Kilka lat temu zostawił mnie mąż. Nic nie zapowiadało jego odejścia. Do chwili zniknięcia był miły, sympatyczny, normalny. Nie wiedziałam, że już wówczas spotykał się z inną, a jego czułe słówka i pocałunki miały jedynie zamydlić mi oczy. No i pewnego dnia przyszłam z pracy do pustego domu. Niemalże w tej samej chwili dostałam maila od męża: „Zajrzyj do telefonu, wysłałem Ci SMS-a”. Zaciekawiona wzięłam telefon do ręki i znalazłam wiadomość. W pierwszej chwili z dłuższego listu zrozumiałam tylko: „Nasze małżeństwo to farsa. Już dłużej tak nie potrafię. Zakochałem się, odchodzę…”. Świat zawirował wokół mnie, jakbym siedziała na rozpędzonej karuzeli.
Po chwili jednak opanowała mnie dzika furia
Zawołałam swoje nastoletnie córki i kazałam im głośno przeczytać list od ojca. One czytały, a ja czułam, jak z każdym przeczytanym słowem w moje serce wsiąka nienawiść.
„Pożałuje tego!” – myślałam.
Wiedziałam, że Roman kocha nasze dzieci, więc postanowiłam odebrać mu tę miłość. Patrzyłam, jak dziewczynki płaczą, a Justyna chce dzwonić do ojca.
– Musicie coś wiedzieć – zaczęłam mówić szybko, nieskładnie. – Nigdy bym wam tego nie powiedziała, ale skoro on tak postąpił, skoro nas zdradził, nie tylko mnie, ale i was, to musicie poznać prawdę o ojcu.
Dziewczynki patrzyły na mnie wielkimi, przestraszonymi oczyma. Ja jednak nawet dla nich nie miałam litości.
– Rok temu wasz ojciec uderzył mnie po raz pierwszy. Potem to się powtarzało…
Kłamałam, ale chciałam, żeby moje córki nienawidziły go tak samo mocno jak ja.
– Dlaczego nie poszłaś na policję?
Pytanie starszej, Justyny, uświadomiło mi, że moje kłamstwa powinny być spójne, że muszę wszystko dokładnie przemyśleć, zanim coś palnę. Jakoś jednak wybrnęłam.
– Nikt by mi nie uwierzył. Poza tym on zagroził, że jak komuś o tym powiem…
– To...? – spytała młodsza córka.
Przez głowę przeleciało mi coś ohydnego, lecz przed wypowiedzeniem tego powstrzymały mnie chyba drżące usteczka młodszej Izy. I dzięki Bogu.
– Może kiedyś wam o tym opowiem, ale teraz jeszcze nie jest na to czas.
Córki uwierzyły w te kłamstwa. W końcu komuś musiały uwierzyć. To on odszedł, zostawił nas – ja byłam blisko. Już nie chciały do niego dzwonić, prosić, by wrócił. Przez całą bezsenną noc i wszystkie kolejne wyobrażałam sobie najokropniejsze rzeczy, jakie mogłyby spotkać Romana. A wierzcie mi, że nie były to tylko krosty, liszaj, połamanie nóg i wyrzucenie z pracy. W ciągu następnych tygodni zrobiłam też wszystko, by ludzie się od niego odwrócili. Dwa tygodnie później Roman próbował kontaktować się z dziewczynkami, ale one, urobione przeze mnie, powiedziały mu tylko, że nie chcą znać takiego ojca. Naszym przyjaciołom zakomunikowałam, że Roman doszczętnie nas okradł, że wyjął wszystkie oszczędności pieniądze ze wspólnego konta i nie mamy za co żyć.
– Nie zostawił nam nawet złotówki… Nie wiem, jak teraz dam radę wszystko opłacić – wypłakiwałam się żonie jego najlepszego kumpla. – Dlatego gdybyś mogła pożyczyć mi do pierwszego 300 złotych...
Prawda była taka, że Roman nie wziął nawet grosza ze wspólnej kasy. Zabrał mi tylko siebie i swoje rzeczy osobiste. Zostawił nam mieszkanie i dom na działce, meble, samochód, obrazy, zbiór swoich książek. Odszedł z jedną walizką. Nienaruszalność majątku gwarantował mi w swoim liście, którego treści nie wyparł się przed sądem na sprawie rozwodowej. Chciałam, żeby dodatkowo orzeczono jego winę, jednak moja adwokatka poradziła mi, żebym bardziej nie naciskała, bo Roman może zmienić zdanie i zażądać połowy dorobku swojego życia. List nie jest aktem notarialnym i nie ma mocy prawnej.
Posłuchałam tej rady i odpuściłam
Przez cały ten czas nie przestawałam modlić się do Boga, żeby Romana spotkało wszystko, co najgorsze. Dzień w dzień, noc w noc przed zaśnięciem wyobrażałam sobie te nieszczęścia, jakie na niego spadają. I w końcu… zaczęło się sprawdzać. Po dwóch latach kobieta, do której odszedł, rzuciła go tuż przed ślubem. Zwolniono go także z pracy, a na jego miejsce zatrudniono młodszego pracownika. Mój były zaczął spadać coraz niżej i niżej. Bez mieszkania, pracy, pieniędzy... Czekałam tylko, aż sięgnie po alkohol. Bo przecież kiedy facetom świat wali się na łeb, szybko znajdują pocieszenie w butelce. A jak już taki wpadnie w korkociąg…
Wyobrażałam już go sobie, jak klęczy na naszej wycieraczce i prosi, żebym na powrót przyjęła go do naszego domu. A ja popatrzę na tego drania, uśmiechnę się zimno i zatrzasnę mu drzwi przed nosem. Nic takiego jednak nie nastąpiło. Roman powoli zaczął stawać na nogi. Za to ja pewnego dnia dostałam wysokiej gorączki. Tak nagle, bez powodu. Nie mogłam jeść, z trudem przełykałam płyny i zaczęłam chudnąć w oczach. Na początku byłam nawet zadowolona, bo miałam parę kilo za dużo, ale potem się przestraszyłam. Zaczęłam chodzić po lekarzach, którzy faszerowali mnie antybiotykami. Nic nie działało, a ja czułam się coraz gorzej. Na udach pojawiły mi się rany, jakbym miała ciężką awitaminozę, choć wyniki badań krwi były w normie. Miałam coraz mniej sił, ciągle brałam zwolnienia lekarskie i w końcu znaleźli kogoś na moje miejsce.
Ja i moje córki żyłyśmy z oszczędności. Ale to nie wszystko. W domu zaczęły się psuć wszystkie sprzęty, a kibole spalili nam samochód. Przy ulicy zaparkowanych było dużo aut, jednak ucierpiało tylko moje. I gdy pewnego ranka jesienią, czesząc się, wyjęłam z głowy całe pasmo włosów, chwyciłam się ostatniej deski ratunku. Zadzwoniłam do przyjaciółki, która od jakiegoś czasu próbowała namówić mnie na wizytę u pewnej fenomenalnej ponoć zielarki, i ubłagałam ją, by ją do mnie sprowadziła. Kiedy poznałam sympatyczną, okrągłą panią w średnim wieku, natychmiast poczułam do niej zaufanie. Opowiedziałam o moim osłabieniu, gorączce, a nawet o serii pecha. Kobieta patrzyła na mnie ciemnobrązowymi oczami, a potem spytała:
– Życzysz swojemu byłemu śmierci?
Zatkało mnie. O byłym mężu nawet nie wspomniałam…
Spojrzałam na Marię
– Ja tylko powiedziałam, że cię zostawił trzy lata temu – spłoszyła się przyjaciółka.
– To skąd pani wie, że… – zaatakowałam zielarkę, a ona mi weszła w słowo:
– Z tego, co widzę, i z tego, co opowiadasz, wnioskuję, że dotknęła cię twoja własna klątwa – stwierdziła. – Całe zło, którym chciałaś dotknąć tego mężczyznę, teraz wraca do ciebie. Niczym odbity w lustrze promień pędzi w twoją stronę, ale już z podwójną mocą. Życzyłaś byłemu, żeby obsypały go krosty i inna cholera?
Pomyślałam o otwartych już ranach na udach i tylko skinęłam głową.
– Życzyłaś mu śmierci?
– Codziennie, od trzech lat...
– Jeśli siejesz wiatr, to zbierzesz burzę – powiedziała zielarka. – Dam ci maść na rany i zioła na wzmocnienie, ale nie zadziałają, jeśli nie oczyścisz duszy z nienawiści. I jeśli... – popatrzyła na mnie uważnie – nie odwrócisz kłamstw, które naopowiadałaś.
Skrzywiłam się.
– Bez tego będziesz się coraz bardziej staczać – ona wiedziała, co się dzieje w mojej duszy! – Oszczerstwo jest jak najsilniejsza trucizna. Zapytaj siebie samą, czy swoimi kłamstwami nie skrzywdziłaś nie tylko jego, ale też innych osób, Bogu ducha winnych. Bo to najcięższy grzech. I dopóki tego nie pojmiesz, ten grzech będzie nad tobą ciążył. Złe życzenia podparte energią nienawiści mogą zniszczyć komuś życie, ale potrafią też wrócić do nadawcy jak bumerang. Jedyną ochroną jest wybaczenie. Jemu, ale też sobie. Bo, moja droga – tu położyła mi dłoń na udzie – tak naprawdę zżera cię poczucie winy, prawda?
Tydzień trwało, zanim zrozumiałam, że zielarka miała rację.
Jak mogłam tak bardzo skrzywdzić swoje córki?
Dlaczego kłamałam w żywe oczy, oskarżając ojca moich dzieci o różne straszne czyny?! Zrozumiałam, że tą nienawiścią skrzywdziłam siebie bardziej niż on swoim odejściem. Bo rzeczywiście, nasze małżeństwo już właściwie nie istniało, toczyło się rozpędem, nie dając satysfakcji żadnemu z nas. Ale nie chciałam tego widzieć. Tak było wygodniej.
Postanowiłam, że zacznę odszczekiwać wszystkie kłamstwa. Najbardziej boję się potępienia w oczach córek. Nie wiem, czy nie zostanę sama, czy się ode mnie nie odwrócą. Oby potraktowały mnie z większym zrozumieniem niż ja ich ojca....
Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”