Największy strach mojego życia? Ciąża. To znaczy nie tyle sama ciąża, a jej konsekwencja – lęk i samotność. Ciążę przeszłam książkowo, bez żadnych problemów, nawet poranne mdłości niespecjalnie mi dokuczały. Urodziłam cudownego chłopca i byłam najszczęśliwsza na świecie.
Mój mąż również. Przez tydzień
Potem stwierdził, że gdy dziecko nie śpi całą noc, a on musi do niego wstawać – choć najwyżej ze 3 razy podał mi małego do karmienia! – rano jest za bardzo zmęczony, więc wyprowadził się z naszej sypialni do drugiego pokoju. Później doszedł do wniosku, że w ogóle rodzina jako taka go rozczarowała, i wyprowadził się całkiem. Zostałam sama z półrocznym niemowlakiem, traumą i nieufnością wobec mężczyzn. Długo dochodziłam do siebie. I jeszcze ten strach…
Naprawdę bałam się zajmować dzieckiem zupełnie sama. Przecież to nie tak miało być! Mieliśmy dzielić się obowiązkami i cieszyć radościami. Tymczasem zostałam na placu boju solo. Byłam wykończona! Spałam po 2 godziny, potem pobudka, później z kolei nie mogłam zasnąć, a kiedy już się zdrzemnęłam, po kwadransie budził mnie płacz… I tak w kółko. Po urlopie macierzyńskim znalazłam dla małego miejsce w żłobku. Miałam nadzieję, że jakoś uda mi się pogodzić pracę z samotnym wychowywaniem dziecka. Przecież wiele osób tak robi, prawda? Nie zawsze mają wsparcie babć (moja mama nie żyła, a była teściowa nie paliła się do zajmowania wnukiem), nie zawsze stać ich na nianie (prywatny żłobek i tak pochłaniał dużą część wypłaty, ale był chociaż blisko pracy, więc nie traciłam czasu na dojazdy), a jakoś dają radę.
Widać byłam nieudacznikiem, bo ja sobie nie radziłam
Najpierw dopadło nas zakażenie rotawirusem i musieliśmy spędzić 8 dni w szpitalu. Później były mniejsze i większe katary, gorączki, zapalenia oskrzeli, a w styczniu ospa, na którą nie zdążyłam młodego zaszczepić ze względu na wcześniejsze choroby. W marcu zaś, 2 tygodnie po tym, jak wróciłam do pracy, otrzymałam wypowiedzenie. Nawet nie czułam się niesprawiedliwie potraktowana.
Rozumiałam, że moją pracę przez ostatnie 5 miesięcy musieli wykonywać inni, nie dostając za to ekstra wynagrodzenia. Należało działać szybko. Tym szybciej, że były mąż zniknął za granicą, a wraz z nim comiesięczny przelew z tytułu alimentów. Czepiałam się każdej pracy, choćby sezonowej, choćby na miesiąc… Byle bym mogła zabrać ze sobą dziecko albo by nie kolidowało to z jego ciągłym chorowaniem. Niewiele pamiętam z tego okresu, poza permanentnym zmęczeniem i ciągłym strachem o kolejny dzień – czy będą pieniądze na rachunki, czy uda się kupić pieluchy w promocji, czy mały znowu czegoś nie złapie? W końcu Tomek podrósł na tyle, że przestał chorować, sikać w pieluchy, korzystać z modyfikowanego mleka, a ja znalazłam pracę w małej, rodzinnej firmie, gdzie pozwalano mi pracować zdalnie, z domu, kiedy moje dziecko nie mogło iść do przedszkola.
Wreszcie wychodziłam na prostą, zaczęłam wolniej, swobodniej oddychać, bez zadyszki.
Mogłam się już uśmiechać
Nadal jednak byłam sama i nic paliło mi się do randkowania. Każdemu odmawiałam. Aż poznałam Zbyszka. Był tak uroczy, a przy tym nieustępliwy, że w końcu dałam się zaprosić na kolację. Kolacja to przecież nie wspólne życie. Zresztą nie wierzyłam już w istnienie facetów na całe życie. Pojawi się taki, narobi bałaganu i zniknie, bo księcia ziarenko grochu zacznie uwierać. Od razu uprzedziłam Zbyszka, że mam syna, sądząc, że to ostudzi jego zapał, ale go nie doceniłam.
Wydawał się zachwycony perspektywą pójścia na randkę z tak silną kobietą, która godzi naraz tyle ról, w tym matki i ojca. Był uparty. Nie zrażało go trzymanie na dystans. Nie poganiał mnie, nie wymuszał niczego… Poddałam się, a właściwie poddało się moje serce. Choć z góry zastrzegłam, że nie chcę wychodzić za mąż. Nie chcę więcej przeżywać tego rozczarowania, tej szarpaniny w sądzie, upokarzających spojrzeń i szeptów sąsiadów, gdy listonosz za mną goni, krzycząc, że ma polecony z sądu i czy odbieram. Tłumaczenia się z każdej najmniejszej „przewiny” przed sędzią, który wypytuje o najbardziej intymne szczegóły związku. Rozumiał moją niechęć i rezerwę.
– Jeśli kiedyś sama zechcesz uregulować prawnie to, co jest między nami, to świetnie, ale jeśli nie, to nie.
Drugim warunkiem było dziecko. Dokładniej, brak dziecka. Nie wyobrażałam sobie, że mogłabym znowu zostać sama z niemowlęciem, przechodzić kolejny raz przez gehennę, która dopiero co się skończyła. Obstawałam przy tym, choć znałam przecież szczęśliwe pary, wychowujące razem dzieci, zajmujące się potem wnukami… Jednak w mojej głowie coś się zacięło: małżeństwo i kolejne macierzyństwo to już nie dla mnie. W moim przypadku znowu skończy się poporodową wpadką – byłam tego niemal pewna, jakby mnie ktoś przeklął – i zostanę sama ze wszystkimi obowiązkami, kosztami, zmęczeniem, brakiem czasu, na dokładkę z pierwszym, starszym dzieckiem, które też potrzebowało uwagi i miłości. Nie.
Za nic. Dla żadnej miłości
Wolałam zminimalizować ryzyko, postawić sprawę jasno i tego się trzymać. Najwyżej Zbyszek sobie odpuści. Nie odpuścił.
– Zależy mi na tobie – powiedział. – I trochę na tym szkrabie, który się nam plącze pod nogami – zażartował.
Rzeczywiście, rzadko mogliśmy być sami. Mój syn uwielbiał Zbyszka i nie odstępował go na krok. Myślałam, że będzie tym zmęczony, poirytowany, ale nie. Nie okazywał cienia zniecierpliwienia, bawił się z małym, dbał o niego, uczył tego, czego powinien uczyć go tata. Zaczęliśmy rozważać pomysł zamieszkania razem…
I wtedy odkryłam, że niczym się nie strułam, jak mi się wydawało. Wymiotowałam tylko rano, a potem czułam się tak, że mogłam góry przenosić. Test potwierdził ciążę. Byłam załamana, przerażona i wściekła, że tabletki zawiodły. Miotałam się jak w klatce, nie wiedząc, co zrobić. Nie chciałam tej ciąży. Nienawidziłam mojego organizmu za to, że do niej dopuścił. Zastanawiałam się, jak rozwiązać problem. Tabletki. Wezmę tabletki. Zrobię to… Czy na pewno? Panikowałam, płakałam, nie mogłam spać.
Byłam totalnie rozbita
Znalazłam się w sytuacji, w jakiej miałam się już nigdy więcej nie znaleźć. Nie ma pewnej na sto procent metody antykoncepcji, ale czy musiałam być tym jednym przypadkiem na tysiąc? Mało jeszcze los mi dokopał? Płakałam, psioczyłam, oskarżałam swój organizm, głupie pigułki i Zbyszka za moją obecną sytuację i zastanawiałam się, jak dyskretnie z niej wybrnąć. Nie widziałam innej opcji. Tomek pytał, czemu nie uważam, gdy z nim gram, Zbyszek chciał wiedzieć, czy nadal źle się czuję i czy może mi jakoś pomóc. Nie, dziękuję, już mi pomógł… Znał mnie chyba lepiej, niż sądziłam, bo po trzech dniach braku kontaktu – tak, unikałam go – zjawił się bez uprzedzenia i zapytał wprost, czy jestem w ciąży.
Nie umiałam skłamać mu w żywe oczy. Potwierdziłam z płaczem, a on przytulił mnie, pocałował w czoło.
– Czemu beczysz? Już przez to przeszłaś i dowiodłaś, że jesteś najlepszą matką na świecie. To ja umieram z przerażenia, że będę beznadziejnym ojcem, a wy będziecie musieli mnie znosić do końca życia, jeśli… jeśli tylko mi na to pozwolisz.
Pozwolisz? Niby jak miałam odmówić? Jak miałam odebrać mu to dziecko, skoro już o nim wiedział, skoro oczy błyszczały mu z radości i szczęścia? Nie mogłam. Trudno, raz dałam radę, to drugi raz też nie zginę, nawet jeśli zostanę sama. Stało się, byłam przy tym, nie mogę się wypierać, więc wezmę konsekwencje na klatę.
Zbyszek „rozczarowywał” mnie na każdym kroku
Był na wszystkich badaniach USG, a na ostatnie zabrał także Tomka, żeby mu pokazać brata. Nie pozwolił się wygonić z sali porodowej, choć personel nie ukrywał, że wolałby, żeby go nie było. Potem wstawał do dziecka w nocy, pomagał za dnia i w ogóle starał się mnie odciążać, gdy mógł. Tylko piersią nie karmił – taki zdolny nie był. W dniu pierwszych urodzin Pawełka poprosił mnie o rękę.
– Wiem, wiem, mówiłaś, że żadnych więcej ślubów, ale drugiego dziecka też nie chciałaś, a tu proszę… Postanowiłem spróbować szczęścia. Nawet jeśli nigdy nie pozwolisz założyć sobie obrączki na palec, mam nadzieję, że choć zgodzisz się nosić ten pierścionek, na znak, że jesteśmy rodziną.
Która oparłaby się takiej argumentacji? Ja nie umiałam. Zgodziłam się, a niecały rok później do pierścionka dołączyła obrączka. Jutro świętujemy 10. rocznicę ślubu. Jeden z moich synów jest już prawie dorosły, drugi też rośnie zdecydowanie za szybko, bo nim się obejrzę, wyfrunie z gniazda. A my ze Zbyszkiem jesteśmy nadal razem. Przetrwaliśmy różne kryzysy, dołki i niemiłe momenty. Było też mnóstwo szczęścia, radosnych dni i śmiechu.
Zawdzięczam to Zbyszkowi, który uparł się i nie chciał ze mnie zrezygnować, choć ciągle rzucałam mu kłody pod nogi. Potrafił przełamać mój strach, uleczył traumę miłością. Pokochał mnie, mojego syna i podarował mi następnego, bez którego istnienia nie wyobrażam sobie teraz życia. Dziękuję, skarbie!
Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”