„Los odebrał nam szansę na zostanie prawdziwą rodziną, ale nie poddaliśmy się. Może dzieci nie mamy, ale wnuczka już tak”

kobieta, która ma wnuka fot. Adobe Stock, Olesia Bilkei
„Lata mijały, a ja przestałam już myśleć o swoim własnym dziecku. Po prostu w pewnym sensie pogodziłam się z tym, że nie będę go miała. było mi przykro, szczególnie kiedy nachodziła mnie myśl, że wystarczyłoby związać się z innym mężczyzną, by spełnić marzenie o potomku”.
/ 29.05.2022 05:31
kobieta, która ma wnuka fot. Adobe Stock, Olesia Bilkei

Całe dorosłe życie marzyłam o tym, żeby zostać mamą. Życie napisało jednak dla mnie inny scenariusz. Początkowo wszystko szło jak po nitce do kłębka. W wieku dziewiętnastu lat poznałam Leszka.

Był ode mnie trzy lata starszy, dobrze zbudowany i bardzo męski. Imponował mi siłą i zdecydowanym charakterem. Bardzo szybko się w nim zakochałam i bez chwili zwątpienia przyjęłam jego oświadczyny.

Ślub mieliśmy huczny, bo rodzice byli tradycjonalistami i zaprosili nie tylko rodzinę, ale i wszystkich przyjaciół i sąsiadów. Miodowy miesiąc spędziliśmy nad polskim morzem. Wróciliśmy szczęśliwi, wypoczęci i pełni pozytywnej energii.

Zaczęliśmy się starać od razu po ślubie

Oboje marzyliśmy o wesołej gromadce. Ja chciałam zajmować się domem, gotować obiady i wychowywać dzieciaki. Taki model wyniosłam ze swojej rodziny i wbrew temu, co głosiły feministki, nie miałam najmniejszej ochoty go zmieniać. Zresztą skończyłam „spożywczaka”, więc kariera nie była mi w głowie.

Mąż podjął pracę w hucie i zarabiał całkiem przyzwoicie. Uważaliśmy, że jesteśmy na rozbiegówce życia i wszystko przed nami. Mijały jednak miesiące i efektów starań jakoś nie było.

Początkowo uważałam, że to kwestia czasu, ale im dłużej nie wychodziło, w tym większej byłam frustracji. Może gdybym pracowała, miałabym mniej czasu na myślenie o tym, ale tak?! Nie byłam w stanie przestać wciąż analizować tego, co się dzieje.

Byłam przekonana, że to z mojej winy nie mamy dziecka. Starałam się zmienić sposób odżywiania, a nawet stosowałam różne domowe metody rekomendowane przez koleżanki. Nic jednak nie pomagało.

W końcu wybrałam się do ginekologa. Nie miałam ochoty na tę wizytę i odsuwałam ją w czasie jak jakiś wyrok. W końcu musiałam się jednak zdecydować. Lekarz zbadał mnie dokładnie i powiedział, że nie widzi żadnych przyczyn, dla których miałabym mieć kłopoty z zajściem w ciążę.

– Ale panie doktorze, to niemożliwe. Staramy się o dziecko już dwa lata. Coś musi być nie tak…

– Z pani strony wszystko jest dobrze – powiedział zdecydowanym tonem i spojrzał wymownie.

Wtedy zrozumiałam, że to nie ja byłam przyczyną naszych problemów.

– Czy coś z tym można zrobić?

– Można spróbować. Są różne metody. Tylko mąż musi się zgodzić.

Nie ma dzieci, nie będzie wnuków

Tak… tyle że z tym był problem. Wiedziałam, jak łatwo urazić męską dumę, a Leszek był wyjątkowo drażliwy na krytykę. Miałam jednak świadomość, że jeśli nie zrobimy nic, to nigdy nie doczekamy się potomka.

Kiedy Leszek wrócił z pracy, był w wyśmienitym nastroju. Zaczął coś opowiadać, potem z zapałem zabrał się za jedzenie. Kiedy w końcu na mnie spojrzał, aż się wystraszył.

– Alinka… czemu ty jesteś taka blada? Źle się czujesz? Coś nie tak?!

– Nie, dobrze się czuję. Wszystko jest w porządku… Byłam u lekarza, żeby sprawdzić, co się dzieje… No wiesz, czemu nie mogę zajść w ciążę, i okazało się… – dukałam przestraszona, jak Leszek zareaguje.

– Czy chcesz mi powiedzieć, że jesteś w ciąży?!

Westchnęłam ciężko, bo wiedziałam, że nie mogę dłużej zwlekać.

– Nie, Leszku. I wygląda na to, że jeśli nie poddamy się leczeniu, nie będę. Lekarz twierdzi, że z mojej strony wszystko jest dobrze, ale ty też powinieneś się przebadać… – wyrzuciłam w końcu zmieszana.

Leszek nadął się jak balon i wstał nerwowo od stołu. Nie miałam wątpliwości, że moja sugestia dosłownie go poraziła, więc się nie odzywałam, żeby dać mu chwilę na ochłonięcie.
W głębi duszy byłam przekonana, że da się go jakoś przekonać.

W końcu cel uświęca środki

Leszek jednak był dużo bardziej uparty, niż podejrzewałam. Najpierw powiedział, że nie pozwoli żadnemu lekarzowi obrażać go jako mężczyzny, a później zamknął się w sobie na dobrych kilka dni.

Starałam się nie poruszać tematu, bo wiedziałam dobrze, że im bardziej będę go naciskać, tym bardziej będzie uciekał. Wytrzymałam więc kilka dni, ale w końcu powiedziałam, że musimy porozmawiać.

Leszek powtórzył dokładnie to, co kilka dni wcześniej. Nie chciał iść nawet na badania. Uważał, że jeśli Bóg ma dla nas w planie dzieci, to je nam da, i żaden lekarz nie będzie w to ingerował. No cóż, z wolą boską trudno było dyskutować… Tydzień później Leszek wrócił jednak z pracy później i mocno zdołowany.

– Byłem na tych badaniach… nic z tego. Strzelam ślepakami – powiedział załamany, a ja podeszłam i go mocno przytuliłam.

Byłam bardzo nieszczęśliwa, ale nie chciałam już nic więcej mówić. Żeby za dużo nie myśleć i mieć kontakt z dziećmi, znalazłam pracę jako kucharka w przedszkolu. Lubiłam gotować, więc nie był to dla mnie twardy kawałek chleba, a kiedy jakieś dziecko przybiegło powiedzieć, że było pyszne, aż serce rosło…

Lata mijały, a ja przestałam już myśleć o swoim własnym dziecku. Po prostu w pewnym sensie pogodziłam się z tym, że nie będę go miała. Oczywiście było mi przykro, szczególnie kiedy nachodziła mnie myśl, że wystarczyłoby związać się z innym mężczyzną… Nie zamierzałam jednak porzucać męża, bo wbrew wszystkim przeciwnościom bardzo go kochałam.

Życie płynęło nam spokojnie

Niektórzy powiedzieliby pewnie, że niemal nudno, choć ja się z tym nie zgodzę. Oboje jesteśmy domatorami, nigdy nie szukaliśmy dodatkowych emocji, było nam po prostu dobrze.

Kiedy zbliżałam się do wieku emerytalnego, w naszym przedszkolu było już tak mało dzieci, że dyrektor regionalny postanowił placówkę zamknąć, a pozostałe maluchy przenieść do najbliższych przedszkoli.

To oznaczało dla mnie utratę pracy, a przecież zostało mi zaledwie kilka lat do końca. Byłam naprawdę zdenerwowana. Tyle lat sumiennej pracy, a oni po prostu się mnie pozbywali!

Tamtego dnia wyszłam z przedszkola ostatni raz i ze smutkiem spojrzałam na budynek, który tak długo był moim drugim domem.

– Pani Alinko, niech pani poczeka – usłyszałam znajomy głos.

To była mama małego Olka.

– Czy pani ma już jakąś inną pracę?

– Nie… niestety. Będę chyba musiała czegoś poszukać.

– Bo wie pani… Olusia przeniesiono do przedszkola, które jest daleko od nas i w dodatku ma tak stary budynek, meble i dywany, że aż mnie samej nie chciałoby się tam chodzić, a co dopiero wysyłać małe dziecko… Może chciałaby pani pracować u nas jako niania? Oluś tak panią lubi.

Teraz widujemy się codziennie

– Poważnie? – zapytałam, a z wrażenia musiałam się oprzeć o niski płotek.

– Oczywiście zatrudnię panią całkowicie legalnie, bo mąż prowadzi firmę. To żaden problem. Tylko musiałaby pani do nas przyjeżdżać co drugi dzień, a co drugi zabierać Olusia do siebie. To pewnie byłby kłopot?

– Nie, skądże. Oluś jest wspaniały. Bardzo chętnie zostanę jego nianią. A mój mąż też oszaleje z radości, kiedy zacznie go odwiedzać taki smyk.

Wróciłam do domu cała w skowronkach. Kiedy powiedziałam o wszystkim Leszkowi, od razu się ożywił. Na emeryturze brakowało nam towarzystwa, a tu nagle jakiś mały jegomość ma krzątać się nam po domu. Leszek natychmiast wyraził zgodę i zapytał tylko, kiedy Oluś przyjdzie.

Zaczęłam od kolejnego tygodnia, początkowo chodziłam wyłącznie tam, żeby trzylatek przyzwyczaił się, że występuję tym razem w innej roli. Bawiliśmy się wyśmienicie, robiliśmy gofry, układaliśmy kolorystycznie kolekcję ukochanych resoraków Olka. Wkrótce nabrał do mnie zaufania i zgodził się przyjść do mnie do domu.

Kiedy poznał mojego męża, od razu między nimi pozytywnie zaiskrzyło. Zawsze marzyłam, żeby zobaczyć Leszka z dzieckiem, i oto moje marzenie się spełniało. Oluś stał się naszym oczkiem w głowie, naszą radością, wnuczkiem, którego nigdy nie mieliśmy.

Tak oto na stare lata pojawiło się w dziecko

Mimo wielkich starań, aby uniknąć zbytniego zaangażowania emocjonalnego, byliśmy z nim coraz bardziej zżyci. Bałam się, co będzie, gdy mały przestanie mnie potrzebować. Ale wtedy stał się cud.

W naszej szeregówce zwolnił się jeden segment – natychmiast dałam cynk rodzicom Olka, którzy do tej pory gnieździli się na 40 metrach, a od dawna przymierzali się do przeprowadzki. Moja propozycja wyjątkowo im się spodobała.

Teraz mieszkają po sąsiedzku i choć Oluś ma już siedem lat i chodzi do szkoły, bardzo często wpada do przyszywanych dziadków – jego prawdziwi mieszkają niemal pięćset kilometrów stąd i rzadko widują wnuka.

Myślę, że ten mały człowieczek to właśnie rekompensata od Boga dla mnie i Leszka za to, że nie doczekaliśmy się własnych dzieci. A przyszywany wnuczek okazał się nad podziw udanym zamiennikiem i pociechą dla nas na stare lata. 

Czytaj także:
„Myślałam, że mój szef to samolubny drań, który zdradza żonę z głupoty czy dla rozrywki. Ale on to robi, bo... ma powód”
„Nawyki synowej doprowadzały mnie do szału. Gderałam jej nad głową jak katarynka. Na szczęście w porę się opamiętałam”
„Pożyczyłam kasę przyjaciółce, a ona zwiała bez wyjaśnienia. Teraz zamiast operować żylaki, muszę biegać po sądach”

Redakcja poleca

REKLAMA