„Mąż zdradzał mnie od lat. Uknułam plan i puściłam go kantem. Mimo dobrobytu miałam dość tego buca”

dojrzała kobieta fot. Adobe Stock, pikselstock
„Kiedy oznajmiłam córkom, że rozwodzę się z ich ojcem, patrzyły na mnie jak na wariatkę. >>Mamo, czy ty oszalałaś? Po tylu latach? Na stare lata głupoty się ciebie trzymają!<< – było mi przykro, ale na tyle miałam dość męża, że dopięłam swego. Wreszcie mogę zacząć żyć”.
/ 13.08.2023 20:45
dojrzała kobieta fot. Adobe Stock, pikselstock

Wieśka poznałam, kiedy miałam siedemnaście lat. Był starszy ode mnie, wysoki i przystojny, podobał się moim koleżankom. Kochały się w nim na zabój i zazdrościły mi, że to właśnie na mnie zwrócił uwagę – tym bardziej że pochodził z nieźle sytuowanej rodziny.

Zachwycał się twórczością Witkacego i nosił się oryginalnie, co w tamtych czasach uchodziło za awangardę. Początkowy spotykaliśmy się potajemnie, ponieważ bałam się, że moi rodzice nie będą zbytnio zachwyceni tą znajomością. Chciałam studiować polonistykę, gdyż marzyłam o tym, żeby zostać nauczycielką. Nieplanowana ciąża pokrzyżowała jednak plany i nie było wyjścia, musiał być ślub.

Nie był zły, ale bez fajerwerków

Naprawdę nawet się nie zastanawiałam, czy kochałam Wieśka – na pewno byłam nim mocno zauroczona. Ślub, wesele, jedno dziecko, rok później drugie, a po dwóch kolejnych latach trzecie. Studiów rzecz jasna nie skończyłam, a o pracy w upragnionym zawodzie mogłam zapomnieć. Ba, mogłam zapomnieć o jakiejkolwiek pracy zawodowej – wystarczająco dużo miałam jej w domu.

Wiesiek natomiast robił karierę w rodzinnym biznesie i w pełni spełniał się w tym obszarze. Nie miałam czasu myśleć, czy to wszystko jest właściwe, czy nie do końca. Było, jak było, a jako kobieta nie za wiele miałam wówczas do powiedzenia.

Narzekać na sytuację finansową nie mogłam, ponieważ nieźle się nam powodziło. Wiesiek nie był złym mężem, ale cóż, fajerwerków też nie było. Odkąd na świat przyszła nasza trzecia córka spaliśmy w oddzielnych pokojach. Niekiedy coś na ten temat wyrwało mi się podczas rzadkich spotkań z koleżankami.

– A weź przestań – reagowały. – Czego ty od tego chłopa chcesz? Nie pije, nie bije, pieniądze do domu przynosi i za babami się nie ugania.

– No tak – przytakiwałam, bo dość szybko pojęłam, że nie ma sensu im tego tłumaczyć.

W ich małżeństwach działo się różnie, ale to nie były czasy, kiedy o takich rzeczach jak przemoc mówiło się głośno. Brudy zamiatało się pod dywan. „Bite mięso smakuje lepiej” – takie podejście było standardem, dziś na szczęście jest nie do pomyślenia. Na życie towarzyskie nie miałam raczej czasu, ponieważ moja codzienność kręciła się wokół dzieci i prowadzenia domu.

Dla siebie samej ciężko było mi wygospodarować chwilę, ale stawałam dosłownie na głowie, aby wybrać się do fryzjerki czy krawcowej. Było mnie na to stać i gdzieś tam podświadomie chciałam podobać się mężowi. Nie mam pojęcia, czy dostrzegał te starania.

– Ładnie dzisiaj wyglądasz – zdarzało mu się rzucić od czasu do czasu. Jeśli chodzi o komplementy, to był w tym temacie bardzo oszczędny. Niekiedy zastanawiałam się, czy ja w ogóle podobałam się Wieśkowi, czy byłam po prostu żoną do ogarniania tzw. domowych spraw.

Doskwierała mi samotność

Myśląc o moim związku z Wieśkiem dzisiaj, dochodzę do wniosku, że było ono małżeństwem z rozsądku, a nie z miłości. Długo łudziłam się, że w końcu się zgramy, ale to nigdy nie nastąpiło.

Dziewczynki nie wiadomo kiedy weszły w nastoletni wiek i ani się obejrzałam, jak jedna po drugiej wyfrunęły z rodzinnego gniazdka na studia. To było dla mnie niezwykle trudne doświadczenie nie tylko z tego względu, że kochałam swoje córki i strasznie się o nie martwiłam, ale w głównej mierze dlatego, że nagle zostałam praktycznie sama w pustym mieszkaniu.

Na towarzystwo Wieśka nie miałam co liczyć, gdyż on całe dnie spędzał w pracy. Wracał po południu albo późnym wieczorem, a moim obowiązkiem było podanie mu ciepłego posiłku.

Dzień zaczynałam od wczesnej pobudki, aby przygotować śniadanie dla męża, swoje zjadałam sama. Potem zakupy, sprzątanie, gotowanie i dopiero wtedy miałam czas wyłącznie dla siebie. Co z tego, skoro nie wiedziałam, co z nim zrobić? Nie byłam do tego przyzwyczajona, więc snułam się z kąta w kąt, usilnie próbując znaleźć sobie jakieś zajęcie. Samotność doskwierała mi coraz mocniej, a najgorsze było to, że przecież nie powinnam się tak czuć, skoro miałam męża.

Przestałam o siebie dbać – było mi wszystko jedno, jak wyglądałam. Dopadła mnie obojętność, a wszystkie czynności, w które do tej pory wkładałam swoje serce, wykonywałam niczym automat. Straciłam apetyt i chęć do czegokolwiek.

– Mamo, co się dzieje? – Ela, najstarsza córka, prędko zauważyła, że coś jest nie tak.

– Nie martw się, kochanie, wszystko jest w porządku – siliłam się na uśmiech, ale z kiepskim rezultatem.

– Nie ściemniaj, przecież widzę – Ela koniecznie chciała pociągnąć mnie za język, a ja po prostu nie miałam zamiaru zawracać jej głowy swoimi rozterkami. – Nie możesz tak funkcjonować, może warto wybrać się do lekarza?

– A w czym lekarz mi pomoże? – machnęłam ręką.

– Rozmawiałaś z ojcem? – Ela nie dawała za wygraną.

– Z ojcem? Chyba oszalałaś – parsknęłam lekceważąco, a córka wyglądała na szczerze zaskoczoną moim sarkazmem.

Przecież pogawędka z Wieśkiem na ten temat mijała się z celem! On widział we mnie wyłącznie służącą, która ma prać mu gacie i gotować obiady.

Romans męża dodał mi wiatru w żagle

Od dawna podejrzewałam Wieśka o romans, ale nie miałam na to żadnych dowodów. Zresztą nie szukałam ich. Dowiedziałam się o wszystkim przez przypadek i to było dla mnie punktem zwrotnym.

Nagle zapragnęłam całkowitej zmiany, ale ani mi się śniło zostać z niczym! Ktoś by pomyślał: baba oszalała na stare lata! A ja nie miałam jeszcze sześćdziesiątki! Uświadomiłam sobie, że nie chcę reszty życia spędzić u boku człowieka, który miał we mnie darmową służbę. Zamierzałam sobie to odbić z nawiązką! Po tylu latach należało się mi! Postanowiłam zacisnąć zęby i jeszcze trochę się przemęczyć – tyle, ile będzie trzeba. Może rok albo dwa? Czas pokaże.

Na dom Wiesiek nigdy nie żałował pieniędzy i nie wymagał rozliczania się z każdej wydanej złotówki, co zdecydowanie ułatwiło realizację mojego planu. Założyłam konto oszczędnościowe, na które wpłacałam sumy podprowadzane z tzw. domowego budżetu. Wiedziałam, że w razie rozwodu mąż nie puści mnie z torbami, ale wolałam mieć odłożonych trochę zaskórniaków. Przez niespełna dwa lata nazbierałam ich sporo. Dopiero wtedy poczułam się na tyle bezpiecznie, aby przeprowadzić rozmowę z Wieśkiem.

Złożyłam pozew o rozwód – oznajmiłam mu pewnego wieczoru, kiedy skończył jeść kolację.

– Co takiego? – popatrzył na mnie zdziwiony. – Jaki rozwód?

– Skończmy z udawaniem, jakie to udane małżeństwo tworzymy – starałam się panować nad emocjami, pomimo że nie było to łatwe. – Poza tym wiem, że masz kochankę.

Odłożył sztućce i sięgnął po butelkę wina, napełnił kieliszek. Ja nie piłam alkoholu, nigdy za nim nie przepadałam.

– Skoro tak zdecydowałaś, nie zamierzam niczego utrudniać – jego obojętność co prawda nie zaskoczyła mnie, ale trochę zabolała.

– Dziękuję, to dużo dla mnie znaczy – przypuszczam, że sam myślał o rozwodzie, lecz nie chciał, żeby to wyszło od niego. Miał za wygodnie!

Klamka zapadła i nie było odwrotu

Zdaniem rodziny zgłupiałam, a ja wreszcie poczułam, że żyję!

Na wieść o rozwodzie córki popukały się w czoła i usiłowały odwieść mnie od tego zamysłu. Nie chciałam tego słuchać! To samo dotyczyło dalszej rodziny i niektórych znajomych. Uznali, że nieźle mi odbiło, skoro postanowiłam zrezygnować z dotychczasowego życia.

Wiesiek dotrzymał słowa i nie rzucał kłód pod nóg. Sprzedał mieszkanie i kupił mi kawalerkę, zostawił też sporo pieniędzy. Przynajmniej w tej kwestii zachował się przyzwoicie, a ja w końcu mogłam zacząć funkcjonować w taki sposób, jaki mi pasuje. Na dobry początek zapisałam się na kurs jogi i malarstwa. Wiem, że wszystko się ułoży.

Redakcja poleca

REKLAMA