Zawsze byłam ambitna i uważałam, że każda kobieta powinna być niezależna. W końcu życie pisze różne scenariusze i nawet najbardziej udane związki kiedyś mogą się zwyczajnie rozpaść. To, że jakaś para po dwudziestce lub nawet trzydziestce chodzi za rączkę i pije sobie z przysłowiowych dziubków, nie znaczy, że za pięć, dziesięć lub dwadzieścia lat każde z nich nie pójdzie inną drogą.
Nawet najlepszy mąż może znudzić się wciąż tą samą żoną, poznać młodszą i odejść w siną dal. Wiem, wiem, teraz uprawiam czarnowidztwo. Oczywiście, że na początku związku nie można zakładać, że kiedyś to wszystko rozpadnie się z hukiem. Ale różnie to bywa, dlatego warto mieć także swój świat. Uwieszanie się jedynie na kimś i opieranie całego swojego szczęścia na jednej osobie bywa zawodne.
Córka bardzo mnie rozczarowała
A właśnie tak zrobiła moja córka. Zachowanie Mariolki doprowadza mnie do szału. Dziewczyna właśnie skończyła trzydzieści trzy lata, a w ogóle nie myśli o swojej przyszłości. Siedzi w domku, gotuje obiadki temu swojemu Adriankowi i twierdzi, że niczego więcej do szczęścia nie potrzebuje.
No ludzie kochani, czy to jest normalne? Mamy dwudziesty pierwszy wiek, a nie dziewiętnasty, gdy kobieta po wyjściu za mąż traciła wszelką władzę i zdawała się na łaskę i niełaskę męża, który o wszystkim za nią decydował. Ba, przecież nawet wtedy zaradny ojciec szukał jej odpowiedzialnego kandydata i spisywał dokumenty mające zapewnić córce przyszłość na wypadek porzucenia.
A moja wykształcona i naprawdę inteligenta córka wcale tego nie rozumie. Zachowuje się zupełnie jak zakochana po uszy nastolatka z klapkami na oczach, a nie dorosła kobieta.
Mąż nie pozwala mi się wtrącać
– Czy ona nie zdaje sobie sprawy, że ten Adrian w każdej chwili może kopnąć ją w tyłek i zostanie z niczym? Żeby mieli trójkę dzieci, to zrozumiałabym jej zachowanie. Ale Oliwka dawno już chodzi do szkoły i Mariolka spokojnie mogłaby wrócić do pracy – próbowałam ostatnio przetłumaczyć mężowi, żeby wpłynął na swoją ulubienicę, bo może jeszcze jego posłucha.
On, jak na złość, w ogóle nie rozumie problemu.
– Po co Mariola ma biegać do jakiegoś biura za marne grosze? Czegoś jej brakuje w domu? Sama wiesz, że Adrian na tej swojej hurtowni zarabia nieźle i nasze dziecko jest zabezpieczone – odpowiedział mi z tą swoją rozbrajającą szczerością.
– Jakie zabezpieczone? Co ty w ogóle mówisz? Przecież ta hurtownia to własność jego rodziców. Nic nie słyszałam, żeby notarialnie przeszła na nich. Czy ty nie rozumiesz, że w razie rozwodu zostanie z niczym? – rozdarłam się na całe gardło, bo już nie wytrzymałam tej naiwności swojego męża, który zawsze widzi szklankę do połowy pełną. Nawet, gdy wszystkie znaki na ziemi i niebie wskazują, że jest inaczej.
– Daj spokój Aga, przecież, jak coś to jej pomożemy. Stać nas. Nie wtrącaj się w życie Mariolki, bo najbardziej w ich związku to mieszasz ty – powiedział ze złością i poszedł do kuchni.
Żadnego wsparcia od kogokolwiek. No słowo daję, że już mam dosyć tego, że tylko ja dostrzegam problem. Nie mogę znieść, że moja inteligenta i ambitna córcia została kurą domową gotującą mężowi obiadki i czekającą na niego z ciepłymi kapciami. Nie mam pojęcia, co zrobiłam nie tak, że doszło do takiej sytuacji.
Sama zawsze byłam ambitna
Skończyłam pedagogikę i uczyłam w przedszkolu. Szybko jednak doszłam do wniosku, że nie chcę całe życie opiekować się cudzymi dziećmi za marne grosze.
Dokładnie w swoje trzydzieste urodziny, złożyłam papiery i poszłam na studia z rachunkowości. Wtedy Mariola i jej rok młodszy brat Bartek chodzili już odo przedszkola, dlatego zorganizowanie naszej codzienności wymagało dużego lawirowania. Ale zaparłam się i nie zrezygnowałam. W tygodniu pracowałam w przedszkolu i ogarniałam wszystkie domowe sprawy. A w weekendy jeździłam na uczelnię. I nie opuściłam chyba żadnego zjazdu. Byłam ambitna i wiedziałam, że pomęczenie się te pięć lat naprawdę się opłaci.
Czasami pomagała mi mama albo teściowa, ale to była zaledwie kropla w morzu potrzeb. Najczęściej uczyłam się po nocach. Studia skończyłam z wyróżnieniem i w wieku trzydziestu pięciu lat obroniłam pracę na piątkę.
Kobieta powinna mieć pieniądze
Później poszłam na staż do niewielkiego biura rachunkowego. Nie zarabiałam tam kokosów, a pieniądze naszej rodzinie były potrzebne. Jarek pracował na państwowej posadzie i nie miał żadnych planów na zmianę takiego stanu rzeczy. Zarabiał przeciętnie. Lubił jednak to, że równo o piętnastej trzydzieści przekręca klucz w zamku pokoju, w którym przyjmuje petentów i idzie do domu.
Doskonale wiedziałam, że on do większych pieniędzy nigdy nie dojdzie i o status finansowy rodziny muszę zadbać sama. Robiłam więc ten staż, a wieczorami dorabiałam w zaprzyjaźnionym sklepie spożywczo-monopolowym. Często po ośmiu godzinach spędzonych w tabelkach, biegłam do sklepu, gdzie rozładowywałam skrzynki z piwem, zapełniałam lodówki i stałam za ladą, uganiając się z miejscowymi pijaczkami. Często wychodziłam dopiero o pierwszej w nocy, żeby dojechać do domu, wykąpać się i położyć spać. A następnego dnia zaczynało się to samo.
Opłaciło się jednak. Po ukończeniu stażu, dostałam etat i sporą podwyżkę. Często zostawałam po godzinach, brałam faktury do domu. Żeby tylko zarobić więcej. Po dwóch latach zbudowałam swoją pozycję w branży, zdobyłam klientów i otworzyłam własne biuro rachunkowe.
Dobrze wstrzeliłam się w rynek. W naszym powiatowym miasteczku nie było dobrych księgowych, a o prowadzeniu książki przychodów i rozchodów online nikt wtedy nie słyszał. Ciężką pracą udało mi się rozwinąć firmę, zatrudnić kolejnych pracowników i zbudować prężnie działający zespół.
Chciałam, żeby dzieci zrobiły karierę
Z małego mieszkanka w bloku, przenieśliśmy się do domu jednorodzinnego pod miastem. Zakupionego oczywiście na kredyt. Wtedy obiecałam sobie, że moje dzieci będą miały w życiu łatwiej. Mną nikt nie pokierował na początku i nie wybił mi z głowy tej pedagogiki. Postanowiłam, że córce i synowi podpowiem, jak mają ułożyć sobie przyszłość, żeby nie szarpać się tak na początku z rzeczywistością.
W przypadku Bartka mi się udało. Skończył studia informatyczne, znalazł pracę w dużej korporacji i już awansował na stanowisko managera swojego działu. W pracy poznał dziewczynę, której z czasem się oświadczył. Teraz oboje z Jolą kupili przestronne mieszkanie, mają małego synka, pracują i żyją na poziomie.
Z Mariolką było gorzej. Początkowo nic tego nie zapowiadało. W szkole naprawdę dobrze się uczyła, dlatego byłam przekonana, że inwestuje czas w przyszłość. Nie biegała z koleżankami po imprezach, nie zmieniała chłopaków jak rękawiczki, nie szalała. Solidnie przygotowywała się do sprawdzianów. Nawet wygrała konkurs biologiczny, dlatego byłam przekonana, że pójdzie na dobre studia.
Jak wielu matkom, marzyła mi się medycyna. Córka jednak stanowczo odmówiła. Po maturze skończyła dwuletnie studium farmaceutyczne. Może to nie jakaś bardzo ambitna ścieżka kariery, ale byłam zadowolona. Zaczęła pracę w aptece, miała fajną szefową, która uczciwie płaciła. Nasze miasteczko to małe środowisko i ludzie szanują tutaj farmaceutów, dlatego nie protestowałam.
Córka utknęła w domu
Myślałam, że z czasem skończy zaocznie farmację i może otworzy własną aptekę. Ale właśnie wtedy, na własne nieszczęście, poznała tego Adriana, który całkiem namieszał jej w głowie. Po macierzyńskim nie wróciła do pracy. Teraz Oliwka chodzi już do drugiej klasy i Mariolka spokojnie mogłaby wrócić do apteki. Ale gdzie tam. Utknęła w domu i nie ma najmniejszego zamiaru się z niego ruszać.
– Córuś, pomogę ci przecież. Nie muszę już siedzieć całymi dniami w biurze. Mam pracowników, mogę delegować zadania, brać dokumenty do domu. Będę odbierać małą ze szkoły, a ty wróć do pracy chociaż na pół etatu – sama jej to zaproponowałam, bo doskonale widziałam, że nie kwapi się do podjęcia właściwej decyzji.
– Mamo, my z Adrianem ustaliliśmy, że na razie zostanę w domu – powiedziała z jakąś taką zaciętością w głosie. – Także dziękuję ci za pomoc, ale na razie z niej nie skorzystam.
Zięciowi to pasuje
Jasne, oni ustalili. To ten jej mąż zdecydował. Jemu jest całkiem wygodnie, gdy żonka siedzi w domu, ogarnia sprzątanie, zakupy i wszelkie domowe sprawy. Codziennie gotuje mu ciepłe obiadki, pierze i prasuje koszule, a on nie musi już w nic się angażować.
A ja jestem za równym podziałem ról w małżeństwie. Mąż może i nie ma siły przebicia, ale zawsze szanował moją pracę, a domowymi obowiązkami dzieliliśmy się sprawiedliwie. Gdzie więc to moje dziecko nabrało takich staroświeckich wzorców?
Mariolka nie dba o siebie
To jej pozowanie na szczęśliwą kurę domową już coraz bardziej zaczyna działać mi na nerwy. Mariolka całkiem zgnuśniała. Wyraźnie przytyła, chodzi w jakichś rozciągniętych dresach i rozczłapanych trampkach. U fryzjera dawno nie była, bo widzę wyraźne odrosty. Zaczyna wyglądać jak obraz nędzy i rozpaczy.
– Dziecko, tak nie można – powiedziałam jej ostatnio, bo całkiem straciłam do niej cierpliwość. – Przecież jak tak dalej pójdzie, to nawet ten twój Adrian cię zostawi. Kto chciałby mieć w domu zaniedbaną żonę? – rzuciłam prosto z mostu, w efekcie czego córka się teraz do mnie nie odzywa.
Nie rozumiem kobiet, które nie chcą mieć własnego życia i pieniędzy. Przecież ona o każdy grosz musi się prosić męża. Sama nie może sobie kupić nawet butów czy szminki. Mogłaby spokojnie wrócić do apteki, wyrwać się troch, pobyć z ludźmi.
Woli jednak gnuśnieć w mieszkaniu, wciąż sprzątać, piec ciasta i udawać wielkie szczęście. Do tego ostatnio dowiedziałam się, że hurtownia Adriana jest zapisana na jego rodziców. Podobnie jak mieszkanie, które dostali w prezencie ślubnym. Ta dziewczyna więc nic tak naprawdę nie ma. Obsługuje męża, nadskakuje mu, a ten na pewno szybko się nią znudzi.
Nie mam pojęcia, jak mam na nią wpłynąć. Ale czarno widzę jej przyszłość. Doskonale wiem, że jeszcze kilka lat i Mariolka zacznie sobie pluć w twarz, że nie posłuchała matki i nie zadbała o swoją przyszłość.
Renata, 58 lat
Czytaj także: „Na pogrzeb żony zamiast kwiatów przyniosłem balony. Teściowa stwierdziła, że robię cyrk i mnie przeklęła”
„Na własnej piersi wychowałem bezduszne i chciwe potwory. Gdyby mogli, wyrwaliby mi poduszkę spod głowy”
„Bogata kuzynka przyjeżdżała do nas po wiejskie jajka i kiełbasę. Gdy w końcu kazałam jej zapłacić, obraziła się"