Nie byłam zachwycona, kiedy moja 17-letnia córka oświadczyła mi, że jest w ciąży. Jak każda kochająca matka wymarzyłam sobie dla niej zupełnie inną przyszłość. Spodziewałam się, że najpierw zda maturę, skończy studia, wyjdzie za mąż za wspaniałego mężczyznę i dopiero wtedy urodzi dzieci. A ona? Zakończyła edukację na drugiej klasie liceum. Na dodatek została sama, bo jej chłopak na wieść, że ma zostać ojcem, uciekł, gdzie pieprz rośnie.
Mąż na początku był wściekły. Krzyczał, że Alicję z domu wyrzuci, a tego jej kochasia odnajdzie i siekierą potraktuje… Jakoś go udobruchałam – przecież zawsze marzyliśmy o drugim dziecku, ale los nie był dla nas łaskawy. Teraz w zamian zsyłał nam wnuka lub wnuczkę.
Ustaliliśmy, że pomożemy córce wychować malucha
O pieniądze na szczęście nie musieliśmy się martwić. Przed laty otworzyliśmy dwa sklepy z używaną odzieżą. Kokosów z tego nie było, ale na spokojne życie wystarczało.
Alusia urodziła córeczkę, zdrową i śliczną jak marzenie. Zamieszkała z nią oczywiście u nas. Trochę bałam się, że nie będzie chciała opiekować się małą. Była przecież jeszcze taka młodziutka, nie zdążyła się wybawić, wyszaleć… Myślałam, że wszystko spadnie na mnie.
Jednak córka mile mnie zaskoczyła. Nie uchylała się od obowiązków, nie znikała z domu pod byle pretekstem. Wychodziła właściwie tylko w weekendy – jechała spotkać się ze znajomymi, do kina, potańczyć. Sama ją na te wyjścia namawiałam. Uważałam, że należy jej się jakaś rozrywka, chwila oddechu. Wracała z takich eskapad po kilku godzinach i od razu biegła do pokoju Patrysi. Sprawdzała, czy mała spokojnie śpi, ma sucho. Wydawało się, że kocha ją nad życie, świetnie odnalazła się w roli matki i jest szczęśliwa.
Gdy Patrycja skończyła 2 lata, Ala zaczęła się zmieniać
Macierzyństwo przestało jej wystarczać. Coraz częściej powtarzała, że już dusi się w domu, że chciałaby pójść do pracy. Wcisnęliśmy ją z mężem do jednego z naszych sklepów, lecz po tygodniu zrezygnowała.
– Nie mam ochoty babrać się w starych ciuchach. To takie obrzydliwe… Chcę czegoś więcej – powiedziała, a mnie zrobiło się przykro.
– Dzięki tym starym ciuchom żyjesz sobie wygodnie i nie musisz się martwić, co jutro do garnka włożysz. I nie oszukuj się, bez wykształcenia nie masz szans na inną pracę – próbowałam ściągnąć ją na ziemię.
– Przesadzasz… Na pewno coś znajdę – odburknęła córka wtedy.
Szukała, szukała i oczywiście nie znalazła. Była coraz bardziej rozżalona i zła. Mruczała pod nosem, że w tym kraju nikt jej nawet szansy nie chce dać, że pracodawcy poszaleli. Nie dość, że proponują grosze, to nawet od kandydatek na recepcjonistki wymagają dyplomu wyższej uczelni. I w związku z tym przy pierwszej lepszej okazji ona wyjedzie za granicę. Myślałam, że to tylko takie gadanie. Okazało się, że nie.
To było niedługo po Wielkanocy, 3 lata temu. W sobotę jak zwykle Ala zostawiła Patrycję pod moją opieką i pojechała spotkać się ze znajomymi. Wróciła bardzo podekscytowana. Nie pobiegła do małej sprawdzić, czy śpi, tylko od razu zaciągnęła mnie na rozmowę.
– Mamo, pamiętasz tę rudą Elkę z sąsiedniej klatki? – dopytywała się.
– Pamiętam, jej matka mówiła, że jest gdzieś w Irlandii… – odparłam.
– Teraz akurat jest w Polsce. Przyjechała na trochę do rodziców w odwiedziny, no i spotkałyśmy się w klubie. Mówię ci, jak ona wygląda. Fajne ciuchy, komórka – zachwycała się Ala.
– Pogadałam sobie z nią trochę. Zaczepiła się w fabryce czekoladek, nieźle zarabia. Twierdzi, że w Irlandii jest mnóstwo pracy. W ofertach można przebierać… – i tu zawiesiła głos.
Czułam, że szykuje mi jakąś bombę.
– Postanowiłam wyjechać i spróbować tam swoich sił. – wypaliła córka. – Elka mówi, że na początku mogę zamieszkać u niej, że przyda jej się lokatorka. A potem się zobaczy.
Łatwo zgadnąć, jak zareagowałam. Wybuchłam. Nie rozumiałam, dlaczego Ala chce wyjechać. Przecież tutaj miała wszystko, co jej do życia potrzebne. No i była jeszcze Patrycja…
– Nie pozwolę ci ciągnąć dziecka w nieznane, wybij to sobie z głowy. – krzyczałam.
– No co ty, ja wcale nie zamierzam jej zabierać – zaperzyła się Ala. – Przynajmniej na początku… Jest za mała – zająknęła się.
– To co zamierzasz z nią, do cholery, zrobić?! – spojrzałam na nią groźnie.
Przełknęła ślinę i wykrztusiła:
– Pomyślałam, że ty i tata się nią zajmiecie…
– Słucham? – wybałuszyłam na nią oczy
– O rany, przecież nie na zawsze. Tylko przez jakiś czas. Odetchnę innym powietrzem, nauczę się języka, odłożę trochę pieniędzy i wrócę. Może założę swój własny biznes… – ciągnęła.
– Nie ma mowy. Masz córkę i twoje miejsce jest przy niej. – przerwałam jej; nie mogłam uwierzyć, że chce zostawić własne dziecko.
– I tak pojadę. Nawet bez twojego pozwoleni.! Muszę się wyrwać z tej klatki – zagroziła.
Postawiła na swoim. Tak nas męczyła, tak prosiła, płakała, że w końcu się zgodziliśmy. Widzieliśmy, że bardzo jej zależy na tym wyjeździe i baliśmy się, że rzeczywiście spełni swoją groźbę i wyruszy do Irlandii obrażona, bez naszego błogosławieństwa.
– Będę do was codziennie dzwonić – obiecywała, gdy żegnaliśmy ją na lotnisku.
Rzeczywiście dzwoniła. Może nie codziennie, ale bardzo często. Z ekscytacją opowiadała o swoim nowym życiu. Mówiła, że pracuje w tej samej fabryce co Elka, że razem mieszkają, świetnie się dogadują.
Mam złe przeczucie
– Tu jest naprawdę pięknie. Ludzie tacy mili… Nie dziwię się, że nikt z naszych nie chce stąd wyjeżdżać – zachwycała się w trakcie jednej z naszych rozmów.
W głowie zapaliła mi się czerwona lampka.
– Chyba nie zamierzasz tam zostać na stałe? – spytałam prosto z mostu.
– Pewnie, że nie… Tęsknię za wami… No i za Patrysią – dodała szybko. – Tak bardzo bym chciała ją przytulić…
– No to przyjedź… Chociaż na kilka dni – namawiałam ją.
– Dobrze. Tylko na razie nie mogę. Nie opłaca mi się brać urlopu – odparła.
Mijały miesiące, Alicja nie przyjeżdżała. Wiecznie coś jej stawało na przeszkodzie. Ale na urlop wyjechała ze znajomymi do Włoch.
Po roku straciłam cierpliwość.
– Dość tego. Przypominam ci, że masz dziecko. – huknęłam na nią, gdy znowu usłyszałam, że nie przyjedzie do Polski.
– O rany, pamiętam… Jak tylko będę mogła, wsiadam w samolot i jestem u was – naburmuszyła się i czułam, że wcale jej się tu nie śpieszy.
Wreszcie przyjechała. Była taka… inna. Wydoroślała, wypiękniała. Weszła do domu z walizką prezentów dla Patrycji. Tymczasem mała nawet jej nie poznała. Gdy Ala chciała ją przytulić, Patrycja schowała się za mnie, zaczęła płakać i pytać, kto to jest ta pani. Dopiero po godzinie nabrała śmiałości i podeszła do mamy. Byłam przerażona.
Wieczorem, gdy mała poszła już spać, wzięłam córkę na poważną rozmowę.
– Widzisz, do czego doprowadziłaś? Własne dziecko cię nie poznaje. Myśli, że to ja jestem matką – napadłam na nią.
– No przecież wiem, ale co mam zrobić? Nie rozdwoję się. Nie mogę być tu i tam, no nie? – zdenerwowała się.
– No to albo wracaj, albo zabierz swoje dziecko ze sobą. Z tego, co widzę, całkiem dobrze się tam urządziłaś. – krzyknęłam.
Serce mi krwawiło na myśl, że Patrycja mogłaby wyjechać. Kochałam ją nad życie, ale gotowa byłam się pogodzić z rozstaniem. Mała rosła i potrzebowała matki. Zresztą, w głębi serca miałam nadzieję, że moja córka jednak zdecyduje się wrócić do Polski.
– Dajcie mi z ojcem jeszcze trochę czasu na zastanowienie. Muszę sobie wszystko w głowie poukładać, przemyśleć – poprosiła.
– W porządku, masz na to trzy miesiące. Wystarczy? – zapytałam
– Wystarczy – skinęła głową.
Córka spędziła w Polsce dwa tygodnie. Przez ten czas nie odstępowała małej nawet na krok. Bawiła się z nią, gotowała jej jedzenie, karmiła, kąpała, kładła spać. Jakby chciała nacieszyć się nią na zapas.
Gdy kolejny raz się z nią żegnaliśmy na lotnisku, długo tuliła Patrycję.
– Pamiętaj, że mama bardzo cię kocha. Bez względu na wszystko – powiedziała jej, a mnie znowu zapaliła się w głowie czerwona lampka.
– Ej, Alu, przecież niedługo się z nią zobaczysz. Najdalej za trzy miesiące. Prawda? – poparzyłam córce prosto w oczy.
– Prawda, prawda – spuściła wzrok.
Nie wiem dlaczego, lecz w tamtej chwili pomyślałam, że widzimy ją wszyscy po raz ostatni. Pamiętam, że w drodze z lotniska podzieliłam się nawet tą myślą z mężem. Stanisław spojrzał na mnie jak na wariatkę
– Co ty za bzdury opowiadasz. Znam ją, nie zostawi rodziny, dziecka… Zobaczysz, pozamyka tam wszystkie sprawy i wróci do domu. Wszystko będzie dobrze – przekonywał mnie.
Zazdrościłam mu tej wiary.
Przez skórę czułam, że wcale nie będzie tak pięknie. Niestety, miałam rację. Mijały kolejne miesiące, a Alicja nie potrafiła podjąć decyzji. Gdy do niej dzwoniłam, kręciła, zbywała mnie. Twierdziła, że potrzebuje więcej czasu, że to nie jest takie łatwe. Denerwowałam się. Nie chodziło o to, że chciałam pozbyć się Patrycji. Nigdy w życiu. Uważałam po prostu, że córka powinna wziąć odpowiedzialność za własne dziecko. Nieraz więc zmyłam jej głowę, nagadałam jej do słuchu. Doszło do tego, że przestała odbierać ode mnie telefony.
Po pół roku takiej zabawy w kotka i myszkę miałam dość. Wysłałam jej SMS-a. Napisałam, że jak się natychmiast ze mną nie skontaktuje i szczerze nie porozmawia, to za kilka dni wsiadam z Patrycją w samolot do Irlandii.
Zadzwoniła po kilku minutach
Nawet nie pozwoliła mi dojść do słowa.
– Chcesz znać prawdę, to proszę bardzo. Tydzień temu się zaręczyłam. Z Irlandczykiem. Za pół roku bierzemy ślub – wypaliła od razu.
– Jak to? Od kiedy się znacie? Dlaczego nic nie powiedziałaś? Kto to jest? – zasypałam ją pytaniami, czując, jak trzęsą mi się ręce.
– To adwokat. Znamy się od roku. Pomagał mi tu załatwiać urzędowe sprawy. Zaczęliśmy się spotykać i zakochaliśmy się w sobie. A nic ci o nim nie mówiłam, bo nie byłam pewna, czy to poważny związek i czy mnie poprosi o rękę.
– No to co teraz zrobisz? Zabierasz Patrycję do siebie? – zmartwiłam się.
Przez chwilę milczała.
– Nie zabieram. Nie mogę… – wykrztusiła wreszcie przez łzy.
– Słucham?!
– On nie wie, że mam dziecko. I lepiej, żeby się nie dowiedział. Jego rodzina jest bardzo konserwatywna. Mocno się musiał napracować, żeby mnie w ogóle zaakceptowali. Jakby wyszło na jaw, że urodziłam córkę w wieku 17 lat, w ogóle nie chcieliby mnie widzieć na oczy – odparła.
– Dziecko, co ty opowiadasz? – nie wierzyłam własnym uszom.
– Oj, mamo, przestań… Chyba mam prawo ułożyć sobie życie. Kochacie Patrycję, a ona jest z wami szczęśliwa. Niech tak zostanie… Tak będzie lepiej. I dla niej, i dla mnie.
– Zaraz, zaraz… Czy to znaczy, że chcesz się zrzec praw do dziecka? – dopytywałam się.
– No, coś w tym stylu. Wyślę wam odpowiednie dokumenty. Jakoś to załatwicie – powiedziała i po prostu odłożyła słuchawkę. - Chyba bała się, że wybuchnę.
Zostawiła własną córkę
Próbowałam się do niej dodzwonić, żeby powiedzieć, co o tym wszystkim myślę, ale odzywała się tylko skrzynka głosowa. Usiadłam więc w fotelu i próbowałam się uspokoić. Nie mogłam uwierzyć, że moje złe przeczucia jednak się sprawdziły. Z tego wszystkiego nawet nie zauważyłam, kiedy wrócił mąż.
– Źle się czujesz? Jesteś jakaś taka blada. Może zawieźć cię do lekarza? – wyrwał mnie z zamyślenia jego zaniepokojony głos.
– Nasza córka się zaręczyła i zamierza ułożyć sobie w Irlandii życie. Bez… bez Patrycji – powiedziałam z trudem.
– Niemożliwe. Niemożliwe…
Stach spojrzał na mnie osłupiałym wzrokiem i osunął się na kanapę, łapiąc się za serce. Nawet pomyślałam, że będę musiała wzywać pogotowie.
Od tamtej pory minął rok. Przejęliśmy z mężem prawa do opieki nad wnuczką. Ala w tej jednej sprawie dotrzymała słowa i przysłała odpowiednie dokumenty oraz pełnomocnictwa. Jest już po ślubie i spodziewa się dziecka. Wiem, bo rozmawiam z nią od czasu do czasu, w tajemnicy przed mężem. Mówi, że jej Ian jest wspaniały, że jest szczęśliwa.
O Patrycję zapytała tylko raz. Zgodnie z prawdą powiedziałam, że mała zdrowo rośnie, a w przedszkolu ma mnóstwo koleżanek.
– Wspomina mnie czasem? – zająknęła się córka.
– Tak, pyta o mamę. Dzieci dziwią się, że zawsze odprowadza ją babcia – odparłam.
– I co jej wtedy mówisz?
– Że jej mama mieszka bardzo daleko, za granicą i na razie nie może przyjechać. Ale kiedyś z pewnością ją odwiedzi…
Może mi się wydawało, ale moja córka chyba się rozpłakała.
Czytaj także: „Nie kocham męża. Tęsknię za mężczyzną, z którym miałam romans przed ślubem. On jest ojcem mojego syna”„Wyparłem się córki, ale zrozumiałem swój błąd. Po 15 latach chcę odzyskać z nią kontakt, ale jej matka to utrudnia”„Miałam raka, straciłam dwie piersi i męża, który mnie kochał, dopóki byłam zdrowa”