Moje dzieciństwo nie należało do najłatwiejszych. Tata zostawił mamę jeszcze kiedy była w ciąży i wszelki słuch po nim zaginął. Ona zaś… No cóż, konkursu na matkę roku by raczej nie wygrała. Mam niewiele wspomnień, ale te, które pozostały, nie są zbyt dobre. Przez nasze mieszkanie ciągle przewalały się tabuny ludzi. Wszyscy pili, palili, i sama nie wiem, co jeszcze.
Pamiętam, że mama wiecznie chodziła chwiejnym krokiem, miała rozmazany makijaż i plątał się jej język. Zmarła, kiedy miałam 7 lat. Z powodu alkoholizmu. Nie znałam żadnej rodziny. Podobno istniała jakaś ciotka, ale odmówiła zajęcia się mną. I tak trafiłam do domu dziecka.
Była moim aniołem stróżem...
Nie było kolorowo, ale nie mogłam też narzekać. Na pewno czułam się tam lepiej niż z matką w melinie. Od samego początku miałam jasny cel – wyjść na prostą, wykształcić się, zdobyć dobrą pracę. I kiedyś być wzorem dla swoich dzieci.
Wielkie wsparcie otrzymałam od pani Aliny, naszego psychologa. Przegadałam z nią niejedną noc. Pomogła mi w wielu sprawach. Chyba wierzyła we mnie najbardziej ze wszystkich, bo wspierała mnie w każdej decyzji. Chociaż kiedy było trzeba, potrafiła też ustawić mnie do pionu.
Maturę udało mi się zdać z bardzo dobrymi wynikami. Chciałam studiować. Od zawsze marzyłam o resocjalizacji, ale nie miałam odwagi złożyć papierów na wyższą uczelnię. Dlatego byłam w ogromnym szoku, kiedy przyszło zawiadomienie, że… zostałam przyjęta! Pani Alinka w tajemnicy wysłała za mnie wszystkie dokumenty. Byłam taka szczęśliwa!
– Nigdy się pani nie odwdzięczę! Jest pan moim aniołem stróżem! – płakałam ze wzruszenia.
Również z jej pomocą udało mi się załatwić pokój w akademiku i pracę na popołudnia i weekendy. Wszystko zmierzało w dobrym kierunku.
Po kilku tygodniach poznałam Mateusza. Często wpadał popołudniami do kawiarni, w której pracowałam. Początkowo składał tylko zamówienia, potem zaczął mnie zagadywać, w końcu umówiliśmy się na pierwszą randkę. Czułam, że złapałam Pana Boga za nogi! Mateusz był szarmancki, czarujący, miły. Studiował architekturę, był na piątym roku. Pracował w firmie swojego ojca.
– Taki rodzinny interes. Tata przejął firmę po dziadku, za kilkadziesiąt lat odziedziczę ją ja, a kiedyś, mam nadzieję, mój syn – mówił.
Imponował mi dosłownie wszystkim. Wyglądem, charakterem, zamożnością. Po kilku tygodniach przedstawił mnie rodzicom. Oni również zrobili na mnie bardzo dobre wrażenie. Wprawdzie pani Antonina wydawała mi się trochę taką matką-kwoką, a Mati zmieniał się przy niej w maminsynka, ale nie przeszkadzało mi to. Wręcz przeciwnie – podobało. Ja nigdy nie zaznałam takiej matczynej troski, ciepła, miłości…
Układało nam się bardzo dobrze. Miałam wprawdzie czasem wrażenie, że Mati mnie nieco… przytłacza. O wszystko pytał, kontrolował, czasem czegoś zabraniał. Ale zawsze mi tłumaczył, że to w dobrej wierze, z troski. Jak miałam się na niego gniewać? Poza tym pani Alinka również była nim zachwycona i kibicowała nam z całego serca, a jej zawsze ufałam.
Namówił mnie, żebym rzuciła studia
Minęło kilkanaście miesięcy, przygotowywałam się powoli do sesji letniej, kiedy zorientowałam się, że spóźnia mi się okres. Test tylko potwierdził moje przypuszczenia – byłam w ciąży! Załamałam się! Kończyłam dopiero drugi rok studiów, nie miałam żadnych oszczędności ani rodziny, która by mi pomogła, a z pracy na pewno bym wyleciała, kiedy tylko mój brzuch zacząłby być widoczny. Na szczęście Mateusz stanął na wysokości zadania.
– Nie martw się, skarbie. Poradzimy sobie – przekonywał mnie.
Potem wszystko potoczyło się błyskawicznie. W wakacje wzięliśmy ślub i zamieszkaliśmy razem w jednym z mieszkań moich teściów. Mateusz namówił mnie, bym rzuciła studia. Nie chciałam tego robić. Upierałam się, że będę chodzić na uczelnię tak długo, jak to będzie możliwe, a potem wezmę najwyżej rok dziekanki. Ale on był bardzo uparty.
– Kochanie, potrafię utrzymać swoją rodzinę. Nie pozwolę, żeby moja żona w zaawansowanej ciąży latała po uniwersyteckich korytarzach! Poza tym, po co ci te twoje studia? Jeszcze na tak głupim kierunku – mówił.
Początkowo oponowałam, bolało mnie to, że mnie nie słucha i lekceważy moje marzenia. Ale w końcu odpuściłam. Przekonał mnie, że dobro dziecka jest najważniejsze.
– Za kilka lat pomyślimy o twoim powrocie na uczelnię – obiecał.
Uwierzyłam mu i przestałam walczyć i się upierać. Pani Alinka nie była do końca zadowolona z tej decyzji. Też uważała, że nie powinnam rezygnować z nauki, jeśli lekarz nie widzi żadnych przeciwwskazań. Żeby nie sprawiać jej zawodu i przykrości, powiedziałam, że źle znoszę ciążę, często mam zawroty głowy i omdlenia, i w zasadzie nie miałabym siły studiować. Wtedy chyba okłamałam ją po raz pierwszy. Ale niestety – nie ostatni.
Mateusz zaczął się zmieniać. Miałam wrażenie, że z każdym dniem oddala się ode mnie coraz bardziej i staje się zupełnie obcym człowiekiem. Nie miał dla mnie czasu, potrafił krzyknąć, bym dała mu święty spokój, kiedy go o coś zagadywałam. Coraz później wracał do domu, w ogóle nie interesował się mną ani ciążą. Wściekał się, kiedy wspomniałam, że gdzieś byłam.
– Powinnaś siedzieć w domu! Jesteś moją żoną i nie życzę sobie, żebyś włóczyła się po mieście bez celu!
– Chciałam kupić parę rzeczy dla dziecka… – próbowałam się bronić, zaskoczona jego atakiem.
– Moja mama się wszystkim zajmie, już ci mówiłem! – warknął. – Ty i tak się na tym nie znasz!
Coraz częściej mnie tak traktował i coraz częściej ubliżał mi, wypominając mi moje pochodzenie i dzieciństwo. Niejednokrotnie słyszałam, że się do czegoś nie nadaję, nie mam o czymś pojęcia, że jestem za głupia, bo wywodzę się z patologii…
Przy innych jednak Mateusz zachowywał się niczym wzorowy mąż. Miły, szarmancki, uczynny. Do dziś pamiętam pierwszy po ślubie bal sylwestrowy. Byłam już w bardzo zaawansowanej ciąży, ale on uparł się, że musimy iść do jego znajomych, którzy urządzali większą imprezę. Zgodziłam się, by nie robić mu przykrości. I w sumie było całkiem miło. Wszyscy gratulowali nam, dopytywali się o płeć dziecka, imię itp. Mateusz traktował mnie jak księżniczkę. Jednak tuż po przekroczeniu progu mieszkania zaczął krzyczeć, że przyniosłam mu wstyd. Podobno zjadłam sałatkę nie tym widelcem co trzeba.
– I jeszcze mizdrzyłaś się do tego gogusia! – wrzeszczał. – Masz męża i brzuch, a prawie rozłożyłaś przed nim nogi! Tak cię podniecał tymi przechwałkami o podróżach? No tak, co ty w życiu widziałaś, melinę i bidul!
Poniżał mnie, a w końcu zaczął bić
Nie mogłam powstrzymać łez. Czułam się upokorzona i bardzo zraniona. Rzeczywiście miło mi się rozmawiało z gospodarzem, mówił o swoich podróżach po Azji z taką pasją, że chyba każdy by się zasłuchał. Nie miałam pojęcia, że Mateusz może to źle odebrać! Poza tym bolał mnie sposób, w jaki się do mnie odnosił, jego ton i słowa, które wypowiedział. Przepłakałam cały ranek!
Po południu Mateusz zjawił się z kwiatami (nie wiem, skąd wytrzasnął świeże róże w Nowy Rok) i zaczął mnie przepraszać, tłumaczyć się.
Tak było zawsze. Najpierw na mnie krzyczał, obrażał mnie, a potem przepraszał i obiecywał, że to się już nigdy więcej nie powtórzy. Po narodzinach Julki było jeszcze gorzej. Do przemocy psychicznej doszła bowiem fizyczna. Najpierw Mateusz „tylko” mnie popychał albo wykręcał mi nadgarstki. Z czasem przestał się ograniczać. Zawsze jednak uważał, by nie zostawiać większych śladów. I zawsze potem przepraszał, obiecywał poprawę.
Sama nie wiem, dlaczego to wszystko znosiłam. Chyba po prostu bałam się, że nikt mi nie uwierzy. Mateusz był znanym i cenionym architektem z bardzo dobrego domu. Miał nieskazitelną opinię, przy innych mnie rozpieszczał, nadskakiwał mi. A ja byłam zwykłą sierotą bez wykształcenia, pochodzącą z patologicznej rodziny i wychowaną w bidulu… Bałam się też, że sobie nie poradzę. Nie miałam nic – pracy, mieszkania, pieniędzy, rodziny. Co miałabym ze sobą zrobić? Gdzie się podziać?
Nie chciałam skazywać Julki na życie w biedzie i niedostatku, bez ojca. A poza tym… Podświadomie myślałam, że może na to wszystko zasłużyłam, może tak powinno być? Ja zniosę wszystko, a Julka ma przynajmniej pełną rodzinę i normalny dom…
Z czasem miałam jednak coraz bardziej dość. Żyłam w ciągłym strachu. Sprzątałam non stop, gotowałam, prałam, prasowałam – byle tylko mój mąż był zadowolony. Dbałam o to, by po powrocie z pracy zawsze czekał na niego ciepły, dwudaniowy obiad podany w czystej kuchni. Potem obowiązkowo deser. Grałam kochającą żonę, która nie pamięta, że wczoraj znów dostała od męża kilka ciosów i z uśmiechem pyta go, jak minął dzień. Jednak, mimo moich wysiłków, on zawsze znajdował powód do kłótni.
„Już drugi raz w tym tygodniu podajesz pomidorową! Cały dzień siedzisz w domu, to chociaż do obiadu mogłabyś się przyłożyć!”.
„Znowu miałem za mało kanapek w pracy. Ciężko ci zrobić ich więcej?”.
„Dlaczego to radio tak wyje? Człowiek nie może w spokoju zjeść”.
„Co się na mnie tak gapisz, jak ciele na malowane wrota?”.
„Co to znowu za kubki? Rozumiem, że ja haruję po to, byś ty szastała moimi pieniędzmi?”.
Miałam wrażenie, że za chwilę hałas za oknem również będzie moją winą.
Julka miała już trzy lata i rozumiała coraz więcej. Zaczęło do mnie docierać, że fakt posiadania ojca może nie wystarczyć. Widziała, jak Mateusz się do mnie odzywa, i jak mnie traktuje. Widziała niejednokrotnie moje łzy, które choć próbowałam hamować, płynęły całymi strumieniami. Zaczęła też bać się ojca. Unikać go. Zauważyłam, że potrafi cały dzień beztrosko się bawić, podśpiewywać, uśmiechać, ale kiedy tylko ojciec wchodzi do domu, zastyga, kuli się w sobie, zamyka w swoim pokoju i siedzi cicho, jak mysz pod miotłą.
To dało mi do myślenia. W końcu to o jej dobro mi chodziło! To dla niej znosiłam całe to zło! Zaczynałam rozumieć, że popełniam błąd, i chcąc ją uszczęśliwić, robię jej krzywdę. Wtedy zaczęła we mnie kiełkować myśl o odejściu od Mateusza.
Nie wiedziałam, że jestem do tego zdolna...
Nadal jednak pozostawało tyle przeszkód! Nie miałam wykształcenia, pracy, pieniędzy, nikogo, kto by mi pomógł… Nie! Zaraz! Miałam przecież panią Alinkę! Wstyd nie pozwalał mi jednak, by z nią o wszystkim porozmawiać. Do dnia, w którym Julka powiedziała:
– Mamusiu, może do mnie przyjść Dominika? Ale żeby wtedy nie było tatusia. Bo ja się go boję… Dominiki tatuś nie krzyczy i nie chcę, żeby widziała, że mój krzyczy i cię bije…
To była kropla, która przelała czarę. Moja trzyletnia dziewczynka mówiła takie rzeczy, co powie za kolejnych pięć lat? Kim się stanie, dorastając w takim domu, w takich warunkach?
Próbowałam spokojnie porozmawiać z Mateuszem, ale skończyło się kolejną awanturą…
Następnego dnia zadzwoniłam do pani Alinki i poprosiłam ją o spotkanie. Rozpłakałam się, kiedy tylko weszła. Wyrzuciłam z siebie wszystko. Cały ból, strach, upokorzenie… Pani Alinka płakała ze mną, trzymała mnie za rękę, ale nie przerywała. Pozwoliła mi dokończyć opowieść. A potem jak zwykle pokazała, że jest aniołem.
– Najchętniej zabrałabym was stąd od razu! Ale musimy działać racjonalnie. Mam pomysł – powiedziała, a potem wtajemniczyła mnie w swój plan.
Nie wiedziałam, czy podołam, ale musiałam. Dla Julki! Zostałam z Mateuszem jeszcze dwa miesiące, przez cały ten czas zbierając dowody – nagrywałam nasze kłótnie, jego awantury, groźby. Poza tym pani Alinka pożyczyła mi małą kamerę, którą umieściłam w naszej sypialni. Kiedy zebrałam wystarczającą ilość obciążających go materiałów, spakowałam siebie i córkę, i przeniosłam się do pani Alinki. Dzięki jej sile i wsparciu wybrałam numer męża, i poinformowałam go o swojej decyzji.
– Proponuję rozstanie w zgodzie. Powiemy, że po prostu nam nie wyszło. Przez pierwszy rok będziesz opłacał moje rachunki i czynsz za mieszkanie, do którego się przeprowadzimy. I oczywiście alimenty na Julkę. Myślę, że przez ten czas stanę na nogach i się usamodzielnię – mówiłam, udając pewność siebie, choć w środku cała się trzęsłam. – W przeciwnym razie cała twoja rodzina i wszyscy klienci dostaną takiego samego maila, jakiego właśnie ci wysyłam. Chyba nie chcesz, żeby poznali prawdziwe oblicze nieskazitelnego pana architekta?
Kliknęłam „wyślij” i do skrzynki Mateusza powędrował list z załącznikami – nagraniami naszych kłótni, tego, jak mnie obrażał, poniżał, bił…
Nie spodziewał się, że jestem zdolna do czegoś takiego. Ja też siebie o to nie podejrzewałam, wahałam się. Jednak pani Alinka nie pozwoliła mi się wycofać. Pomogła mi też w znalezieniu mieszkania, pracy i przedszkola.
Od czasu mojej wyprowadzki minęło 9 miesięcy, Mateusz zgodził się na moje warunki. Ma kontakt z córką. Kilka dni temu sąd oficjalnie zakończył nasze małżeństwo. Radzę sobie nieźle, myślę, że dostałam od życia kolejną szansę. Odkładam każdy grosz, bo za chwilę będę musiała utrzymać się sama. Jestem jednak pewna, że dam radę. Coraz częściej myślę też o powrocie na studia.
Czytaj także:
„40 lat temu żona odpowiedziała na anons w gazecie i tak się poznaliśmy. Do dziś nie ma pojęcia, że nie ja go napisałem”
„Mój mąż wychowuje dzieci, a ja buduję gniazdko z nowym chłopakiem. Nikomu ten układ nie przeszkadza, bo wciąż się kochamy”
„Nie chciałam dzieci, zaciążyłam, gdy skończyłam 40 lat. Mąż odszedł, a mnie biorą za babcię córki, ale niczego nie żałuję”