Trzymałyśmy się razem od przedszkola. Potem ta sama podstawówka, to samo liceum. Rozdzieliły nas dopiero różne kierunki studiów i wczesne macierzyństwo Asi. Miała tylko dwadzieścia jeden lat, kiedy została mamą, a mnie poprosiła na matkę chrzestną dla swojej Juleczki.
Zgodziłam się oczywiście, choć katoliczka ze mnie taka bardziej z rozpędu, przez zasiedzenie. Gdy trzy lata później urodziłam Michasia, nie zdecydowaliśmy się z mężem na chrzest, ale Asia wiedziała, że jest „honorową ciotką-matką” dla mojego syna.
Co? Moja przyjaciółka i mój mąż?
Nadal trzymałyśmy się razem, tyle że teraz do naszego układu dołączyli mężowie. Problemy rozwiązywaliśmy wspólnie. Pomagaliśmy sobie nawzajem. Wspólnie urządzaliśmy święta, obchodziliśmy urodziny i imieniny, nasze oraz dzieciaków. Razem organizowaliśmy wypady na miasto i za miasto, wspólnie jeździliśmy na ferie i wakacje. Niedługo po powrocie z takiego wyjazdu w góry, Asia oznajmiła mi, że jest w ciąży.
– Gratuluję! – ucieszyłam się. – Kolejna dzidzia do rozpieszczania!
– Kasia, muszę ci coś powiedzieć...
– Coś z dzieckiem? – wystraszyłam się.
– Nie, posłuchaj… Chodzi o to, że to nie jest dziecko Pawła… – wyszeptała.
Zaniemówiłam na dłuższą chwilę.
– Że niby… zdradziłaś Pawła?
Nie mogłam w to uwierzyć. Może nie łączyła ich jakaś filmowa miłość, ale nigdy nie mówiła, że coś między nimi nie gra, że czegoś jej brakuje, a przecież zwierzałyśmy się sobie ze wszystkiego. Okazało się, że jednak nie ze wszystkiego.
– Kasia… Tak bardzo cię przepraszam…
– Mnie? Za co? Mówże, co się stało!
Do pokoju wszedł mój mąż. Usiadł obok Asi na sofie i wziął ją za rękę.
– To moje dziecko – oświadczył. – To będzie moje dziecko.
Gapiłam się na nich z otwartymi ustami, a potem wybuchnęłam śmiechem.
– Jaja sobie robicie.
Nie uwierzyłam. Sądziłam, że mnie wkręcają, i nieźle im to wychodzi, ale nie uwierzyłam. Kawał był za gruby. Owszem, Aśka i Marcin dogadywali się świetnie, a ja cieszyłam się, że nie muszę wybierać między przyjaciółką a ukochanym, ale właśnie dlatego to musiała być podpucha. Bo ona była moją najlepszą przyjaciółką, a on moim Marcinem, moim mężem.
– Nagrywacie to? Gdzie ukryta kamera?
– Kasiu… – Marcin spojrzał na mnie niemal błagalnie. – To nie żart, nie żartowalibyśmy z tak poważnej sprawy. Jestem ojcem tego dziecka. Jeśli nasze zapewnienia ci nie wystarczą, możemy zrobić testy DNA.
Wreszcie zauważyłam, że oboje są śmiertelnie poważni. Aśka była blada i drżały jej dłonie, a Marcin obejmował ją opiekuńczo ramieniem, jakby chciał ją chronić. Przed kim? Przede mną?
– Wy… tak… na… serio? Przespaliście się i wpadliście?
Pokiwali głowami.
– Paweł już wie?
Kolejne potaknięcie.
– I jak to sobie teraz wyobrażacie? Że będziemy to dziecko wychowywać razem? Tydzień u nas, tydzień u was? A może zamieszkamy razem?
– Kasiu… – znowu to błagalne spojrzenie. – Chcę się rozwieść i ożenić z Asią.
– Że co?! – zerwałam się fotela.
Co to miało być? Jakaś chora komedia omyłek?
Durny scenariusz do głupawej tragikomedii? Nie… to było moje życie. Może nie bajkowe, może czasami szarawe i gorzkawe, ale przeważały w nim słoneczne dni, było stabilne i poukładane. Tak sądziłam. Tymczasem… Mój mąż z moją najlepszą przyjaciółką… Chryste, co za dno, co za banał! A gdzie w tym wszystkim jest nasz syn?
Paweł, mąż Aśki, też był załamany. Też nie przypuszczał, że coś takiego może mu się przytrafić. Uciekał w pracę, by nie myśleć o tym, że zdradziły go dwie najbliższe osoby. Przecież on się przyjaźnił z Marcinem! I tak nasi przyjaciele oraz nasze drugie połówki zafundowali nam trzęsienie ziemi. Najpierw dwie sprawy rozwodowe, potem kolejna, o zaprzeczenie i uznanie ojcostwa nienarodzonego jeszcze dziecka. Ustalanie alimentów na dzieci, które już na świecie były, i podziały majątku. Głowa mi puchła, kiedy o tym wszystkim myślałam.
– Przejdziemy przez to… – mówiłam, dolewając Pawłowi wina do kieliszka, kiedy wpadał wieczorami, żeby… posiedzieć.
Nawet nic nie mówił, tylko siedział i wyglądał żałośnie. A ja go pocieszałam, że kiedyś się to wszystko skończy i życie wróci do normy, innej normy oczywiście, ale jak przywykniemy i okrzepniemy to, co teraz wydaje się dziwaczne, absurdalne, stanie się normą, więc głowa do góry.
Dobrze, że tego nie robił, nie w sensie dosłownym, bo gdyby podniósł głowę i na mnie spojrzał, mógłby zobaczyć, że w moich oczach brak przekonania.
Sama byłam w trakcie układania tego chaosu
Przecież nasza mała komuna, nim się posypała, sprawnie działała. Ja byłam aktywną chrzestną matką dla ich córki, a mój syn uwielbiał ciocię i wujka oraz swoją przybraną siostrę. Kochał też swojego tatę. Ja zaś czułam się podwójnie zdradzona. Przez męża i przez Aśkę, którą traktowałam jak siostrę i znałam od piaskownicy. To bolało najbardziej. Cios w plecy od osób, którym ufało się najbardziej, które były mi najbliższe… I to nie dlatego, że tak wyszło. To ich decyzje sprawiły, że byłam teraz nieszczęśliwa, sama i zapłakana. Że nasz syn stracił szansę na dorastanie w pełnej, kochającej się rodzinie. Nie wiedziałam, jak mam to wytłumaczyć sobie, a co dopiero kilkulatkowi.
Życie jednak toczyło się dalej, mimo naszych rozterek, błędów, kłótni i nerwów.
Sąd orzekł dwa rozwody, chwilę później na świecie pojawiła się córka Marcina i Aśki, którą poprzez sąd przypisywali do właściwego ojca. Zostałam sama z Maksiem, choć jego ojciec mieszkał niedaleko i nadal uczestniczył w życiu syna. To chyba było najgorsze. Nie mogłam definitywnie się od nich odciąć, bo nie chciałam, żeby mój syn dorastał bez ojca. Bolało mnie jednak za każdym razem, kiedy widziałam ich szczęście, budowane na nieszczęściu moim i Pawła.
A Pawła było mi jeszcze bardziej żal niż siebie w tym całym cholernym galimatiasie. Aśka i Marcin mieli siebie i dziecko, nawet dwoje dzieci, bo Julkę przecież też. Ja miałam Maksia, a Paweł został zupełnie sam. Na dokładkę bez domu, bo się honorowo wyprowadził. To on był największym przegranym, choć nic złego nie zrobił, i jeszcze starał się zachować porządnie, dla Julki, żeby jej tej sytuacji nie utrudniać. Lepiej, że on stracił dom niż ona. On sobie poradzi. A może nie? Może się poddał, może mu już wszystko jedno? A jak zrobi coś głupiego? Martwiłam się i dlatego…
– Wpadnij na obiad – dzwoniłam do niego niemal codziennie. – Nie będziesz się katował mrożoną pizzą.
– Skąd wiesz?
– Znam cię. O czternastej.
Przychodził na obiady albo wpadał wieczorem z piwem, żeby pogadać, wspólnie pomilczeć, pooglądać telewizję, po prostu, żeby nie być samemu. Grał z Maksem w planszówki albo na konsoli jak kiedyś, za dobrych czasów, gdy spędzaliśmy dużo czasu razem, całą ekipą. Godzinami gadaliśmy o głupotach – żadnych poważnych tematów – albo oglądaliśmy horrory, kiedy młody już spał w swoim pokoju.
Pewnego razu, gdy wychodził po takim „strasznym” wieczorze, pochylił się i zamiast jak zwykle pocałować mnie w policzek, musnął moje usta. Chyba przypadkiem, bo oboje byliśmy zaskoczeni. Zamarliśmy na moment, gapiąc się na siebie, ale… O dziwo, nie odskoczyliśmy skrępowani, nie pokryliśmy sprawy śmiechem, tylko… powoli i już całkiem świadomie pochyliliśmy się ku sobie, by przypadek zmienić w celowe działanie. Eksperyment udał się na tyle, że go powtórzyliśmy, pogłębiliśmy i wydłużyliśmy czas jego trwania aż do utraty tchu…
Życie potrafi pisać zaskakujące scenariusze
W najgorszym momencie naszego życia – kiedy zostaliśmy zdradzeni, porzuceni, skazani na samotność i zmuszeni do patrzenia na cudze szczęście kosztem naszego – przyjaźń między nami ewoluowała w coś więcej. O wiele więcej. To nie było takie oczywiste ani nie wydarzyło się dlatego, że Paweł był po prostu pod ręką. Zawsze bardzo się lubiliśmy, nadawaliśmy na tych samych falach, niemniej nagle objawiona namiętność między nami była zdecydowanie niespodzianką dla nas obojga. Podobnie jak ochota, by tę intymną relację kontynuować, rozwijać i pielęgnować, upewniając się jednocześnie, że naprawdę tego chcemy, że to żadne „na złość im”, „niech sobie nie myślą, że tylko oni”…
Kilka miesięcy później Paweł się wprowadził do mnie i Maksa. Układamy nasze życie na nowo, tworzymy nową normę, przy okazji starając się nie namieszać w głowach naszym dzieciom. Które okazały się mądrzejsze albo… elastyczniejsze od rodziców.
– Po prostu zamieniłyście się mężami, okej – stwierdziła po naszym kameralnym ślubie moja chrzestna córka, wzruszając ramionami, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie.
Na zewnątrz tak to wygląda. Po prostu zamieniłyśmy się z Aśką mężami. Jest trochę śmieszno, a trochę straszno, bo to niestandardowa sytuacja. Chyba teraz już sobie wybaczyliśmy, choć nie sądzę, żeby moja przyjaźń z Aśką była do odbudowania. Nie ufam jej tak jak kiedyś. Jednak ze względu na dzieci musimy się spotykać, więc staramy się bardziej tego nie komplikować ani nie utrudniać.
Czasem spoglądam na mojego nowego męża i zastanawiam się, jak to w ogóle możliwe. Czy potrzebowaliśmy aż takiej rewolucji w naszym życiu, żeby się dostrzec czy raczej spojrzeć na siebie zupełnie inaczej? Najwyraźniej. Ścieżki pisanego nam szczęścia są czasem bardzo kręte.
Czytaj także:
„Mąż zdradzał mnie z moją przyjaciółką, gdy dzieci spały za ścianą. Nakryłam ich, bo wróciłam wcześniej do domu”
„To miało być zwykłe spotkanie z przyjaciółmi, a skończyło się tragedią. Przez 2 kieliszki wina prawie straciłam syna”
„W Wigilię odkryłam, że narzeczony ma kochankę. Znalazłam ich wspólne zdjęcie, które >>mówiło<< więcej niż tysiąc słów”