„Nastolatek uciekł z domu, bo ojciec znęcał się nad nim i jego matką. Facet nie był nawet przejęty zaginięciem syna”

Chłopak uciekł z domu, bo ojciec się nad nim znęcał fot. Adobe Stock, New Africa
„– Jest pan bogatym człowiekiem. Dlaczego wyklucza pan możliwość porwania? – Nikt do mnie nie dzwonił z żądaniem okupu, a w razie porwania powinien. Adrian prysnął z domu, nie zaginął gdzieś tam na mieście. Spakował w plecak trochę rzeczy, wziął tablet i tyle”.
/ 26.10.2021 11:14
Chłopak uciekł z domu, bo ojciec się nad nim znęcał fot. Adobe Stock, New Africa

Tym razem to nie klient zawiadomił mnie o sprawie, ale Mirek – kolega z dawnej pracy, to znaczy oczywiście policjant.

– Słuchaj, stary – powiedział przez telefon. – Przyjdzie do ciebie jeden gość. Dziany, biznesmen, te sprawy. Zgłosił zaginięcie syna. Ucieczkę konkretnie.

W pierwszej chwili miałem na ustach kwaśną uwagę, że chyba właśnie policja jest najbardziej uprawniona do poszukiwań, ale od razu pomyślałem, że kto jak kto, ale Mirek nie zawracałby mi głowy, gdyby w tym nie kryło się jakieś drugie dno.

Nie miał w zwyczaju unikać pracy

– Mów – rzuciłem krótko.

– Wiesz, jak jest z takimi poszukiwaniami. To duże miasto, mamy sporo zgłoszeń, a ludzi do pracy brak. No i pierwszeństwo mają zaginięcia, a nie ucieczki, to wiesz. Tego faceta stać na wynajęcie prywatnego detektywa, a ty masz najlepszy nos, jaki w życiu spotkałem.

Czyli jednak o to chodziło? O przerzucenie niewdzięcznej pracy na takiego łapsa, jak ja?

– No dobrze – powiedziałem. – Kiedy przyjdzie?

– Powinien być za parę minut. Bardzo mu zależy.

„To chyba naturalne”, powiedziałem w myślach. Zazwyczaj rodzicowi zależy na odnalezieniu pociechy.

– Rozumiem – odparłem. – Niech i tak będzie. Powiedz mi tylko, Mireczku – dodałem po chwili słodkim głosem – co jest nie tak w tej sprawie?

– Dlaczego uważasz, że coś jest nie tak? – spytał ostro.

– Powiedzmy, że podpowiada mi to ten mój sławetny nos.

Usłyszałem ciężkie westchnienie.

– Jesteś dla mnie za dobry – mruknął. – Ale czy coś jest nie tak, sam zobaczysz. Nie chcę, żebyś się uprzedzał.

Oj, nie zrobił na mnie ten klient najlepszego wrażenia

Pewny siebie tak, jakby świadomość własnej ważności i bogactwa zdawała się go rozsadzać. Usiadł nieproszony i wyglądał jak milion dolarów. Ale klient to klient, w dodatku przysłany przez znajomego policjanta, musiałem jakoś to ścierpieć.

Uciekł, gówniarz – odpowiedział krótko na moje pytanie o powód wizyty.

Głos też miał władczy i emanujący pychą.

– Nie podobało mu się w domu i uciekł.

– A nie uważa pan, że mógł zostać porwany? Jest pan zamożnym człowiekiem, takie rzeczy się zdarzają.

Spojrzał na mnie z jakąś dziwną mieszaniną politowania i rozdrażnienia.

– Zamożny, proszę pana – wygłosił to jak wstęp do wykładu – to może być gospodarz na dwustu hektarach albo właściciel fabryczki. Ja jestem bogaty i tego się trzymajmy.

Nie wierzyłem własnym zmysłom. Miałem ochotę przetrzeć oczy i potrząsnąć głową, ale się powstrzymałem.

Temu palantowi zginęło dziecko, a on się czepia słówek

– Niech będzie. Jest pan bogatym człowiekiem. Dlaczego wyklucza pan możliwość porwania?

– Po pierwsze, nikt do mnie nie dzwonił z żądaniem okupu, a w razie porwania powinien, a po drugie, Adrian prysnął z domu, nie zaginął gdzieś tam na mieście. Spakował w plecak trochę rzeczy, wziął tablet i tyle.

– Ile ma lat? – spytałem.

– To jeszcze szczyl, piętnaście skończy za pół roku. Znajdzie go pan? Bo gliny, z tego co widzę, nie bardzo się kwapią.

– Na początek chciałbym obejrzeć jego pokój.

Tak naprawdę chciałem po prostu zobaczyć dom tego faceta, a pokój chłopca przy okazji. Matka Adriana była drobną, ładną kobietą, wyglądała na zahukaną. To mnie nie dziwiło – przy takim samcu macho…

Chciałem jej zadać kilka pytań, ale przy mężu odpowiadała tak, jakbym to jego zdania słuchał, nie jej, a samych nas gospodarz nie zostawiał nawet na minutę. Mirek miał rację – coś tu było nie tak. I nie chodziło o samą postawę bogacza. Takie typy się zdarzają.

W tej wspaniałej willi panowała atmosfera równie pogodna, jak w grobowcu rodzinnym. Prawdę mówiąc, spodziewałem się tutaj jakichś ochroniarzy, ale był tylko bardzo porządny monitoring. I na tym monitoringu widać było, jak chłopak z plecakiem wymyka się przez furtkę z tyłu posiadłości. W pokoju Adriana nie znalazłem nic, co by mnie naprowadziło na jakiś trop.

Ani w rzeczach, ani w komputerze. Zapewne wszystko, co mogłoby być użyteczne miał w zabranym tablecie. W salonie pan domu właśnie otwierał barek. Odwrócił się w moją stronę.

– Napije się pan czegoś?

– Dziękuję, ale nie.

Patrzyłem na imponującą zawartość sporej szafki. Stało tam spokojnie z pięćdziesiąt butelek najrozmaitszych alkoholi. Wszystkie były opróżnione w połowie, albo nawet dalej, przynajmniej te, które zdążyłem dostrzec. Spojrzałem pytająco na żonę klienta, a ona przymknęła na chwilę oczy i leciutko skinęła głową.

Przynajmniej tę kwestię już miałem wyjaśnioną.

Odnalezienie chłopaka nie było bardzo trudne

Zacząłem od rozpytania w pobliskim sklepie. Na takich osiedlach to najpewniejsze źródło informacji. Tu także nie było inaczej. W dodatku banknot pięćdziesięciozłotowy rozwiązał sprzedawczyni język.

– A przychodził czasem ten Adrianek – sześćdziesięcioletnia chyba kobieta trajkotała jak nakręcona. – Smutny taki jakiś, jakby mu się źle działo, a to przecież bogaci ludzie, niczego mu nie brakuje, ojciec pracuje, matka w domu, ma kto dopilnować – argumentacja tej prostej kobiety wcale mnie nie dziwiła.

– Ale ta młodzież dzisiaj to niczego nie potrafi uszanować i tak się snują, jakby im kto ojców na wojnie pozabijał. A przecież tu na osiedlu to sami bogacze, albo tacy, co zaraz będą bogaci. A ten chłopak to taki nieraz wykrzywiony przychodził, jakby cały dzień na jednym ramieniu sto kilo nosił… – kontynuowała sprzedawczyni.

– Zauważyła może pani ostatnio coś dziwnego w jego zachowaniu? – przerwałem jej obcesowo, widząc, że może tak nadawać do wieczora.

– Dziwnego? – zastanowiła się przez chwilę. – Dziwnego to nie, cały czas taki sam był, tylko ostatnio jakby smutniejszy. Ale z nim to tak już bywało, a potem znów był jak dawniej, ale zawsze ponury taki. Chociaż… – zmrużyła oczy, jakby coś sobie przypominając.

Natychmiast położyłem na ladzie jeszcze dwudziestaka

– No tak, na mieście żem go niedawno widziała, wczoraj będzie, jak gadał z takimi obszarpańcami, wie pan. Jeden w takiej pomarańczowej podkoszulce z tym kołtunem na głowie…

– Z dredami – podpowiedziałem.

– O, właśnie, z tymi dyrdami – ucieszyła się z mojej podpowiedzi. – A drugi na czarno, z czarnymi włosiskami do samego pasa. Panie, jak to się teraz te młodziaki ubierają, jakie to mają fryzury… Za moich czasów…

Słuchałem jeszcze z pięć minut tego paplania, ale widząc, że niczego pożytecznego z niej już nie wyciągnę, pożegnałem się grzecznie. Pomarańczowy z dredami i czarny z długimi piórami. No, to był już jakiś konkretny trop...

Znałem ten squat dość dobrze

A przynajmniej Darka i Maruta, to znaczy typów opisanych przez sprzedawczynię. To oni kręcili tym całym interesem. Jeśli rozmawiali z Adrianem, mogli wiedzieć, gdzie przebywa. Nie powiem, żeby powitały mnie przyjazne spojrzenia, kiedy wszedłem do budynku, ale też nikt się mnie nie czepiał.

Akurat ta młodzieżowa komuna składała się z normalnych ludzi, przynajmniej tak było, kiedy pracowałem w policji. Do Maruta zaprowadził mnie jeden z pilnujących wejścia. Kątem oka zauważyłem, że w stróżówce stoją jakieś pałki i zwykłe kije bejsbolowe.

– Czepiają się was? – spytałem barczystego młodzieńca.

– Czasem lecą szyby, ale zazwyczaj jest spokój. Ten sprzęt to na wszelki wypadek po tym, jak jacyś kretyni splądrowali squat na Narutowicza. Na razie się ten towar kurzy i niech tak lepiej zostanie.

Marut siedział przy biurku w ciemnym pomieszczeniu i wypełniał jakieś papiery. Lampka na biurku dawała mdłe, rozmyte światło.

– A, pan komisarz – powiedział na mój widok. – Co pana sprowadza?

– Już nie komisarz – uśmiechnąłem się. – Od półtora roku mam własną praktykę.

Wstał, podał mi rękę i wskazał krzesło 

No właśnie. Ludziom zdaje się, że mieszkańcy takiego squatu to jacyś wykolejeńcy, ale pozory mylą. Przynajmniej w tym wypadku.

– Słucham, panie komisarzu. W czym mogę pomóc?

– Jest u was taki małolat? – podałem nazwisko Adriana.

Marut zmarszczył brwi, sięgnął po gruby zeszyt. No, no, prowadził nawet ewidencję mieszkańców. Wzorowy porządek.

– Takiego nazwiska nie mam – rzekł po chwili. – Ale to nic nie znaczy, bo niektórzy podają fałszywe dane.

– Nie powinniście przyjmować dzieciaków na gigancie – zauważyłem.

A co, mamy ich wyrzucać? Albo oddawać glinom? – wzruszył ramionami. – Najczęściej te szczeniaki nie mają dokąd wracać, a starzy też ich nie szukają. Nie zawiadamiają nawet mentowni.

– Z tym jest inaczej. Jego ojciec wynajął mnie i zawiadomił policję.

– No to możemy mieć problem – mruknął Marut.

– Właśnie. Z twoich słów wnioskuję, że wiesz jednak, o kogo chodzi. – Nie czekając na odpowiedź, ciągnąłem dalej: – Ale z łatwością unikniesz tego problemu, jeśli go zabiorę i odstawię do domu. Jego ojciec to wpływowy facet. Jeśli się wścieknie, gotów wam zatruć życie, i to naprawdę porządnie.

– Dobra, dobra. – Marut zamachał rękami. – Niech pan już nie straszy, bo zejdę na serce. Tak czy inaczej, kłopoty nam niepotrzebne.

Tak, jak się spodziewałem, wiedział, gdzie jest Adrian

Gdy weszliśmy do pokoju, chłopak wykonał ruch, jakby chciał się rzucić do ucieczki. Lecz jedynym wyjściem, poza drzwiami, było okno.

– Adrian – powiedział Marut. – Chyba nas trochę oszukałeś, co? Opowiadałeś, jaka w domu bieda, że nikt się tobą nie zainteresuje, nikt nawet nie zauważy, że zniknąłeś. A w każdym razie nie będzie cię szukał. A tutaj… zonk, chłopie. Musimy się rozstać.

Adrian oklapł. Rzeczywiście na użytek squattersów postarał się wyglądać na niezbyt zamożnego nastolatka, mógł wcisnąć ciemnotę tutejszym.

– No, chodźmy – podszedłem do niego, położyłem mu rękę na ramieniu.

Skrzywił się i syknął, wykręcając się w tył. Ale nie ze mną takie sztuczki. Chwyciłem go za ramię mocniej, a on krzyknął, tym razem odskakując o dwa kroki. Nie był to udawany okrzyk, brzmiał autentycznie. Albo chłopak był zdolnym aktorem.

– Pokaż ramię – rozkazałem.

– Odczep się, człowieku!

– Ramię – warknąłem. – Bo sam je sobie obejrzę! Nie patrz tak na Maruta. Nawciskałeś mu kitu, więc jest na pewno ciekaw, czy teraz też coś ściemniasz!

Z wahaniem, bardzo powoli podciągnął koszulkę. W świetle padającym z brudnego okna zobaczyłem granatowy krwiak. Duży. Pasujący kształtem do pięści dorosłego człowieka.

– Ktoś cię tutaj pobił? – spytałem i zaraz zdałem sobie sprawę z idiotyzmu tego pytania.

Krwiak był kilkudniowy

A chłopak przebywał tu od wczoraj.

– Ojciec? – domyśliłem się. – Zdejmij koszulkę.

Na widok siniaków aż gwizdnąłem przez zęby.

– Często obrywasz? – chłopak nie odpowiedział, milczał ze wzrokiem wbitym ponuro w podłogę. – Pytam, Adrian. Często? Jak za dużo wypije, tak? – naciskałem. – A upija się często? Tylko ciebie leje, czy mamę też? – przypomniałem sobie smutne spojrzenie kobiety.

Nie musiał odpowiadać. Ale kiedy Marut do niego podszedł i położył mu rękę na głowie, rozpłakał się. Ojciec Adriana wszedł do mojego biura tym swoim irytująco pewnym krokiem, sprawiając wrażenie, jakby był u siebie.

– Gdzie chłopak? – spytał.

– W sąsiednim pokoju – odparłem.

Skierował się tam.

– Zaraz! – zatrzymałem go ostrym tonem. – Najpierw odpowie mi pan na kilka pytań.

– Chyba pan zgłupiał – warknął. – Niby na jakie pytania mam odpowiadać?

Często bije pan żonę i syna?

Nie zamierzałem się z nim cackać. Spojrzał na mnie tak, jakby to mnie chciał teraz przyłożyć. Uśmiechnąłem się paskudnie, zachęcająco.

„No, rzuć się na mnie, ciołku” – zapragnąłem w duchu. „Nie dość, że dostaniesz wycisk, to jeszcze cię oskarżę o napaść”.

– Nie pańska sprawa – wycedził. – Nie za to płacę, żeby mnie pan przesłuchiwał.

Znęcanie się jest przestępstwem – powiedziałem, siląc się na spokój.

Dawno mnie tak nie nosiło. Musiałem jednak zachowywać się profesjonalnie.

– Nie pana dotyczy, niech głowa pana o to nie boli. A co, gówniarz się skarżył?

– Gówniarz, jak go pan raczył nazwać, nosi ślady pobicia. Nie kontroluje się pan po alkoholu? Powinien pan więc zasięgnąć rady fachowca.

Zaśmiał się z przymusem, tłumiąc wściekłość

– Ciesz się pan, że bez alkoholu się kontroluję, bo nie byłoby co zbierać… A jemu się należy od czasu do czasu, bo rozpuściłby się jak dziadowski bicz!

No cóż, dałem mu szansę. Mógł się przyznać, mógł obiecać, że coś z tym zrobi. Ale temu facetowi najwyraźniej nie przeszkadzało to, że katuje rodzinę. Klasyczna postawa – zarabiam, płacę, więc mordy w kubeł. Cholera jasna, co za typ.

– No dobrze – wycofałem się. – W takim razie proszę podpisać potwierdzenie wykonania zlecenia i poproszę należność.

– Zapłacę, ale dopiero jak zobaczę syna – postawił się z miejsca.

– Niech się pan nie bawi w teksty z amerykańskich filmów – zirytowałem się. – Syn czeka tam! – wskazałem drzwi do drugiego pokoju.

– Chcę go zobaczyć! – uparł się klient.

Pokręciłem głową i zawołałem:

– Adrian! Pozwól tu na chwilę!

Drzwi uchyliły się, wsunął się przez nie przestraszony chłopak.

– Idziemy! – klient ruszył w jego stronę, ale musiał się zatrzymać, bo stanąłem mu na drodze.

– Nie tak prędko! Jest chłopak, należy się honorarium.

Wrócił do biurka, nabazgrał parafkę na podsumowaniu zlecenia, rzucił na blat zwitek banknotów.

– Chce pan przeliczyć? – spytał drwiąco.

– Później.

– W takim razie idziemy!

Znów ruszył w stronę Adriana i znów stanąłem mu na drodze.

– A teraz o co znowu chodzi?! – wściekł się. – Na premię pan nie licz! A z tobą – wychylił głowę przez moje ramię, patrząc na syna – zaraz sobie pogadam!

– Z mamą też? – spytał drżącym głosem chłopak.

– Nie mądruj się! Do domu! Tam sobie…

Mówił coraz wolniej, z oczami wlepionymi w otwarte na oścież drzwi do drugiego gabinetu.

– A to co ma być? – wydusił z siebie.

Podszedł do niego Mirek i dwóch mundurowych.

– Jest pan zatrzymany do wyjaśnienia – padły słowa, tnące jak bicze.

– Ty… ty… – bogacz wlepił we mnie oszalałe spojrzenie. – Ty gnoju… Ty…

– Dosyć tego – Mirek przerwał stek wyzwisk, jakie zaczęły się wylewać z ust klienta.

A potem spojrzał na mnie.

– Miałeś rację, żeby skasować tego pana, zanim nas zobaczył. Pewnie byś grosza nie powąchał.

Adrian stał wciśnięty w kąt. Patrzył na wyprowadzanego ojca nieruchomym spojrzeniem. Kiedy mój były klient zniknął, z drugiego pomieszczenia wyszła matka chłopca. Przytuliła go mocno, a on dopiero wtedy się rozpłakał. 

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA