Dzień dobry. Moje imię to Grażyna, mam 42 lata i zachowuję się czasem jak idiotka. Od ostatniego razu, kiedy zrobiłam coś dla innych, niczego w zamian nie oczekując ani nie żądając, upłynęły dwa tygodnie… Są grupy wsparcia dla alkoholików, dla ich rodzin. Dla hazardzistów. Dla amazonek, kompulsywnych żarłoków. Ale nie ma dla takich jak ja – ludzi, którzy dają się wykorzystywać. Żeby nie użyć niecenzuralnych określeń. A takie właśnie usłyszałam od męża.
Wszyscy na mnie żerują
– Całe życie pozwalałaś się p…, to dlaczego się dziwisz? Idiotka!
Czytałam kiedyś powieść Dostojewskiego „Idiota”. O człowieku dobrym, uczciwym, honorowym. W konfrontacji z „normalnymi” ludźmi – interesownymi, egoistycznymi, szukającymi okazji, by wykiwać bliźniego – przegrał. Choć był inteligentny, mądry, to uznano, że jest idiotą. I wykorzystano go. Tak jak mnie. Nie wiem, czy urodziłam się już taka, ale pewnie jakieś skłonności do roli służebnicy mam, bo bez specjalnego oporu zastosowałam się do pouczeń moich rodziców.
Masz być grzeczna. Pomagać mamie, tacie. Opiekować się młodszą siostrą. Szanować starszych. Czynić dobre uczynki, nie oczekując nic w zamian. Bóg cię wynagrodzi. Bóg jest moim wielkim dłużnikiem. Nie zrozumcie mnie źle – lubię pomagać ludziom. Cieszy mnie ich radość, myśl, że komuś ułatwiłam życie. Że jestem potrzebna. Bardzo wielu jest takich jak ja, którzy chętnie pomagają, nie czekając na podziękowanie. Matki, ojcowie, wolontariusze. Ale nie czarujmy się – kiedy słyszysz słowo „dziękuję” lub sam otrzymujesz pomoc w zamian, czujesz się doceniony, a twoja radość jest większa. Jednak we mnie jest coś, co sprawia, że ludzie biorą ode mnie, nie dając nic w zamian.
To do mnie przyjaciele przychodzili, bym pomogła w lekcjach, pożyczyła pieniądze, przypilnowała dziecka. Odwiedzałam w szpitalach, przynosiłam jedzenie, załatwiałam lekarstwa… A kiedy sama miałam operację woreczka żółciowego, nikt nawet nie zadzwonił. Mąż wtedy powiedział, że powinnam się szanować, i skoro oni tak mnie traktują, to następnym razem powinnam odmówić, odwrócić wzrok w drugą stronę.
– Jeśli nauczysz ich, że mogą ci napluć w talerz, a ty i tak będziesz się uśmiechać, nie zmienią swego zachowania. Danka cię nie odwiedziła, choć ty warowałaś w szpitalu, gdy miała operację? Przestań się z nią widywać!
– Nie mogę – odparłam, czując, jak łzy spływają mi po twarzy. – To moja najlepsza przyjaciółka.
– Nie, to ty jesteś jej najlepszą przyjaciółką. Bez wzajemności.
– Mylisz się.
– Rób, jak chcesz, ale przestań mi w takim razie marudzić. Pytasz, co zrobić, po czym robisz swoje.
– Bo twoje rady mi nie pomagają.
– To pomóż sobie sama.
Potrzebuję ludzi, nie mogę żyć sama
Potrzebuję ich uwagi, akceptacji. Psycholożka w szpitalu powiedziała, że jestem jak żebrak.
– Myli się pani – zaoponowałam. – Nie żebrzę o uwagę. Po prostu zachowuję się, jak przyjaciel powinien.
– Daje im pani swój czas, wysiłek, pieniądze. Mówiła pani, że pożyczyła siostrze kilkanaście tysięcy. Pięć lat temu. Kolejne trzy tysiące w zeszłym roku. Czy oddała?
– Jest moją siostrą i potrzebuje tych pieniędzy. Nie musi oddawać.
– A pięć tysięcy dla… – zajrzała do notatek – Jurka, znajomego. Dwa lata temu. Oddał?
Milczałam. Nie oddał. Ale ma dziecko…
– A chociaż przypomina mu pani o długu?
– Nie, nie przypominam. Ja sobie bez tych pieniędzy radzę, a on był w podbramkowej sytuacji.
– Był, ale już nie jest.
– W pani głosie wyczuwam agresję skierowaną wobec mnie – powiedziałam, a psycholożka pochyliła się w moją stronę.
– Pani wie, że nie robi dobrze. Uczy pani innych, że można panią wykorzystywać.
– Mówi pani jak mój mąż.
– Obawiam się, że on ma rację.
– Pani powinna podnieść mnie na duchu – powiedziałam rozżalona.
– Nie, pani Grażyno. Moim zadaniem jest znaleźć jądro problemu, który doprowadził do tej rozmowy. Który sprawił, że jest pani tu, w szpitalu. Proszę mi powiedzieć – Danka i Iwona, pani najlepsze przyjaciółki. Jak wyglądają wasze kontakty?
To moja siostra, nie mogę odmówić
Moje najlepsze przyjaciółki. Z Danką poznałyśmy się w liceum, Iwona dołączyła do nas, kiedy po maturze pracowałam w bibliotece. Studiowałam wieczorowo, bo moja siostra Monika chorowała i potrzebne były pieniądze. Lubię je obie bardzo i cieszę się, że mogłam im pomóc. Danka zawsze miała kłopoty z facetami. Łamali jej serce, ja ją pocieszałam. Kiedy z nią zrywali – i wtedy, gdy mąż ją zdradził – mieszkała u mnie, bo bała się, że skończy ze sobą z rozpaczy.
Iwona często jest w dołku, według mnie bez powodu. Ot, taka osobowość. Ja na przykład zawsze jestem radosna. Współczuję jej. Gdy urodziła dziecko, wpadła w depresję poporodową. Zadzwonił wtedy do mnie jej mąż i poprosił o pomoc. Opiekowałam się ich dzieckiem przez dwa miesiące, dopóki Iwona nie wróciła do siebie.
– Czyli pomaga im pani – psycholożka skinęła głową. – A teraz proszę się zastanowić i powiedzieć mi o jakimś rozczarowaniu, które spotkało panią ze strony przyjaciółek.
– Rozczarowaniu?
– Wiem, że żadna z nich nie odwiedziła pani w szpitalu, ani kiedy miała pani operację, ani podczas zapalenia płuc, ani gdy miała pani poronienia. To były rozczarowania, prawda?
– Trochę tak, ale one wtedy przechodziły trudny okres, Iwona straciła pracę, a Danka…
– Naprawdę uważa pani, że to jest usprawiedliwienie tego, że zostawiły panią samą w tak trudnych momentach pani życia?
– Miałam męża.
– One też mają mężów, a jednak do pani dzwonią po pomoc. Czy to je usprawiedliwia?
Chciałam powiedzieć, że tak, ale coś we mnie mruczało coraz głośniej: nie. Nie usprawiedliwia. Tak jak i to, że kiedy chciałam się widywać z nimi towarzysko – iść do kina, do klubu, wyjechać pod namioty – to rzadko miały dla mnie czas. Kiedyś nie potrafiłam namówić Iwony, by poszła ze mną do kina (jestem taka zmęczona, wybacz), a potem okazało się, że bawiła się u sąsiadki przy winie (no, tak jakoś wyszło, przyszła i mnie wyciągnęła).
Pamiętam, jak się wtedy czułam
Odepchnięta. Zlekceważona. Ale wytłumaczyłam ją – kiedy ja jej proponowałam kino, nie miała ochoty. A potem poczuła się lepiej… Wiem jednak, że oszukiwałam sama siebie. Tak samo jak w przypadku siostry. Monika jest młodsza ode mnie o pięć lat i zawsze była chorowita. Dlatego życie naszej rodziny kręciło się wokół niej. Miała prawie siedemnaście lat, kiedy wreszcie wyszła na prostą i mogła zacząć normalne życie. Ale we mnie na zawsze pozostało przekonanie, że jest słabsza niż ja, że potrzebuje ochrony.
Dlatego nie mogłam jej angażować w pomoc rodzicom, którzy starzeli się i byli coraz bardziej nieporadni. Sama ledwo radziła sobie w życiu. Lata choroby sprawiły, że była nerwowa – często traciła pracę, nie mogła znaleźć odpowiedniego mężczyzny, wikłała się w jakieś złe związki. Starałam się ją wspierać i psychicznie, i finansowo, co często wkurzało mojego męża.
– Czy ty nie widzisz, że ona cię wykorzystuje? – pytał. – Straciła pracę, bo jest niesłowna, niepunktualna i niedokładna. Przypominam – pracę, którą ty jej załatwiłaś u znajomej, i teraz musisz świecić przed nią oczami. Jak długo będziemy ją utrzymywać? Ona ma już 34 lata, na miłość boską!
– Muszę jej pomóc, jest moją siostrą. Kto jej pomoże, jak nie rodzina?
– Grażyna, trzeba jej dać wędkę, nie rybę. Robisz jej krzywdę, trzymając u swojej spódnicy. Przez to ona w ogóle się nie stara.
– Ma pomysł na własny biznes – powiedziałam. – Potrzebuje tylko 20 tysięcy pożyczki…
– I oczywiście ciebie traktuje jak własny bank. Rób, co chcesz, ja umywam ręce. Mam tego dość.
Pożyczyłam 20 tysięcy – prosiła o nie, błagała wręcz. Trochę bałam się, to były wszystkie moje oszczędności, zbierałam je na implanty dentystyczne. Moje uzębienie jest w fatalnym stanie. Ale siostra przedstawiła biznesplan i napisała oświadczenie, że zwróci pieniądze w ciągu roku.
Odwołałam wizytę u dentysty i dałam jej te pieniądze
To było 5 lat temu. Nie udało się jej, a ja przecież nie będę żądać od niej zwrotu długu, skoro ona i tak cienko przędzie. Dobrze, że znalazła sobie pracę… Tym razem pomógł jej mój mąż. Zatrudnił u siebie jako sekretarkę.
Wojtek. Moja jedyna opoka. Teraz, kiedy patrzę wstecz na swoje życie, widzę wyraźnie, że tylko on stał przy mnie. Poznałam go w mojej pierwszej pracy, trzy lata po studiach. Był kierowcą w firmie transportowej, ja poszłam tam na księgową. Kilka lat później, kiedy byliśmy już małżeństwem, stworzył własną niewielką firmę transportową. Jest pracowity i oszczędny, więc jakoś się nam wiedzie, choć kokosów nie robimy. Pracuję jako księgowa w innej firmie, i zajmuję się księgowością w firmie męża, żeby było taniej. Stara sekretarka poszła na emeryturę i Wojtek dał szansę Monice.
Jak zwykle mnie uratował. Był pierwszym człowiekiem, który starał się o mnie. To on czekał pod pracą, żeby podwieźć mnie do domu. On naprawił mi kran w kuchni, gdy poskarżyłam się, że kolejny hydraulik umówił się na robotę i nie przyszedł. On załatwił mi węgiel do piecyka i sam zrzucił do piwnicy. I to on wyciągał mnie z domu – do kina, na spacery. I nigdy się na nim nie zawiodłam. Pokochałam go. Wyszłam za niego po dwóch latach randek, chociaż miałam wyrzuty sumienia wobec Moniki, bo zostawiłam ją w mieszkaniu z chorymi rodzicami, a sama zamieszkałam u męża.
Ale obiecałam, że nadal będę się nimi zajmować
I dotrzymałam słowa.
To ja i Wojtek woziliśmy ich do lekarzy, na rehabilitację, to ja gotowałam obiady, kiedy mama już nie mogła, bo artretyzm powykręcał jej stawy. Mąż pomagał mi z rodzicami bez słowa skargi, przeciwnie – sam wymyślał, żeby zabrać ich na piknik, do teatru, na święta. Ale dostawał białej gorączki, kiedy pomagałam przyjaciołom lub Monice. Uważał, że oni mnie po prostu ordynarnie wykorzystują, a ja jeszcze się napraszam.
Mówił, że oni mnie nie szanują, olewają, bo wiedzą, że i tak będę na każde ich zawołanie.
– Dla ciebie też wszystko robię, a ty mnie nie olewasz – mówiłam.
– Bo ja ciebie kocham za to, jaka jesteś, i doceniam mój skarb. A oni są jak ludzkie wilki, które wykorzystają najmniejszą słabość. Pokazujesz im bezbronny brzuch, kochanie. Nie dziw się więc, że rzucają się na niego z zębami – tłumaczył.
I właśnie dlatego jego zdrada boli mnie najbardziej. Pamiętam ten dzień, kiedy wróciłam z pracy i chciałam zabrać się za sprawozdanie do skarbówki firmy Wojtka. Ale brakowało potrzebnych dokumentów. Monika zapomniała je dostarczyć. Pojechałam więc do biura – trzech pokoików, jakie wynajmowaliśmy na terenie innej firmy spedycyjnej.
Nikogo nie było
Otworzyłam biuro własnymi kluczami. Okazało się, że Monika nawet nie wydrukowała faktur. Włączyłam więc komputer, poszukałam dokumentów. I wtedy za oknem usłyszałam głosy mężczyzn.
– Nie wiesz, gdzie jest sekretarka? – spytał jeden. – Potrzebuję zlecenia wyjazdu. Znowu zapomniała wypisać.
– Pewnie szef znów przybija jej pieczątki na tyłku. Też bym chciał mieć taką chętną szwagierkę.
Roześmiali się obleśnie. A ja poczułam, jak zapadam się w sobie. Mijały godziny, wróciłam do domu, na automacie zrobiłam obiad, ale tym razem nie mogłam przestać myśleć. Nie mogłam odsunąć od siebie zdrady, tak jak zawsze to robiłam. Nie Wojtek. Nie Monika. Błagam, tylko nie oni! W końcu mąż wrócił do domu. Teraz do mnie dotarło, że jest inny, chłodny – że jest taki od jakiegoś czasu, tylko ja nie chciałam tego widzieć.
– Czy ty i Monika…? – spytałam, kiedy jadł kolację. – Byłam dzisiaj w biurze i ludzie mówili… To pewnie tylko żarty, jak to kierowcy. Prawda? – roześmiałam się nerwowo.
Wojtek odłożył widelec i nóż, powoli wytarł usta serwetką. Zbierał myśli. I już wiedziałam, że to prawda.
– Dlaczego? – spytałam.
– Nie myśl, że to ja zacząłem romans. Nie, kochanie, ona. W podziękowaniu za wszystko, co dla niej robiłaś przez całe życie. – W głosie Wojtka był zarówno smutek, jak i jad. – Uprzedzałem cię, że ona ma chrapkę na nasze szczęście. Mówiłem, że nie zachowuje się, jak na szwagierkę przystało. Nie chciałaś słuchać. Prosiłaś, bym dał jej pracę. Dałem. A ona mnie uwiodła. To twoja wina, Grażynko.
– Ale dlaczego ty…
– Wszyscy cię wykorzystują, dlaczego więc nie ja? Całe życie pozwalałaś się robić, to dlaczego się dziwisz? Idiotka, jak boga kocham.
I wyszedł z kuchni. Trzasnęły drzwi wyjściowe. Nie byłam w stanie tego znieść. Chciałam zasnąć. Na zawsze. Dostałam zawału. Niestety, mąż wrócił za wcześnie i wezwał pogotowie. Obudziłam się na intensywnej terapii. Jestem w szpitalu od czterech dni, i jeszcze nikt mnie nie odwiedził. Nawet Wojtka nie było.
Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”