Mój mąż zawsze uwielbiał rodzinne święta. Kiedy zbliżała się Wielkanoc, chętnie obdzwaniał bliskich i zapraszał do nas na uroczyste śniadanie. Niestety, na tych telefonach jego zaangażowanie w przygotowania się kończyło.
Gdy przychodziło do sprzątania, robienia zakupów, gotowania, wykręcał się jak piskorz. Nagle okazywało się, że musi zostać w pracy po godzinach lub załatwić jakieś ważne sprawy. W efekcie wszystko spadało na moją głowę. Na początku bardzo mi się to nie podobało, bo gdy nadchodziła Wielkanoc, byłam tak zmęczona, że ledwie trzymałam się na nogach, ale z czasem przywykłam. Przestałam już pytać, czy organizujemy święta. Zabierałam się po prostu do roboty…
W tym roku Wojtek cieszył się na rodzinne śniadanie jak nigdy. Zaprosił gości już w połowie w marca.
– Przez tę to wszystko nie można było nawet porządnie poświętować. Teraz odbijemy sobie za te dwa lata i wszystko będzie jak dawniej. Wreszcie! – zatarł ręce.
– Niestety… – wyrwało mi się, bo mnie akurat podobały się święta w bardzo wąskim gronie.
– Co mówisz? – zerknął podejrzliwie.
Zrobiło mi się nagle bardzo smutno
– Nic, nic. Zaparzę herbatę – odparłam i podreptałam do kuchni. Włączając czajnik, pomyślałam, że za tydzień, najdalej dwa muszę rozpocząć przygotowania. Bo inaczej nie zdążę ze wszystkim…
Zrobiło mi się nagle bardzo smutno, ale szybko odpędziłam złe myśli. Jak już wspomniałam, przez trzydzieści lat małżeństwa pogodziłam się z tym przedświątecznym kieratem. Kilka dni później wybrałam się do sklepu po środki do czyszczenia szafek i zmywania podłogi.
Skoro mieli przyjść goście dom musiał przecież lśnić. Gdy wracałam, potknęłam się o wystającą płytę chodnikową. Może gdyby nie ciężkie torby, to złapałabym równowagę. A tak… Runęłam na ziemię jak długa. I to tak niefortunnie, że złamałam prawą rękę. Lekarka w szpitalu włożyła mi ją w gips i uprzedziła, że zdejmie mi go dopiero po sześciu tygodniach.
– Ale jak to? Za niespełna miesiąc Wielkanoc! Spodziewam się gości. Muszę posprzątać, ugotować… – przeraziłam się.
– Przykro mi, ale musi pani zmienić plany. Rękę trzeba oszczędzać. Żadnego wysiłku. Bo inaczej kość nie zrośnie się prawidłowo – odparła.
– Mąż będzie zły jak osa. Tak się cieszył na rodzinne święta – westchnęłam.
– Tak? To niech je sam zorganizuje – wypaliła.
– Słucham? Eeee, to niemożliwe… Nigdy tego nie robił… – wykrztusiłam
– Czas najwyższy, żeby zaczął. Chce świąt? To niech się bierze do roboty. A pani co najwyżej może tą ręką widelec wziąć. Jak już wszystko będzie gotowe i usiądzie pani przy stole – uśmiechnęła się z satysfakcją.
Mimo że byłam obolała, zachichotałam. Wyobraziłam sobie minę Wojtka. Czułam, że gdy usłyszy, co go czeka, nie będzie się już tak cieszył na te rodzinne święta. Miałam rację. Mąż najpierw patrzył na mnie szeroko otwartymi oczami, jakby nie dowierzał w to, co przed chwilą usłyszał, a potem zbladł.
– Ale jak to? Nie poradzę sobie ze wszystkim. Przecież pracuję… – wykrztusił.
– Ja też pracowałam i jakoś dawałam radę. Ale ty nie masz doświadczenia, więc lepiej będzie, jak weźmiesz urlop. Sam mówiłeś, że masz jeszcze zaległy, sprzed dwóch lat. – uśmiechnęłam się słodko.
– Niby tak, ale…
– Ale co? – wpadłam mu w słowo. – Boisz się, że nie będziesz wiedział od czego zacząć? Nie martw się, wszystko ci dokładnie powiem. Najpierw sprzątanie, czyli mycie okien, porządkowanie szafek, półek i szaf. Potem zakupy i gotowanie… Najlepiej zacząć od żurku. Pasztet też można zrobić wcześniej i zamrozić.
– Możemy porozmawiać o tym jutro? – przerwał mi zniecierpliwiony.
– Dlaczego? Dopiero się rozkręcam – udałam zdziwienie.
– Wiem, ale jestem strasznie skołowany. Muszę się przespać, odpocząć – jęknął i zanim zdążyłam odpowiedzieć, ruszył do sypialni.
Gdy sama kładłam się do łóżka, leżał przykryty kołdrą po sam czubek głowy. Wzięłam tabletkę przeciwbólową bo ręka zaczęła mi mocno dokuczać i gdy poczułam ulgę, zasnęłam. Obudziłam się w środku nocy. W kuchni paliło się światło. Wstałam i poszłam zobaczyć, co się dzieje. Wojtek siedział za stołem i popijał herbatę, miał bojową minę.
– Co tu robisz o tej porze? Spać nie możesz? – zdziwiłam się.
– A żebyś wiedziała! Oka nie zmrużyłem! Ta cała sytuacja dała mi do myślenia… – zawiesił głos.
– I co mądrego wymyśliłeś?
– Że to niesprawiedliwe!
– Niby co?
– A to, że to głównie my organizujemy święta. Ile razy byliśmy w gościach przez te wszystkie lata? Z pięć?
– Nie wiem… Chyba tak…
– No właśnie. Czas najwyższy, żeby inni się postarali. Myślą, że jak się dołożą do zakupów, to wystarczy. Dość tego! Z samego rana zadzwonię do siostry i szwagra. Niech oni organizują śniadanie.
Rankiem Wojtek zrobił tak, jak obiecał
– Przecież ich zaprosiłeś… A poza tym zawsze twierdziłeś, że u nas świętuje się najlepiej.
– Może i tak, ale zmieniłem zdanie – odparł. Już miałam zapytać, czy ta zmiana jest podyktowana tym, że to na niego miały spaść przygotowania, ale dałam sobie spokój. Nie chciałam się kłócić.
Marysia i Staszek nie byli ponoć zachwyceni tym, że tym razem to oni będą gościć bliskich, ale w końcu się zgodzili. A ja? Odpoczywam, oszczędzam rękę i cieszę się na nadchodzące święta. Myślę, że kolejne też spędzimy u kogoś, bo nie zamierzam w najbliższym czasie urządzać ich u nas.
Mąż, jak znam życie, będzie protestował, bo gdy wydobrzeję pewnie znowu uzna, że u nas świętuje się najlepiej, ale będę nieugięta. Przypomnę mu, że byliśmy w gościach tylko kilka razy. I że to niesprawiedliwe.
Czytaj także:
„Kocham męża i kochanka, który wrócił do mojego życia po 6 latach. Po tamtym rozstaniu wypłakałam morze łez”
„Mąż kocha naszą córeczkę, ale panicznie się boi, że zrobi jej krzywdę. Gdy się nią zajmuje, zawsze muszę mu asystować”
„Córka miała 17 lat, gdy urodziła dziecko. Porzuciła małą, teraz ma męża i jest znów w ciąży, ale my wychowujemy wnuczkę”