Pociągałem właśnie długi łyk guinessa, kiedy weszła do pubu. Rozpuszczone, ogniście rude włosy, nieziemsko zgrabne nogi osłonięte tylko spódniczką do połowy uda i zabójczy dekolt, który sprawił, że jeden z siedzących przy barze facetów omal nie umarł, zakrztusiwszy się kostką lodu ze swojego drinka.
Stukając zawadiacko obcasami, przeszła śmiałym krokiem od drzwi wprost do barmana i lekko zachrypniętym głosem rzuciła:
– Nalej mi chłopcze ginu z tonikiem.
Rozejrzałem się po sali. Był środek tygodnia, godzina dość późna, w lokalu niewielu klientów. Większość to samotni mężczyźni, niektórzy już dobrze podpici. No i ja – 40-latek, który nijak nie mógł sobie znaleźć miejsca w tym stutysięcznym miasteczku.
Nie miałem wyjścia, musiałem wrócić
A pomyśleć, że zaledwie miesiąc temu wierzyłem, że opuściłem je już na zawsze. Miałem dobrze płatną pracę w Warszawie, wielu znajomych i wygodne, choć wynajmowane, mieszkanie. Nic nie łączyło mnie z miejscem, w którym się urodziłem i spędziłem pierwszych 19 lat życia. Nic, oprócz matki, która została w naszym mieszkaniu. Oczywiście ją odwiedzałem. Co któryś weekend, w imieniny i święta. Czułem się jednak warszawiakiem. To tam mieszkałem od początku studiów.
Dlatego ugięły się pode mną nogi, kiedy parę miesięcy temu mama powiedziała, że jest nieuleczalnie chora. Gdzieś w świecie jej przypadłość się leczy, ale to bardzo nowoczesna, a więc i kosztowna terapia. Zwróciłem się oczywiście do właściwego urzędu o refundację leczenia. Odpowiedzieli z rozbrajającą szczerością, że niestety – osoby po siedemdziesiątce nie są brane pod uwagę. Takie przepisy.
– Synku, przyjedź. Nie chcę umierać w samotności – poprosiła przez telefon. – Albo w jakimś przytułku.
Co miałem zrobić? Olać kobietę, która mnie wychowała? Nie wchodziło w rachubę! Do Warszawy też jej nie mogłem sprowadzić, bo praca angażuje mnie przez 12 godzin na dobę, a ona wymagała coraz większej opieki. Cztery tygodnie temu zwinąłem więc żagle i wróciłem do domu. Jestem informatykiem, łatwo znalazłem tu pracę, tyle że za kilkakrotnie mniejsze pieniądze.
Najgorsze jednak, że nikogo już w tym mieście nie znałem. Szkolni koledzy albo rozjechali się po świecie, albo zmienili w ponuraków, z którymi nie miałem o czym gadać. Szybko więc zacząłem popadać w marazm, kręcąc się jak chomik w kołowrotku, tyle że moim kieratem był schemat: praca – dom i wieczór z matką. Czasem robiłem tylko szybkie wypady na piwo.
Dojrzałem, by zaprosić ją do tańca
Ruda kocica zdawała się w ogóle nie zwracać uwagi na stadko siedzących w pubie samców. Ani nie uświadamiać piorunującego wrażenia, jakie na nich zrobiła. Wszyscy się na nią gapili, a ona – na nikogo.
Takie przynajmniej odnosiłem wrażenie. Tymczasem jej zielone oczy musiały lustrować salę w zawieszonym nad barem lustrze. Skąd to przypuszczenie? Bo w pewnym momencie ta wyglądająca na kilka lat młodszą ode mnie kobieta odwróciła się na barowym stołku i wbiła we mnie spojrzenie. Nie uśmiechała się, nie wdzięczyła. Nie patrzyła też wrogo ani z niechęcią. W jej kocich ślepiach było wyzwanie. Tak jakby chciała spytać: „I co mały? Odważysz się?”.
Nie jestem typem podrywacza. Jasne, zdarzały mi się krótsze i dłuższe romanse, nigdy jednak nie zapoznałem dziewczyny w pubie czy klubie. Zwykle umawiałem się na randki z koleżankami koleżanek spotkanymi na jakiejś domówce.
Siedziałem więc dalej z nosem w kuflu, czując jak w skroniach łomocze mi puls. Co za kobieta! Szatan, nie babka! A ona posłała mi ostatnie spojrzenie, po czym odwróciła się z powrotem do barmana. Z ich gestykulacji wywnioskowałem, że chce zapłacić za drinka. I najprawdopodobniej stąd wyjść! Jeśli się zaraz nie podniosę, nigdy więcej już jej nie spotkam i pewnie do końca życia będę pluł sobie w brodę, że taki ze mnie tchórz.
Sięgała już po torebkę, kiedy zdobyłem się na odwagę. Na miękkich nogach, odprowadzany zawistnymi spojrzeniami, podszedłem do baru.
– Cześć, czy mogę postawić ci drinka? – zadałem najbanalniejsze z banalnych pytań.
Powoli się do mnie odwróciła, taksując mnie spojrzeniem. Nie uśmiechała się ani nie powiedziała słowa, a ja stałem przed nią jak jakiś aktor trzeciego planu na castingu do reklamy szamponu do włosów.
– Siadaj.
Skwapliwie skorzystałem z jej propozycji. I rozpaczliwie zacząłem szukać w głowie fraz, którymi mógłbym zacząć rozmowę. Na szczęście zbliżył się barman, rzuciłem więc szybko, wskazując na jej pustą szklankę: – Dwa razy to samo!
Nadal milczała, a ja zapatrzyłem się w jej boski profil. Była nieziemsko piękna, choć jej uroda odznaczała się onieśmielającą drapieżnością.
– Jesteś z tego miasta? – wydusiłem wreszcie.
– A co? Piszesz moją biografię? – odszczeknęła, ale zaraz złagodziła ostre słowa przepięknym uśmiechem. – Tak. A ty?
Sam nie wiem kiedy, i właściwie po co, opowiedziałem jej swoją historię. A więc matura w tutejszym liceum, studia na Politechnice Warszawskiej i praca w stolicy. Przynudzałem, ale przynajmniej nie zalegała pomiędzy nami cisza.
– Dlaczego wróciłeś?
Nie bardzo miałem ochotę opowiadać o chorobie matki, ściemniłem więc coś o lokalnym patriotyzmie. W odpowiedzi uśmiechnęła się ironicznie, ale nie skomentowała. Nie uwierzyła mi. Nie tylko piękna, ale i inteligentna!
Na szczęście procenty zmieszane z piwem dodały mi nieco animuszu i dalej rozmowa potoczyła się gładko. Choć muszę przyznać, że nawijałem właściwie tylko ja, a ona o sobie nie pisnęła właściwie słowa. Podała tylko swoje imię – Weronika. I gdzieś między wierszami wspomniała, że jej ojciec prowadzi największą w mieście kancelarię adwokacką.
Po godzinie wreszcie dojrzałem, żeby poprosić ją do tańca, kiedy spytała bez zbędnych ceregieli:
– Mieszkasz sam?
– Eee… chwilowo z matką.
– Więc będziesz musiał zabrać mnie do hotelu.
Zaniemówiłem. Nigdy nie spotkałem kobiety, która tak przejmowałaby inicjatywę. I kto tu nosi spodnie?
– To jak? – lekko, jakby nic nie piła, wstała ze stołka, chwytając torebkę.
– Wychodzisz ze mną czy wolisz zagadywać barmana?
Ciało Weroniki było cudowne
Nie liczyłem, że jeszcze tej samej nocy wylądujemy w łóżku. Szczerze? Byłem gotów się w niej zakochać i zdobywać ją niczym himalaista swój wymarzony ośmiotysięcznik. Kurczę, prędzej bym zdobył się na odwagę, by się od razu oświadczyć, niż próbował zaciągnąć ją pod pościel. Wypadki potoczyły się jednak według jej scenariusza i wyglądało na to, że mam niewiele do gadania. Mogłem się podporządkować lub spadać. Na przemian wstrząsany dreszczami i zalewany potem, wybrałem to pierwsze.
Do moteliku pod miastem podjechaliśmy taksówką. Zameldowałem nas na mój dowód, po czym pozwoliłem się poprowadzić do pokoju na piętrze. To był dość obskurny hotel, taki, z którego korzystają początkujący handlowcy w podróży służbowej lub ci nieco bardziej wyrafinowani kierowcy ciężarówek.
Jej jednak te warunki nie przeszkadzały. Zaraz za drzwiami przywarła do mnie w ognistym pocałunku, a potem zaczęła rozpinać guziki bluzki. Patrzyłem na to w uniesieniu. Była cudowna! Idealna! Jej bladą skórę uroczo upiększały piegi, rude włosy opadały do połowy pleców, a piersi… Rany! Może nie należały do największych, z jakimi miałem w życiu do czynienia, ale były tak kształtne i pełne, że aż zadrżałem z rozkoszy.
– Będziesz tak stał? – jej głos przywołał mnie do porządku. – Może wydaje ci się, że jesteś w klubie go go?
Niczym prawiczek od razu zamotałem się w nogawki spodni, rozdarłem koszulę i omal nie upadłem. Moje ruchy były gorączkowe i niepewne, wzrok błądził po jej fantastycznym ciele, nie mogąc się od niego oderwać.
– Spokojnie, zwolnij – wplotła palce w moje włosy.
W tym geście było tyle kobiecej zmysłowości, że aż krzyknąłem, gdy zacisnęła dłoń w pięść i przyciągnęła moją głowę do siebie:
– Jeśli w czasie seksu też będziesz się tak spieszył, wykopię cię z łóżka!
Trochę mnie peszyła ta jej skłonność do dominacji, postanowiłem więc pokazać się od bardziej męskiej strony. Uwolniłem się z jej uchwytu, zagarnąłem do siebie i zatopiłem usta w namiętnym pocałunku.
– O, tak znacznie lepiej – zamruczała, kiedy na moment oderwaliśmy się od siebie.
A potem kochaliśmy się w skotłowanej pościeli, nie zwracając uwagi na wycie silników aut przejeżdżających szosą tuż pod oknami. Dawaliśmy sobie rozkosz, bliskość, czułość… Chyba nawet wymamrotałem, że chcę się z nią ożenić, bo zakryła mi usta palcem, a potem dosiadła niczym dzika Amazonka. W końcu, chyba już nad ranem, zasnąłem kamiennym snem.
Zbudziła mnie sprzątaczka, tłukąca o podłogę wypełnionym brudną wodą kubłem.
– Pukałam, ale nie otwierał – skrzeknęła, mierząc mnie wrogim spojrzeniem. – Już koniec doby hotelowej. Musi się stąd zbierać.
Skrajnie zawstydzony odwróciłem się do Weroniki, żeby ją przykryć, lecz miejsce obok mnie było puste.
– Ta pani wyszła już ze dwie godziny temu – głosem wypranym z wszelkich emocji oznajmiła sprzątaczka. – Co, nie pożegnała się? – dodała z przekąsem, a na jej wąskich wargach zagościł cień złośliwego uśmiechu.
Przy pomocy 20 zł wybłagałem ją, żeby dała mi jeszcze pół godziny. Wziąłem błyskawiczny prysznic, ubrałem się i – koszmarnie spóźniony – pobiegłem do pracy. Przed wyjściem przeszukałem jednak pokój w nadziei znalezienia jakiejś wiadomości.
Na filmach kobieta, nawet jeśli wychodzi gdy jej kochanek śpi – pisze swój numer telefonu szminką na lustrze lub skrobie liścik i wkłada go pod poduszkę. Niestety, Weronika nie zostawiła mi żadnej wiadomości, a ja – jadąc taksówką do roboty – uświadomiłem sobie, że poza imieniem nie wiem o niej kompletnie nic. A przecież nie wyobrażałem już sobie życia bez niej!
Tamtego dnia miałem dość
Przez kilkanaście następnych wieczorów wyczekiwałem na nią w pubie, w którym się poznaliśmy. Nie przyszła, a wszystko co osiągnąłem, to jedynie współczujące spojrzenie barmana. Spróbowałem więc znaleźć ją na Facebooku, ale można sobie wyobrazić, ile jest tam zarejestrowanych kobiet o imieniu Weronika. Bez szans…
W końcu opadłem z sił. Straciłem nadzieję. Nie można przecież spędzać wszystkich wieczorów przesiadując w pubie! Musiałem też więcej zajmować się mamą. Jej choroba postępowała, wysłałem więc kolejne podanie o refundację jej leczenia za granicą.
I przyszedł wreszcie czas, że postanowiłem skapitulować. Weronika wciąż zajmowała mi myśli, przesunąłem je jednak do teczki „wspomnienia”. Bo wszystko wskazywało na to, że ta kobieta, która aż tak mnie zaczarowała, że gdybym ją teraz spotkał to bym się jej natychmiast oświadczył – po prostu się mną zabawiła.
Potrzebowała faceta na jedną noc i padło akurat na mnie. Szybko, łatwo i bez zbędnych komplikacji. Trzask-prask. Ciekawe, jak często wyruszała na takie łowy? Ilu facetów miała przede mną, a przede wszystkim – po mnie? Czy w ogóle mnie jeszcze pamięta?
Trudno mi było znieść te pytania bez odpowiedzi, ale cóż mogłem zrobić?
Tamtego marcowego dnia zza chmur wyszło słońce, zrobiło się ciepło. W bezlistnych drzewach śpiewały ptaki, a ludzie zdawali się tacy jakby życzliwsi i bardziej uśmiechnięci. Nie dla mnie.
Akurat wtedy, z samego rana, odebrałem kolejną odmowną decyzję w sprawie mamy. W stosownym dokumencie, w grzecznych słowach mi napisano, że mimo najszczerszych chęci decyzję blokują nieprzekraczalne procedury. Opadły mi ręce, czułem bezradność. Wyszedłem z poczty i wróciłem do swojego samochodu – kilkunastoletniego opla corsy.
Rzuciłem dokument na siedzenie pasażera, a sam zasiadłem za kierownicą. Byłem zły, czułem się wypalony. Cholera, co za pech! Mama była umierająca, choć gdzieś na świecie – a konkretnie w nieodległych Niemczech – byli lekarze, którzy potrafiliby ją uratować. Nie stać mnie jednak było, żeby samemu pokryć koszty leczenia, które kosztowało okrągły milion. W dodatku miałem złamane serce i czułem się podle. Bo niby jak ma się czuć facet, który okazał się dla wymarzonej kobiety jedynie dodatkiem do penisa?
Ruszyłem więc z kopyta. Normalnie jeżdżę zgodnie z przepisami, zwłaszcza po mieście. Tamtego dnia miałem jednak wszystkiego dość i nieco mocniej przycisnąłem pedał gazu. Nie za bardzo, piratem nie jestem, lecz wystarczyło, żeby na obwodnicy zobaczyć za sobą niebieskie światła policyjnego radiowozu.
– Pięknie! – otwartą dłonią walnąłem w kierownicę. – Jeszcze i to!
Zjechałem na pobocze, samochód drogówki stanął za mną. Jego drzwi otworzyły się i z kabiny niespiesznie wyszło dwoje policjantów. Czy mi się zdawało? Jednym z nich była kobieta, to dało się zauważyć natychmiast, ale miałem wrażenie, że spod czapki wystają rude włosy.
Pierwszy do mojego okna zbliżył się jednak facet, a jego towarzyszka została z tyłu, oglądając dokładnie moje zdezelowane auto.
– Poproszę prawo jazdy i dowód rejestracyjny – zwrócił się do mnie aspirant.
Oddałem mu papiery, nie odrywając oczu od wstecznego lusterka. Wciąż nie widziałem wyraźnie, ale policjantką była chyba Weronika! Serce załomotało mi jak bęben. Najchętniej bym od razu wysiadł, ale ona właśnie wsiadła do radiowozu i przeglądała podane jej przez partnera moje dokumenty. Czy mnie rozpozna?
Czas mijał, a ja siedziałem jak na szpilkach. Nareszcie drzwi radiowozu otworzyły się i para policjantów, tym razem ramię w ramię, ruszyła w moim kierunku.
– Przekroczył pan dozwoloną prędkość – poinformował mnie aspirant. – Według taryfikatora należy się panu mandat i punkty karne.
Jak ona mogła?!
Zupełnie go nie słuchałem, bo patrzyłem tylko na nią. Nie, wzrok wcale mnie nie mylił, to naprawdę była ona!
– Cześć, Weronika – zawołałem, otwierając drzwi. – Tak się cieszę. Wszędzie cię szukałem.
Zielone oczy spojrzały na mnie tak zimno, że serce natychmiast ściął mi chłód. W jednej chwili zrozumiałem, że popełniłem gafę, demaskując ją przed kolegą z patrolu. Szybkim i zdecydowanym ruchem docisnęła z powrotem otwierane przeze mnie drzwi.
– Proszę nie wysiadać, to trasa szybkiego ruchu! – zgromiła mnie surowym głosem.
Zatkało mnie. Skąd ta wrogość? Czy dlatego, że ośmieliłem się ją pamiętać? I jeszcze ucieszyłem na jej widok? Aż taka z niej jędza? Ona tymczasem dokładnie zlustrowała wnętrze mojego wozu.
„Może ma nadzieję wypatrzyć narkotyki, żeby wtrącić mnie do więzienia. Ale z niej czarownica!” – zastanawiałem się w myślach. Byłem zły i rozżalony, nie chciałem jednak rozstawać się z nią jakbyśmy byli parą zupełnie obcych ludzi.
– Weronika, może moglibyśmy się spotkać i porozmawiać? Nie chcę…
– Dorzuć mu jeszcze stówę za zużyte opony – rzuciła podwładnemu, a potem wróciła do radiowozu.
Opadła mi szczęka. Jak ona mogła?!
Muszę jej solidnie podziękować
Wróciłem do domu wściekły. A to zołza! Jak można być tak nieludzko zimnym, wyrachowanym i mściwym? I to bez powodu. A jeszcze musiałem zakomunikować mamie, że znów odmówiono jej leczenia. Cholerne procedury! Po chwili namysłu postanowiłem na razie milczeć. W mamy przypadku to przecież nie miało znaczenia. Po co ją martwić?
I tak nosiłem w sobie tę informację przez kilka dni. Jakoś nie mogłem się zebrać, żeby powiedzieć kochanej staruszce, że wszystko przepadło! Minęła środa, czwartek, piątek, a potem weekend.
W poniedziałek dostałem telefon. Warszawski, stacjonarny. W słuchawce usłyszałem zafrasowany kobiecy głos przedstawiający się z imienia i nazwiska oraz przekazujący prośbę, żebym się stawił w stołecznej siedzibie urzędu.
– Ale po co? Już dostałem od was odmowną decyzję w sprawie mamy…
Głos z drugiej strony linii boleściwie westchnął.
– Szanowny panie, proszę już sobie z nas nie żartować. Dobrze pan wie, że tym razem decyzja jest pozytywna, pańska mama dostanie refundację leczenia. Naprawdę, można to było załatwić po dobroci, nie musiał pan nasyłać kancelarii adwokackiej!
Aż podskoczyłem z radości. Nie zrozumiałem jednak, o co kobiecie chodzi. Dopiero po chwili do mnie dotarło. To Weronika! Nie lustrowała kabiny mojego samochodu w poszukiwaniu narkotyków, ona czytała rzucone na fotel pasażera pismo. A potem zainterweniowała u swojego ojca. No naprawdę. Czarownica!
Czyli może jeszcze coś z tego będzie? Na razie muszę jej solidnie podziękować.
Czytaj także:
„Uwiodłem dziewczynę mojego syna. Oszalałem na jej punkcie. Kiedy patrzyłem na jędrne, nagie ciało, nie mogłem się opanować”
„Uwielbiałam przygody na jedną noc. Musiałam zachorować, żeby wreszcie utrzymać kolana razem”
„Byłam pewna, że trafiłam szóstkę w totka. Zamiast fortuny, odebrałam miłość”