„Mąż zostawił mnie samą w rozpadającym się domu. Zamiast zająć się remontami, wybrał się w podróż do wiekuistości”

smutna kobieta fot. Getty Images, Cavan Images
„Brak męskiej ręki dawał o sobie znać na każdym kroku. Niedomykające się okno, cieknący kran, wyrwany ze ściany kontakt – nie potrafiłam się z nimi uporać. Paweł doskonale radził sobie z konserwacją i naprawami. Ja nie miałam o tym zielonego pojęcia”.
/ 25.11.2023 15:15
smutna kobieta fot. Getty Images, Cavan Images

To miał być dom, w którym będziemy żyli spokojnie i do samej śmierci. Niestety, ta nas zaskoczyła. Gdy odszedł mój mąż, zostałam sama. I już nie chodziło o to, że przerastały mnie drobne naprawy. Okazało się, że ten dom pochłania mnie całą i wszystko, co mam. 

Nie radziłam sobie sama

Mimo że byłam zmęczona, nie mogłam zasnąć. Niechciane myśli, których w ciągu dnia, zawalona obowiązkami, nie dopuszczałam do siebie, teraz kłębiły mi się w głowie. Co dalej? – to pytanie powtarzało się jak refren natrętnej melodii, prześladując mnie od dawna. W zasadzie od śmierci Pawła. Zmarł trzy lata temu, nieoczekiwanie, na zawał. Zostałam sama z domem, który wspólnymi siłami budowaliśmy wiele lat. Był naszym wymarzonym gniazdkiem, postawiliśmy go za miastem, prawie pod lasem, aby cieszyć się bliskością natury. Wtedy wydawało nam się to idealną lokalizacją, teraz widziałam głównie jej minusy.

Początkowo, otumaniona żałobą, nie zdawałam sobie sprawy z tego, że ten dom, który kiedyś był bezpieczną przystanią, radością i dumą, stanie się przyczyną mojej bezsenności. Teraz rozumiałam już, że nie dam rady go utrzymać.

Brak męskiej ręki dawał o sobie znać na każdym kroku. Niedomykające się okno, cieknący kran, wyrwany ze ściany kontakt – drobiazgi, które ostatnio nauczyłam się ignorować, bo nie potrafiłam się z nimi uporać. Paweł „złota rączka” doskonale radził sobie z konserwacją i naprawami. Ja nie miałam o tym zielonego pojęcia.

Przewracając się w pościeli, wyrzucałam sobie, że kiedy był czas, o nic nie pytałam, nie podpatrywałam, nie uczyłam się na przykład tego, jak reanimować domowe urządzenia. Po prostu wtedy nie dopuszczałam do siebie myśli, że może męża  zabraknąć. Poza tym mieliśmy podział obowiązków na „męskie” i „damskie”, na mocy którego on zajmował się remontami i ogrodem, a ja resztą.

Boże, muszę coś zrobić z piecem! – przypomniałam sobie. Niedługo nadejdą chłody, a potem przymrozki. Letnią porą odsuwałam od siebie ten problem. Teraz już czekać nie mógł. Piec zaczął szwankować w zeszłym roku, ale wtedy mogłam dogrzewać dom kominkiem. Teraz, w myśl nowej ustawy, było to zabronione. Zresztą i tak nie miałam dość drewna. Co do cen nowych pieców – zbijały z nóg, a nie byłam tak naiwna, by łudzić się, iż przez ten rok potaniały. Z drugiej strony, niedogrzany dom to kolejne kłopoty. Zawilgocone ściany, grzyb, pękające rury…

Sytuacja mnie przerastała

Wyobraźnia nie próżnowała, a mnie od samego myślenia o ewentualnych komplikacjach zrobiło się bardzo zimno. O spaniu nie było mowy.
Z westchnieniem wstałam z łóżka, otuliłam się grubym szlafrokiem, na stopy nasunęłam ciepłe skarpety i zrobiłam sobie kubek gorącej melisy. Tak przygotowana siadłam do laptopa i wpisałam: „piece gazowe nowe i używane”.

Zerknąwszy na ceny nowych, przesunęłam kursor na „używane”. Ceny były mocno zróżnicowane, opisy stanu technicznego również. Szkopuł w tym, że niewiele z nich rozumiałam, a na dodatek zdrowy rozsądek podpowiadał, iż te tańsze mogą być tak samo wadliwe jak mój. Tylko wyrzucę pieniądze w błoto, a sytuacja się nie polepszy.

Chyba trzeba poszukać fachowca od pieców, może on znajdzie przyczynę słabego grzania. Może to tylko kwestia regulacji, ewentualnie wymiany jakiejś części? Usiłowałam myśleć pozytywnie. Wynotowałam sobie z netu namiary na speców od pieców gazowych i pokrzepiona myślą, że jednak potrafię myśleć konstruktywnie, wróciłam do łóżka. Nie wiem, czy to wyczerpanie, czy to ziółka, ale usnęłam prawie natychmiast. Jednak rano wstałam z ciężką głową i bardzo niechętnie pojechałam do pracy.

– Źle wyglądasz – przywitała mnie koleżanka. – Grypa cię łapie?

– Nie, kłopoty nie dają mi spać. Nie radzę sobie – poskarżyłam się, choć jeszcze niedawno duma nie pozwalała mi się do tego przyznać.

– Co się dzieje? – w jej głosie poza naturalną ciekawością brzmiała życzliwość. – Z czym sobie nie radzisz?

– Z domem. Zaczyna się sypać, wszystko w nim wymaga remontu lub naprawy. A ja nie mam pojęcia, jak się do tego zabrać, co gorsza, nie mam też za co. Z jednej pensji trudno mi cokolwiek odłożyć…

– No to rzeczywiście masz problem – przyznała. – Słuchaj, teraz nie bardzo możemy gadać, zaraz pojawią się klienci, ale może później? Co dwie głowy, to nie jedna, razem na pewno coś wymyślimy.

Bardzo chciała mi pomóc

Z wdzięcznością zgodziłam się na jej propozycję. Już sam fakt, że ktoś oferuje mi pomoc, choćby tylko werbalną, odbierałam jako duże wsparcie. Nie czułam się tak kompletnie bezsilna. Zgodnie z przewidywaniami Bogusi wkrótce pojawili się pierwsi interesanci. Zajęłyśmy się swoimi obowiązkami i nie miałyśmy czasu na pogawędki. Dopiero kiedy szykowałyśmy się do wyjścia, ponowiła propozycję:

– To co? Idziemy do mnie? Ustalać plany wojenne?

Uśmiechnęłam się.

– Raczej podjedziemy. Wiesz, że potem muszę jakoś do siebie wrócić. Tak czy siak, chętnie cię odwiedzę. W zasadzie od śmierci Pawła nigdzie nie wychodzę. Nie mam ochoty, poza tym paliwo też kosztuje, a tak mam pretekst – wyznałam nieco zawstydzona, że muszę tłumaczyć się z czynionych oszczędności.

Bogusia mieszkała w niskim bloku na nowym osiedlu. Podobało mi się jej mieszkanie, więc szczerze je pochwaliłam.

– Ładnie tu masz – z ciekawością rozglądałam się po funkcjonalnym, jasnym i chyba ciepłym wnętrzu.

– Wzięliśmy duży kredyt, ale warto było – uśmiechnęła się z dumą. – Cieszę się, że tobie też się podoba. Tak sobie myślę… – urwała i podeszła do otwartej na salon kuchni. – Ale zanim zaczniemy gadać, najpierw zrobię coś do picia. 

– Herbatę proszę. I tak źle sypiam…

Kiedy usiadłyśmy w kąciku wypoczynkowym, podjęła temat:

– Myślałam trochę o tym i chyba najprostszym rozwiązaniem byłoby, gdybyś sprzedała dom…

– Sprzedać dom?! – z emocji prawie krzyknęłam.

Nawet w najczarniejszych myślach nie brałam takiej opcji pod uwagę. Jak mogłabym sprzedać dom, któremu Paweł poświęcił tyle pracy, tyle miłości?

– Uspokój się, proszę – łagodnie napomniała mnie Bogusia. – To luźna propozycja. Dom to tylko dom. Rozumiem, że jesteś uczuciowo z nim związana, ale powinnaś patrzeć na sprawę realnie. Sama twierdzisz, że nie dajesz rady, że dom niszczeje. I będzie tylko gorzej – jej głos zabrzmiał złowieszczo – a i ty nie robisz się coraz młodsza. Pomyślałaś, jak sobie z tym wszystkim poradzisz sama za jakieś dziesięć lat?

– W ogóle o tym nie myślałam. Ale… sprzedać? – wbrew samej sobie zaczęłam rozważać ten pomysł. – Nawet nie wiem, czy to takie proste i czy w ogóle mi się opłaci. Dom wymaga remontu. Może się okazać, że nie wystarczy mi na mieszkanie. Sama wiesz, ile teraz kosztuje metr kwadratowy. A na kredyt nie mam co liczyć – dodałam z goryczą.

– No ale możesz przecież kupić coś na rynku wtórnym. Przemyśl to sobie.

Może powinnam to rozważyć?

Długo jeszcze rozmawiałyśmy i powoli docierało do mnie, że to jest jakieś rozwiązanie. Trudne, smutne, ale być może konieczne. Sentymentami pieca nie naprawię. Usiadłyśmy do laptopa. Porównywałam ceny domów zbliżonych metrażem i standardem do mojego z cenami mieszkań w mieście – i znowu się załamałam. Wychodziło na to, że mieszkania są drogie, a domy tanie. Na dobrą sprawę za mieszkanie z drugiej ręki musiałabym zapłacić tyle, ile uzyskam za sprzedaż domu.

– To beznadziejne – mruczałam, przewijając kolejne oferty. – Sama widzisz, że to nieopłacalne…

– Popatrz na to inaczej – zachęcała mnie, choć widziałam, że też jest zaskoczona niekorzystnym dla mnie porównaniem cenowym. – Owszem, sprzedając dom, nie zarobisz na nim, nie teraz, od razu, ale w przyszłości zaoszczędzisz, bo pozbędziesz się kłopotów. Kosztownych. Które będą coraz większe. Co zrobisz, jak na przykład dach zacznie przeciekać?

– Odpukaj – zażądałam. – I bez tego jestem spanikowana.

– Odpukanie nic nie da. To całkiem realne zagrożenie. Twój dom nie był remontowany ani na bieżąco konserwowany, z każdym rokiem będzie tracił na wartości. Może się okazać, że za parę lat będziesz go musiała sprzedać za bezcen, a do lokum w mieście dopłacić...

Pokiwałam smutno głową.

– Pewnie masz rację, ale taka decyzja? Jakbym dziecko sprzedawała…

– Już nie przesadzaj. Przeanalizuj sprawę na spokojnie i podejmij męską decyzję. Jako kobieta znajdziesz tysiące powodów, dla których nie chcesz go sprzedawać, ale proszę cię, weź pod uwagę ten jeden, dla którego powinnaś.

– Jaki?

– Będzie ci bez niego łatwiej!

Od tej rozmowy minął już miesiąc. Robi się coraz chłodniej, a sprowadzony do pieca specjalista orzekł, że ten nadaje się tylko do wymiany. Coraz częściej myślę o pozbyciu się domu, ale coś powstrzymuje mnie przed wystawieniem go na sprzedaż. Może powinnam myśleć, że nie tyle się go pozbywam, ale przekazuję w sprawniejsze, młodsze ręce? Zastanawiam się też, czy nie zrobić choćby kosmetycznego remontu, aby uzyskać lepszą cenę.

Z drugiej strony boję się, że wydane na remont pieniądze nie zwrócą mi się przy sprzedaży. Może lepiej poczekać z tym do wiosny? Gdy kwitną kwiaty, dom i ogród wyglądają dużo lepiej. Tylko jak przetrwam zimę bez pieca? Dogrzewanie prądem nie wchodzi w grę, rachunki za energię mnie zrujnują. Więc znowu nie śpię po nocach i biję się z myślami…

Czytaj także:
„Nigdy nie byłam tak przerażona jak tamtego dnia. Widziałam jak ten chłopiec zasypia snem wiecznym w moich ramionach”
„Zawsze byłem oparciem dla siostry. Wszystko się zmieniło, gdy rodzice dali jej moje 100 tys.”
„Macocha bez naszej zgody skremowała ojca, bo podobno taką miał wolę. Jestem pewna, że chciała w ten sposób coś ukryć”

Redakcja poleca

REKLAMA