Mam prawie 40 lat i nie umiem nic. Zupełnie nie wiem, jak to się stało. Kiedy skończyłam liceum, miałam przecież tyle planów! A potem wszystkie one gdzieś się rozmyły. Kiedy minął ten czas? Te wszystkie lata, które dały mi fałszywe poczucie bezpieczeństwa?
Próbowałam zdobyć wykształcenie. Ale nigdy nie starczyło mi determinacji, by skończyć choć pierwszy rok studiów. Próbowałam też pracować. Dokładnie trzy razy. Za pierwszym dostałam robotę w sklepie spożywczym. Właścicielka podziękowała mi po pierwszym dniu. Podobno byłam „mało komunikatywna”.
Potem dorabiałam jako kelnerka. Ale gdy po tygodniu przyszłam po pierwszą wypłatę, usłyszałam, że na razie nie mają pieniędzy i żebym zgłosiła się za tydzień. Nie zgłosiłam się, bo uznałam, że nie warto się szarpać o te parę groszy.
W końcu, w któreś wakacje zatrudniłam się przy zbiorze truskawek, ale szybko zrezygnowałam. Już po dwóch dniach tak mnie bolały plecy, że nie mogłam się ruszyć.
Jak to się stało, że taki mężczyzna mnie chciał?
I tak dotrwałam do moich 25 urodzin, siedząc na głowie rodziców. A potem los się do mnie uśmiechnął. Poznałam Mariusza. Był ode mnie osiem lat starszy i bardzo mi imponował. Mimo wciąż młodego wieku, zarabiał bardzo dobrze i naprawdę potrafił zadbać o swoją kobietę…
Zawsze podobali mi się tacy faceci – ustawieni życiowo, umiejętnie kierujący własną karierą. Tyle że nigdy żaden nie zwracał na mnie uwagi. Właściwie to był prawdziwy cud, że akurat ja wpadłam mu w oko. Nigdy nie byłam specjalnie atrakcyjna. Ot, taka zwykła szara myszka.
Zaszłam w ciążę po trzech miesiącach naszej znajomości. To nie był dla nas problem. Oboje bardzo się cieszyliśmy. Gdy byłam w szóstym miesiącu, wzięliśmy ślub. Nie potrafię opisać, co czułam, gdy na świat przyszedł Wojtuś. Wreszcie przestałam być nikim.
Stałam się matką
Mariusz zapewniał nam wszystko, czego potrzebowaliśmy, a nawet więcej. Jego zarobki pozwalały na luksusowe życie. Pamiętam, jaki przeżyłam szok, kiedy wprowadziliśmy się do nowego, przestronnego mieszkania z dużym tarasem. Były tam piękne meble, drogie sprzęty i cudowny widok z okna na miłą, spokojną okolicę.
Ja sama wychowałam się w obskurnej kamienicy. Na klatce śmierdziało moczem, a przed wejściem zbierali się menele. Nie związałam się z Mariuszem dla pieniędzy. Ja naprawdę go kochałam! Mało tego, jestem pewna, że i on darzył mnie uczuciem. To były bardzo szczęśliwe lata.
Jakiś czas później urodziła się Mariola, a potem Andrzejek. Mąż pracował, a ja zajmowałam się domem i dziećmi. Uczciwy układ. Wiele małżeństw żyje w ten sposób. Dawniej żyły tak prawie wszystkie…
– Radzę ci, kochana, idź do jakiejś pracy. Rób cokolwiek, bo kiedyś będziesz płakać – mawiała moja bliska koleżanka. – Nie przeszkadza ci, że jesteś zależna od męża?
– Nie słuchaj jej, to przecież feministka! – prychał z pogardą Mariusz.
No i nie słuchałam. Miałam przecież trójkę dzieci. Chciałam być przy nich. A opiekunka kosztowałaby pewnie więcej, niż byłabym w stanie zarobić przez miesiąc. Poza tym mój ukochany pracował za trzech i gorąco zapewniał, że nie ma najmniejszej potrzeby, bym się przemęczała.
– Nie chcę, żeby moja żona zaharowywała się na śmierć – mówił, przytulając mnie mocno. – To obowiązek mężczyzny, by zapewnić rodzinie godziwe warunki.
Cóż za piękne słowa… Pewnie niejedna kobieta pragnęłaby je usłyszeć. A jednak teraz myślę, że to właśnie one mnie zgubiły. Bo może, gdybym nie czuła się tak bezpieczna w ramionach swojego obrońcy, dziś potrafiłabym sobie poradzić sama.
Oczywiście to także moja wina. Przecież to ja sama zaprzepaściłam swoje szanse. Na wykształcenie, pracę, niezależność…
Poczucie bezpieczeństwa okazało się bardzo złudne
Zaczęło się trzy lata temu. Mariusz znikał na całe dnie. Ponoć zostawał dużej w pracy, robił jakieś dodatkowe projekty. Tak przynajmniej mówił na początku. Bo potem przestał już nawet ukrywać, że mnie zdradza.
Nie macie pojęcia, jak upokorzona się czułam, gdy śmiał mi się w twarz, mówiąc, że idzie „do swojej laluni”. Raz płakałam i robiłam awantury, a chwilę później próbowałam rozmawiać spokojnie. Bez skutku. Zagroziłam, że odejdę.
– Tak? I dokąd pójdziesz? – spytał, patrząc na mnie kpiąco. – Na ulicę?
– Dam sobie radę – wycedziłam przez zaciśnięte zęby, wiedząc, że to nieprawda.
Prawda była taka, że wszystko, co miałam, zawdzięczałam Mariuszowi. I nigdy nie zrobiłam nic, żeby to zmienić. Trzy miesiące temu on wyprowadził się do jednej ze swoich kochanek. Na razie płaci za mieszkanie i przesyła mi co tydzień pewną sumę na utrzymanie dzieci.
Ale co będzie dalej, nie wiem. Usłyszałam od męża, że całe życie na nim żeruję i ma mnie dość. Powiedział, że weźmie ze mną rozwód i zabierze dzieci. Nie wiem, czy to zrobi. Ale jeśli tak, będę w naprawdę trudnej sytuacji. Nic nie umiem, nie mam żadnego doświadczenia zawodowego. Kto mnie teraz przyjmie do pracy?!
Czytaj także:
„Obraziłam się na ojca, bo po śmierci mamy związał się z inną kobietą. Mój gniew złagodziły dopiero narodziny siostry”
„Myśl o zjeździe absolwentów mnie paraliżowała. Czułam się jak porażka. Nic nie osiągnęłam od matury”
„Zięć cierpi po udarze, a córka ma to gdzieś. Nie będzie się o niego dbać, bo twierdzi, że nie nadaje się na Matkę Teresę”