Podsumowałam swoje życie. Kazik od lat mnie zdradzał, ciągle miał kogoś na boku. Dopiero po ślubie odkryłam, że ogląda się za wszystkimi spódniczkami, zagląda w każdy biust. Kochanki zmieniał jak rękawiczki. Wciąż się o to kłóciliśmy, obiecywał, że już nigdy więcej, ale to były tylko puste słowa. Jego zdaniem ja do niczego poza wychowywaniem dzieci się nie nadawałam. Znosiłam jego skoki w bok tylko dla dobra Marty i Tomka. Musiałam zapewnić im dom i rodzinę, próbowałam zachowywać pozory normalności. Teraz są już jednak dorośli, wyprowadzili się, a ja mam dosyć podwójnego życia mojego męża, ciągłych kłamstw i upokorzeń.
Nasze małżeństwo od dawna było fikcją
Rozwód załatwi sprawę i wszyscy będą zadowoleni. Wniosłam pozew.
– Masz rację – zgodziła się mama. – Wiem, ile przeszłaś. Te jego sekretarki, asystentki, wstyd mówić. Gdyby chociaż próbował się z tym kryć, a tak nawet my wiedzieliśmy. Plotkary miały używanie!
W małym miasteczku nic się nie ukryje. Nieczęsto tu ludzie się rozchodzą, więc wrzało. Nasz rozwód szeroko komentowano, gdziekolwiek się ruszyłam, było słychać liczne słowa wsparcia lub krytyki, w zależności od tego, kto z kim trzymał.
– Ciekawe, dlaczego dopiero teraz się zdecydowała – zaczynała sąsiadka z lewej.
– Pewnie chce go oskubać i wyjechać z jakimś nowym gachem – wyrokowała sąsiadka z prawej.
– Puści go z torbami, a on tak się dla niej naharował – użalała się kioskarka.
– Witam panie – powiedziałam specjalnie głośno, by je zawstydzić.
Były tak zajęte analizą mojego życia prywatnego, że nawet nie zauważały, że przechodzę obok i wszystko słyszę.
– Dzień dobry! Jak się pani trzyma? – troskliwie pytały, mrugając chytrymi oczkami.
Dwulicowe jędze, osądziłam.
– Nieźle. Chyba wyjadę nad morze zrelaksować się nieco – podkusiło mnie, by dać im wdzięczny temat do ploteczek.
– Sama? – pytały żądne sensacji.
Nie zamierzałam ich zawieść, postanowiłam podsunąć nowe domysły. Skoro nie mają nic innego do roboty…
– Nie, bynajmniej nie sama – zniżyłam głos do konspiracyjnego szeptu. – Kupiłam właśnie nowy samochód, a w salonie był taki miły sprzedawca, słowem… bardzo się zaprzyjaźniliśmy.
– Ooo… Ładne rzeczy – usłyszałam, odchodząc, i ogarnął mnie śmiech.
Zawsze bawiło mnie podpuszczanie plotkar
Wsiadłam w auto i ruszyłam. Każdego dnia dowiadywałam się nowych wieści na temat rozprawy w sądzie. Życzliwe języki twierdziły, że płakałam, mdlałam, podobno wzywano nawet pogotowie. Muszę uwolnić się od tych plotek, aż niedobrze się robi...
Wreszcie było po wszystkim i stałam się wolną kobietą. Na rozpoczęcie nowego rozdziału w życiu rzeczywiście kupiłam samochód, ale nie w salonie, tylko w komisie, musiałam liczyć się z wydatkami. Wielka zielona terenówka, o jakiej zawsze marzyłam. Miała być wygodnym środkiem lokomocji, a stała się źródłem sensacji. Zazdrosne baby…
– Gdzie ja muszę mieszkać? – zastanawiałam się, z obrzydzeniem myśląc o tych wścibskich nosach i świdrujących spojrzeniach.
Miałam dość małomiasteczkowej inwigilacji. Nie mogłam już patrzeć na nasze mieszkanie, kojarzące mi się z kłamstwami Kazika. Wraz z rozwodem dostałam drugą szansę i nie chciałam jej zmarnować. Wypełniała mnie potrzeba zmian. Najlepiej wszystkiego. Pobiegłam po walizkę, szybko wrzuciłam najpotrzebniejsze ciuchy, do tego kilka kosmetyków, parę książek, laptop, płyty. I w drogę! Zafundowałam sobie niespodziewaną wycieczkę, jechałam bez planów, gdzie oczy poniosą, byle dalej od przeszłości. Samochód sprawował się wybornie, krajobraz się zmieniał, godziny mijały, powietrze pachniało latem, a ja czułam się wspaniale.
Tego było mi trzeba – poczucia swobody
Dojechałam do niewielkiego, uroczego miasteczka, jakich wiele. Wynajęłam pokój w pensjonacie Błękitna Hortensja i zeszłam do kawiarenki. Otworzyłam laptopa, przejrzałam pocztę, zaczęłam surfować po internecie. W pewnym momencie poczułam się nieswojo. Zdałam sobie bowiem sprawę, że brodaty brunet w średnim wieku siedzący w drugim kącie sali się na mnie gapi. Obrzuciłam go lekceważącym spojrzeniem, a on zamiast się zmieszać, podszedł do mojego stolika i bez pytania się przysiadł. Normalnie zmyłabym mu głowę, ale zakłopotanie malujące się na jego twarzy mnie rozbroiło.
Okazało się, że z powodu laptopa wziął mnie za redaktorkę jakiegoś wydawnictwa turystycznego i jako właściciel pensjonatu chciał zrobić na mnie jak najlepsze wrażenie. Mówił bez przerwy i ciężko było wejść mu w słowo.
– Jestem tu prywatnie – wreszcie udało mi się wyprowadzić go z błędu.
– Całe szczęście! – umilkł z nieskrywaną ulgą. – Już myślałem, że chce nas pani obsmarować w jakimś piśmie.
– Uważam, że nie ma pan powodu do obaw. Jest tu czysto, schludnie, miła obsługa. Nie ma się do czego przyczepić.
– Ale, widzi pani, mam tu spory kłopot – przyznał się. – Nie mogę znaleźć na stałe menedżera. Potrzebny mi jest organizator imprez, wesel, studniówek i tak dalej… Ja nie mam do tego głowy.
To nie jest wielka filozofia, dziwiłam się, skąd taki problem. Pamiętam, jak szykowałam wesele Marty. Wszystko szło gładko, goście dobrze się bawili, a córka do dziś twierdzi, że nie była na lepszej imprezie.
– Takimi rzeczami zajmowała się moja żona, miała prawdziwy talent. Ja jestem tylko księgowym – jego głos zabrzmiał tak niewiarygodnie smutno, że aż bałam się spytać, co się zmieniło.
Sam mi powiedział:
– Odkąd zmarła, nie było żadnej hucznej imprezy. Pensjonat na tym traci, podupada, niedługo chyba pójdę z torbami. Z samego wynajmowania pokoi nie utrzymam Błękitnej Hortensji – powiedział łamiącym się głosem. – To było oczko w głowie mojej żony.
I wtedy obudziła się we mnie moja dawno zapomniana energia, którą na tyle lat stłamsił Kazik, wmawiając mi, że nadaję się jedynie do pilnowania dzieci i zajmowania się domem.
Błękitna Hortensja stała się dla mnie wyzwaniem
Szef pensjonatu szukał kogoś do stałej pracy, a ja potrzebowałam źródła dochodu. Nikt mi nie zaproponował etatu menedżerki, ja sobie go najzwyczajniej w świecie przywłaszczyłam.
– Zaczniemy od wesel – powiedziałam po dłuższej chwili, wyrywając z zadumy właściciela.
– Nie rozumiem – zdziwił się.
– Będę u pana pracować. Zaczniemy od wesel – powtórzyłam. – W tym mam pewne doświadczenie.
Zaniemówił, ale i tak nie miałby nic do powiedzenia. Wprowadzałam swoje rządy. Błękitna Hortensja ma powrócić do dawnej świetności, to postanowione. Więc do dzieła, powiedziałam sobie, od czegoś trzeba zacząć nowe życie. Nie bałam się, że nie podołam. Zawsze miałam mnóstwo energii i pomysłów, a organizacji imprez nauczyłam się jeszcze na studiach, pracując jako popychadło do wszystkiego w trzygwiazdkowym hotelu. Niewiele od tamtej pory się zmieniło. Ludzie chcą bawić się tak samo jak wtedy, tyle że przy innej muzyce.
Nie było trudno o klientów, państwo młodzi z okolicy chętnie wybierali nasz pensjonat: ceny były niewygórowane, a ja ze strony organizatora starałam się zaspokoić wszelkie kaprysy nowożeńców. Wesele na sto osób – nie ma problemu, dania wyłącznie wegańskie – kucharz jest do państwa dyspozycji, przejażdżka stylowym automobilem – według życzenia, wystrój wiktoriański – dla państwa wszystko, wyłącznie odcienie zieleni – służę uprzejmie, trio smyczkowe – już się robi. Nie miałam problemu z realizacją żadnych pomysłów, nawet najdziwaczniejszych. Większość par podchodziła jednak do wesela w sposób tradycyjny.
W razie konieczności wsiadałam w swoją terenówkę i jechałam po coś, bez czego nie mogło się odbyć czyjeś wesele, a nawet ślub. Zdarzyło mi się pędzić przez pół Polski, bo pan młody zapomniał obrączek. Nasz klient, nasz pan. Zadowoleni goście przyciągali innych, w końcu zabrakło wolnych terminów.
– Z nieba mi pani spadła – mawiał często właściciel, niepozorny pan Henryk.
Zajmował się rachunkami, spokojny o przyszłość pensjonatu, a ja mogłam rozwijać skrzydła w coraz to nowszych pomysłach organizacyjnych. Wreszcie zaczęłam żyć pełną piersią. Musiałam przejść przez wiele lat małżeństwa, by tu trafić i odnaleźć swoją pasję. Nikt mi nie wmawiał, że niczego nie umiem. Pamięć o Kaziku rozmyła się, zastąpiło ją poczucie, że robię coś ważnego nie tylko dla gości Błękitnej Hortensji.
Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”