja, głupia, sobie myślałam? Nikogo tu nie znam. Ale wiedziałam, że to nieprawda. Owszem. Znam. A i tak z nim powinnam porozmawiać…

Ale była 6 rano. Było mi zimno, byłam głodna, ale uznałam, że muszę poczekać. Przez trzy godziny chodziłam po ulicach. Po 9 napisałam SMS-a: „Tu Beata, z wiejskiego wesela. Nie wiem, czy mnie pamiętasz. Jestem w Warszawie. Potrzebuję pomocy”. Andrzej oddzwonił po kilku minutach.

– Jasne, że cię pamiętam. Co tam? Jak mogę pomóc?

– Pokłóciłam się z rodzicami. Uciekłam do Warszawy. Ale ja tu nikogo nie znam. Pomyślałam o tobie – nie zdobyłam się, żeby przez telefon powiedzieć mu prawdę. – Może mi coś podpowiesz. Spotkamy się na kawie?

Andrzej był chyba trochę zaskoczony, ale zgodził się ze mną spotkać. Był bardzo miły, zamówił mi wielką kawę i szarlotkę. Aż poczułam się głupio, że muszę mu rzucić pod nogi tę bombę. – Nie powiedziałam ci przez telefon całej prawdy. O tym, o co się pokłóciłam z rodzinami.

Zapadła cisza. Andrzej ciężko oddychał. Przyjrzałam mu się. Był młody. Pewnie jeszcze studiował. Balangi, nauka, balangi – a ja właśnie zniszczyłam jego beztroskie życie. Po chwili sama się skarciłam za takie myślenie. Przecież nie zrobiłam tego sama! On też tam był. I wiedział, co robi.

–  Wiem, zaskoczyłam cię. Ale uprzedzając twoje pytania – chcę urodzić. I nie będę cię do niczego zmuszać. Do płacenia alimentów, do kontaktów z dzieckiem. Ojciec z musu to żaden ojciec. Pomóż mi tylko teraz. Muszę znaleźć pracę i mieszkanie. A potem już sobie poradzę.

– Jezu, Beata… Jasne, że mnie zaskoczyłaś. Ale wiesz… Nie jestem taki. Wiem, że to jest nasze dziecko. Wspólne. Oboje za nie odpowiadamy… Tylko wiesz, ja w ogóle nie myślałem jeszcze o dzieciach. Czy w ogóle chcę je mieć. Uważałem, że mam czas. Muszę pomyśleć… A na razie możesz się zatrzymać u mnie. Rodzice wracają do miasta tylko na zimę. Tu masz klucze. Rozgość się, a wieczorem pomyślimy, co dalej. Muszę lecieć na uczelnię – Andrzejowi głos się łamał, ale trzymał fason. – Będzie dobrze – dodał i pocałował mnie w czubek głowy.

Mieszkanie było czyste i zadbane

Z  książek na biurku wywnioskowałam, że Andrzej studiuje zarządzanie albo ekonomię. Lodówka była pusta, więc uznałam, że mogę się na coś przydać. Poszłam na zakupy i ugotowałam  kolację. Andrzej wrócił późno. Ucieszył się na widok jedzenia.

– Musiałem pomyśleć. Zadzwoniłem do rodziców. Powiedziałem im. Oni są naprawdę fajni. Nie krzyczeli. Powiedzieli, że jestem dorosły, że to nie koniec świata, że nie wszystko w życiu da się zaplanować. Przyjadą w weekend. Nie, nie bój się. Możesz tu zostać. Oni nam pomogą to wszystko poukładać.

Poryczałam się. Z ulgi. Nie wiem czemu, ale mu wierzyłam.

– Beata. Wiem, że prawie się nie znamy. A właściwie w ogóle się nie znamy. Ale jak to miałoby pomóc ci… no wiesz, z twoimi rodzicami, to możemy wziąć ślub. Nie zamierzam uciekać od odpowiedzialności. Pamiętaj o tym.

Nie mogłam zasnąć. Myśli kłębiły mi się w głowie. Nie mogłam się zdecydować, co myślę o tych „oświadczynach”. Przez trzy dni snułam się po okolicy, gotowałam i sprzątałam. Wieczorami oglądaliśmy telewizję. Rozmawialiśmy. Dowiedziałam się, że Andrzej ma 24 lata i kończy zarządzanie.

– Ale nie żyję na garnuszku rodziców. Zarabiam. Korepetycje, praca na wysokościach. I wszystko, co się trafi. Teraz trochę mniej, bo piszę magisterkę. Ale jak będzie trzeba, to odłożę. Dyplom może poczekać 

Rodzice Andrzeja wrócili w sobotę po południu. Pani Krystyna była dużą, energiczną kobietą. Od razu przystąpiła do rzeczy.

– Pani Beato. Stało się. Nie pani pierwsza i nie ostatnia. I proszę się nie bać, nie zamierzam pani oskarżać o uwiedzenie syna czy łapania go na dziecko. Bo tak między nami, co z niego za partia. Biedny student – mama Andrzeja się uśmiechnęła. – Spanie z obcym facetem na weselu nie jest mądre, jasne. Ale spanie z obcą dziewczyną nie jest mądrzejsze. To teraz pomyślmy, co dalej.

Tata Andrzeja cały czas kiwał głową i łagodnie się uśmiechał. Poczułam, że jestem bezpieczna. Dwa tygodnie później pracowałam w recepcji kliniki okulistycznej. Od nowego miesiąca miałam się wprowadzić do malutkiej kawalerki. Nie zadzwoniłam do rodziców. Nie dostałam od nich nawet SMS-a z pytaniem, czy żyję. Zawsze byli surowi, ale tego się po nich nie spodziewałam. Uznałam, że oni też mnie rozczarowali.

Na kolejne USG poszłam z Andrzejem

– Na 90 procent chłopak – oznajmiła lekarka. – Duży i zdrowy.

Poszliśmy świętować przy serniku i herbacie. Potem było kino i spacer. Chciałam zażartować, że to zabawne, że mamy pierwszą randkę, a dziecko już w drodze, ale ugryzłam się w język. Nie chciałam, żeby Andrzej się wystraszył. Spędzaliśmy razem dużo czasu. Ale im mój brzuch był większy, tym bardziej stawało się jasne, że musimy zdecydować, co zrobimy, gdy nasz syn już będzie na świecie.

I znów pani Krystyna wzięła byka za rogi.

– Jasne, że zamieszkasz z dzieckiem tutaj (udało mi się wreszcie skłonić rodziców Andrzeja, żeby mówili mi na ty). Kawalerka to nie miejsce dla noworodka. I przecież nie możesz się nim opiekować sama. A jak ci się tak wydawało – to wybij to sobie z głowy. Łóżeczko wstawimy do naszej sypialni, tam ci będzie wygodnie. My z Heńkiem poradzimy sobie w gościnnym.

Zapisaliśmy się do szkoły rodzenia. Siedem par oprócz nas. Sześć małżeństw, dwie szczęśliwe pary „bez papierka”. Kiedy przyszła nasza kolej, żeby się przedstawić, wyrwał się Andrzej.

– Nie planowaliśmy z Beatą rodzicielstwa. Było nam dobrze we dwoje. Ale teraz już nie możemy się doczekać, aż będziemy we troje – skłamał.

Już po zajęciach wytłumaczył mi, że uznał, że tak będzie prościej.

– Po co się mieli na nas gapić? Albo zadawać głupie pytania?

Antoś urodził się w zimny lutowy wieczór

Nie mogłam się z mim nie zgodzić. Dziwnie się czułam, kiedy na zajęciach Andrzej dotykał mojego brzucha, masował mi kark. Ale starałam się zachowywać naturalnie. Kilka razy złapałam się na tym, że żałowałam, że kończą się zajęcia. I już nie będziemy się dotykać.

Jeżeli jeszcze wcześniej miałam resztki wątpliwości, czy Andrzej kocha naszego dziecko, to gdy zobaczyłam, jak bierze go na ręce, byłam już pewna. Cokolwiek się wydarzy, Antoś ma mamę i tatę. Zrobiłam synkowi zdjęcie i posłałam rodzicom. Nie odpowiedzieli. Byłam pewna, że kiedyś będą tego żałować.

Już tydzień po porodzie wiedziałam, że pani Krystyna miała rację. Sama nie dałabym rady. W dzień, gdy babcia lub dziadek zabierali Antosia na spacer, ja miałam chwilę dla siebie. Odsypiałam, kąpałam się. Andrzej bardzo pomagał w nocy. Przynosił mi małego do karmienia, usypiał go.  Trochę się z początku krępowałam karmić piersią przy Andrzeju.

– Beata, wiesz, ja już je kiedyś widziałem – zażartował. Doszłam do wniosku, że ma rację, i przestałam się chować. 

Antoś miał trzy miesiące, gdy z zapaleniem płuc trafił do szpitala. Noce spędzone w szpitalu bardzo nas zbliżyły. W dniu wypisu Antosia ze szpitala Andrzej zaproponował kolację.  Zgodziłam się. Było naprawdę miło. Wyciągnął mnie na parkiet. Pomyślałam, że miło znowu czuć jego dotyk.

Jesteśmy rodziną

– Pamiętasz nasz spacer? Ile tam wtedy było? 4 kilometry? Tu mamy pewnie mniej. Idziemy? – spytał Andrzej i nadstawił ramię.

– Jasne – uśmiechnęłam się i wsunęłam rękę pod jego ramię.

Wróciliśmy do domu. Antoś spał z dziadkami. Wycofałam się do salonu. Andrzej stał tuż za mną. Oparłam się o niego. Poczułam jego oddech na szyi. Potem jego usta. Nie odsunęłam się. Czekałam. Wziął mnie za rękę i zaprowadził do sypialni. Kilka godzin później obudził nas płacz synka. Chciałam pobiec do salonu i udać, że tam spałam, ale nie mogłam znaleźć ubrania. Zresztą było już za późno.

– Synek się stęsknił – pani Krystyna wkroczyła do pokoju. Posadziła teraz już śmiejącego się Antosia między nami i jak gdyby nigdy nic poszła do siebie. Mały leżał między nami i machał nóżkami.

– Jesteśmy rodziną – uśmiechnął się Andrzej i zgasił światło.

– Jesteśmy – szepnęłam i zasnęłam.

Czytaj także:
„Tyrałem po 14 godzin dziennie, żeby zarobić na przyjemności, na które nie miałem czasu. Byłem niewolnikiem własnej ambicji”
„Mogła mieć gorącego kochanka, a wyszła za rozpuszczonego maminsynka. Ma za swoje, teraz jedzie na szmacie od rana do nocy”
„Mąż rzucił mnie dla młodej kochanki. Myślałam, że to było najgorsze, aż nie usłyszałam, co mówią o tym skunksie na mieście”

Redakcja poleca

REKLAMA