„Mąż zostawił mnie samą z dwójką dzieci. Nie potrzebowałam tatusia na siłę. Sama zapewniłam im dobre życie”

matka z córkami fot. Getty Images, Westend61
„Przeglądałam anonse w gazetach i online, odwiedzałam firmy, wypytywałam znajomych. Niestety, nic z tego. Pracodawcy poszukiwali albo młodych, albo fachowców. Nikt nie potrzebował osoby takiej jak ja – 45-latki ze średnim wykształceniem, bez konkretnych kwalifikacji”.
/ 12.04.2024 19:15
matka z córkami fot. Getty Images, Westend61

Kiedy dowiedziałam się, że hurtownia z elektroniką, w której pracowałam od wielu lat, niedługo kończy swoją działalność, kompletnie się załamałam.

– Miałam nadzieję, że popracuję tam do emerytury – skarżyłam się mojej córce.

Beatka próbowała mnie pocieszyć, tłumacząc, że strata pracy to nie jakiś dramat i na pewno niedługo znajdę nowe zajęcie.

– Mamo, przecież ty jesteś twarda babka. Zawsze sobie radzisz. Doskonale pamiętam, jak dobrze szło ci w twoim zakładzie krawieckim. Teraz też coś wykombinujesz. A jakby co, to wiesz, że ja i Ola zawsze ci pomożemy – zapewniała mnie.

Nie mogłam się poddać

Lata temu, mój mąż postanowił odejść, zostawiając mnie samą z dwiema córeczkami. Nie narzekałam nikomu, tylko podwinęłam rękawy i zabrałam się do roboty.

Doskonale wiedziałam, że z wypłaty sprzedawczyni w sklepie nie dam rady zapewnić bytu moim pociechom. Dlatego wygrzebałam swoją starą maszynę do szycia i wieczorami, kiedy moje córki smacznie spały, zamiast relaksować się przy telewizji albo z dobrą lekturą, szyłam. Mimo że nie znosiłam tej czynności, wówczas byłam wdzięczna babci za to, że nauczyła mnie podstaw szycia.

Nigdy nie wiesz, co ci się przyda w życiu – mawiała i zamiast pozwalać mi spędzać czas na zabawie lalkami, sadzała mnie do maszyny, pokazując jak uszyć dla nich piękną spódnicę, sukieneczkę albo koszulkę.

Byłam zaradna

W niewielkiej pracowni krawieckiej, którą prowadziłam po pracy, szyłam firanki, obrusy, a także kobiece kurtki futrzane. Te były wówczas prawdziwym hitem sezonu. Moje wyroby cechowała dbałość o szczegóły, a do tego szyłam szybko i na czas. Dlatego nigdy nie narzekałam na brak klientek, które chętnie zamawiały u mnie barwne futerka w atrakcyjnych cenach. Dla siebie i moich dziewczynek również uszyłam parę takich kurtek.

Często później w głębi serca byłam wdzięczna babuni, że kompletnie ignorowała moje sprzeciwy i naciskała, abym usiadła do maszyny do szycia. Bo gdybym nie potrafiła szyć, musiałabym polegać wyłącznie na marnej wypłacie i niezbyt dużych alimentach, które dostawałam od Mirka. Nie miałabym kasy na obozy dla dzieciaków, używane, ale całkiem przyjemne auto, którym jeździłam z Beatką i Olą na weekendowe wypady, a tym bardziej na remont mieszkania.

Córka we mnie wierzyła

– Teraz to już całkiem inna bajka, nie to, co kiedyś – powiedziałam z żalem, patrząc na Beatę.

– Na każdym rogu jakieś sklepy z ciuchami, a i na straganie można kupić tanią chińszczyznę. Kto by tam szukał krawcowej? Te, co jeszcze działają, ledwo sobie radzą, bo taniej jest kupić nowe ubranie, niż przerabiać stare albo szyć od podstaw na zamówienie…

– Nie opowiadaj takich rzeczy, mamuś. Czasem ktoś potrzebuje coś zwęzić albo skrócić… – odparła córka.

Przeróbkami wiele nie zarobię – stwierdziłam. – Szycie to już nie jest dobry pomysł na biznes. Potrzebuję regularnej wypłaty, bo inaczej przepadnie mi emerytura…

Szukałam nowej pracy

Zanim jeszcze wręczono mi wypowiedzenie, rozpoczęłam poszukiwania nowego zajęcia. Przeglądałam anonse w gazetach i online, odwiedzałam firmy, wypytywałam znajomych. Niestety, nic z tego. Pracodawcy poszukiwali albo młodych, albo fachowców. Nikt nie potrzebował osoby takiej jak ja – kobiety dużo po czterdziestce z wykształceniem średnim, bez konkretnych kwalifikacji.

Byłam załamana i pewnie za chwilę miałabym depresję, gdyby nie pewne ogłoszenie. Jechałam właśnie tramwajem, kiedy na ściance kabiny motorniczego rzuciła mi się w oczy tamta karteczka. Z ogłoszenia wynikało, że poszukują chętnych na szkolenie z prowadzenia tramwajów. Najlepsi uczestnicy kursu mieli możliwość zdobycia pracy! „To jest to, czego szukam" – przemknęło mi przez myśl z ekscytacją i zdecydowałam się zadzwonić pod podany numer.

To było szaleństwo

Uwielbiam siedzieć za kółkiem. W samochodzie czuję się jak u siebie. Jazda tramwajem chyba nie może być dużo trudniejsza od prowadzenia auta.

Szybko jednak pojawiły się wątpliwości. A jak mi się nie uda? W sumie guzik wiem o tramwajach... No i jestem babką. Facet ma chyba większe szanse na taką robotę. Pewnie trzeba pracować na zmiany, czasem do późna. Ciarki mnie przeszły, gdy pomyślałam o nawalonych gościach, z którymi motorniczy muszą się nieraz użerać. Zaczęłam mieć wątpliwości, czy się do tego w ogóle nadaję...

Ostatecznie się przemogłam i sięgnęłam po telefon!

– Witam, trafiłam na wasze ogłoszenie o naborze na szkolenie dla motorniczych… – zaczęłam rozmowę, po czym znów naszły mnie wątpliwości. – Tyle że zastanawiam się, czy jako przedstawicielka płci pięknej w ogóle mam jakiekolwiek szansę… – zacięłam się.

– Dlaczego nie? – usłyszałam w słuchawce przyjazny, kobiecy głos. – Mnóstwo pań w różnym wieku prowadzi autobusy i tramwaje. Płeć nie stanowi tutaj żadnego problemu. Jeśli ma pani ochotę spróbować, serdecznie zapraszam na spotkanie informacyjne.

Trzymałam to w tajemnicy

Zdecydowałam, że zachowam całkowitą dyskrecję na temat kursu aż do momentu zdania egzaminu. Nie pisnę nikomu słówka, nawet własnym dzieciom. W końcu różnie się to mogło skończyć. Istniało ryzyko, że nie odnajdę się za sterami tramwaju, nie poradzę sobie z testami albo uzyskam zbyt słabe wyniki i wylecę. Mogłam też po prostu zrezygnować przed ukończeniem szkolenia.

Od przyszłych motorniczych nie oczekiwano jakichś wyjątkowych umiejętności. Kluczowa była odporność na stresujące sytuacje, umiejętność radzenia sobie w trudnych momentach oraz dobra kondycja zdrowotna. Spełniałam te wymagania! Doszłam do wniosku, że czas wziąć sprawy w swoje ręce. Nie miałam zresztą nic do stracenia. Mogłam albo skorzystać z tej okazji i zapisać się na kurs, albo nadal tkwić na bezrobociu.

Kiedy dotarłam na kurs, zorientowałam się, że jestem jedyną kobietą w towarzystwie. Kompletnie mi to jednak nie przeszkadzało, ponieważ żaden z facetów nawet nie zasugerował, że z racji bycia kobietą mogę sobie nie poradzić. Było wręcz odwrotnie – chłopaki chętnie służyli mi wsparciem, a w razie konieczności podpowiadali, jak rozwiązać techniczne problemy. Zresztą ja też nie pozostawałam dłużna i kiedy tylko mogłam, dzieliłam się z nimi swoją wiedzą.

Jestem twardą babką

Ukończyłam szkolenie i pomyślnie przeszłam przez końcowy egzamin. Nie dość, że zdałam, to jeszcze osiągnęłam drugi najlepszy rezultat w naszej ekipie! Nie było więc zaskoczeniem, gdy dostałam propozycję zatrudnienia. Rozpierała mnie duma! Jedyne co mi pozostało, to podzielić się tą radosną nowiną z moimi pociechami. Gdy tylko wspomniałam, że będę motorniczą, moje dziewczynki najpierw zrobiły zdziwione miny, a chwilę później rzuciły mi się na szyję, chichocząc i składając gratulacje.

– Widzisz, mamuś, wiedziałam, że ci się uda, w końcu jesteś twardą babką! – wykrzyknęła szczęśliwa Beatka.

– No! Baby górą! – skwitowała Ola.

Na początku trochę stresowała mnie perspektywa pracy jako motorniczej, ale już po kilku dniach musiałam uznać, że moje obawy były zupełnie bezpodstawne.

Radzę sobie znakomicie z prowadzeniem tramwaju i nie mam problemów z nietrzeźwymi czy nerwowymi pasażerami. Fakt, moi koledzy z roboty, jak na prawdziwych dżentelmenów przystało, biorą za mnie wszystkie popołudniowe zmiany. Ale w ciągu dnia też panuje względny spokój. Obecność kobiet chyba dobrze wpływa na zachowanie innych. Nawet najbardziej zirytowany pasażer, gdy zobaczy kobietę motorniczą, od razu łagodnieje.

Czytaj także: „Gdy przyłapałam przyszłego męża na zdradzie, jego kochanka nie zdążyła nawet włożyć majtek. Musiałam się zemścić”
„Nakryłam szefa z kochanką. Nie doniosłam, bo na moim koncie co miesiąc przybywa kilka tysięcy”
„Wstydziłam się, że mąż mnie zostawił, a nie powinnam. W końcu to on nie potrafił być wierny”

 

 

Redakcja poleca

REKLAMA