„Mąż zginął w wypadku, a syna odebrał mi nietrzeźwy kierowca. Chciałam, by ktoś zapłacił za moje cierpienie”

samotna kobieta fot. Adobe Stock, New Africa
„W oczach kobiety zamigotał ból. Aż oślepiał, ale nie mnie. Bo mój syn leżał na cmentarzu i już nic mnie nie obchodziło. Cała jego młodość, energia, wszystkie marzenia i plany zostały zamknięte w zimnej trumnie, schowane w zmarzniętej ziemi”.
/ 14.04.2023 22:30
samotna kobieta fot. Adobe Stock, New Africa

Mroźna zimowa noc. Stalowe niebo usiane milionami gwiazd nie zapowiadało niczego złego. Położyłam się spać jak zwykle, długo jednak nie mogłam zasnąć. Myślałam o rozmowie z synem, którą odbyłam z nim tamtego wieczoru. Nadal nie mogłam pogodzić się z myślą, że mój mały chłopiec jest już dorosłym mężczyzną.

Paweł był na pierwszym roku studiów. Właśnie zdał egzamin na prawo jazdy. Dorabiał sobie w weekendy, ale wciąż mieszkał ze mną. I dobrze, przecież nikt nie zadba o niego lepiej niż matka. W ciągu ostatnich kilku tygodni coraz częściej dochodziło jednak między nami do sprzeczek. Byłam przekonana, że mój syn wszedł w nieodpowiednie towarzystwo.

– Paweł, dom to nie hotel.

Za oknem dało się słyszeć odgłosy hamowania. Pokręciłam głową z dezaprobatą. Paweł w pośpiechu wkładał kurtkę i wciągał buty. Podeszłam do niego.

– Musisz z nimi jechać?

– Mamo, nie zaczynaj – burknął.

– Chyba nie będziesz prowadził? – upewniłam się pełna obaw.

Paweł nie miał wprawdzie własnego samochodu, ale wiedziałam, że pożycza czasem auto od kolegów.

– Nie będę – odparł. Wybiegł z mieszkania, zostawiając za sobą otwarte drzwi.

– Wrócę późno, nie czekaj, pa!

– Pa…

Zamknęłam drzwi. Było mi smutno. Co gorsza, nie mogłam się pozbyć uczucia niepokoju. Nie lubiłam, gdy Paweł tak znikał. Bałam się, że coś mu się stanie, że nie wróci. Daj chłopakowi spokój, jest dorosły, mówiła zwykle Beata, gdy wylewałam przed nią swoje żale. Tamtego dnia również mnie uspokajała, gdy do niej zadzwoniłam. Nakazała mi wziąć gorącą kąpiel, obejrzeć serial w telewizji i położyć się spać. Posłuchałam. W końcu była moją starszą siostrą.

Abonent czasowo niedostępny…

Obudziłam się bladym świtem. Mróz malował wzory na szybach. Wstałam i opatuliłam się szlafrokiem. W mieszkaniu było dziwnie cicho. Przespałam całą noc. Nie obudził mnie odgłos przekręcanego klucza w zamku ani otwieranych drzwi. Poszłam do pokoju Pawła i… zastałam puste łóżko. Na podłodze leżała tylko jego bluza. Była piąta trzydzieści.

– O tej porze zawsze był już w domu – mruknęłam do siebie, po czym uniosłam roletę.
Wyjrzałam przez okno. Uliczne latarnie migotały jeszcze ciepłym blaskiem. Wyludnioną ulicą sunął pług, z głośnym turkotaniem odgarniając świeży śnieg. Poczułam gęsią skórkę na ramionach.

Wróciłam do mojego pokoju i odłączyłam telefon od ładowarki. Przesunęłam palcem po ekranie. Żadnych nowych powiadomień. Gdzie on się podziewa? Wybrałam numer syna. Abonent czasowo niedostępny – odezwał się głos w słuchawce.

Drżącymi dłońmi odłożyłam komórkę. Czułam, że wydarzyło się coś złego. Z drugiej jednak strony byłam przewrażliwiona, łatwo panikowałam i nieraz siedziałam do późna w nocy, obgryzając paznokcie z nerwów, podczas gdy Paweł imprezował ze znajomymi. I zawsze wszystko dobrze się kończyło.

Ale nie tym razem kołatała mi w głowie złowroga myśl. W pierwszym odruchu chciałam zadzwonić do siostry, żeby z kimś porozmawiać, uciszyć lęk gadaniem. Zdałam sobie jednak sprawę, że był wczesny ranek. Zaparzyłam więc melisę i usiadłam w fotelu. Nie wiedzieć kiedy zapadłam w niespokojną drzemkę. Przed oczami majaczyły mi obrazy niczym z horroru. Krew, gęsta mgła, krzyki. Ocknęłam się zlana potem i roztrzęsiona. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że ktoś dzwoni do drzwi. Naciskał dzwonek raz za razem.

– Idę, już idę! – krzyknęłam, zarzucając szal na ramiona i wsuwając zmarznięte stopy w kapcie.

Przekręciłam zamek i ostrożnie uchyliłam drzwi. Na progu stało dwóch policjantów. Serce załomotało mi w piersi.

– To chyba jakaś pomyłka – odezwałam się asekuracyjnie, gdy zapytał jeden z nich mnie, czy jestem matką Pawła.

– To trudne, ale proszę się uspokoić – mówił policjant.

– Możemy wejść? – zapytał drugi.

– To niemożliwe, niemożliwe – mamrotałam w kółko, nie mogąc się opanować.

Drżałam na całym ciele, a policzki mi płonęły niczym w ataku febry. Całą resztę pamiętam jak przez mgłę. Wiem, że nie mogłam złapać oddechu, gdy funkcjonariusz wspomniał o identyfikacji zwłok.

Przepłakałam cały dzień i całą noc

To nawet nie był płacz, tylko rozpaczliwe wycie. W końcu wypłakałam wszystkie łzy i z mojej piersi wydobywał się jedynie głuchy jęk. Odbicie w lustrze zdradzało, co właśnie przeżywam. Oczy spuchnięte jak dwie śliwki wyzierały z zapadniętej twarzy. Przez jedną noc stałam się wrakiem człowieka, starą, znękaną kobietą. Wdową osieroconą przez jedyne dziecko.

Dzięki siostrze, która się mną zaopiekowała, jakoś przetrwałam tamten czas. Pomogła mi zorganizować pogrzeb i pozałatwiać wszystkie sprawy związane ze śmiercią bliskiej osoby. Nie było jednak niczego, co mogłoby mi przynieść choć chwilową ulgę. Teraz nie mam nikogo, zdałam sobie sprawę pewnego ranka, krótko po pogrzebie syna. Puste mieszkanie przepełniały chłód i bolesna cisza. Drzwi do pokoju Pawła były uchylone – widziałam wciąż leżącą na podłodze bluzę, której nie miałam siły podnieść. Nie miałam odwagi, by tam w ogóle wejść. Bałam się, że gdy tylko przekroczę próg jego pokoju, moje serce rozpadnie się na milion kawałków.

Z biegiem dni stopniowo odzyskiwałam jasność umysłu i docierały do mnie szczegóły dotyczące wypadku. Autem jechało pięć osób i tylko Paweł poniósł śmierć na miejscu. Roztrzaskał się o betonowy płot. Sprawcą zdarzenia był jego kolega ze studiów. To on prowadził samochód. Miał promil alkoholu we krwi. Przeżył, ale nadal przebywał w szpitalu. Wkrótce szok i rozpacz zaczęły przybierać inny kształt. Pod warstwą dojmującego bólu tlił się gniew.

– Dlaczego akurat Paweł? – wypłakiwałam się przed siostrą. – Nie wystarczyło, że męża wcześnie straciłam? To jeszcze syna musieli mi zabić?!

– To był wypadek, kochanie – tłumaczyła cierpliwie.

– Nie! To on go zabił! – buntowałam się.

– Kto? Bóg…?

– Żaden Bóg, tylko ten chłopak! Ten cholerny gówniarz, który po pijaku prowadził samochód. On zamordował moje dziecko!

– Nie myśl w taki sposób. Tylko bardziej samą siebie zranisz.

Wiedziałam jednak swoje i byłam nieugięta. Poczucie krzywdy, dojmującej niesprawiedliwości nie dawało mi spokoju.

– Muszę z nim porozmawiać. Muszę mu powiedzieć, co mi zrobił!

– To nie jest dobry pomysł – oponowała Beata.

Byłam wrakiem człowieka

Nie kłóciłam się z nią, jednak od tamtej chwili nie myślałam o niczym innym. Zamiast opłakiwać śmierć Pawła i przeżywać żałobę, zaczęłam odczuwać nienawiść do chłopaka, który prowadził samochód. Obwiniałam go o śmierć Pawła, jakby zabił go własnymi rękami. Tysiące razy wyobrażałam sobie scenę, w której wykrzykuję mu tę winę i zbrodnię w twarz.

Wzbierające we mnie żal i gorycz sprawiły, że po kilku dniach nie rozpoznałam samej siebie. Przeraziłam się, gdy pewnego ranka ujrzałam w lustrze obcą, poszarzałą twarz. Dotknęłam policzka, by się upewnić, że to naprawdę ja. Mocno schudłam, jak gdybym zapadła się w sobie. Podkrążone oczy patrzyły smutno, ale też płonęły żądzą zemsty. Zaciśnięte usta wyglądały jak namalowane kredką. Prawie nic nie jadłam i chodziłam w brudnym szlafroku.

Po południu jak co dzień przyszła do mnie siostra. Przyniosła mi coś do jedzenia i zaparzyła kawę. Rozsunęła żaluzje w oknach. We wnętrzu panował taki zaduch, że aż się krzywiła.

– Boże święty! – nie wytrzymała w końcu. Podeszła do mnie i chwyciła za ręce. – Nie możesz tak dłużej żyć. Paweł by tego nie chciał.

Odtrąciłam ją.

– Nic nie rozumiesz, idiotko! – wrzasnęłam. – Pawła nie ma! Nie ma!

Beata odwróciła się, ukradkiem ocierając łzy. Ja jednak byłam zbyt zła, zbyt rozgoryczona, by się tym przejąć. I dość zdesperowana, by zażądać:

– Jeśli chcesz mi pomóc, zawieź mnie do tego chłopaka.

Moja siostra znieruchomiała.

– Jesteś tego pewna? – spytała.

– Tak. Jak niczego innego. Nie wiem, czy nadal wierzę w Boga, ale tego jednego jestem pewna.

Po prostu to czułam. Jak tamtego wieczoru, gdy wiedziałam, że wydarzyło się coś złego, tak teraz miałam święte przekonanie, że muszę się spotkać z tym chłopakiem. Chciałam konfrontacji z człowiekiem, który doprowadził do śmierci mojego syna. O niczym innym nie potrafiłam myśleć.

Nazajutrz ubrałam się i po raz pierwszy od tygodnia wyszłam z domu. Mroźne powietrze zapierało dech w piersiach. Wsiadłam do samochodu Beaty i po kilkunastu minutach byłyśmy na miejscu.

Nogi miałam jak z waty, gdy wchodziłam do szpitala. Charakterystyczny zapach środków do dezynfekcji sprawiał, że robiło mi się słabo. Migająca jarzeniówka oświetlała długi korytarz, a w mojej głowie kłębiły się myśli. Nie dopuszczałam do siebie jednak, że rozmowa z chłopakiem będzie niemożliwa.

– Na OIOM-ie nie ma odwiedzin – poinformowała mnie pielęgniarka.

Koniec misji. Opadłam na krzesło zrezygnowana. Siedziałam pod drzwiami prowadzącymi na oddział intensywnej terapii. Byłam jak w letargu. Naraz drzwi się otworzyły i na korytarz wyszła kobieta. Oczy miała zaczerwienione, w rękach kurczowo ściskała reklamówkę. Usiadła na krześle obok.

– To pani syn tam leży? – zapytałam.

– Tak, miał wypadek – odpowiedziała ledwo słyszalnym szeptem.

– Pani syn… – wstałam powoli z miejsca, próbując opanować emocje. Nie udało się.
Kobieta patrzyła na mnie wyczekująco, wycierając nos chusteczką. – Dobrze mu tak! – warknęłam. – To on zabił moje dziecko. To on prowadził ten cholerny samochód. Niech was szlag!

W oczach kobiety zamigotał ból. Aż oślepiał, ale nie mnie. Bo mój syn leżał na cmentarzu i już nic mnie nie obchodziło. Cała jego młodość, energia, wszystkie marzenia i plany zostały zamknięte w zimnej trumnie, schowane w zmarzniętej ziemi.

– Jak… jak pani może tak mówić? Jak pani… może…? – wychlipała.

– A mogę! Bo moje dziecko nie żyje! – krzyknęłam jej w twarz, poczerwieniała ze złości.

Cofnęła się i wykrzywiła usta w podkówkę, jak skrzywdzona dziewczynka.

– A moje dziecko… moje dziecko właśnie… umiera – wydusiła z siebie i zaniosła się tym okrutnie znajomym, rozpaczliwym wyciem.

Stałam i milczałam, słuchając jej skowytu

Rozumiałam… Jakże doskonale ją rozumiałam. Czy współczułam? Jej syn miał jeszcze szansę, mój już nie. Więc czy jej współczułam czy raczej zazdrościłam? Nie wiem, ile to trwało, ale gdy się nieco uspokoiła, wstała i spojrzała na mnie oczami jak studnie.

– Codziennie modlę się za pani syna – powiedziała. – Tak mi przykro, tak bardzo mi przykro, przepraszam.

Przylgnęłam plecami do zimnej ściany. Potrzebowałam podparcia i otrzeźwiającego chłodu. Ale i tak nie dałam rady, nogi ugięły się pode mną i osunęłam się na posadzkę. Nie wiedziałam, co ze sobą zrobić, co myśleć, nawet co czuć. Byłam jak wydarte z korzeniami drzewo czekające na wyrok. W ogień czy w nową glebę. Drzwi skrzypnęły. Jak przez mgłę dostrzegłam czarne buty i sutannę. Podniosłam głowę. Ksiądz wyciągał do mnie rękę. Po długiej chwili wahania chwyciłam jego dłoń i z trudem wstałam.

– Opowie mi pani? – zapytał, wskazując krzesła.

Opowiedziałam. O wypadku. O Pawle, który już nie wróci. Tak jak jego ojciec. O mojej rozpaczy i bezradności. O moim gniewie i chęci obwinienia kogoś za moją krzywdę i stratę. O litości i zazdrości. Ksiądz słuchał. Nie przerwał. Nie mówił: „Bóg tak chciał”, „będzie dobrze”, „czas leczy rany”. Nie klepał po ramieniu. Nie patrzył, jakby wszystko wiedział i rozumiał. Nie robił niczego, co mogłoby mnie sprowokować.

– Jej syn przynajmniej jeszcze żyje, jeszcze go ma… – poskarżyłam się na koniec.

– Chłopiec jest w ciężkim stanie – odparł ksiądz spokojnie, niemal beznamiętnie. Bez śladu nagany czy pouczenia w głosie. Dobry był, naprawdę dobry był w swoim fachu. – Według lekarzy prawdopodobnie nie przeżyje nocy. Dlatego jego mama prosiła, bym udzielił mu ostatniego namaszczenia.

– I co? Powinnam teraz poczuć wstyd? A potem wybaczyć? Nie potrafię. Ona przynajmniej może się z nim pożegnać, być przy nim. Ja nie mogłam, mój synek umarł sam…

Znowu jedyną odpowiedzią było milczące wsparcie. Ksiądz nie prawił komunałów, że najwyższą miarą człowieczeństwa jest przebaczenie, że dopiero jak przebaczę, poczuję się lepiej i ruszę dalej. Nie kazał mi się modlić ani wierzyć, że pewnego dnia spotkam się z synem przed obliczem Pana. Gdybym teraz stanęła przed bezlitosnym Stwórcą, pewnie naplułabym mu w boską twarz.

Chciałam zasnąć i nic nie czuć

Ksiądz chyba domyślał się stanu mojej duszy, bo odszedł bez słowa, nawet bez standardowego „zostań z Bogiem”. Zostawił mnie pogrążoną w myślach. Ciszę przerywało dobiegające zza drzwi oddziału miarowe pikanie. Po kilku minutach wróciłam do samochodu.

– Coś ty tam robiła tak długo? – spytała podenerwowana siostra.

Wzruszyłam ramionami.

– Nie narozrabiałaś chyba, co?

– Jedźmy już.

– Najpierw pogadajmy.

– Już się nagadałam. Chcę do domu.

Nie spierała się. I nie nalegała na zwierzenia. Zawiozła mnie do domu, a ja tylko zrzuciłam buty i płaszcz i zakopałam się pod kołdrą. Byłam potwornie zmęczona, nawet nie tyle fizycznie, ile psychicznie. Miałam nadzieję zasnąć i przespać kilka godzin bez żadnych koszmarów, które ostatnio mnie dręczyły, sprawiając, że sen nie przynosił ulgi.

Tym razem było inaczej. Przyśniło mi się coś pięknego. Czułam spokój i ciepło. Widziałam Pawła, który machał do mnie z oddali. Stał nad brzegiem rzeki. Było lato, pachniało kwiatami i dojrzewającymi w słońcu owocami, powietrze drżało od brzęczenia pszczół. Obudziłam się z uśmiechem na ustach i pomyślałam, że jeśli gdzieś istnieje raj, to właśnie go ujrzałam, a w nim mojego synka, ale…

Ale ten drugi chłopak nie musiał jeszcze do niego dołączać. Wcale nie chciałam, żeby też umarł, pogrążając swoją matkę w niekończącym się żalu, w udręce tęsknoty i wyrzutów sumienia. Bo matka zawsze będzie się zastanawiać, czy mogła coś zrobić, by uratować swoje dziecko.

Nie pomyślałam: wybaczam ci. Nie pomyślałam: jeśli przeżyjesz, pewnie czeka cię długa rehabilitacja, sprawa w sądzie i swoje wycierpisz za jeden głupi błąd. Pomyślałam po prostu: niech żyje, Panie Boże, daj mu żyć, daj im obojgu żyć i oddychać pełną piersią, nie przygniataj tamtej kobiety, tak jak mnie przygniotłeś. Czy tak wygląda wybaczenie? Nie wiem. Ale modliłam się szczerze i kiedy słońce wślizgnęło się przez żaluzje, by dotknąć blaskiem i ciepłem mojej twarzy, poczułam, że moja modlitwa została wysłuchana.

Czytaj także:
„Mój syn to złodziej i rozrabiaka, ale nigdy na niego nie doniosę. Pomaga mi i przynosi pieniądze. Nie pytam, skąd je ma"
„Mój syn jest ode mnie młodszy o 13 lat. Jego biologiczna matka zginęła w wypadku, gdy zaczął się mój romans z jego ojcem”
„Mój syn zaharowywał się dla pieniędzy i statusu. Pracował po nocach, by spełniać zachcianki żony, a jej ciągle było mało”

Redakcja poleca

REKLAMA