„Mężowi nie spieszyło się do nowej pracy. Całymi dniami oglądał z mamusią telenowele, a obiadki dostawał pod nos”

Kiedy mąż stracił pracę, zaczął żyć na garnuszku u mamusi fot. Adobe Stock, Piotr Marcinski
„– Wyszłam za mąż za wspaniałego faceta i chcę go z powrotem. Chłopczyk może tu zostać z mamusią. Masz 5 minut: pakujesz się ze mną i zaczynamy od nowa, jak dorośli, odpowiedzialni, odważni ludzie, albo zostajesz tu i nosisz pieluchę do końca życia”.
/ 01.06.2022 08:15
Kiedy mąż stracił pracę, zaczął żyć na garnuszku u mamusi fot. Adobe Stock, Piotr Marcinski

Otworzyłam szafę i jęknęłam, widząc swoje ubrania. Poukładane, równiutko, jak pod linijkę. Tyle że leżały na innych półkach niż rano. I to nie ja je tak poukładałam. Doskonale wiedziałam, kto za tym stoi. W końcu musiałam tupnąć nogą…

To nie był pierwszy raz, kiedy zrobiła coś takiego

Ani drugi. Ani piąty. Robiła to regularnie. Mimo dyplomatycznego i powiedzianego z uśmiechem: „Dziękuję, mamo, ale to nasze rzeczy, sami je sobie poukładamy”, późniejszego, już bez uśmiechu: „Mamo, prosiłam, żebyś nie zaglądała nam do szaf i szuflad, bo mnie to krępuje” i wreszcie ostrego: „Nie życzę sobie, żebyś grzebała mi w majtkach”.

I nie chodziło tylko o szuflady z bielizną. Chodziło o półki w lodówce, o szafki kuchenne, kosmetyki w łazience, o wszystko. Setki razy rozmawiałam z Piotrkiem, żeby zwrócił jej uwagę. Ja byłam tylko synową, on ukochanym synkiem, więc może jego by posłuchała. Niestety nie mogłam liczyć na pomoc męża w tej kwestii. Zawsze tłumaczył matkę, że to z miłości, że jest z pokolenia, które uczucia okazuje troską o bliskich, czasem przesadną. No i uważa, że skoro dłużej żyje, złoży te głupie gacie porządniej. Pytanie, czy ma też składać kusy kostium pielęgniarki, jaki wdziałam na ostatnie Halloween, które spędziliśmy w łóżku, zawisło w próżni.

Potem zaczęły się teksty, że to jednak jej dom

A my, farciarze, mieszkamy w nim prawie darmo, opłacając jedynie połowę rachunków, dzięki czemu możemy pojechać na wakacje dwa razy do roku, kupować lepsze ciuchy i jeszcze coś zaoszczędzić. Gdybyśmy musieli bulić za wynajem jak za zboże albo spłacać kredyt, nie byłoby tak kolorowo. Racja, ale nie tak się umawialiśmy. Zgodziliśmy się zamieszkać z jego matką, która po śmierci męża czuła się samotna i zagubiona. Jasne, chciała nas mieć blisko, pomagać.

Super, ale to miało być na zasadach odrębnych gospodarstw. Ona tam, my tu. My dostaliśmy piętro domu, ona nie musiała już martwić się o finanse ani o sprzątanie piętra, na co brakowało jej sił i zdrowia. Początkowo układ działał. Dogadywałyśmy się, zapraszałyśmy się nawzajem na kawkę i pogaduchy, a potem każda wracała do siebie, nie wchodziłyśmy w swoje kompetencje i nie naruszałyśmy granic prywatności.

Niestety, sielanka nie trwała długo. Bo parę miesięcy później zaczęło się rządzenie w naszych szafach, szufladach, półkach, w lodówce… Rozmowy nie przynosiły efektu. Ani z nią, ani z moim mężem. Nie działały prośby ani delikatne groźby. Moja cierpliwość była na wyczerpaniu.

Miałam 35 lat i, do licha, potrafiłam zorganizować przestrzeń wokół siebie! Nie potrzebowałam aż takiej pomocy, żeby trzeba było układać mi majtki! Zaproponowałam wstawienie zamka do drzwi naszego pokoju na piętrze.

– Chyba zwariowałaś!

– Jeszcze nie, ale jestem tego bliska.

– Wybacz, ale nie będę zakładał zamków w domu mojej matki.

– Przypominam ci, że to tutaj – zakreśliłam dłońmi okrąg wokół siebie – miało być naszym mieszkaniem. Odrębnym.

– Ona ma 73 lata, czego oczekujesz…

– Szacunku. A jeśli nie, to trudno, szukamy czegoś na wynajem albo do kupienia. Obejdę się bez wakacji i ciuchów, ważniejszy jest dla mnie święty spokój.

Kochanie, nie zachowuj się niemądrze…

– A ty dziecinnie! Masz prawie 40 lat. Kochasz matkę, rozumiem. Chcesz się nią opiekować, też rozumiem. Ale nie oczekuj, że będę znosić jej ciągłą inwigilację i przepatrywanie naszych rzeczy. Bo tak się czuję. Jakby nas śledziła, podglądała…

– Aniu…

– Nie Aniuj mi, tylko stań po mojej stronie. Wiesz dobrze, że mam rację. Nie zniosę tego dłużej.

A jednak znosiłam kolejne tygodnie i miesiące, musiałam, bo mój mąż stracił pracę. Któregoś dnia właściciel firmy wręczył wszystkim wypowiedzenia z powodu bankructwa firmy. Było mu bardzo przykro, ale wspólnik go oszukał i zostawił z takimi długami, że tylko w łeb sobie strzelić.

Historia jak z kiepskiego serialu

Nasze życie też zaczęło przypominać marną telenowelę. Normalnie gdy ktoś traci pracę, to szuka nowej: wysyła CV, rozpytuje znajomych, chodzi na rozmowy kwalifikacyjne, rejestruje się w urzędzie pracy... Ale nie mój mąż. Rano żegnał mnie, kiedy wychodziłam do biura, a potem meldował się u mamusi na śniadanku.

Mama robiła mu jajeczka na miękko, którym własnymi rączkami ścinała czubeczki wierzch. Widziałam to przez okno i szczęka mi opadła, serio. Kiedy wracałam do domu, grubo po 17, zrobiwszy zakupy po drodze, dowiadywałam się, że dziś znowu nie zdążył niczego poszukać, ale zrobi to jutro. Na pytanie, co robił cały dzień, słyszałam ogólnikowe „no, miałem sprawy”. Do „spraw” nie zaliczało się jednak posprzątanie ani ugotowanie obiadu. Tym musiałam zajmować się ja.

Tak mijały tydzień za tygodniem, miesiąc za miesiącem, aż powoli górka oszczędności, którą zgromadziliśmy, wyraźnie stopniała, a z poczty Piotrka nadal nie wychodziły CV z powodu natłoku innych, ważnych spraw na jego głowie. Kiedy w końcu zaprotestowałam przeciwko takiej sytuacji, usłyszałam, że „on ma teraz depresję oraz traumę z powodu utraty pracy i musi odpocząć”.

Baśka, wytłumacz mi to, bo ja nie rozumiem – zwierzałam się przyjaciółce, której oczy robiły się coraz większe, w miarę słuchania moich gorzkich żalów.

– Też nie wiem… To jest ten Piotrek, którego poznałaś jako zaradnego, odpowiedzialnego, samowystarczalnego…?

Smętnie pokiwałam głową.

– Chyba ktoś go podmienił. Wygląda tak samo, ale w środku siedzi całkiem inny facet. A może ma rozszczepienie jaźni albo co?

Chciało mi się płakać

Znamy się ponad 10 lat, 5 jesteśmy małżeństwem, a tu nagle takie jazdy. Nie wiem… A może przesadzam? Może brak mi empatii? Może za dużo od niego wymagam, a on rzeczywiście powinien odpocząć…?

– Hm, no może, może… Ale co będzie, jak wam się oszczędności skończą? Piotrek nie znalazł nowej roboty przez 3 miesiące, chyba nawet nie zaczął szukać… Mało się wybyczył w tym czasie? A depresja? Bierze jakieś leki?

Pokręciłam głową. Nie brał leków, bo nie był u żadnego lekarza. Nie wierzyłam w żadną depresję, co nie znaczy, że sytuacja nie była poważna. Wręcz przeciwnie. Piotrek, wzorem niektórych mężczyzn z kryzysem wieku średniego, skorzystał z pierwszej nadarzającej się okazji, by stać się życiową pierdołą, leniem patentowym, któremu mamusia usługuje, jajeczka pod nos podsuwa i gatki prasuje. Pytanie, czy chciałam z takim facetem spędzić resztę życia? Czy takiemu facetowi ślubowałam, że zrobię wszystko, by nasze małżeństwo było zgodne, szczęśliwe i trwałe?

Postanowiłam, że skoro chłop mi zdziadział, czy raczej zdziecinniał, to sama włożę metaforyczne spodnie i zacznę zarządzać rodziną. Póki jeszcze jest czym.

Znalazłam mieszkanie na wynajem

Malutkie, z mikroskopijną kuchnią i sypialnią wielkości pudełka od zapałek. Na początek idealne. Albo za jakiś czas zmienimy je na większe, albo… nie będzie takiej potrzeby, bo dla singielki będzie w sam raz. Tak myślałam ze smutkiem, rozglądając się po niewielkim salonie. Piotrek zastał mnie nad walizką, wypełnioną do połowy moimi ubraniami.

– Co robisz?

Wyprowadzam się. A ty? Idziesz ze mną? – spytałam, nie przerywając przekładania ubrań z szafy do walizy.

– Jak to się wyprowadzasz?

– Jak widzisz. Wynajęłam mieszkanie, będzie nas na nie stać, jeśli znajdziesz wreszcie pracę i przestaniesz spędzać całe dnie u matki, oglądając tureckie seriale – po zmieszaniu i rumieńcach na jego twarzy poznałam, że trafiłam w sedno.

Wyszłam za mąż za wspaniałego faceta i chcę go z powrotem. Chłopczyk może tu zostać z mamusią. Masz 5 minut: pakujesz się ze mną i zaczynamy od nowa, jak dorośli, odpowiedzialni, odważni ludzie, albo zostajesz tu i nosisz pieluchę do końca życia.

Muszę przyznać, że długo się nie zastanawiał, nim zaczął podawać mi swoje koszulki i swetry, złożone w kosteczkę przez mamusię. Zabraliśmy to, co najważniejsze i, pomimo lamentów teściowej, pojechaliśmy do nowego mieszkania. A Piotr, zmuszony przeze mnie, jeszcze tego samego dnia, po podłączeniu komputera, zaczął wysyłać cefałki.

To była ciężka wojna

Walczyłam jednocześnie na dwóch frontach, z matką mojego męża, która oskarżała mnie o rozbijanie rodziny, krzywdzenie jej jedynego dziecka i separowanie go od niej. I walczyłam z mężem, któremu w tym marazmie, w który wpadł pod litościwym okiem mamusi, było całkiem dobrze. Walczyłam z oporem materii, ale nie poddawałam się. I nie poddam. Bo obawiam się, że tych walk jeszcze trochę przyjdzie mi stoczyć. Myślę jednak, że w imię miłości warto. Nieważne, że wrogiem mogą być jajka na miękko...

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA