„Mężczyźni byli moimi podnóżkami. Mieli całować mnie po stopach i nosić na rękach. Tego nauczył mnie tatuś”

załamana dojrzała kobieta fot. iStock, Westend61
„Krzyś był wyjątkowy. Opiekuńczy, romantyczny, zaradny. A przede wszystkim jako pierwszy poruszył we mnie strunę miłości. Dlatego bardzo chciałam wyjść za niego za mąż”.
/ 19.08.2023 22:00
załamana dojrzała kobieta fot. iStock, Westend61

Tamtego dnia dokładnie policzyłam pieniądze, które miałam w portfelu, i wyszło mi, że znów muszę sprzedać kawałek mojej przeszłości, by zapewnić sobie lepszą przyszłość. Tym razem potrzebowałam na protezę zębową. Marne trzysta złotych. To, co mi zrobili na ubezpieczalnię, raniło moje dziąsła. 

Mam siedemdziesiąt dwa lata, więc już ta moja życiowa wyprzedaż już trochę trwa… Gdy przeglądałam szafę w poszukiwaniu kolejnego kandydata, na samym dnie dojrzałam pudełko. Serce mi piknęło, gdy uświadomiłam sobie, co w nim jest. Schyliłam się, wzięłam je do ręki i usiadłam na łóżku. Powoli rozwiązałam sznurek i uniosłam wieko.

Leżały tam, prawie nowe, płonące barwą ognia. Czerwone szpilki. Piękne, ponadczasowe, z doskonałej zachodniej firmy. Wiele lat temu wydałam na nie chyba pół pensji. Miały być moją przepustką do lepszego życia. Takiego, na które zasługiwałam. A stały się gwoździem do mojej trumny…

Nie, ładnie to brzmi, ale to nieprawda. Buty niczemu nie są winne.

Kochał mnie za mocno

Tata wychowywał mnie sam, bo mama wcześnie zmarła. Od dziecka wtłaczał mi do głowy: „Zdobywaj wszystko, czego pragniesz. Jesteś warta każdej ceny. Na wojnie i w miłości wszystkie chwyty dozwolone”.

Byłam jego małą księżniczką, która kiedyś rzuci świat do stóp. Wszystko, co robiłam, było wspaniałe, nigdy mnie nie krytykował, nigdy mnie przed niczym nie powstrzymywał. Jak tylko mógł, ułatwiał mi dojście do celu. Płacił moje rachunki, zwalczał wrogów… W efekcie wyrosłam na pewną siebie, arogancką, a nawet rozwydrzoną dziewuchę. I tak jak kiedyś, będąc młodą dziewczyną uwielbiałam ojca, tak teraz myślę, że zniszczył mi życie.

Dowód? Na przykład praca. Jakoś nie byłam przygotowana na to, że o pracę trzeba się starać. To znaczy – że JA będę musiała się starać. Że nie dadzą mi od razu wysokiej pensji i służbowego samochodu. Że najpierw będę musiała przekładać papierki, a może nawet podawać kawę. Ale nie, ja byłam przecież na to za dobra. Powinnam być z marszu co najmniej kierownikiem działu.

Gdy pomstowałam na dyrektorów kretynów, idiotyczne zasady i ślepotę urzędników, którzy nie widzieli, z jakim diamentem mają do czynienia, tata tylko mi przytakiwał, dolewając oliwy do ognia. Odrzucałam więc jedną propozycję po drugiej, czekając na ofertę godną mojego geniuszu, a tata mnie utrzymywał. Pewnego dnia niespodziewanie odszedł. Dostał ataku serca. A ja musiałam zejść na ziemię. Skończyłam jako podrzędny pracownik na państwowym etacie.

Usłyszałam pukanie do drzwi. To pewnie Lucyna, moja… hm… przyjaciółka. Od pięciu lat mieszkałam w domu opieki. Zdecydowałam się na to, bo byłam na świecie całkiem sama i, prawdę mówiąc, bałam się samotnego życia wśród ludzi, którzy nawet nie wiedzą o moim istnieniu. Czy ktoś zauważyłby, że umarłam?

– Jesteś gotowa? – Lucyna wsunęła głowę w uchylone drzwi.

– Tak, już znalazłam.

– Pokaż.

Weszła do pokoju i, opierając się na lasce, podeszła do łóżka.

– Jakie piękne! – zakrzyknęła, gdy wyjęłam jedną szpilkę.

– Piękne. Myślałam, że załatwią mi małżeństwo – powiedziałam.

Kiwnęła głową. Czekałam, że zapyta, o co mi chodzi, jakie małżeństwo, ale Lucyna miała problemy z koncentracją. Czasami czepiała się szczegółów i roztrząsała je bez końca, a innym razem ważne kwestie od razu umykały z jej pamięci.

Zamknęłam pudełko i włożyłam je do torby. Zamierzałam spróbować sprzedać szpilki na bazarze, który znajdował się jakiś kilometr dalej. Jak zawsze, gdy pozbywałam się swoich rzeczy – futrzanej kurtki, złotego pierścionka czy bluzki z prawdziwego jedwabiu – było mi tak ciężko na sercu, że i nogi zdawały się jak z ołowiu. Im mniej łączników z przeszłym życiem, tym bliżej do śmierci. Tak to odczuwałam. Nie miałam dzieci, wnuków, które byłyby taką niematerialną więzią, pozostały mi tylko przedmioty.

Czerwone szpilki były wyjątkowe – może dlatego zostawiłam je na sam koniec. Do dziś pamiętam dzień, w którym założyłam je po raz pierwszy – i jednocześnie ostatni.

Miałam 30 lat

Od trzech lat byłam w związku z Krzysztofem, facetem, którego kochałam. W przeciwieństwie do poprzednich dwóch partnerów, których traktowałam raczej instrumentalnie. Krzyś był wyjątkowy. Opiekuńczy, romantyczny, zaradny. A przede wszystkim jako pierwszy poruszył we mnie strunę miłości. Dlatego bardzo chciałam wyjść za niego za mąż. Ale on jakoś nie spieszył się z oświadczynami. Pamiętam, że poszłam do taty i spytałam, co mam zrobić. Może wziąć sprawy w swoje ręce?

– Nikt nie odmówi mojej księżniczce! – orzekł, jak to miał w zwyczaju. – Pewnie nie proponuje małżeństwa, bo się boi, że go odrzucisz. Trzeba mu pomóc.

Właśnie to chciałam usłyszeć. Umówiłam się z Krzysiem na kolację w dobrej restauracji, ubrałam się seksownie i włożyłam kupione w komisie włoskie czerwone szpilki. Ponadczasowe, zawsze modne. To był rok 1977, i takie buty były w Polsce rzadkością.

Kiedy szłam przez restaurację do stolika, czułam na sobie zazdrosne i pożądliwe spojrzenia kobiet. Krzysztof czekał na mnie z uśmiechem. Który zniknął godzinę później, gdy przy deserze powiedziałam niby mimochodem:

– Nie miałabym nic przeciwko temu, żebyś poprosił mnie o rękę. Nie bój się, nie dostaniesz kosza.

Przez następne czterdzieści lat zastanawiałam się, czy gdybym cierpliwie czekała, on sam z siebie by się kiedyś oświadczył? Nigdy się tego nie dowiem. Pamiętam odpowiedź, którą mi dał po dłuższej chwili, jakby musiał zebrać myśli. Każdą sekundę tego milczenia odczuwałam, jak uderzenie ostrzem noża w serce.

– Masz rację. Czas uporządkować życie, bo nie stajemy się młodsi. Małżeństwo – niedawno nawet o tym myślałem. Wyobraziłem sobie życie z tobą pod jednym dachem. I nagle się przeraziłem. Dotarło do mnie, że nie obronię się przed twoją zaborczością, apodyktycznością, roszczeniami. Zetrzesz mnie na proch, albo będziemy walczyć o to, kto jest panem, a kto sługą. Jesteś królową, Julio. Królowe mają poddanych, i ty tak traktujesz mnie, ojca i wszystkich dookoła. Poddani mają zapewnić swojej królowej życie na odpowiednim poziomie. Nie miałbym nic przeciwko, gdybyś była… żeby już trzymać się tej metafory… oświeconą władczynią. Ty jednak jesteś despotką. A taki ustrój to nie dla mnie – uniósł kieliszek z szampanem. – Wyglądasz dzisiaj pięknie. Taką cię zapamiętam.

Wtedy ostatni raz go widziałam

Pół roku później miał już nową kobietę, z którą pewnie się ożenił, bo ktoś kilka lat później widział go z dziećmi na spacerze. Ja zostałam sama. Jego słowa mnie zabolały, zraniły, stały się ciężarem, który musiałam dźwigać. Trawiłam je przez kolejne miesiące, lata, zastanawiałam się, czy naprawdę taka byłam, i musiałam przyznać mu rację. To zmieniło wszystko. Moja pewność siebie zniknęła. Szacunek do siebie też. To był koniec królowej.

Najwyższy czas pożegnać się z jej symbolem – szpilkami – pomyślałam, otrząsając się ze wspomnień. Usiadłyśmy z Lucyną na bazarze na murku, a na folii przed sobą położyłam szpilki. I karton z rozmiarem i ceną – 300 zł. Do negocjacji. Kobiety przyglądały się, a potem odchodziły. Pewnie za 50 zł by wzięły, ale nie chciałam sprzedać się zbyt tanio. Jakieś trzy godziny później, gdy pomyślałam, że czas już wracać na obiad do domu, podeszła młoda dziewczyna, może dwudziestopięcioletnia. Całkiem ładna, gdyby ją ubrać i zmienić fryzurę, umalować.

– Mogę przymierzyć? – spytała nieśmiało. – To mój rozmiar.

– Oczywiście…

Włożyła buty i twarz od razu jej się rozpromieniła…

– Idealne – uśmiechnęła się. – Zawsze o takich marzyłam.

– Do tego sukienka przed kolano, rozkloszowana – zasugerowałam.– Fryzura… pani wybaczy, ale oczami wyobraźni widzę panią w innej…

Za dwa miesiące ślub

Dziewczyna słuchała, a ja opisywałam ją, jakbym wspominała samą siebie tamtego fatalnego wieczoru. Kupiła szpilki. Powiedziałam jej, że mieszkam w DPS-ie, gdyby chciała je zwrócić. Gdyby nie przyniosły jej szczęścia – pomyślałam. Dziewczyna pojawiła się u mnie pewnego dnia, sześć miesięcy później. Zapukała, a potem weszła. Przyniosła czekoladki, owoce i kawę. Zanim usiadła, z dumą pokazała mi pierścionek zaręczynowy.

– Od lat byłam zakochana w Maćku – powiedziała. – To facet z mojej firmy. Wie pani, zawsze byłam nieśmiała, nie wierzyłam, że mogłabym zainteresować kogoś wartościowego. Ale kiedy zobaczyłam te buty… kiedy je włożyłam na nogi, pomyślałam: czemu nie? Korona mi z głowy nie spadnie, jeśli na najbliższej imprezie andrzejkowej w firmie podejdę do niego i zagadam. To było tak, jakby te buty dodały mi odwagi. Powiedziały, że jestem tego warta. I stało się. Zauważył mnie – może najpierw moje nogi (w tych szpilkach wyglądają obłędnie), a potem mnie. Za dwa miesiące ślub.
Może to śmieszne, ale teraz myślę, że moje życie, i to, co z niego wyniosłam, koniec końców nie okazało się tak zupełnie bezużyteczne.

Czytaj także:
„Odkąd przed laty utknęłam pod lodem, bałam się nawet zamarzniętej kałuży. Jak się okazało, strach miał wielkie oczy”
„Zwierzałam się jej z problemów małżeńskich. Wredna franca namawiała mnie do rozwodu bo chciała uwieść mojego męża”
„Mąż zdradzał mnie od lat. Uknułam plan i puściłam go kantem. Mimo dobrobytu miałam dość tego buca”

Redakcja poleca

REKLAMA