„Kocham męża i kochanka, który wrócił do mojego życia po 6 latach. Po tamtym rozstaniu wypłakałam morze łez”

Kobieta zakochana w dwóch mężczyznach jednocześnie fot. Adobe Stock
„Żaden ze scenariuszy, jakie powstawały w mojej głowie, nie podobał mi się. Wiedziałam, że nie zostawię Andrzeja i nie rozwalę naszej rodziny, nie skrzywdzę dziecka. Z drugiej strony, nie mogłam wyobrazić sobie ponownego rozstania z Lolkiem. Byłam nadal dobrą mamą i żoną, a jednocześnie spotykałam się z Lolkiem, kiedy tylko nadarzała się sposobność”.
/ 08.05.2022 17:58
Kobieta zakochana w dwóch mężczyznach jednocześnie fot. Adobe Stock

Przetrząsnęłam wszystkie zakamarki i nic, wyparował jak kamfora.
– Cholera, termometr gdzieś wsiąkł – powiedziałam do męża, uchylając drzwi sypialni. – Nie widziałeś go? Trzeba zmierzyć Ludce temperaturę, jest cała rozpalona…
Andrzej zaprzeczył ruchem głowy.
– Ja też chyba mam gorączkę – wychrypiał.
– Pobiegnę do apteki – zdecydowałam, ale mąż chyba mnie nie słyszał, bo z powrotem nakrył się kołdrą po same uszy.

Oboje z Ludwiką wrócili poprzedniego dnia ze Szczyrku. Podobno przez całą drogę córka kichała i pokasływała. Gorąca kąpiel i sok z malin na niewiele się zdały.

Złapałam torebkę i w myślach pobłogosławiłam ten dzień, kiedy zamieniliśmy się z moimi rodzicami na mieszkania. Oni zamieszkali pod lasem, my w centrum miasta. Im potrzebny był spokój i cisza, a dla nas ważne było, że wszystko jest pod ręką: praca, szkoła Ludwiki, sklepy, banki, no i apteka za rogiem.

Wybiegając na ulicę, usiłowałam zapiąć kurtkę. Suwak się zaciął, więc klęłam zdenerwowana pod nosem, a tu jakiś wielki facet objął mnie ramionami. Nie zdążyłam nawet zobaczyć, kto to, kiedy poczułam na ustach pocałunek.
– Lolek?! – w zdumieniu wpatrywałam się w zarośniętą gęstą brodą twarz i coraz lepiej rozpoznawałam znajome rysy. – Co ty tu robisz?
– Jak to? Całuję cię, nie czujesz? – przyciągnął mnie do siebie i kolejny raz pocałował. – Stałem tu kilka minut przed klatką, zastanawiałem się, czy zadzwonić. Chciałem spytać twoją mamę o twój numer telefonu, a tu taka niespodzianka: ty we własnej osobie.

Mieszkasz z rodzicami?
– Nie – udało mi się z gardła wydobyć kolejne słowo. – Staruszkowie mieszkają na Kabatach, ja wolałam tutaj… Ludka jest chora, muszę do apteki – próbowałam tłumaczyć, ale Lolek patrzył na mnie, nic nie rozumiejąc. No tak, przecież on nawet nie wiedział, że mam córkę. Rozstaliśmy się tak dawno…

Teraz na przemian przytulał mnie i odsuwał, przyglądając mi się badawczo. Coś mówił, śmiał się, a ja stałam, nie słysząc ani słowa.
– Numer telefonu mi podaj. No, Zosiu, kochanie, nie rób takiej miny. Te-le-fon. Nu-mer – przesylabizował. – Rozumiesz?
– Nie pamiętam… – stwierdziłam zgodnie z prawdą i dalej stałam jak zauroczona, patrząc Lolkowi w oczy.
– Oj, dziewczyno, dziewczyno – westchnął.

Potem wziął ode mnie torebkę, odsunął zamek i wyjął z wewnętrznej kieszeni komórkę. Wybrał na niej swój numer. Z kieszeni jego płaszcza wydobył się dźwięk dzwonka.
– No to już cię mam. Poczekaj, tylko zapiszę.
Wystukał moje imię na klawiaturze.
– Nie uciekniesz mi już, prawda?
– Idę do apteki – odpowiedziałam głupio.
– No to chodźmy razem.
Lolek, a właściwie Leonard, ujął mnie pod rękę i poprowadził w stronę Willowej. Po drodze zadawał mi mnóstwo pytań, a ja grzecznie na wszystkie odpowiadałam.

To mnie wytrąciło z rytmu...

Byłam tak wytrącona z rytmu, że stojąc w aptece, zapomniałam, po co przyszłam.
– Ach tak – krzyknęłam, nagle doznając olśnienia. – Termometr… dla siedmiolatki – palnęłam jak jakiś przygłup.
Ciągle nie mogłam odzyskać pełnej kontroli nad sobą. Myśli o chorej córce, o mężu, o Lolku, który nagle po tylu latach wtargnął w moje życie – plątały mi nogi i uniemożliwiały podejmowanie prostych decyzji. Nigdy przedtem nie byłam tak skołowana.
– No to który termometr pani wybiera? – pani magister zaczęła się niecierpliwić, widząc mój brak zdecydowania.
– Ten – Lolek pokazał i od razu zapłacił. – Skoro w domu masz chore dziecko, męża i kota… Naprawdę masz kota?

Skinęłam głową. Lolek był bardzo zdziwiony. Pamiętał, że kiedyś miałam straszną alergię na wszystko, co się ruszało i było pokryte sierścią.

– W takiej sytuacji nie będę cię dzisiaj nachodził. Ale nie pozbędziesz się mnie, Zośka. Zadzwonię jutro. Znajdziesz chwilę, żeby się spotkać? Musisz znaleźć – rozkazał, gdy dochodziliśmy z powrotem do mojego domu.
– Muszę – powiedziałam i wspięłam się na palce, żeby go pocałować.
Ledwie musnęłam jego brodę i uciekłam. Błyskawicznie wstukałam kod na domofonie i nie czekając na windę, wbiegłam po schodach na trzecie piętro.

– Co tak długo? – mąż krzątał się w kuchni.
– Była okropna kolejka… a potem nie mogłam się zdecydować, który termometr wziąć. Mają kilka rodzajów…
Powrót do domu szybko przywrócił mi zdolność podejmowania decyzji. Ludwika miała prawie 39 stopni, trzeba było wezwać lekarza. Andrzej też był solidnie przeziębiony. Postanowił, że w poniedziałek nie pójdzie do pracy.
– To w sumie dobrze się składa. Zajmiesz się Ludką. Ja po pracy mam umówioną kosmetyczkę, to może nie będę musiała odwoływać? – spytałam niepewnym głosem.
– Dam sobie radę. Żebyś tylko nie wymyśliła jakiegoś botoksu. Zabraniam, pamiętaj.
– Jeszcze nie zwariowałam…

Teraz to nie miało znaczenia. Chciałam spotkać się z Lolkiem. Marzyłam o tym przez kilka lat po naszym rozstaniu. Byliśmy parą od ostatniej klasy liceum. Przyjechał z rodzicami z Poznania. Nasza znajomość była z początku trochę dziecinna, naiwna, ale gorąca i pełna młodzieńczego uczucia. Oboje przeżyliśmy ze sobą pierwszy raz i przysięgaliśmy sobie dozgonną wierność.

Byliśmy strasznymi idealistami. Myśleliśmy, że wszystko, co wtedy postanowiliśmy, uda nam się spełnić. Oboje planowaliśmy ukończyć mądre, przydatne studia, w odpowiednim czasie założyć rodzinę, spłodzić dzieci. Mieliśmy nawet plan budowy własnego domu. Kto wie, może to wszystko spełniłoby się, gdyby…

– Rodzice wracają do Poznania, chcą, żebym i ja tam się przeniósł. Dowiadywałem się na tamtejszej polibudzie, nawet nie byłoby kłopotu z przeniesieniem.
– Już się dowiadywałeś? Nawet nie spytałeś, co ja o tym sądzę?! – byłam zdziwiona, kiedy w połowie ostatniego roku Lolek wystąpił z pomysłem zmiany uczelni.
– Chodzi o to, że zaraz po dyplomie dostałbym stamtąd stypendium naukowe na doktorat za granicą. Wiesz, jaka to dla nas szansa?
– Dla nas? Ja nigdzie nie planuję wyjeżdżać! Mieliśmy razem zamieszkać i założyć rodzinę. Taki był nasz plan, nie pamiętasz?
– Zośka, nie denerwuj się. Chodzi o przyszłość, a czy ślub weźmiemy teraz, czy za trzy lata, to przecież nie ma znaczenia. Wiesz, jak bardzo cię kocham, i to właśnie dla ciebie chcę coś więcej osiągnąć… Zobaczysz, wszystko się ułoży. Oboje na tym skorzystamy, a rozstaniemy się zaledwie na troszkę – tłumaczył mi wtedy, ale ja drżałam ze strachu, że go stracę.

Wszystkie plany mi się nagle zawaliły

Rodzice mieli odłożone pieniądze na kupienie dla nas małego mieszkania w Warszawie. Dziadek obiecał mi dać trochę pieniędzy na urządzenie się. Miałam też już obiecaną pracę… Przez całe studia starałam się dorównywać Lolkowi w nauce i tak jak on odnosiłam sukcesy. A teraz miałam wszystko odkręcać? Lolek nie zmienił zdania. Wyjechał, a ja tęskniłam. Po roku w Princeton Lolek wrócił pełen nadziei, że zabierze mnie do Stanów. Nie wyszło.

Pewnego dnia źle się poczułam w pracy. Wezwano pogotowie, trafiłam do szpitala z podejrzeniem zapalenia wyrostka. Diagnoza była jednak dużo poważniejsza. Miałam guz, który należało niezwłocznie usunąć. Na szczęście na tym się skończyło. Guz nie był złośliwy, nie musiałam poddawać się żadnej chemioterapii, co więcej – nie straciłam szansy na zajście w ciążę. To było dla mnie najważniejsze; planowaliśmy przecież z Lolkiem troje dzieci.

Tymczasem rozmowy o moim wyjeździe zostały zawieszone. Lolek był tam, ja tu. Niecały rok po wyjściu ze szpitala dostałam wiadomość od koleżanki z roku – Lolek miał dziewczynę w New Jersey… A więc stało się to, przed czym ostrzegała mnie mama:
– Zosiu, musisz brać pod uwagę, że Lolek jest atrakcyjnym mężczyzną, no i nie wiadomo, jak sam będzie znosił tak długi celibat…

Ależ się wtedy z nią pokłóciłam. Wykrzyczałam, że Lolek nie jest takim samym samcem jak większość facetów. On mnie kocha ponad wszystko i świata poza mną nie widzi.
– Zresztą sama się niedługo przekonasz. Weźmiemy ślub jeszcze w tym roku.
Był marzec. Ślub miał być we wrześniu.

Lolek planował lada dzień przylecieć do Warszawy, aby załatwić formalności. Nie przyleciał, bo akurat na wiosnę zaczął pracę nad jakimś ważnym projektem.
– Przykro mi, Zocha… Fajna jesteś babka, szkoda mi cię, więc nie będę nic ukrywać. Twój Lolek prowadza się z niejaką Helen, mieszkają razem niedaleko kampusu – mówiła Paulina. Jej narzeczony studiował na uniwersytecie Princeton i znał Lolka. Uwierzyłam w te informacje „z drugiej ręki”.

W tym czasie rodzice kupili mieszkania dla mnie

Wyprowadziłam się z domu i zakazałam mamie podawać komukolwiek mój adres, szczególnie Lolkowi. Wspólni znajomi rozpierzchli się po świecie, a więc oprócz mojej przyjaciółki, Magdy, która w żadnym wypadku by mnie nie zdradziła, nikt nie wiedział, gdzie mieszkam, nie miał mojego numeru telefonu. Zresztą pierwszą komórkę kupiłam sobie kilka miesięcy później, w 2000 roku… Rok po rozstaniu z Lolkiem.

Kilka lat zajęło mi pogodzenie się z tym, że jego już przy mnie nie ma. Że inna kobieta zostanie jego żoną, urodzi mu dzieci. Mój ból nie był ani na jotę mniejszy z tego powodu, że moją rywalką była jakaś tam Amerykanka. Być może ładniejsza, mądrzejsza, no i na pewno bogatsza ode mnie.

Na ślub z Andrzejem zaprosiłam swoich dawnych kolegów. Od Piotrka, który był z Lolkiem w jednej grupie na studiach, dowiedziałam się, że ten długo mnie szukał, że jest sam i że nigdy się nie ożenił.
– A Helen? – spytałam Piotra, gdy spotkaliśmy się na kawie. – Co z nią?
– Jaka Helen? Nie przypominam sobie, żeby o kimś takim wspominał – stwierdził.

Byłam wtedy bardzo zakochana w swoim świeżo poślubionym mężu i ukłucie, jakie poczułam, słysząc te słowa, szybko minęło. Potem jeszcze kilka razy wspominałam Lolka, ale gdy okazało się, że zostanę mamą, wymazałam z pamięci dawną miłość. Aż do teraz.
– Kończysz o piątej? Urwiesz się wcześniej? To o której się widzimy?
– Powiedzmy 15.30…
– Przyjadę po ciebie.

Pojechaliśmy do Lolka

Okazało się, że od ponad roku mieszka w Warszawie i kupił mieszkanie niedaleko mojego. Nasze pierwsze spotkanie po latach przypominało mi trochę nasz pierwszy raz. Co prawda nie poszliśmy do łóżka, chociaż pewnie oboje o tym marzyliśmy od pierwszej chwili. Byliśmy jednak trochę spięci, skrępowani, a jednocześnie bardzo spragnieni i ciekawi siebie nawzajem. Moje uczucia do dawnego chłopaka obudziły się znowu. Wciąż go kochałam…

Kiedy tak poznawaliśmy się od nowa i powiedzieliśmy wszystko o sobie, było już późno.
– Muszę wracać do domu, przygotować córce i mężowi coś ciepłego do jedzenia.
– Zaraz cię odwiozę, ale zostań jeszcze chwilę. Nie mogę teraz pozwolić ci odejść – odgarnął mi włosy z czoła i pocałował.

Nie broniłam się przed pocałunkami. Kiedyś przecież za nimi tęskniłam; wypłakałam morze łez, wiedząc, że już nigdy nie dotknę ust Lolka, a teraz…? Teraz po prostu nie wiedziałam, co dalej, więc poddałam się pieszczotom i pocałunkom.

Myślałam, że zaraz coś mądrego wymyślę. Jednak żaden ze scenariuszy, jakie powstawały w mojej głowie, nie podobał mi się. Wiedziałam, że nie zostawię Andrzeja i nie rozwalę naszej rodziny, nie skrzywdzę dziecka. Z drugiej strony, nie mogłam wyobrazić sobie ponownego rozstania z Lolkiem.
– Zgoliłeś brodę – zauważyłam zaskoczona.
– Chciałem cię lepiej czuć, być bliżej…
Ręce Lolka zawędrowały pod moją bluzkę.
– Nie – wyrwałam mu się z objęć.
– Nie chcesz?
– Nie wiem… Nie teraz. Odwieź mnie.

Okoliczności sprzyjały naszym kolejnym spotkaniom

Andrzej wrócił do pracy i zaraz zaczęły się delegacje. Na Wielkanoc pojechaliśmy do teściów do Wrocławia. Zostawiliśmy tam Ludkę na kilka dni.
– Wybierzemy się do Warszawy na weekend i wtedy przywieziemy wam dziecko – obiecał teść.

Chętnie przystaliśmy na tę propozycję, tym bardziej że musiałabym ciągnąć córkę do Warszawy pociągiem. Andrzej bowiem od razu po świętach jechał do Berlina w sprawach służbowych. Wtedy trzy dni spędziłam w mieszkaniu Lolka. Odżyła dawna namiętność.
– A jeśli twój mąż się domyśli, to co mu powiesz? – zapytał Lolek, gdy rozstawaliśmy się w piątek późnym wieczorem.
– Nie wiem, to znaczy… zaprzeczę. Dlaczego miałby podejrzewać, że coś jest nie tak? – spytałam ostrożnie.
– Bo widzę, że jesteś znowu zakochana. Nie umiesz kłamać, Zosiu…
Wystraszyłam się, że może mieć rację.

Rzeczywiście. Za każdym razem kiedy Andrzej dzwonił z delegacji, byłam w pracy, a więc nie było czasu i miejsca na swobodną rozmowę, łatwiej przychodziło mi kłamać. Jak zachowam się w domu? Nie miałam pojęcia.

Teraz musiałam się pośpieszyć, bo mąż dojeżdżał już do Warszawy. Chciałam zdążyć do domu jeszcze przed nim, żeby „zatrzeć ślady” swojej nieobecności: rozstawić jakieś naczynia w kuchni, wrzucić do lodówki zakupy, rozścielić łóżko, jakbym w nim spała.

Mąż przyjechał zmęczony. Nie chciał nawet kolacji, tylko od razu poszedł pod prysznic i szybko położył się spać. Ja tej nocy nie mogłam zasnąć. Do wakacji nie umiałam podjąć żadnej decyzji: byłam nadal dobrą mamą i żoną, a jednocześnie spotykałam się z Lolkiem, kiedy tylko nadarzała się sposobność.
– Wyjeżdżam do Londynu – oznajmił mi mój kochanek w połowie czerwca. – Ale się nie martw, wrócę najpóźniej za trzy tygodnie.

Nie powiedziałam mu, że wtedy będę z córką nad morzem. W mojej głowie wciąż panował chaos… Sądziłam, że to chwilowe rozstanie pomoże mi podjąć decyzję. W głębi serca czułam, że powinnam zapomnieć o Lolku na zawsze. Zdawałam sobie sprawę, że ranię Andrzeja, a przecież nadal go kochałam.
„Boże, przecież ja kocham ich obu…” – uświadomiłam sobie nagle.

Wróciłyśmy znad morza pod koniec lipca

Andrzej był w delegacji w Niemczech, miałam możliwość ostatecznie rozmówić się z Lolkiem i pożegnać na zawsze. Nie byłam jednak do tego zdolna. Lolek zaczął roztaczać przede mną wizję wspólnego życia. Byłam oczarowana jego projektami. Nadal spotykaliśmy się jak przedtem.

Przed Bożym Narodzeniem Lolek wyjechał na miesiąc do Stanów. Po powrocie miał dużo pracy i widywaliśmy się częściej na mieście w kawiarni niż w jego domu. Niedawno mąż bezbarwnym głosem spytał, czy na Wielkanoc zaprosimy jego rodziców.
– Wielkanoc? Tak szybko? – całkiem o niej zapomniałam. – No tak, oczywiście…

Nagle przypomniałam sobie ostatnie lata, kiedy w gronie rodziny spotykaliśmy się przy świątecznym stole, robiliśmy pierwsze wypady za miasto, jeśli dopisała pogoda, albo wyjeżdżaliśmy do Andrzeja rodziców i stamtąd wyruszaliśmy w Karkonosze. Niemal poczułam, jak dławią mnie łzy wzruszenia.
– Jutro zadzwonię rano, ale teraz muszę coś załatwić. Mam sprawę do Magdy, muszę do niej wstąpić – skłamałam gładko.

Do domu Lolka poszłam pieszo. Zdyszana, niemal w progu wyrecytowałam, co mnie tak nagle do niego sprowadza:
– Musimy się rozstać. To nie ma sensu, nie mogę dłużej zdradzać Andrzeja. Nie zasłużył na to… Nie, to nie tak: ja po prostu nie chcę od niego odchodzić, rozumiesz. Ja go kocham… Bardziej niż kiedykolwiek kochałam ciebie, taka jest prawda.

– Ale co ty mówisz, Zośka. Nadal mnie kochasz, przecież to widzę i czuję. Nie mogę cię znowu stracić – Lolek był zdenerwowany i przerażony. – I to nie ja zostawiłem ciebie, ale ty odeszłaś ode mnie – mówił drżącym głosem. – Nie czekałaś, aż wrócę, uwierzyłaś w jakieś brednie… To ty nas zdradziłaś, a teraz możesz to naprawić, Zosi.! – Lolek rzeczywiście nie chciał słyszeć o rozstaniu.

Z torebki wyjęłam klucze do jego mieszkania i położyłam na szafce w przedpokoju.
– Czekałam, Lolek, sześć lat czekałam na ciebie. Ale ty mnie tak bardzo nie szukałeś, a może nie chciałeś mnie znaleźć? Zawsze ważniejsza była twoja kariera… Wystarczy jeden telefon i pan inżynier znów odleci do Londynu, Sztokholmu czy innego New Jersey, na tydzień, na miesiąc, rok. Lolek, to koniec.

Wracałam powoli, nie bojąc się ciemności

Pierwszy raz od prawie roku byłam całkiem spokojna i naprawdę szczęśliwa. Nareszcie czułam absolutną pewność, byłam pewna podjętej decyzji. Do domu dotarłam po jedenastej. Andrzej wrócił tego dnia z Berlina, był więc bardzo zmęczony. Myślałam, że śpi, więc cichutko wślizgnęłam się do łóżka.
– Wróciłaś? – spytał szeptem.
– Tak, wróciłam, śpij, kochanie.
Andrzej odetchnął jakoś dziwnie głęboko i wymruczał mi do ucha:
– Nareszcie czuję, że naprawdę jesteś, Zosiu. Kocham cię…

Czytaj także:
Mój mąż zrobi wszystko, żebym była szczęśliwa!
Miałam poświęcić własne szczęście dla widzimisię córki?!?
Niebanalne oświadczyny

Redakcja poleca

REKLAMA