„Byłem starym kawalerem, ale wyswatał nas dziadek Marzenki. Wszyscy uważali go za nieszkodliwego dziwaka”

mężczyzna, który jest starym kawalerem fot. Adobe Stock, OceanProd
„Jesteś niewierzący, no trudno, nikt nie jest doskonały. Z czasem zmądrzejesz. Najważniejsze, że dobry z ciebie człowiek i Marzenka będzie z tobą szczęśliwa. Wiem wiem, w rodzinie śmieją się z ciebie, że jesteś starym kawalerem... Nie martw się tym”.
/ 26.10.2021 10:57
mężczyzna, który jest starym kawalerem fot. Adobe Stock, OceanProd

Raz w miesiącu jeżdżę autem z Zamościa do różnych miast w Polsce w sprawach firmy. Ponieważ benzyna nie należy do najtańszych, biorę sobie pasażerów, którzy chcą tego dnia dotrzeć gdzieś do miejsca na mojej trasie. Oczywiście umawiam się z nimi przez internet. Tamtego dnia przed pięcioma laty jechałem do Wrocławia. Zabrałem z Zamościa trzech pasażerów. Wszyscy wysiadali po drodze. Myślałem, że do Wrocławia dojadę samotnie i już miałem wyłączyć komputer, kiedy pojawił się wpis jeszcze jednego chętnego. Chciał wsiąść na rogatkach Opola i wysiąść w Bielanach Wrocławskich.

Umówiliśmy się na hasło „Marzenka”. Kiedy przed Opolem wszyscy moi pasażerowie wysiedli, podjechałem na umówione miejsce na trasie wylotowej z miasta. Na przystanku autobusowym siedział tylko jakiś starszy mężczyzna z długimi włosami i brodą. Typ artysty. Nie wyglądał na kogoś, kto łapie okazje przez internet. Zatrzymałem się na przystanku, wysiadłem z wozu i podszedłem do niego.

– Dzień dobry – ukłoniłem się. – Dawno już pan czeka? Chodziło mi oczywiście o autobus, ale tamten niewłaściwie mnie zrozumiał.
– Od 83 lat i już nigdzie mi się nie spieszy.

„Super – pomyślałem – od tego sklerotyka to chyba niczego sensownego się nie dowiem. Ale w końcu co szkodzi zapytać”.

– Czy ktoś tu czekał na podwiezienie samochodem?
– Ja czekam – on na to. – Miałem kierowcy powiedzieć hasło „Marzenka”.

Zaskoczyła mnie ta odpowiedź.

– No to jesteśmy w domu, bo to ja jestem tym gościem od podwózki.

Stary człowiek odchylił połę marynarki, wyjął z bocznej kieszonki stary zegarek cebulę i otworzył jego wieczko. Rozległa się melodyjka mazurka Chopina.

– Chodźmy zatem – podniósł się – gdyż możemy się spóźnić, a ja nigdy, przez całe życie, nie spóźniłem się nawet o pół minuty.

Nie bardzo wiedziałem, na co mamy się nie spóźnić, ale zrezygnowałem z zadawania pytań. W końcu nie oczekiwałem, że otrzymam na nie sensowne odpowiedzi. Pomogłem mu wsiąść do środka i ruszyliśmy. Początkowo jechaliśmy w milczeniu. Pomyślałem, że włączę radio, żeby przerwać tą nieco krępującą ciszę.

– Nie będzie panu przeszkadzało – spytałem – jak puszczę jakąś muzykę?
– Po co nam radio, kiedy już czas najwyższy, żebyśmy ze sobą, młody człowieku, poważnie porozmawiali? – zapytał.

O co dziadkowi chodziło?

– Poważnie porozmawiali? – zdziwiłem się. – Na jaki temat?
– Ty chyba jesteś osobą niewierzącą. Przepraszam, jeśli cię uraziłem tym stwierdzeniem – szybko się zastrzegł – ale tylko chciałbym coś ustalić na początku.
– Owszem, nie bardzo wierzę, że po drugiej stronie cokolwiek istnieje.
– W takim razie może mi powiesz – starszy pan spojrzał na mnie bystrymi, zielonkawymi oczami – kto kieruje życiem człowieka?
– On sam. To oczywiste.
– Przepraszam najmocniej – staruszek ciężko westchnął. – Po to, żeby czymś kierować, trzeba, bądź co bądź, mieć dokładny plan, obejmujący jakiś możliwie przyzwoity czas. Pozwolisz zatem, młody człowieku, że zapytam, jak człowiek może czymkolwiek kierować, skoro pozbawiony jest nie tylko możliwości planowania na choćby śmiesznie krótki czas, no, powiedzmy, na tysiąc lat, ale nie może ponadto ręczyć za to, co się z nim samym stanie choćby za godzinę?

Naprawdę, dziwny facet. Ale rozmowa zaczęła mnie bawić

– Ja wiem, co się stanie za godzinę. Dowiozę pana do Bielan Wrocławskich i po przejechaniu kolejnych 10 kilometrów znajdę się w mieście, do którego wyruszyłem o 7 rano. Po przyjechaniu do hotelu wezmę kąpiel i pójdę na obiad. Mam ochotę na pieczonego kurczaka, frytki i kolę. A na koniec zafunduję sobie podwójną porcję lodów waniliowych.
– Tak się chyba nie zdarzy – stwierdził markotnie dziadek i jakby ciężko westchnął. Jednak nie wyglądał na za bardzo zmartwionego.
– A to dlaczego?! – roześmiałem się.
– Bo w nocy najpierw zakręci tobą w lewo, a potem w prawo. Pośliźniesz się i pojedziesz do przodu bezradny jak dziecko – przez chwilę przyglądał mi się z uwagą. – Ale nic ci się nie stanie, już ja tego dopilnuję. Jesteś niewierzący, no trudno, nikt nie jest doskonały. Z czasem zmądrzejesz. Najważniejsze, że dobry z ciebie człowiek i Marzenka będzie z tobą szczęśliwa. A jej uśmiech jest dla mnie najważniejszy. Wiem wiem, w rodzinie śmieją się z ciebie, że jesteś starym kawalerem... Nie martw się tym. No i przyjdzie taki czas, kiedy naszą rozmowę przeczytasz w rosyjskiej książce. Wtedy ostatecznie zrozumiesz, że jednak coś tam jest po drugiej stronie.

Nie wiedziałem, o czym on mówi. Jaka noc, kiedy słońce świeciło na bezchmurnym niebie? W jakiej rosyjskiej książce będę czytać naszą rozmowę, kiedy ja nie znam tego języka? Mogłem o to zapytać, lecz byłem pewien, że facet nie wszystkie klepki ma w porządku. A wiadomo, jak to jest, kiedy takiego próbuje się pytać o szczegóły. Zaraz zaczną się nerwy, krzyki… Tylko nie to. Lepiej, żebyśmy rozstali się w zgodzie.

Więc następne pół godziny przejechaliśmy w milczeniu. Wreszcie dojechaliśmy do Bielan. Dziadek wysiadł i powiedział, że głupio mu jest dawać mi tych kilka złotych za drogę.

W rodzinie za przysługę się nie płaci – rzucił i trzasnął za sobą drzwiami.

Rodzina? A to sobie wymyślił

No cóż, nie byłem łasy na parę złotych, rozmowa mnie rozbawiła, więc byliśmy kwita. Ruszyłem z miejsca. Chwilę potem zerknąłem w lusterko wsteczne, ciekaw, w którą stronę poszedł staruszek. Już go nie zobaczyłem. Potem wszystko stało się tak, jak to przepowiedział. Nieoczekiwanie zaczął padać deszcz. Chmury, które naszły na niebo, w jednej chwili sprawiły, że zapadł zmrok, jakby rzeczywiście nastała noc. W zalewających szybę strugach deszczu nie spostrzegłem w porę, że przede mną stoi rozbita cysterna. Wyciekał z niej olej, o czym dowiedziałem się potem. W rezultacie straciłem panowanie nad kierownicą.

I było tak, jak powiedział dziadek: „…W nocy najpierw zakręci tobą w lewo, a potem w prawo. Pośliźniesz się i pojedziesz do przodu, bezradny jak dziecko. Ale nic ci się nie stanie, już ja tego dopilnuję…”. Faktycznie z kraksy wyszedłem bez szwanku. Czy za sprawą dziadka…? Cóż, wtedy nawet o tym nie pomyślałem. A teraz… Ale oceńcie to sami.

Rok później u znajomych poznałem dziewczynę o migdałowych oczach, w której się zakochałem. Po kolejnym roku wzięliśmy ślub. Miała na imię Marzena, ale z niczym mi się to nie skojarzyło. Bo o spotkaniu z dziwnym starcem zapomniałem. Kiedyś od żony dostałem książkę „Mistrz i Małgorzata” rosyjskiego pisarza Michaiła Bułhakowa. Pewnej soboty wziąłem się do czytania i przeszły mi po plecach ciarki, kiedy dotarłem do następującego fragmentu:

– Kto kieruje życiem człowieka i w ogóle wszystkim, co się dzieje na świecie?
– O wszystkim decyduje człowiek – Berlioz pospieszył z gniewną odpowiedzią na to, trzeba przyznać, niezupełnie jasne pytanie.
– Przepraszam – łagodnie powiedział nieznajomy – po to, żeby czymś kierować, trzeba, bądź co bądź, mieć dokładny plan, obejmujący jakiś możliwie przyzwoity czas. Pozwoli więc pan, że go zapytam: jak człowiek może czymkolwiek kierować, skoro pozbawiony jest nie tylko możliwości planowania na choćby śmiesznie krótki czas, no, powiedzmy, na tysiąc lat, ale nie może ponadto ręczyć za to, co się z nim samym stanie następnego dnia? Bo istotnie – tu nieznajomy zwrócił się do Berlioza – proszę sobie wyobrazić, że zaczyna pan rządzić, sobą i innymi; że tak powiem – dopiero zaczyna pan się rozsmakowywać, i nagle okazuje się, że ma pan… kche… kche… sarkomę płuc… – I cudzoziemiec uśmiechnął się słodko, jak gdyby myśl o sarkomie płuc sprawiła mu przyjemność.

Wówczas przypomniałem sobie słowa tamtego starca spod Opola: „No i przyjdzie taki czas, kiedy naszą rozmowę przeczytasz w rosyjskiej książce. Wtedy ostatecznie zrozumiesz, że jednak coś tam jest po drugiej stronie życia”. Odłożyłem powieść i spytałem żonę, czy pamięta swojego dziadka.

– Obu pamiętam – odparła. – O którego ci chodzi?
– Masz ich zdjęcia?

Żona poszła po album. Chwilę potem patrzyłem na fotografię starego człowieka. To właśnie jego przed trzema laty zabrałem w stronę Wrocławia…

– Dziadek Grzegorz. Szkoda, że go nie poznałeś. Umarł 6 lat temu. Spojrzałem na nią i przyszło mi do głowy pytanie: właściwie za czyją sprawą Marzena jest moją żoną? Bo skoro dziadek Grzegorz wiedział o tym już 6 lat temu…?

Czytaj także:
Moje przyjaciółki gadają tylko o wnukach. Mam tego dość
Zostałam kochanką szefowej. Bez tego nie zrobiłabym kariery
Po trzech rozwodach miałem dość kobiet. Skupiłem się na córce

Redakcja poleca

REKLAMA