„Mąż zostawił mnie 3 miesiące po porodzie. Nawet nie udawał, że interesuje go dziecko, musiałam się upominać o alimenty”

Mąż zostawił mnie 3 miesiące po porodzie fot. Adobe Stock, paulaphoto
Wiele razy nie odbierał ode mnie telefonów, gdy mały był chory i potrzebowałam jego pomocy. Kiedy Bartuś trafił do szpitala, bo miał problemy z oddychaniem spowodowane ciężkim zapaleniem oskrzeli, Jacek nawet po nas nie przyjechał.
/ 24.11.2021 14:55
Mąż zostawił mnie 3 miesiące po porodzie fot. Adobe Stock, paulaphoto

Tak się nie zachowuje ojciec. W każdym razie nie taki, który kocha swoje dziecko. Ale czy mój były mąż w ogóle kogoś kocha. Chyba tylko samego siebie i własne interesy!

Powinnam wszystko przewidzieć. Jeszcze zanim za niego wyszłam. Niestety byłam młoda i głupia. Uznałam za romantyczne, że zostawił dla mnie narzeczoną. Myślałam, że strasznie mnie kocha, skoro rezygnuje z tak poważnego związku. Nie przyszło mi jednak do głowy, że to nie miłość, a kaprys – tak charakterystyczny dla jego usposobienia.

Bo mój były mąż to człowiek z gatunku tych, którzy szybko się nudzą. Rzeczami, emocjami, ludźmi… A gdy się znudzą, szukają nowej podniety, nowych wrażeń.

Byłam dla niego taką właśnie nową przygodą

Jacek po roku ożenił się ze mną, a po kolejnych jedenastu miesiącach urodziło nam się dziecko. Mąż pękał z dumy, chwalił się synem i opijał jego narodziny przez trzy dni. Gdy byliśmy w szpitalu, już snuł plany na przyszłość.

Opowiadał mi, jak to będzie brał młodego na narty, nauczy go grać w piłkę, bić się i… robić pieniądze. W tym był najlepszy – już kiedy się poznaliśmy miał niedużą, ale sprawnie działająca firmę, którą sukcesywnie rozwijał. Jego entuzjazm związany z narodzinami dziecka skończył się jednak kilka tygodni po naszym powrocie ze szpitala.

Przez pierwsze dni Jacek wstawał do naszego Bartusia, nosił go na rękach, śpiewał piosenki i grzechotał mu przed nosem zabawkami.

Ale po miesiącu jego zapał osłabł

Coraz częściej zostawałam z małym sama, a on coraz więcej musiał pracować. Powoli, stopniowo, ograniczał nie tylko czas spędzany z nami, ale też i czułości, którymi nas wcześniej rozpieszczał. Byłam naiwna i myślałam, że to przejściowe. Nie przypuszczałam, że w końcu nas zostawi.

A on po trzech miesiącach od narodzin Bartka oznajmił mi, że się pomylił, że mnie nie kocha i musimy się rozwieść.

– Ale synem się zajmę. Nie dopuszczę, żeby czegokolwiek mu zabrakło! – serwował mi puste frazesy, stojąc nad jego łóżeczkiem, gdy ja siedziałam zapłakana w fotelu i powoli docierało do mnie, że właśnie zawalił mi się na głowę cały świat. Że wyszłam za drania.

Przekonałam się o tym w kolejnych latach i miesiącach. Jacek skupiał się na rozwoju swojej firmy, a nas zaniedbywał. Coraz częściej musiałam upominać się o pieniądze, które miał przekazywać na syna. Trzeba mu było przypominać, że zbliża się weekend, w którym ma go odwiedzić.

Wiele razy nie odbierał ode mnie telefonów, gdy mały był chory i potrzebowałam jego pomocy. Kiedy Bartuś trafił do szpitala, bo miał problemy z oddychaniem spowodowane ciężkim zapaleniem oskrzeli, Jacek nawet po nas nie przyjechał.

Tłumaczył, że ma jakiś ważny kontrakt do podpisania i musi się tym zająć. SMS-ował tylko z pytaniami, czy wszystko w porządku. Do szpitala przyjechał po nas sąsiad, bo nie miałam na taksówkę. Mój bogaty eksmąż znów zapomniał przelać nam pieniądze. Nawet gdy Bartek już podrósł, Jacek niewiele się nim interesował.

Nie zniknął całkiem z naszego życia, ale pojawiał się rzadko. Od czasu do czasu przypominało mu się, że ma syna i wpadał w odwiedziny. Zazwyczaj przywoził ze sobą jakąś drogą zabawkę, wręczał ją Bartkowi, a potem siadał przy stole i opowiadał mi o swoim biznesie.

Jakby cały świat kręcił się wokół niego

Nawet nie zwracał uwagi na syna. Nie interesował się, jakie wrażenie na Bartku zrobił podarunek.

– Japończycy do nas przyjechali – mówił.

– Ale gdzie?

– No do firmy. Będziemy z nimi robili podzespoły. Nieźle co? – uśmiechał się zadowolony z siebie.

A ja myślałam tylko o tym, że gdy on prowadzi życie światowca, biznesmena, ja gorzknieję, upominając się o alimenty. Wiele razy, gdy przychodził do Bartka, miałam ochotę zamknąć mu drzwi przed nosem.

Po prostu, tak dla satysfakcji, dla zemsty. Nigdy tego nie zrobiłam ze względu na syna. Zależało mi, żeby mieli ze sobą kontakt. A gdybym ja darła koty z Jackiem, relacje między nimi byłyby jeszcze trudniejsze. Dlatego ukrywałam swoje uczucia. Udawałam, że wszystko u mnie w porządku, choć nie było. Nie mogłam się pozbierać po naszym rozstaniu.

Jacek zostawił mnie z małym dzieckiem, młodą, rozgoryczoną, przestraszoną. Przez wiele lat nie mogłam stanąć na nogi. On w tym czasie rozkwitał. Nigdy mi o tym nie mówił, ale wiedziałam, że w jego życiu jest wiele kobiet. Raz nawet widziałam go przypadkiem z jedną. Przyjechał do Bartka na chwilę, a ona została na dole w samochodzie.

Pewnie myślał, że nie spojrzę za nim, jak będzie wychodził. A ja zawsze patrzyłam…

Pozbierałam się dopiero po ośmiu latach

Bartek był już duży, poszedł do szkoły, a ja wróciłam do pracy. I dopiero wtedy zaczęłam żyć własnym życiem. Zatrudniłam się w urzędzie. Poszłam do ludzi, znalazłam przyjaciół – w końcu byłam sobą, a nie tylko byłą żoną.

Bartek rósł, a Jacek z każdym rokiem miał dla niego coraz mniej czasu. Zawsze wydawało mi się, że z upływem lat będą się do siebie zbliżać, bo znajdą się nowe płaszczyzny porozumienia. Ale w ich przypadku było inaczej.

Jacek nie miał cierpliwości do ludzi i był egocentrykiem – to nie pomagało w kontaktach z dzieckiem, które zaczynało mieć swoje zdanie, wymagało dużo uwagi i cierpliwości. Ich spotkania kończyły się często irytacją Jacka i skrywaną niechęcią Bartka.

Były mąż próbował na swój, pokraczny, sposób nawiązać porozumienie, ale każda porażka tylko go bardziej zniechęcała. Było ciężko, a kiedy Bartek zaczął rozumieć, że tata nas zostawił, relacje między nimi całkiem się posypały. Nigdy nie przypuszczałam, że ośmiolatek może tak dojrzale myśleć o swojej sytuacji rodzinnej.

A Bartek rozumiał wszystko doskonale i obwiniał za to ojca. Choć nigdy go przy nim nie atakowałam.

– Bartuś, tata dzisiaj przyjedzie! – oznajmiałam mu z wypracowanym entuzjazmem.

– Nie obchodzi mnie to.

– Ale dlaczego?

– Bo nie.

– Przecież on chce się z tobą spotkać. To chyba dobrze...? Nie mam racji?

On nie chciał nas, to ja nie chcę jego.

Syn pewnie reagowałby inaczej, gdyby Jacek wkładał w te wizyty trochę serca, ale widziałam, że przychodzi do nas tylko z poczucia obowiązku. Bartek też to czuł. Spotkania były coraz bardziej wymuszone, pełne pretensji i niechęci.

W końcu Jacek przestał się pojawiać

Wyjazd do Francji, gdzie miał prowadzić interesy, dał mu doskonały pretekst.

– Najpierw na pół roku, a potem zobaczymy – usłyszałam od niego.

Zniknął na ponad dziesięć lat, w trakcie których kilka razy zadzwonił. Tylko tyle. Z alimentami było jeszcze gorzej. Mimo kłopotów finansowych, nasze życie stało się prostsze i weselsze, gdy Jacek z niego zniknął.

Kiedy Bartuś miał dwanaście lat, poznałam w urzędzie kogoś, kto stał mi się bliski i moje życie zaczęło nabierać jaśniejszych barw. Syn, początkowo zazdrosny, polubił mojego chłopaka i wkrótce zamieszkaliśmy we trójkę.

Cieszyłam się spokojem. W wieku dziewiętnastu lat Bartek poszedł na studia. Wybrał ekonomię, a ja przeczuwałam, że zapędy menadżerskie odziedziczył po swoim ojcu. I chyba rzeczywiście tak było, bo świetnie mu na uczelni szło.

Zbierał najlepsze oceny, cieszył się uznaniem wykładowców, zapisał się do koła naukowego. Było dobrze.

Do czasu…

Jacek znów pojawił się w naszym życiu, gdy syn był na drugim roku studiów. Nie muszę chyba mówić, jak byłam zdziwiona i zaniepokojona, gdy usłyszałam jego głos w słuchawce.

– Wróciłem na stałe… – powiedział i zawiesił głos, jakby czekał na moją aprobatę.

– To w porządku, powodzenia ci życzę – naprawdę nie wiedziałam, co odpowiedzieć.

Ciągle jednak nie miałam dość siły, żeby się z nim awanturować.

– Chciałem się z wami zobaczyć…

– Ze mną nie musisz. A czy Bartek będzie chciał? Pytaj jego.

– A mam twoją zgodę?

– Przecież to już dorosły chłopak…

Dałam więc Jackowi numer telefonu jego syna i pożegnałam się z nim chłodno. Tak sparaliżowała mnie informacja o jego powrocie, że nawet nie miałam odwagi powiedzieć o tym Bartkowi.

„To przecież dorosły człowiek, będzie wiedział, co z tym fantem zrobić” – tłumaczyłam sobie, czekając, aż Jacek do niego zadzwoni.

– Wiedziałaś? – zapytał mnie następnego dnia syn po powrocie z zajęć, już po telefonie od ojca.

– Tak. Przepraszam.

– Nic nie szkodzi. Już mnie nie ekscytuje fakt, że on w ogóle istnieje – teraz Bartek silił się na lekki ton, choć widziałam, jak wielkie emocje wzbudza w nim powrót ojca.

– Czego chciał? – zapytałam.

– Spotkać się.

– Pójdziesz?

– Jeszcze nie wiem…

Zastanawiał się dwa dni, a potem poszedł. Bałam się o niego i trochę mu zazdrościłam. Chciałam zobaczyć, jak Jacek teraz wygląda, co się u niego dzieje. Ale nie dlatego, że tliło się we mnie jeszcze jakieś uczucie.

Po prostu liczyłam na to, że spotkało go w życiu coś, co byłoby karą za to, jak nas traktował. Wstyd się przyznać, ale żyłam taką nadzieją przez wiele lat.

Chciałam, żeby życie okazało się sprawiedliwe

Nic takiego się jednak nie stało. Jackowi świetnie się wiodło. Firma prosperowała znakomicie, on zjeździł pół świata i w końcu wrócił do kraju, żeby tutaj zająć się interesami. A najgorsze było to, że spotkał się z Bartkiem, żeby go w to wszystko wciągnąć.

„Chciałbym pracować z synem” – zapewniał.

Złożył mu konkretną propozycję. Bartek miał zacząć od stażu, ale plan był taki, żeby w kolejnych latach piął się po szczeblach menadżerskiej kariery w firmie ojca. Nie wiedziałam, co o tym myśleć. Z jednej strony nie wierzyłam w jego szczere intencje, a przede wszystkim lojalność.

A z drugiej strony zastanawiałam się, czy Jacek nie dojrzał w końcu do tego, żeby zrozumieć, jak ważną osobą w jego życiu jest syn. Przecież minęło tyle lat.

– Co o tym myślisz? – zapytał mnie Bartek, którego kusiła propozycja ojca.

Miał mu wiele za złe, ale też widział szansę dla siebie. Wiadomo, jak trudno jest u nas o pracę. A oferta Jacka oznaczała zawodowy skok o kilka lat.

– Nie wiem, synku. Nie wiem, jakie on ma intencje. Czy się zmienił...? Pewnie tak… Przecież to już starszy facet…

– I gruby jak sto pięćdziesiąt – zaśmiał się Bartek.

– Naprawdę, przytył? – aż się uśmiechnęłam.

– Wygląda bardzo… poważnie. Ale zastanawiam się, czy przyjąć jego propozycję. Boję się, że uzna to za wybaczenie. A ja wcale nie mam zamiaru mu wybaczać.

– Daj spokój. Nie można tak żyć.

– Ty tak żyjesz… – uśmiechnął się smutno Bartek.

Miał rację.

Ciągle miałam żal i liczyłam na zemstę

Ale nie mogłam pozwolić, żeby moje emocje wpłynęły na przyszłość syna. Chciałam dla niego wszystkiego, co najlepsze, a to była okazja.

– Na mnie się nie oglądaj. Sam decyduj. Ja sobie dam radę – zapewniałam go.

Powinnam była go powstrzymać, powinna przewidzieć, co się stanie. Skoro nie byłam dość inteligentna wtedy – gdy mąż zostawił dla mnie narzeczoną i karmił kłamstwami – to chociaż teraz należało pójść po rozum do głowy. Ale ja znów odpuściłam i dlatego mój syn ucierpiał.

Na początku wszystko układało się, jak należy. Bartek pracował u ojca przez rok w elastycznych godzinach, co umożliwiało mu studiowanie. Dużo się uczył, był blisko Jacka. Nie miał jeszcze za wiele odpowiedzialności, nie zarabiał dużych pieniędzy, ale oboje to rozumieliśmy – musiał odsłużyć swoje.

Jacek był wobec niego sprawiedliwy, nie przesadzał z faworyzowaniem syna, ale też nie wymagał od niego więcej niż chłopak mógł z siebie dać. Widywali się często, a jeszcze częściej rozmawiali przez telefon. Siłą rzeczy i ja musiałam się z Jackiem kilka razy spotkać i muszę przyznać, że nie bez złośliwej satysfakcji patrzyłam, jak wygląda w nowych rozmiarach. Naprawdę przybrał na wadze. I trochę go to krępowało – zauważyłam z radością.

Ta jego tusza też uśpiła moją czujność. Wydawał się jakiś taki przyjaźniejszy i nieszkodliwy. Dlatego uspokoiłam się i z przyjemnością patrzyłam, ja w moim synu kwitnie pasja zawodowa. Jak nabiera pewności siebie, jak się uczy, jak rysuje się przed nim coraz lepsza przyszłość.

To pewnie dlatego nie protestowałam, gdy na czwartym roku Bartek zdecydował się wziąć dziekankę – roczny urlop od nauki. Zapewniał, że wróci, dokończy, a w międzyczasie wyrobi sobie odpowiednią pozycję w firmie. I takie były, rzeczywiście, jego założenia.

Pokrzyżowała je jednak kapryśna natura ojca

I to w bardzo krzywdzący sposób. Bartek od dłuższego czasu chodził poddenerwowany. Znam swojego syna i wiem, kiedy czymś się przejmuje. Wstawał kilka razy w nocy, nie zjadał do końca tego, co mu przygotowałam, no i całymi wieczorami gapił się w telewizor, nie reagując na żadne zagadywanie.

W końcu zapytałam go wprost, co się dzieje. Jeszcze nigdy nie był tak skryty.

– Bartek, proszę cię, przecież widzę, że coś ci jest.

– Mówię ci, że nie. Po prostu mam dużo pracy i jestem zmęczony – bronił się.

– Ale chyba nie będziesz ze mną rozmawiać w ten sposób, co? Przecież widzę. Lepiej już powiedz, że nie chcesz o tym gadać.

– Nie chce o tym gadać…

– O nie! Teraz już na pewno wiem, że coś jest nie w porządku i ci nie odpuszczę! Mów, co jest grane. Chodzi o ojca?

– Pośrednio. Chodzi o pracę.

W końcu zaczął mi opowiadać. A sytuacja była bardzo prosta. Bartek pomylił się, nawalił. Ojciec zlecił mu przygotowanie oferty na duży i ważny przetarg. Bartek pracował nad tym przez dwa tygodnie. Niestety, popełnił błąd, którego nikt nie wyłapał i tak przygotowane dokumenty wyszły z biura. Kontrakt na ważne zlecenie stał pod znakiem zapytania.

Gdy rozmawialiśmy o tym z Bartkiem, Jacek jeszcze walczył o to zlecenie, jeszcze była nadzieja. Ale tydzień później okazało się, że nic nie da się już zrobić i okazja przepadła. Jak się o tym dowiedziałam?

Powiedział mi syn, jeszcze tego samego dnia, gdy dowiedział się, że ojciec go zwalnia. Bez żadnych skrupułów, zwyczajnie wyrzucił go z pracy z dnia na dzień i kazał więcej nie przychodzić.

– Miał rację, nawaliłem – płakał Bartek.

– Każdy popełnia błędy, kochanie. A to jest twój ojciec. Nie musiał cię głaskać po głowie, ale mógł wykazać trochę wyrozumiałości.

– Mamo, to jest biznes. Tu nie ma sentymentów!

Pozwoliłam Bartkowi tak myśleć, bo nie chciałam, żeby wiedział, jak ja widzę tę sprawę. Owszem, syn popełnił błąd. Jasne, firma na tym straciła. Ale Jacek jako ojciec mógł inaczej rozwiązać ten problem. Byłam pewna, że ten kapryśny gnojek znów się znudził.

Że zatrudnienie Bartka było tylko chwilowym przypływem niestałych emocji. Że wymyślił sobie tam za granicą, że znów będzie ojcem, że przekaże swoje umiejętności synowi. W wyobraźni widział się pewnie jako szlachetnego mentora, który prowadzi przez życie swego utalentowanego i nieomylnego syna. Ale rzeczywistość jak zwykle go rozczarowała. Znudził się, zniechęcił i jak zawsze rozwiązał sprawę po swojemu.

Czy gdyby naprawdę kochał Bartka, pozwoliłby, żeby sprawy firmowe ich podzieliły? Nie wydaje mi się. Syn był dla niego zabawką, przygodą, okazją do pozornej wielkoduszności. A gdy okazało się, że nie spełnia jego chorych wyobrażeń, przestał być potrzebny. Tyle… To bardzo boli.

Nie potrafię się z tym pogodzić. Bartek dochodzi do siebie, kończy studia i rozgląda się za inną pracą. Na szczęście spotkanie z ojcem nie złamało go. Doszliśmy po tym wszystkim do siebie i obiecaliśmy sobie, że już nigdy nie zwiążemy naszego życia z Jackiem. On się na razie do nas nie odzywa, ale myślę, że jeszcze przyjdzie w jego życiu taki czas, że wrócą myśli o nas – szczególnie o Bartku.

Ale jeśli będę wtedy żyła, na pewno przypilnuję, żeby mój syn nie dał się nabrać kolejny raz. Nigdy mu już nie uwierzymy.

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA