„Mąż zrobił ze mnie podwładną. Zabronił pracować, upokarzał przy synach. Mówił, że nie mam w jego domu żadnych praw”

Mąż stale mnie poniżał przy dzieciach fot. Adobe Stock, Prostock-studio
„Deprecjonował mnie przed chłopcami w każdej możliwej sytuacji. Potem zaczął wyśmiewać i poniżać, czułam się jak śmieć. W końcu spakowałam siebie i chłopców. – Co ty sobie wyobrażasz? Że możesz mi zabierać moich synów? Twoja rola skończyła się na tym, że ich urodziłaś. Nie podoba ci się u mnie? To won. Ale dzieci wracają! – wrzeszczał”.
/ 19.06.2022 21:00
Mąż stale mnie poniżał przy dzieciach fot. Adobe Stock, Prostock-studio

— Uważaj na niego, córuś. Ma wypisane na twarzy: „zawsze dostaję to, czego pragnę” – mama nawet nie próbowała ukryć, że mój nowy chłopak jej się nie podoba.

A ja jak ta głupia postawiłam wszystko na jedną kartę. Efekt? Cierpienie, ból i strach.

Po co mi to było?!

Kiedy szłam na rozmowę kwalifikacyjną do międzynarodowej firmy budowlanej, myślałam tylko o tym, by dostać angaż na stanowisko asystentki prezesa. Firma współpracowała z Niemcami, a ja skończyłam właśnie germanistykę. Z rekrutacji wyszłam zadowolona z siebie i oczarowana prezesem firmy. Miał 40 lat. Był szarmancki, przystojny i wygadany.

– Żebyś ty go widziała! Czarujący! – wzdychałam mojej siostrze przez telefon zaraz po wyjściu – Chyba jeszcze nigdy nie widziałam tak wspaniałego faceta.

– Tylko się nie zakochaj – śmiała się Olka. – Bo jak on taki idealny, to pewnie w willi na przedmieściach czeka na niego żona i dzieci.

No i wykrakała. Nie z żoną i dziećmi, bo Leszek był sam. Ale szybko okazało się, że nie tylko ja zwróciłam uwagę na niego. Dostałam tę pracę i muszę przyznać, że świetnie się zawodowo dogadywaliśmy. Był konkretny, wydawał jasne polecenia. Ale pewnego dnia okazało się, że łączy nas coś więcej niż wspólny styl pracy.

– Nie mogę przestać o tobie myśleć – szepnął mi pewnego dnia, kiedy wychodziliśmy razem z biura.

Czułam, jak płoną mi policzki, a on nie odrywał ode mnie oczu.

– Ależ panie prezesie… – wymamrotałam zawstydzona.

– Leszek – podał mi rękę. – Nie umiem być dla ciebie tylko szefem. Próbowałem, ale nie umiem. Nie chcę…

Tego wieczoru pierwszy raz zaprosił mnie do siebie

Nigdy w życiu z nikim nie było mi tak dobrze. Zaczęliśmy się regularnie spotykać.

– Jakim cudem taki facet jak ty nie ma żony ani dzieci? – gładziłam jego ramię.

– Czekałem całe życie na ciebie – Leszek uśmiechnął się do mnie zalotnie. – I widzisz? W końcu cię znalazłem?

–Jasne, jasne, no piękna to historia, ale oboje wiemy, że nieprawdziwa – zaczęłam się śmiać. – A tak naprawdę? – otuliłam się kołdrą i usiadłam na łóżku.

– A tak naprawdę to nigdy się jakoś nie złożyło, bo chyba całe dotychczasowe życie spędziłem w pracy. Ale ty właśnie mi pokazujesz, że warto czasem zrobić sobie wolne – przyciągnął mnie z powrotem do siebie i zerwał kołdrę.

W firmie nikt nie mówił o nim inaczej niż „tyran” czy „despota”. Fakt, że rządził tam twardą ręką i nie tolerował sprzeciwów. Ale ja z każdym dniem odkrywałam jego inne, łagodne oblicze. I czułam, jak mocno się w nim zakochuję.

– Romans asystentki z prezesem?! – moja siostra stukała się palcem w czoło. – Tobie kompletnie odbiło? Zaraz wszyscy będą o was plotkować! Baśka! Złamiesz sobie karierę tą historią! – Olka była przekonana, że robię źle.

Ale ja czułam, że to uczucie jest tak silne, że nie zdołam go zdławić. Następnego dnia czekałam na Leszka przed jego gabinetem. Wszedł do sekretariatu, przywitał się chłodno z pracującą tam panią Alinką i wlepił we mnie swe piwne oczy.

– A my nie byliśmy umówieni dopiero na 12, pani Barbaro? – spojrzał na mnie zdziwiony. – Coś się stało? – szepnął, gdy znalazł się tuż obok mnie.

– Musimy pogadać, szefie – zaakcentowałam ostatnie słowo tak, by zaciekawiona pani Alinka nie miała wątpliwości, w jakim charakterze przyszłam do prezesa.

Kiedy tylko zamknął za nami drzwi, od razu chwycił mnie w ramiona. Wiedziałam, na co miał ochotę, ale szybko wyswobodziłam się z jego objęć.

Nie mogę być twoją asystentką i kochanką jednocześnie. Nie umiem, to nie dla mnie – wypaliłam poprawiając bluzkę.

Zmierzył mnie na chwilę gniewnym spojrzeniem, ale po chwili złagodniał.

– A to się w sumie świetnie składa. Bo uważam, że moja dziewczyna nie powinna pracować. To nie na miejscu.

– Na pewno nie u ciebie. To nieetyczne i nienormalne – usiadłam na sofie. – Chcę złożyć wypowiedzenie i poszukać innej pracy. Nie czuję się tu dobrze.

– Na to pierwsze się zgadzam, a nad drugim jeszcze się zastanowimy. A skoro już się widzimy, zobacz, co dla ciebie mam – Leszek wręczył mi kopertę.

Kiedy wyjęłam z niej dwa bilety, aż oniemiałam z wrażenia.

– Ale jak to? Skąd ty je masz? One wyprzedały się w 10 minut i w dodatku kosztowały fortunę!

– Widziałem, że masz ich płyty w samochodzie – przysiadł się obok. – A dla ciebie wszystko, kochanie.

Żaden facet tak o mnie nie dbał

Nigdy. Kwiaty, prezenty, czułe gesty, ale przede wszystkim wspólnie spędzany czas to była norma. I wszystko to w atmosferze nie cichego romansu bogacza z biedną dziewczyną, ale poważnego związku. Kilka miesięcy po tym, jak zwolniłam się z firmy Leszka, zaprosił na kolację moją rodzinę i w obecności moich rodziców i Olki oświadczył mi się.

– Nie sądziłem, że są jeszcze na świecie tak dobrze wychowani mężczyźni – nie mógł się nadziwić mój tata, kiedy Leszek oficjalnie prosił go o moją rękę. – Bardzo się cieszę, że pana poznaliśmy.

Tylko mama wciąż patrzyła na niego podejrzliwie, a na mnie z troską. Rok później wzięliśmy ślub. Chwilę po nim Leszek zaczął snuć plany o powiększeniu naszej rodziny.

– Będziesz wspaniałą mamą, kochanie! I to całej gromadki! – szeptał czule.

– Może kiedyś, ale na pewno nie teraz. Teraz to mam nową pracę i na niej się skupiam – powiedziałam, jak gdyby nigdy nic.

I wtedy poznałam inne oblicze mojego troskliwego, opiekuńczego męża. Leszek zaczął krzyczeć, że nie po to ma żonę, by ta robiła karierę, że stać go na to, abym nie pracowała, że nie będę asystować jakiemuś innemu prezesowi. A ja stałam w milczeniu i nie mogłam uwierzyć, że mój świeżo upieczony mąż potrafi być takim tyranem. I chamem. Następnego dnia Leszek z bukietem róż przeprosił mnie za swój wybuch, zwalił winę na ciężki czas w firmie i oboje zapomnieliśmy o sprawie. Ja dalej pracowałam, on nie wracał już do tematu.

Pół roku później okazało się, że jestem w ciąży

I wtedy z Leszka znowu wyszła jego prawdziwa natura.

– No to chyba nie masz wątpliwości, że jutro idziesz do lekarza i koniec z pracą? – Leszek z dumą oglądał w dłoniach ciążowy test z dwiema kreskami.

– A ty znowu to samo – westchnęłam. – Kochanie, ciąża to nie choroba. Trochę mnie z rana mdli, ale to zaraz przejdzie, a ja w tej firmie jestem od niedawna i nie chciałabym już iść na zwolnienie. Jak to będzie wyglądało? Dali mi etat, a ja znikam? – próbowałam udobruchać męża.

Nie będziesz narażać mojego dziecka swoimi fanaberiami! – uderzył pięścią w stół, a ja aż podskoczyłam.

Było mi żal zostawiać pracę. Ale może Leszek miał rację? W ciąży zawsze coś się może wydarzyć, a jeśli cokolwiek złego przytrafiłoby się naszemu dziecku, bo zestresowałam się w pracy albo nie dbałam o siebie wystarczająco albo cokolwiek, nigdy bym sobie tego nie darowała. Więc złamałam się, spełniłam dyktat Leszka i złożyłam wypowiedzenie.

Leszek zamknął mnie w złotej klatce. Dbał o życie, rachunki, nie musiałam prosić go o pieniądze na kosmetyczkę czy fryzjera, bo sam mi je co miesiąc dawał. Był przy tym znowu dla mnie dobry i kochający. Warunek był tylko jeden:

– Nie chcę, żebyś pracowała. Chce wracać do domu, w którym jest obiad, ale przede wszystkim moja piękna, niezestresowana pracą żona – powtarzał, gdy nieśmiało wspominałam o pracy.

Kiedy na świat przyszedł Michał, Leszek był przeszczęśliwy. Później urodził się Józio. Leszek miał z synami świetny kontakt. A ze mną? Dopóki byłam uległa, było dobrze. Ale za każdym razem, kiedy próbowałam mu się w czymkolwiek sprzeciwić, traktował mnie coraz gorzej. Z nieskrywaną radością podważał każdą moją metodę wychowawczą.

– Prosiłam cię, żebyś nie dawał im cukierków. Pół dnia spędzam w kuchni, gotując zdrowy obiad, a ty zabierasz ich na spacer, z którego wracają z kieszeniami pełnymi łakoci i nie chcą jeść nic z tego, co ugotowałam – starałam się dotrzeć do męża.

– To daj psu to, co zrobiłaś. A moi synowie będą jeść to, na co mają ochotę i to, co ja im daję – Leszek nie próbował nawet przyjąć moich argumentów.

Deprecjonował mnie przed chłopcami w każdej możliwej sytuacji. Z czasem zaczął po prostu wyśmiewać i poniżać. Z roku na rok było coraz gorzej. Wiodłam dostatnie życie, ale czułam się jak śmieć. Kiedy Michał miał 9 lat, a Józio 7, nie wytrzymałam. Spakowałam siebie i chłopców i wyprowadziłam się do rodziców.

Leszek oszalał z nienawiści

– Co ty sobie wyobrażasz? Że możesz mi zabierać moich synów? Ty suko – wysyczał do słuchawki. – Twoja rola skończyła się na tym, że ich urodziłaś. Nie podoba ci się u mnie? To won. Ale dzieci wracają! – wrzeszczał.

– Od poniedziałku do piątku będą ze mną. A w weekendy, kiedy masz wolne możesz je brać do siebie – byłam przygotowana na to, że Leszek będzie się stawiał.

– Nie ty będziesz mi mówić, kiedy się mogę widywać z dziećmi – syknął.

Poszłam do sądu. Ten uznał, że mój pomysł jest dla dzieci najlepszy i postanowił, że w tygodniu chłopcy mieli być przy mnie, w weekendy z Leszkiem. Tylko co z tego, skoro Leszek robił, co chciał. Zabierał chłopców ze szkoły w środku tygodnia. Przywoził wtedy, kiedy miał na to ochotę. Nie robiło na nim wrażenia, czy spóźnił się z nimi godzinę, dwie czy dzień. Ja za każdym razem drżałam z niepokoju o synów. On śmiał się, że „mogę sobie drżeć”. Wtedy jeszcze myślałam, że jest tylko egoistycznym, złośliwym tyranem. Ale już wkrótce okazało się, że jest potworem. Po jednym z weekendów odkryłam na ręce Józia kilka zadrapań i ranek.

– Co ty tu masz? – chwyciłam delikatnie rękę syna.

– Nic – szybko mi ją wyrwał.

– Nie miałeś tego, jak jechałeś do taty – popatrzyłam mu w oczy. – Synku, co się stało? Powiedz mi, proszę.

Józek speszył się i uciekł. Za żadne skarby nie chciał powiedzieć, co się stało. Michał też milczał. Wiedziałam, że rozmowa z Leszkiem nic mi nie da. Tak samo jak byłam pewna tego, że to on stoi za tymi zadrapaniami.

Chciałam zgłosić to do sądu

Ale nie zdążyłam, bo sąd napisał do mnie pierwszy. Kiedy przeczytałam pismo, jakie złożył Leszek, mój świat runął.

– Olka, on mi chce zabrać chłopców – szlochałam siostrze do słuchawki. – Napisał do sądu, że znęcam się nad dziećmi, szczególnie nad Józiem, że chłopcy powinni być z nim!

Dołączył zdjęcia tych zadrapań, które Józek przywiózł od niego i nagranie, na którym Józio mówi, że to ja mu to zrobiłam – nie mogłam się uspokoić. Nie wiedziałam, jak mam się bronić, ale najbardziej na świecie cierpiałam, bo widziałam, co dzieje się z moim synkiem. Józio stał się kłębkiem nerwów, zaczął moczyć się w nocy. Zabrałam go do psychologa. Jego opinia ścięła mnie z nóg.

– Nie mam wątpliwości, że chłopiec został zmanipulowany przez ojca. To tata nakłonił go do zrobienia sobie zadrapań, a następnie zmusił, by syn powiedział, że to pani go pobiła. To nie mieści się w mojej głowie, ale Józio wyznał mi, że sam się podrapał, bo tata mu kazał – pani psycholog była poruszona skalą okrutności Leszka. – Jak będzie trzeba, to ja zeznam to w sądzie – dodała przejęta.

Walka o opiekę nad dziećmi ruszyła

Sąd wniosek Leszka po zeznaniach pani psycholog oddalił i nakazał, by dzieci na czas postępowania mieszkały ze mną. Ale ojciec wciąż mógł się z chłopcami widywać. Tydzień po tym postanowieniu przyjechał więc jak gdyby nigdy nic po chłopców. Zabrał ich i już nie odwiózł. Ani w niedzielę, ani w poniedziałek. Stałam przed jego furtką i krzyczałam, by oddał mi moje dzieci. Wyszedł, zwyzywał mnie i machnął przed nosem… nowym postanowieniem sądu, z którego wynikało, że dzieci mają jednak być u niego! Nic z tego nie rozumiałam.

– Sąd uznał, że chłopcy mają u niego zostać, bo ciągła zmiana miejsca zamieszkania im nie służy. A teraz są fizycznie z nim – mój prawnik sam próbował zrozumieć, co to za kuriozum.

Są u niego, bo ich porwał! – miałam ochotę wyć w niebogłosy. – Do tego sąd się nie odnosi. Mówi za to, że ciągłe przeprowadzki im szkodzą i że mają tam zostać dla dobra dzieci – rozłożył bezradnie ramiona.

– Dla dobra dzieci? To mówi sąd, który wie, że Leszek kazał się samookaleczyć Józiowi? – byłam wściekła i bezradna.

– Urok małych miast, gdzie lokalny biznesmen może wszystko, nie? – żachnęłam się.

Mecenas kolejny raz wzruszył tylko ramionami. A ja wtedy podjęłam decyzję.

No to teraz będę grać twoimi kartami, kochanie. Tak jak ty ze mną – wyszeptałam sama do siebie.

Odebrałam chłopców ze szkoły 2 godziny przed końcem zajęć. Spakowałam ich i… uciekliśmy z miasta.

– Oszalałaś? Leszek tu wydzwania, straszy, że zaraz zgłosi porwanie rodzicielskie i jak cię znajdą to pójdziesz siedzieć – mama łkała do słuchawki. – Wiesz, że jest do tego zdolny!

– Nie mam wyjścia, mamo. On nie cofnie się przed niczym. A ja nie oddam dzieci temu potworowi – tym razem to ja byłam nieugięta.

Cena mojej ucieczki ze złotej klatki jest wysoka. I pewnie będę ją jeszcze długo płacić. Bo tacy mężczyźni jak Leszek nie zapominają. Ale ja już wiem, że się nie poddam. Nie złamię. Jak długo będę uciekać, jak długo ukrywać? Tyle, ile będzie trzeba. Mam trochę oszczędności z życia z tym tyranem, na jakiś czas starczy. Muszę przekonać sąd, że Leszek nie powinien się zbliżać do naszych synów. Bo siebie do tego, że jestem równie silna jak on, już przekonałam.

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA