„Mąż wrobił mnie w ciążę. Podmienił moje tabletki antykoncepcyjne na wapno. Zrobił sobie z mojego ciała inkubator"

Załamana kobieta w ciąży fot. Adobe Stock, megaflopp
„Wstałam i znów poczułam mdłości. Miałam je od jakiegoś czasu. Kładłam to na karb jedzenia i stresu. Ale w tamtej chwili skojarzyłam mdłości z dziwnym stwierdzeniem Róży: - Oni mają wiele sposobów, by zmusić kobiety do zajścia w ciążę".
/ 28.07.2021 09:32
Załamana kobieta w ciąży fot. Adobe Stock, megaflopp

Gdy jakaś singielka mówi, że małżeństwo to przeżytek, nie wierzcie jej. Każda w głębi duszy marzy, by wyjść za mąż.

– Tak długo cię szukałem i wreszcie los mi cię zesłał. Wyjdź za mnie – usłyszałam od Ryszarda.

Powiedziałam: tak. I w ten sposób trafiłam do piekła.

Ryszarda poznałam na siłowni sześć lat temu. Miałam wtedy trzydzieści trzy lata, on prawie czterdzieści. Do tamtej pory żyłam sobie wygodnie jako singielka z wyboru. Owszem, bywałam w związkach, ale były one raczej luźne. Taka przyjaźń z korzyściami, jak mawiają Amerykanie. Bez dzwonów kościelnych na horyzoncie.

Ale z Ryszardem się tak nie dało. Mężczyzna z zasadami i to takimi nie do końca dzisiejszymi. To on nawiązał znajomość na siłowni, powoli podniósł ją na poziom randek, a po trzech miesiącach, kiedy zaczynałam się zastanawiać, czy coś z nim jest nie tak, skoro nie próbuje zaciągnąć mnie do łóżka, zaprosił mnie do luksusowej restauracji i wyciągnął z wewnętrznej kieszeni świetnie skrojonej marynarki pudełeczko z pierścionkiem zaręczynowym.

Być może następne pokolenie kobiet uwolni się od zgubnego pragnienia bycia żoną, ale ja jeszcze do tego punktu nie dotarłam. I chociaż zarabiałam na swoje potrzeby i odnosiłam sukcesy zawodowe, to kiedy mężczyzna, którego lubiłam i co tu dużo gadać fizycznie pragnęłam, buchnął na kolana, wręczył mi pierścionek z brylantem i powiedział, że czekał na mnie przez całe życie…

Cóż, serce zabiło mi mocniej, a w głowie coś mi się poprzestawiało i zgodziłam się zostać jego żoną.

Byłam taka szczęśliwa

W ciągu roku małżeństwa pokochałam Ryszarda i nawet zastanawiałam się, czy nie przestać brać tabletek antykoncepcyjnych. Nigdy nie chciałam mieć dzieci, ale wiedziałam, że on marzył o następcy, jak niemal każdy facet.

Postanowiłam, że w prezencie na pierwszą rocznicę ślubu, która wypadała mniej więcej za miesiąc, zafunduję mu kobietę gotową do zapłodnienia, czyli odstawię środki antykoncepcyjne.

Kilka dni po tym, jak podjęłam tę decyzję, Ryszard oznajmił, że powinniśmy odwiedzić jego rodzinny dom.

– Kochanie, dzwonił mój ojciec. Chce, żebyśmy przyjechali do nich na dwa, trzy tygodnie. Mama nie czuje się najlepiej.

– Mam dwa projekty do skończenia – zaczęłam zastanawiać się na głos. – Pojedziemy w przyszłym tygodniu…

Mąż spojrzał na mnie z nieukrywanym niezadowoleniem.

– Ojcu bardzo zależy, żebyśmy przyjechali najpóźniej pojutrze. Myślę, że możesz część pracy wykonać u nas w domu, a twój współpracownik poradzi sobie z klientami. Jestem pewien, że jakoś to zorganizujesz. Pójdę nas spakować, wyjedziemy jutro w południe – pocałował mnie w czoło i wyszedł z pokoju.

Patrzyłam za nim z niedowierzaniem. Pierwszy raz zrobił coś takiego. Jego ojciec miał aż tak długie ręce?

Rodziców męża poznałam podczas skromnego ślubu. Moi niestety już nie żyli od dobrych kilku lat, więc sami zorganizowaliśmy uroczystość i obiad weselny. Mama Ryszarda nie pomagała nam w przygotowaniach.

– Nie bierz jej pod uwagę – poprosił Ryszard. – Jak wiesz, miałem kiedyś młodszą siostrę, która nie żyje. Nie powiedziałem ci, że popełniła samobójstwo. Miała wtedy dwadzieścia siedem lat. Mama strasznie to przeżyła, właściwie nie podniosła się psychicznie po tej stracie. Jest zbyt wrażliwa i delikatna, ojciec się nią opiekuje. Przyjedzie na ślub do nas, ale nie oczekuj od niej pomocy – wyjaśnił.

Pani Róża okazała się ładną kobietą, otoczoną aurą smutku i rezygnacji. Mówiła cicho, zastanawiając się nad każdym słowem dwa razy, jakby upewniała się, że jest właściwe. Mimo że była nieco nieobecna duchem, polubiłam ją.

W jej uśmiechu, spojrzeniu było ciepło i zrozumienie. Kiedy mnie poznała, objęła mnie i przytuliła, miałam wrażenie, jakby chciała mi coś ważnego powiedzieć, ale w ostatniej chwili zrezygnowała.

Jej mąż był jej absolutnym przeciwieństwem. Wysoki jak Ryszard, postawny, emanował aurą władzy.

Mówił tonem nieznoszącym sprzeciwu i jeśli rzeczywiście opiekował się żoną, była to bardziej kontrola, jaką sierżant od musztry sprawuje nad rekrutem. Wystarczyło jedno jego spojrzenie, by postawić panią Różę na baczność, wtedy cichła lub przepraszała i wychodziła „się położyć”.

Kiedy powiedziałam Ryszardowi, że mam wrażenie, że jego ojciec zastrasza matkę, zareagował niezadowoleniem.

– Nie masz pojęcia, jak trudna jest matka w tej swojej rozpaczy i zagubieniu. Ona w ogóle nie myśli, nie zastanawia się nad konsekwencjami. Ojciec wie, co robi. I uwierz mi, że bardzo ją kocha.

Być może. Nie mnie oceniać, co siedzi w duszy drugiego człowieka.

Faktem jednak, że nie lubiłam wpływu mojego teścia na Ryszarda. W jego obecności mój mąż stawał się innym człowiekiem, jakby przejmował pewne cechy od ojca. Nie znosił, gdy krytykowałam teścia, a gdy pan Marcin coś chciał od syna, ten natychmiast rzucał wszystko i biegł wykonywać jego polecenia.

Następnego dnia wsiedliśmy do samochodu i pojechaliśmy dwieście kilometrów do domu rodzinnego Ryszarda, mimo że to oznaczało, że nie będę mogła wykonać swojej pracy.

Oczywiście ktoś powie: przecież nie musiałaś. Mogłaś dojechać za tydzień, najwyżej twój mąż trochę by się poboczył. W końcu też możesz strzelić focha, że on przedkłada sprawy rodziców ponad twoje.

Nie jesteś jego niewolnicą

Prawda. Wiedziałam, że powinnam tak postąpić, ale nie potrafiłam.

Moja przyjaciółka Joanna popatrzyłaby na takiego faceta jak na idiotę i tak by mu odpowiedziała, że poszłoby mu w pięty.

Ale nie Joannę, wciąż singielkę, o niebo atrakcyjniejszą ode mnie, wybrał na żonę Ryszard. Teraz wiem, że jednym z powodów był mój pokorny charakter. I dlatego tak polubiłam teściową. Chyba od razu wyczułam w niej pokrewną duszę.

Ojciec Ryszarda był kiedyś jakimś dyrektorem czy prezesem. W każdym razie pieniędzy im nie brakowało. Mieszkali w domu otoczonym dużym zadbanym ogrodem. Mieli nawet dochodzącą sprzątaczkę.

Gotowała pani Róża, która twierdziła, że ją to uspokaja. Właściwie cały swój czas spędzała na zakupach wiktuałów i na gotowaniu wymyślnych potraw. Przed ślubem była doskonale zapowiadającą się szefową kuchni. Ale potem poznała ojca Ryszarda.

– Był taki męski i władczy – opowiedziała mi pewnego popołudnia, gdy siedziałyśmy w ogrodzie.

Wrześniowe dni były ciepłe, wciąż pachniało latem. Byłam u rodziców męża już piąty dzień i kiedy jej męża ani syna nie było w pobliżu, powoli się przede mną otwierała.

– Przyszedł ze współpracownikami z firmy do restauracji, w której gotowałam – na twarzy mamy Róży, jak chciała, bym ją nazywała, wykwitł smutny uśmiech.

– Na koniec poprosił, by przyprowadzono szefa kuchni, bo chciał mu podziękować. Gdy zobaczył mnie, ledwie dwudziestolatkę, zdumiał się. I zapragnął, bym należała do niego. Opierałam się pół roku. Potem zgodziłam się wyjść za Marcina, bo obiecał, że będę mogła pracować. Ale bycie szefem kuchni jest wymagające, nie pozostawia wiele czasu na życie rodzinne, zwłaszcza że chciałam się uczyć i robić kursy pod okiem mistrzów.

Po dwóch latach ojciec Ryszarda miał dość. Chciał mieć żonę i dzieci.

– Sprawił, że zaszłam w ciążę. Jedną, potem drugą. Chciałam być dobrą matką, kochałam dzieci, więc nie mogłam pracować – wzruszyła lekko ramionami.

Poczułam dojmujący smutek, jakbym właśnie zobaczyła gasnącą gwiazdę, która dopiero co się narodziła.

– Nie rozumiem tego sformułowania „sprawił, że zaszłam w ciążę” – powiedziałam cicho. – Zgodziłaś się na to, prawda, mamo Różo?

Popatrzyła na mnie smutno.

– A ty, kiedy masz termin? – spytała.

Uśmiechnęłam się.

– Jeszcze nie jestem w ciąży. Wciąż biorę tabletki, ale myślę, że niedługo je odstawię.

Mama Ryszarda pokiwała tylko głową, a potem pochyliła się do mnie i powiedziała konspiracyjnie.

– Oni mają wiele sposobów, by zmusić kobiety do zajścia w ciążę.

W drzwiach pojawił się teść i zawołał Różę. Teściowa podniosła się powoli, wiedziałam, że ma problemy ze stawami, i odchodząc, ścisnęła mnie za ramię.

Patrzyłam za nią, widziałam nieruchomą twarz teścia, który bez uśmiechu patrzył na Różę i na mnie.

Poczułam ogarniający mnie szczególny rodzaj niepokoju, bardzo nieprzyjemne uczucie, coś jak wrażenie, że gdzieś czai się nieszczęście, ale nie wiesz gdzie, jakie, i kiedy nagle zwali ci się na głowę.

Co ona miała na myśli? A może po prostu gada, co ślina jej na język przyniesie? – zachodziłam w głowę.

Postanowiłam pójść do pokoju, popracować i skończyć projekt wystroju wnętrz dla ostatniego klienta. Wstałam i znów poczułam mdłości. Miałam je od jakiegoś czasu, jakbym dostawała niestrawności. Kładłam to na karb jedzenia, stresu, zbyt dużej ilości kawy i pracy. Ale w tamtej chwili skojarzyłam mdłości z pytaniem Róży i jej dziwnym stwierdzeniem.

– O nie, niemożliwe – szepnęłam. – Biorę tabletki! To musi być niestrawność!

Ale niepokój pozostał. Brałam jednoskładnikowe pigułki, więc zdarzało się, że nie miałam krwawienia nawet przez kilka miesięcy. W nocy nie mogłam spać, w głowie kłębiły mi się niespokojne myśli.

Następnego dnia pojechałam do apteki w mieście i kupiłam test ciążowy

Wynik był pozytywny! Byłam w ciąży. Położyłam dłoń na brzuchu, wciąż był płaski. Nie, musiałam mieć potwierdzenie. Magister w aptece podała mi numer telefonu do lokalnego ginekologa i umówiłam się na wizytę trzy godziny później. W gabinecie było urządzenie do dopochwowego USG.

– Gratulacje – powiedziała lekarka, kiedy skończyła badanie. – Jest pani w ciąży.

– To wiem. W którym tygodniu? – spytałam, bojąc się odpowiedzi.

– W siódmym – poinformowała.

Drugi miesiąc. Jak do tego mogło dojść? Nigdy nie zapomniałam wziąć tabletki. Wyjęłam z torebki opakowanie, które zawsze ze sobą nosiłam, na wszelki wypadek, gdybym na przykład nagle gdzieś wyjechała.

– Mogłaby pani sprawdzić, czy to są właściwe pigułki? – poprosiłam.

Lekarka przyjrzała mi się uważnie. Wzięła ode mnie fiolkę i wysypała na dłoń dwie białe pastylki.

Wyglądają, że są w porządku, ale…

Pochyliła się, powąchała je, po czym przesunęła tabletką po dłoni, a potem uważnie spojrzała na mnie.

– Ale nie są. Pamięta pani, gdzie je kupiła? – zapytała czujnie.

– Jak mogłabym sprawdzić, co to jest? – zapytałam słabo, ignorując jej pytanie.

Lekarka uniosła pastylkę i polizała.

Tak myślałam. To wapno – powiedziała. – Kupiła je pani w Internecie, prawda? Trzeba uważać. Wszędzie roi się od oszustów – ostrzegła.

Sęk w tym, że tabletek nie kupiłam w sieci, a w swojej aptece, do której chodzę od lat. Ale nie powiedziałam tego lekarce. Zapłaciłam za wizytę i wyszłam.

„Oni mają wiele sposobów, by zmusić kobiety do zajścia w ciążę”

– Czemu podmieniłeś mi tabletki? – zapytałam męża, gdy wróciłam do domu. – Chciałam sama je odstawić, ale ty mnie do tego zmusiłeś. Nigdy ci tego nie wybaczę – wycedziłam wściekła.

– Jesteś w ciąży? – rozpromienił się.

– Nie chodzi o to! – wrzasnęłam. Przez ostatnie godziny nakręciłam się i nie byłam już taka ugodowa. – Oszukałeś mnie! Potraktowałeś moje ciało jak inkubator! Jakbym była twoją niewolnicą!

– Nie przesadzaj. Przecież sama powiedziałaś, że chciałaś to zrobić. Jaka to różnica? – zapytał jak gdyby nigdy nic.

– Chyba żartujesz? Jesteś taki tępy czy arogancki? Zamieniłeś mi tabletki, zanim ci powiedziałam, że chcę mieć dziecko.

– Był już czas… – zaczął coś mówić, ale w tej chwili dobiegł mnie głos teścia.

– Skąd przyszło ci do głowy, by sprawdzić tabletki? – zapytał.

Byłam wściekła, rozżalona, rozgoryczona, urażona i nakręcona. Nie pomyślałam, jakie skutki może mieć to, co powiem. Nie pomyślałam, że powinnam być ostrożna, a przecież wiedziałam, że coś w tym domu nie gra, coś mnie niepokoi.

– Mama Róża ostrzegła mnie niedawno, że macie swoje sposoby, by kobieta zaszła w ciążę – wysyczałam.

Może byłam ugodowa i szłam na kompromisy, nawet kiedy było to ze szkodą dla mnie. Ale wszystko ma granice. I właśnie ja do nich dotarłam.

Teść wyszedł bez słowa

Tej nocy nie spałam z Ryszardem, tylko w pokoju gościnnym. Dla mojego męża największym zmartwieniem było, co pomyśli o tym ojciec. Ja byłam tak nabuzowana, że nie mogłam zmrużyć oka.

Chciałam porozmawiać z Różą, ale ona „spała”, jak poinformował mnie oschle teść. Pilnował jej jak Cerber.

W środku nocy usłyszałam nagle jakieś zduszone krzyki i płacz. Wyszłam z pokoju. Odgłosy dochodziły z kuchni, która znajdowała się na parterze. Zeszłam na dół i stanęłam w drzwiach. W wielkim pomieszczeniu zobaczyłam od tyłu teścia. Był ubrany w spodnie i koszulę, a w ręku trzymał coś, co wyglądało jak… szpicruta. Teściowa stała zapłakana przy zlewie.

– Ją też chcecie zniszczyć, jak mnie i Annę – powiedziała żałośnie. Wybiję ci z głowy te bzdury, tępa idiotko – głos teścia był zimny jak stal.

Uniósł rękę ze szpicrutą, Róża drgnęła i skuliła się. Ruszyłam do przodu, ale nagle poczułam, jak dłoń Ryszarda chwyta mnie za ramię. Mocno, boleśnie.

– Ani mi się waż wtrącać! – warknął mi do ucha.

Spojrzałam na niego. Miał dokładnie taki sam wyraz twarzy jak jego ojciec.

Poczułam się jak zwierzę w klatce. I zareagowałam tak samo. Atakiem. Miałam na nogach klapki z twardą podeszwą, uniosłam nogę i z całej siły wbiłam mu piętę w jego bosą stopę. Krzyknął i puścił mnie. A ja już biegłam do teścia, który bił szpicrutą w nagie ramiona żony. Widziałam na nich krwawe pręgi i już zaleczone ślady. Zawsze nosiła bluzki z długimi rękawami, nawet kiedy na dworze było bardzo ciepło.

– Zostaw ją, draniu – krzyknęłam.

– Ela, nie! – ostrzegła mnie Róża.

Teść obrzucił mnie złym spojrzeniem i odepchnął z całej siły, tak mocno, że bezwładnie poleciałam na lodówkę.

– Zabierz ją stąd – warknął do syna rozkazująco. – I uspokój wreszcie. Mam już dość jej histerii – dorzucił.

Chociaż wyrywałam się z całych sił, nie byłam w stanie pokonać mojego wysokiego i dobrze zbudowanego męża. Wyniósł mnie z kuchni jak kapryszące dziecko, w ogóle nie zwracając uwagi na to, że obiecywałam, że ostatni raz mnie dotyka.

– Nosisz w sobie moje dziecko – powiedział, zamykając drzwi sypialni. – Nigdzie cię stąd nie wypuszczę. Tu jest twój dom. Kładź się i śpij – rozkazał.

Położył się obok mnie i siłą do siebie przyciągnął.

Płakałam, zasypiając

Obudziłam się o świcie. Ryszard leżał po drugiej stronie łóżka. Wiedziałam, że ma mocny sen. Wstałam cichutko, wzięłam leżącą na fotelu torebkę, w której miałam pieniądze i dokumenty i wyszłam.

Z szafy w holu wyjęłam płaszcz, założyłam na bose stopy adidasy i wybiegłam z tego domu. Wsiadłam do auta i odjechałam. Postanowiłam, że nigdy więcej nie wrócę do tego powalonego domu.

Panowie w rodowej siedzibie mego męża zapomnieli najwyraźniej, że nie żyjemy w średniowieczu. Dzisiaj kobieta może odejść, kiedy jej się spodoba i bez problemu poradzi sobie w życiu. Nie musi znosić bicia, wyzwisk, traktowania jak niewolnicy. Nie musi codziennie godzić się na seks, na który nie ma ochoty, i podawać panu i władcy obiad punktualnie o wyznaczonej godzinie.

Zawsze można wstać i wyjść. Tylko trzeba chcieć. Ja nie zamierzałam znosić przemocy fizycznej i psychicznej, a w domu rodzinnym mojego męża była ona na porządku dziennym.

Zatrzymałam się w hotelu i próbowałam zainteresować policję tym, co się wyprawia w domu moich teściów. Wysłali radiowóz. Kiedy policjanci wrócili, powiedzieli, że nie znaleźli żadnych dowodów na przemoc, a pani Róża nie chciała z nimi rozmawiać.

– Nic nie możemy zrobić – powiedział komendant. – A pani mąż powiedział, że jest pani w ciąży i źle to pani znosi.

– Chce zrobić ze mnie wariatkę? – spytałam. – Pozwoli mu pan na to?

Policjant był starszym mężczyzną, pewnie kilka lat przed emeryturą. Popatrzył na mnie ze smutkiem i westchnął.

– Ja wiem, że tam coś jest nie tak. Trzynaście lat temu ich córka popełniła samobójstwo. Oficjalnie dlatego, że rzucił ją narzeczony, ale niektórzy mówili, że nie chciała wyjść za człowieka, którego wybrał jej ojciec. Trudno było w to uwierzyć, bo była taka potulna i cicha. Zawsze robiła wszystko, co kazali ojciec i brat. Ale może to i prawda. Póty dzban wodę nosi, póki mu ucho się nie oderwie. Dam pani dobrą radę. Niech pani wyjedzie i kontaktuje się z mężem wyłącznie przez adwokatów. Widzi pani – potarł dłonią podbródek – nie powinienem tego mówić, ale znałem kiedyś panią Różę. Jeszcze zanim mąż zamknął ją w domu. Była bardzo do pani podobna. Pełna życia i pasji. Po kilku latach nic już z tego nie zostało.

– Nie może pan czegoś zrobić, skoro wie, że ją tam krzywdzą?

Rozłożył ręce.

– Jak ona nie chce tego przerwać, to co ja mogę zrobić? Oficjalnie to nic nie wiem – wyjaśnił, zwieszając głowę.

– Wie pan, złożyłam doniesienie. I kiedy będzie trzeba, będę zeznawać…

– Zapamiętam.

Posłuchałam starego gliny i wyjechałam z miasta. Kilka tygodni później dowiedziałam się, że Róża zmarła. Oficjalnie dostała wylewu. Jak było naprawdę, nie wiem, ale wydaje mi się, że to nie była prawdziwa przyczyna jej śmierci.

Już od pięciu lat próbuję się rozwieść z Ryszardem. On nie odpuszcza, bo wie, że urodziłam chłopca. I już nie chce, żebym do niego wróciła. Robi wszystko, żeby odebrać mi dziecko.

Naprawdę boję się, że pewnego dnia dopnie swego. Takich mężczyzn jak mój mąż i teść wciąż jest w naszym kraju wielu i są bardzo potężni.

Czytaj także:
„Moja córka prawie zagłodziła się przez jakąś sektę. Tygodniami jadła tylko indyjski chleb i piła wodę”
„Rodzina mojego byłego wmawia mi, że jego śmierć to moja wina. Mówią, że powiesił się, bo go zostawiłam”
„Mój chłopak fantazjował o swojej byłej. To przecież zdrada emocjonalna. Znacznie gorsza niż ta fizyczna...”

Redakcja poleca

REKLAMA