Czy on naprawdę nie rozumie, że to koniec? Tym razem nieodwołalnie. Nie będzie kontynuacji naszego marnego małżeństwa.
– Odejdź, do cholery, daj mi wreszcie spokój, nie przekonasz mnie, już nie! – byłam coraz bardziej wściekła.
– Nie wierzę ci! – krzyknął Bogdan. – Mówisz to po to, żeby mnie wyprowadzić z równowagi. Te twoje perfidne gierki! Myślisz, że jesteś taka przebiegła?
Było coś przerażającego w jego wzroku
Znowu zaczęłam się bać.
„Nie, tylko nie to – pomyślałam. – Nie mogę dać się zastraszyć, nie tym razem”.
– Wolałbyś się dowiedzieć od kogoś innego? – zapytałam spokojnym tonem, chociaż czułam, jak mój żołądek zaciska się w węzeł. – Pomyśl tylko, chyba lepiej, kiedy żona sama się przyznaje, że zdradza. Gdybyś dowiedział się od kolegów, bardziej by zabolało…
– Ty...! – pięść wylądowała na mojej kości policzkowej, aż gruchnęło.
Jak to jest, że facet zawsze wie, jak uderzyć, żeby bolało. Uczą ich tego na jakichś kursach, czy co? Zachwiałam się, poleciałam na krzesło. Objęłam je i zasłoniłam się nim przed kolejnym ciosem. Czułam, jak pulsuje mi skroń. Warto było. Dopięłam swego. Czekałam na ten cios. Pierwszy i ostatni w moim małżeństwie. Wiedziałam, że obdukcja będzie lepszym dowodem w sądzie niż tysiąc moich słów o przemocy psychicznej. I miałam nadzieję, że moja wymyślona zdrada uruchomi jego pięść.
Nie myliłam się. Do tej pory miażdżył mnie słowami. A te trudno udowodnić. Przede wszystkim byłam nieudacznicą, która psim swędem skończyła studia, i nie wiedzieć czemu dochrapała się menadżerskiego stołka. Tak naprawdę jestem przecież głupią babą. To jedno z pieszczotliwych określeń mojego męża. Inne, równie słodkie, to: podła małpa, bezmózgowiec, stara raszpla, gruby babsztyl, szmata, zdzira, suka…
Jego ulubiony dowcip?
Kobieta ma w życiu trzy okresy: w pierwszym działa na nerwy ojcu, w drugim mężowi, w trzecim zięciowi. Moje sukcesy zawodowe to według niego tylko dziwny zbieg okoliczności. Byłam po prostu zwykłym lizusem i wiedziałam, komu i gdzie wejść. Pierwszy raz o rozwodzie pomyślałam rok po ślubie. Mój mąż chyba nie miał już siły dalej się kamuflować. Byliśmy wtedy na wakacjach nad Bałtykiem. Trwało upalne lato. Wiele lat temu nie było to takie rzadkie…
Po powrocie z plaży wzięłam szybki prysznic i włożyłam nowe szorty, które kupiłam dzień przed wyjazdem. Mieliśmy pójść do portu na rybę. Bogdan zwrócił na mnie uwagę, dopiero gdy usiedliśmy przy stole w ogródku należącym do smażalni.
– Co ty masz na sobie? – wysyczał przez zęby. – Kompletnie ci odbiło?
W pierwszej chwili nie zrozumiałam.
– Masz mnie za alfonsa? – przymrużył oczy i złapał moją rękę leżącą na stole.
Ścisnął tak, że stała się biała.
– Co robisz? – krzyknęłam, a para siedząca obok zaczęła się nam przyglądać.
Puścił dłoń i nachylił się nad stołem, zbliżając usta do mojego ucha.
– Wyglądasz jak zdzira – wycedził. – Myślisz, że pozwolę, żeby moja żona paradowała z gołym tyłkiem? Nigdy więcej nie włożysz tych szortów, zrozumiano?
Wstałam od stołu i wróciłam do pokoju.
Cała byłam odrętwiała
Bardzo chciałam się rozpłakać, ale nie mogłam. Jedynie dłonie dygotały mi jak w febrze. Kończyłam pakować swoje rzeczy, kiedy Bogdan wrócił. Stanął w drzwiach i od razu zaczął się kajać:
– Inga, skarbie, wybacz mi, nie wiem, co we mnie wstąpiło – złapał mnie za ręce i zaczął je całować. – To dlatego, że tak bardzo cię kocham. Jestem po prostu zazdrosny, wariuję, gdy faceci oblizują się na twój widok. Moja kochana, jedyna…
Przez wszystkie te lata, scenariusz zawsze był taki sam. Najpierw mnie wyzywał, straszył, upadlał. Potem błagał o przebaczenie, przynosił kwiaty, całował po rękach, zarzekał się, że już nigdy. Jako pierwszy obudził się we mnie strach, zaraz potem przyszła nienawiść… Tak jak się spodziewałam, wszyscy byli w szoku, gdy dowiedzieli się o naszym rozwodzie. Tak, mój mąż to mistrz pozorów. Czarujący, miły, zabawny, dusza towarzystwa. Uwielbiany przez moją rodzinę, wspólnych znajomych. Ale ja też stałam się mistrzynią markowania rzeczywistości. Nigdy się nie skarżyłam. Było mi zwyczajnie wstyd, że nic z tym nie robię.
Mam 52 lata. Od rozwodu minęły 4, a ja wciąż bardzo źle sypiam. Nadal czuję się winna. Czy nie jest tak, że mamy w życiu to, co chcemy mieć? Dlaczego byłam z nim przez tyle lat? Po co? Nawet nie mieliśmy dzieci, dla których mogliśmy grać swoje role. Więc? Sama zmarnowałam sobie życie. Dlaczego? Ze wstydu przed rodziną i znajomymi? Ze strachu przed samotnością? Zrozumiałam wreszcie, że to ja byłam swoim największym wrogiem. Ale skoro już udało mi się go poznać, może łatwiej będzie mi go pokonać?
Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”