„Córka walczyła w szpitalu o życie, a ja rozpaczałam, że nigdy nie doczekam wnucząt. Los podwójnie zakpił z mojej rodziny”

Kobieta, która ma umierającą córkę fot. Adobe Stock, fizkes
„Uparcie pielęgnowałam w sobie nadzieję, ale czasem ta zdradzała i odchodziła, zostawiając mnie w czarnej dziurze. Moje dziecko walczyło o życie w szpitalu, to wystarczało, by złamać najsilniejszego. Czasem miałam ochotę poddać się, złożyć broń i odpocząć na dnie rozpaczy”.
/ 16.02.2022 07:36
Kobieta, która ma umierającą córkę fot. Adobe Stock, fizkes

Eliza od miesięcy walczyła o życie, od dawna wstrzymywaliśmy oddech, modląc się, by dane jej było z nami zostać. Lekarze kręcili głowami, ale zachęcali do wytrwania. Jedno było pewne, jeśli mojej Elizie uda się pokonać raka, nigdy nie będzie miała dzieci, nie przekaże sukni córce, jak sobie wymarzyła.

Wzięłam od zięcia pokrowiec i przytuliłam szorstką materię do twarzy. Poczułam ulotny zapach perfum Elizy, rozsunęłam suwak i dotknęłam lejącej się śnieżnobiałej materii. Suknia była dziełem znanej projektantki, córka wyglądała w niej olśniewająco. I pomyśleć, że tak bardzo chciałam ciąć wydatki na ślub, ostro protestowałam przeciwko zbędnemu wyrzucaniu pieniędzy… Łzy stanęły mi w oczach.

– Niech mama nie płacze, potrzebujemy teraz mamy siły – poprosił Jędrek. – Bo ja nie mam siły mamy pocieszać.

Spojrzałam na jego zmęczoną, udręczoną twarz i przełknęłam ślinę. Otarłam rękawem oczy, i starając się nie patrzeć na niesioną w wyprostowanych rękach suknię, powiesiłam ją w dawnym pokoju Elizy.

Przygotowania do ślubu Elizy i Jędrka zaczęły się z ponadrocznym wyprzedzeniem. Moja córka miała wszystko zaplanowane i obmyślane, ale kiedy poznałam jej koncepcję uroczystości, o mało nie wyskoczyłam z kapci.

– Masz bardzo rozbuchane oczekiwania, wiesz, ile to będzie kosztowało? – spytałam dramatycznie.

– Mniej więcej policzyłam – odparła spokojnie. – Nie zamierzam oszczędzać, taka okazja trafia się raz w życiu, chcę, żebyśmy mieli co wspominać. Przekażemy te wspomnienia dzieciom, tworząc rodzinną tradycję, a jeśli będę miała córkę, podaruję jej swoją suknię, żeby przyniosła jej szczęście.

– To mrzonki – nie dawałam się przekonać. – Za te pieniądze moglibyście pojechać na piękną wycieczkę i jeszcze kupić samochód. Albo meble.

– Kocham twój pragmatyzm, ale tym razem postawię na swoim – Elizka potrząsnęła buntowniczo głową. – Chcę mieć ślub, który zapada w pamięć. Mój będzie huczny, tradycyjny i dopracowany w każdym szczególe. Nieważne ile będzie kosztował, odłożyłam…

– Ja też – bąknęłam – ale jednak szkoda wydawać kasę tak nierozsądnie.

– Zależy mi na tym, mamo. To nie zachcianka, od dawna o tym myślę. Chcę, żeby nasz ślub był epicki, taki, który dzieli epoki na przed i po ślubie – zaśmiała się. – Zobaczysz, w rodzinie będzie się mówiło: „to było, zanim Eliza wyszła za mąż”. Ślub zapadnie ludziom w pamięć, a pamięć jest najważniejsza. Bez niej nie istniejemy.

Czy już wtedy miała przeczucie tego, co zdarzy się później?

Suknię miała uszyć znana, zdolna projektantka

Nie zwróciłam na to uwagi. Miała zaraźliwy śmiech, zawtórowałam jej, chociaż po głowie nadal kołatały mi się wątpliwości. Zgodziłam się wstępnie na plany córki, postanawiając modyfikować je po cichu, gdzie się da.

Zaczęłyśmy od sukni, do której – jak się dowiedziałam – miały być dopasowane suknie druhen. Z trudem zmilczałam, gryząc się w język. Nowy, zbędny moim zdaniem wydatek stanął mi kością w gardle, przełknęłam go tylko dlatego, że chcąc okroić liczbę weselnych gości, musiałam zgodzić się na ustępstwa gdzie indziej.

Byłam nawet zadowolona, że tak dobrze się składa, dopóki nie usłyszałam kto zaprojektuje suknię Elizy. O młodej, zdolnej projektantce zaczynało być głośno.

– Wiesz, jak jest zawalona robotą? Mam szczęście, że znalazła dla mnie wolny termin. Pojedziesz ze mną na pierwszą przymiarkę, mamuś?

Eliza cieszyła się jak dziecko, a ja patrzyłam na jej radość i myślałam, że dla takich właśnie ulotnych chwil warto żyć i nie liczyć się z groszem.

– Dobrze, że zostało jeszcze tyle czasu do ślubu – dyszałam, kłusując obok stawiającej wielkie kroki córki. Pędziłyśmy do atelier projektantki.

– Rok to nie tak dużo, jak chce się wszystko dopieścić – odparła Eliza, ani na chwilę nie zwalniając.

Wyglądała, jak najpiękniejsza panna młoda

Warto było się pomęczyć, suknia zapowiadała się olśniewająco. Czyste linie, prosta forma i wyrafinowana, zapierająca dech elegancja. Byłam pod wrażeniem, a Eliza unosiła się ze szczęścia nad ziemią.

– To jest dokładnie to, czego chciałam. Coś ekstra, zaczątek pięknej rodzinnej tradycji, którą zamierzam stworzyć – zwierzała się. – Żyjemy w plastikowych czasach, wszystko jest jednorazowe, po użyciu do wyrzucenia. A ja chcę trwałości, piękna i wartości, które warto przechowywać z pokolenia na pokolenie…

– Suknia ma być taką wartością? – wyraziłam wątpliwość. – Przecież to tylko ładna szmatka.

– Będzie symbolem nieprzemijalności – odparła Eliza. – Zachowam ją dla córki, a ona przekaże ją swojej.

Zdziwiłam się, nie przypuszczałam, że młoda, ciesząca się życiem kobieta myśli o takich niemodnych sprawach. Suknia powstawała powoli, z przymiarki na przymiarkę zmieniając się i nabierając fasonu.

Projektantka była prawdziwą artystką. Dość daleko odeszła od pierwotnego projektu, ale sukni wyszło to na dobre. Była niepowtarzalna, prosta jak chleb powszedni, lekka i elegancka jak tańczące na wietrze gibkie trzciny.

– Nie wiedziałam, że drzemie w tobie poetycka dusza – śmiała się Eliza, gdy powtórzyłam jej swoje przemyślenia. – Rzeczywiście, suknia jest piękna, warto było o nią zawalczyć.

Zerknęłam na ślubne zdjęcie Elizy i Jędrka wiszące w ramkach na ścianie. Moja córka wyglądała jak uosobienie elegancji, zjawiskowa suknia wydobywała z niej wrodzony wdzięk. Byli z Jędrkiem bardzo szczęśliwi, dlaczego nie mogło tak zostać?

– Wyglądasz na zmęczonego, jadłeś coś ostatnio? – zwróciłam się do zięcia, który siedział ze zwieszonymi ramionami i patrzył bezmyślnie na fotografię. – Odgrzeję ci zupę – zapaliłam gaz pod garnkiem.

– Ona straciła nadzieję, mówi, że nie wyjdzie z tego – spojrzał na mnie zrozpaczonym wzrokiem.

– Pójdę dziś do niej, naleję jej trochę rozumu do głowy, matki posłucha – powiedziałam energicznie, starając się ignorować zimny promień, który sięgał serca; miałam w tym wprawę, niejedną noc spędziłam na odganianiu strachu. – Odpocznij, w takim stanie, jak jesteś, nie będzie z ciebie pożytku. Dołujecie się nawzajem, kolej na mnie.

– Za dwa dni Elizka wyjdzie ze szpitala, ale jest bardzo słaba po chemii – Jędrek nawet nie spojrzał na zupę.

– Spokojnie, pobędzie w domu, to się wzmocni – odparłam z pewnością, której nie czułam.

– Potem będzie musiała wrócić na oddział – przerwał mi zięć.

– Ale na krótko – odbiłam piłeczkę.

Udawałam, że jestem pełna dobrych myśli, ale wcale tak nie było. Eliza była chora, rak odrobinę się cofnął, dając nam nadzieję, jednak nie zniknął. Czekała ją kolejna batalia, jej życie składało się z wyjazdów do szpitala i powrotów do domu.

– Jeszcze będzie dobrze, Jędruś, zobaczysz, uda się. Eliza wyzdrowieje – przysunęłam chłopakowi talerz z zupą, a on opornie chwycił łyżkę.

– A tacy byliśmy szczęśliwi… – wzrok Jędrka przyciągnęło oprawione w ramki ślubne zdjęcie.

– I będziecie, trzeba tylko pokonać chorobę. Wszystko na dobrej drodze.

Pocieszałam go, sama nie wierząc w to, co mówię. Uparcie pielęgnowałam w sobie nadzieję, ale czasem ta zdradzała i odchodziła, zostawiając mnie w czarnej dziurze. Moje dziecko walczyło o życie w szpitalu, to wystarczało, by złamać najsilniejszego. Czasem miałam ochotę poddać się, złożyć broń i odpocząć na dnie rozpaczy.

W pionie utrzymywali mnie Eliza i Jędrek, których z kolei ja musiałam trzymać w garści, żeby się nie poddali. Podpieraliśmy się nawzajem, podtrzymując to z nas, które akurat chwiało się najmocniej.

Nie przekaże jej dalej, ale to nie jest ważne

– Powiedz jej, że przechowam suknię, dopóki nie wyzdrowieje – zwróciłam się do Jędrka. – Albo nie, sama jej to powiem, ty jutro odpocznij, zmienię cię przy Elizce.

– Tak czy siak, pójdę do niej – Jędrek odsunął prawie pełny talerz. – Mam wrażenie, że teraz każda spędzona z nią chwila jest cenna.

– Nie mów tak – rozzłościłam się. – Jeszcze będziecie mieli mnóstwo wspólnych chwil.

– Jak jest mi źle, wracam myślą do lepszych czasów. Pamięta mama, jak Elizie zależało na wytwornym i hucznym ślubie? Strasznie się przy tym upierała, chciała stworzyć naszą własną, rodzinną tradycję, to było jej idee fixe.

– Tak, chciała zostać zapamiętana – szepnęłam.

– Nie wiedziałem o tym. Czy to nie zabawne, że jestem jej mężem, a ona nadal potrafi mnie zaskoczyć? Pamięta mama, jak niezmordowanie ganiała nas po całym województwie w poszukiwaniu idealnego miejsca na wesele?

– Odwiedziliśmy chyba ze dwadzieścia ślubnych przybytków – uśmiechnęłam się blado. – O mało przy tym nie padłam ze zmęczenia.

– A dla mnie wszystkie pałace ślubów były takie same. Pilnowałem się, żeby z sensem odpowiadać Elizie i nie dać po sobie poznać, jak bardzo mnie to nudzi –  ożywił się lekko Jędrek.
Eliza miała rację, wspomnienia są bardzo ważne, dają siłę.

– Potem wykłócałam się z nią o listę gości, broniła jak lwica każdej ciotki, każdego niewidzianego od urodzenia wuja. Nie pozwalała nikogo skreślać.

– No i wygrała – dokończył Jędrek. – Jak jej zależało, potrafiła postawić na swoim.

– Wciąż potrafi – powiedziałam z naciskiem, bo uświadomiłam sobie, że wspominając minione chwile, mówimy o Elizie w czasie przeszłym.

Jędrek opuścił głowę, oglądając dla odmiany podłogę.

– Wasz ślub był bajkowy, taki jak chciała – zaczęłam sztucznie ożywionym tonem; chciałam wyciągnąć go z odmętu czarnych myśli. – Cieszę się, że udało się ją uszczęśliwić. Ustąpiłam jej w wielu kwestiach, gdyby to ode mnie zależało, ślub byłby o wiele skromniejszy, teraz miałabym wyrzuty sumienia, że postawiłam na swoim, skąpiąc Elizie odrobiny szaleństwa.

– Przemyślanego… Ona planowała ten ślub latami, chciała, żeby był godny zapamiętania.

– Z początku nie rozumiałam, o co jej chodzi, myślałam, że chce wyprawić huczną imprezę, i zamierzałam wybić jej to z głowy – przyznałam.

– Chciała stworzyć rodzinną tradycję, przekazywać suknię i związane z nią wspomnienia z pokolenia na pokolenie – powiedział głucho Jędrek.

Zabrakło mi słów, przyszłość była niejasna, kolejnych pokoleń nie będzie. Nie wszystko poszło tak, jak zaplanowała to moja córka. Eliza wróciła do nas. Życie jest kruche jak opłatek, mamy tego świadomość, ciesząc się jej obecnością.

Trudna, wyczerpująca terapia odegnała widmo raka, ale na ostateczną diagnozę trzeba jeszcze poczekać. Nie wiadomo, jak będzie, jak długo jest nam pisane być z Elizą, dlatego wykorzystujemy każdą chwilę. Zaklinam los, by rak nie wrócił, Jędrek nie odstępuje żony. Na razie jest dobrze, przyszłość jest niewiadoma, nie wybiegamy myślami za daleko.

Suknia wciąż wisi w dawnym pokoju córki, Eliza chciała, żebym ją sprzedała, ale nie zrobiłam tego. Jest dla mnie symbolem pięknych marzeń córki, nie mogłabym ich zniszczyć.

Czytaj także:
„Myślałam, że mój ojciec to tyran bez serca. Tak naprawdę miał serce, tyle że nie na dłoni. Niestety bardzo słabe...”
„Synowa jest może i zaradna, ale kawał z niej zołzy. Zajęła moją kuchnię i zaczęła przestawiać meble, by mnie wypłoszyć”
„Żona spuściła mnie ze smyczy i chciałem zaszaleć. Poszedłem na panienki, wróciłem w skarpetkach i z pustym kontem”

Redakcja poleca

REKLAMA