Kocham mojego męża i w zasadzie jestem szczęśliwa, ale… Podobno zawsze jest jakieś „ale”. W moim wypadku tym „ale” są pieniądze. Pieniądze mojego męża, jeśli chodzi o ścisłość.
Arek zawsze dobrze zarabiał, pochodził z majętnej rodziny prawników, w prezencie ślubnym od jego rodziców dostaliśmy działkę budowlaną i sporą gotówkę na początek budowy.
Chyba zawsze miałam na tym tle kompleksy, choć głośno tego nie mówiłam
– Nie przejmuj się, dziewczyno, pieniądze nie są w życiu najważniejsze, a twoja uroda, charakter, serce? Są na wagę złota – mówiła moja kochana mama, gdy zwierzyłam jej się kiedyś ze swoich wątpliwości. – Skoro ci się oświadczył, twoje pieniądze nie mają dla niego znaczenia.
Przytaknęłam jej, choć nie do końca mnie przekonała. Mojej rodzinie powodziło się średnio, rodzice pracowali w sferze budżetowej, nie zgromadzili większych oszczędności, ale nie mieli też kredytów. po studiach ja też wylądowałam w budżetówce, choć Arek był zdania, że lepiej zrobię, zajmując się domem i dziećmi.
Nie chciałam jednak bezczynnie siedzieć w domu, ustaliliśmy, że dopiero gdy urodzę, zrezygnuję z pracy, żeby nasze dziecko nie musiało wychowywać się z kimś obcym, bo nasi rodzice jeszcze pracowali.
Tak się jednak złożyło, że pierwszą ciążę poroniłam. Arek miał do mnie żal, że zamiast siedzieć w domu, rwałam się do pracy i naraziłam nasze nienarodzone dziecko na niebezpieczeństwo.
– Kobieta w ciąży powinna być pod ochroną – twierdził. – Nie ma ludzi niezastąpionych, poradzą sobie bez ciebie. A mnie stać, żebyś nie pracowała.
Wiedziałam, że w pracy poradzą sobie beze mnie, gorzej mi było bez nich. Gdy po roku po raz kolejny zaszłam w ciążę, Arek wybrał się ze mną do lekarza i tym sposobem przez dziewięć miesięcy siedziałam w domu. Nie musiałam cały czas leżeć, tylko się oszczędzać, mogłam gotować obiady i sprzątać.
Arek zazwyczaj wracał z pracy wieczorem, byłam więc skazana na samotność wśród czterech ścian.
Mniej więcej w tym czasie zaczęły się te jego skłonności do nadmiernego oszczędzania
Tak naprawdę pewnie wcześniej, ale ich nie zauważyłam. Na przykład poza pierścionkiem zaręczynowym nie dostałam od mojego męża nigdy żadnej biżuterii. Kiedyś urzekł mnie wisiorek z moim ulubionym kamieniem, labradorytem.
– Nie szkoda ci pieniędzy? – usłyszałam. – Jesteś tak piękna, że nie potrzebujesz się stroić w błyskotki, cenię sobie naturalność, wiesz o tym.
Zrobiło mi się przykro, ale wisiorka nie kupiłam.
„W końcu spłacamy kredyt, czeka nas powiększenie rodziny, a co za tym idzie, kolejne wydatki” – pomyślałam.
Jakiś czas potem miał do mnie pretensję, że kupiłam sobie sukienkę ciążową. Byłam w siódmym miesiącu, czułam się ociężała i słoniowata, potrzebowałam czegoś na poprawę nastroju.
– W ten sposób nigdy do niczego nie dojdziemy – usłyszałam. – To całkowicie zbędny wydatek. Odzież ciążową powinno się pożyczać, a nie wydawać pieniądze.
Gdy po raz kolejny usłyszałam, że za dużo pieniędzy wydaję na ubrania, musiałam nauczyć się radzić sobie inaczej. Moje koleżanki z pracy zbierały dla mnie metki, które potajemnie zamieniałam. Gdy kupiłam coś taniego, Arek chwalił mnie za gospodarność.
Kilka razy okłamałam go, że jakąś rzecz nabyłam w lumpeksie, żeby nie miał do mnie pretensji. Na szczęście nie kontrolował moich wydatków na życie, codzienne i tygodniowe zakupy jakoś mniej go interesowały, a konto mieliśmy wspólne. Zawsze coś sobie uszczknęłam, inaczej nigdy niczego ładnego bym nie miała. No, chyba żeby to coś było niezwykle tanie.
Na dziecku też oszczędzał
Gdy przyszła na świat Asieńka, kompletnie zwariowałam. Tak bardzo już pragnęłam dzieciątka, że od połowy ciąży robiłam zakupy w sklepach dla niemowląt. Oczywiście nigdy nie zdradzałam się, ile co kosztowało. Kiedy szliśmy do sklepu razem, od razu wiedziałam, że wybierze wszystko najtańsze.
– Po co kupować firmowe ubranka małemu dziecku? – zżymał się. – I tak zaraz z nich wyrośnie. Poza tym płaci się tylko za firmę, a nie ma to nic wspólnego z jakością.
Był też oszczędny w stosunku do znajomych. Żenowało mnie, że zawsze przynosił na imprezę najtańszą wódkę, prezenty też kupował nie za drogie, dokładnie obliczając, ile może wydać. Nigdy nikomu na ulicy nie ofiarował grosza, przynajmniej w moim towarzystwie.
Myślę, że gromadzenie pieniędzy sprawiało mu radość. Im więcej miał, tym więcej ich pragnął.
Mój mąż nade wszystko kochał pieniądze
Nigdy nie wyjeżdżaliśmy na wakacje. Zawsze stało coś na przeszkodzie. Najpierw najważniejsza była budowa, potem trzeba było pilnować domu, jeszcze później urodziła się Asia.
– W naszym pięknym ogrodzie też można doskonale wypocząć – doszedł do wniosku. – Po co komuś nabijać kabzę? Ceny w sezonie są koszmarnie wysokie, pojedziemy po sezonie, będzie dużo taniej.
Nie pojechaliśmy ani w sezonie, ani poza sezonem. Nie chodziliśmy na zabawy, z sylwestrową włącznie.
– Mam płacić kilkaset złotych za to, że sobie poskaczę i coś zjem? To złodziejstwo.
Miałam dość. Skąpstwo męża bardzo mnie irytowało.
Nic więc dziwnego, że zauroczył mnie mężczyzna, który podarował mi kwiaty
Podczas spaceru w parku znalazłam telefon komórkowy. Zadzwoniłam pod pierwszy lepszy numer z zapisanych w telefonie i zapytałam o właściciela, żeby zwrócić mu zgubę. Okazał się nim bardzo miły człowiek, przedsiębiorca. Przyjechał po telefon z przepięknym bukietem kwiatów.
– Tak właśnie sobie panią wyobrażałem. Piękne kobiety powinny często dostawać kwiaty. Jeszcze raz pani dziękuję. Będzie mi miło, jeśli przyjmie pani zaproszenie na kawę.
Tak się zaczęła moja znajomość z Krzysztofem. Bukiet z żalem ofiarowałam pod domem napotkanej młodej dziewczynie. Wolałam nie ryzykować. Już się spodziewałam, co Arek mógł powiedzieć. To było latem ubiegłego roku. Nie miałam nic przeciwko kawie w kawiarnianym ogródku, na świeżym powietrzu. Asieńka akurat zasnęła, więc mogliśmy spokojnie porozmawiać.
Tego też mi brakowało. Kawę zazwyczaj piłam samotnie, a w kawiarni byłam ostatni raz na studiach. Musiałam się mocno starać, by nie zakochać się w Krzysztofie, choć na pewno był tego wart. Spotykaliśmy się często, dobrze nam się ze sobą rozmawiało. Zwierzyłam mu się ze swoich problemów. Dzięki temu zrobiło mi się mi lżej na duszy.
To było moje najpiękniejsze lato
Nie wiem, w jaki sposób Arek dowiedział się o Krzysztofie. Zapytał, z kim się spotykam, więc opowiedziałam historię naszej znajomości. A przy okazji, co mi leży na sercu. Arek nic nie mówił. A potem kochaliśmy się namiętnie jak nigdy dotąd. Następnego dnia wrócił do domu z kwiatami. Po raz pierwszy w życiu.
– Wybacz mi, zagalopowałem się. Nie wyobrażam sobie, że mógłbym cię stracić. Kocham cię i zawsze cię kochałem, choć może nie umiałem tego okazać. Teraz się bardziej postaram, obiecuję.
Zadzwoniłam do Krzysztofa i przeprosiłam, że nie będziemy więcej się spotykać. Ucieszył się, bo to oznaczało, że w moim małżeństwie jest lepiej. Tak mu kiedyś powiedziałam. Mam nadzieję, że przemiana Arka nie będzie krótkotrwała. Czas pokaże, ale wszystko jest na dobrej drodze.
Czytaj także:
„Po rozwodzie wszystkie przyjaciółki się ode mnie odsunęły. Bały się, że... ukradnę im mężów"
„Od 20 lat mam kochanki w całej Europie. Myślałem, że Zosia nic nie wie. Miałem ją za głupią gęś”
„Kiedy tata trafił do domu opieki, mama znalazła sobie kochasia. Byłam na nią wściekła. Przecież to zdrada!"