Kiedy przed dziesięcioma laty Małgosia oświadczyła, że wychodzi za Piotrka, byłam wniebowzięta. Ten chłopak od razu mi się spodobał. Przystojny jak marzenie, do tego zaradny i odpowiedzialny. Mimo że wychował się w domu dziecka, skończył studia z wyróżnieniem, znalazł świetną pracę.
Czułam, że zapewni mojej córce spokojne i dostatnie życie. I rzeczywiście tak było. Harował od świtu do nocy, by w ich domu niczego nie brakowało. Córka też oczywiście pracowała, ale nie zarabiała wiele. A na dodatek wydawała całą pensję na ciuchy i kosmetyki. Zięciowi to jednak nie przeszkadzało. Powtarzał, że dla niego szczęście Gosi jest najważniejsze.
– Masz naprawdę wspaniałego męża. Doceń to! – szeptałam do ucha córce przy okazji rodzinnych spotkań.
– Oj mamo, wiem. I doceniam. Dbam o niego i w ogóle… – odpowiadała niezmiennie. Mówiła chyba prawdę, bo lata mijały, a mąż ciągle był wpatrzony w nią jak w obrazek. Miałam nadzieję, że ta sielanka będzie trwała wiecznie.
Opiekowała się nim sumiennie... przez miesiąc
Cztery miesiące temu doszło do tragedii. Piotrek dostał udaru mózgu. W tak młodym wieku. Zawsze mi się wydawało, że to choroba ludzi starszych. A tu proszę. Nie wiem, czy to przez nadmiar pracy, czy stres, czy z jakiejś innej przyczyny. W każdym razie niedługo po swoich 36. urodzinach wprost z firmy trafił do szpitala.
Przez dwie doby nie wiadomo było, co z nim będzie. Szczęśliwie przeżył, jego stan dość szybko znacznie się poprawił, ale nie wyzdrowiał do końca. Gdy wychodził ze szpitala, pociągał prawą nogą, miał niedowład ręki, kłopoty z mówieniem i pamięcią.
Stało się jasne, że będzie wymagał opieki. Lekarz twierdził, że to prawdopodobnie minie, nie potrafił jednak powiedzieć kiedy. Mówił, że jedni wracają do siebie po kilku tygodniach, inni miesiącach, a jeszcze inni znacznie dłużej. Córka była załamana.
– No i co ja teraz zrobię? Nie poradzę sobie – płakała mi w rękaw.
– Poradzisz, poradzisz… Przy twojej pomocy Piotrek wróci do zdrowia raz dwa. Nic tak nie stawia na nogi jak miłość i wsparcie – pocieszałam ją.
– Tak myślisz? – chlipnęła.
– Oczywiście! Musisz być tylko silna! Za niego i za siebie – zapewniłam.
Na początku wszystko było w porządku. Gosia wzięła urlop i sumiennie opiekowała się mężem. Pomagała mu się ubierać, myć, woziła na rehabilitację, ćwiczyła z nim w domu. Jej starania przynosiły efekty.
Zięć był coraz silniejszy. Wiem, bo przychodziłam do nich prawie codziennie, gotowałam obiady, sprzątałam. Chociaż w ten sposób chciałam ją trochę odciążyć. Wprawdzie sama nie czułam się najlepiej, ale nie narzekałam. Cieszyłam się, że idzie ku dobremu.
Mniej więcej po miesiącu zachowanie córki się zmieniło. Zaczęła zaniedbywać Piotrka. Gdy szła do pracy, nawet śniadania mu nie zostawiała. Siedział biedak głodny do mojego przyjścia, bo przez tę niesprawną rękę nawet kanapki nie mógł sobie zrobić. Dobrze przynajmniej, że chociaż do toalety był w stanie sam pójść.
Na dodatek po pracy nie wracała od razu do domu. Znikała gdzieś na całe wieczory. Widziałam, że zięciowi jest z tego powodu przykro. Nie reagowałam, bo nie chciałam się wtrącać, ale gdy któregoś dnia zjawiła się przed dziesiątą, podpita, nie wytrzymałam.
– Co ty sobie wyobrażasz? Twój mąż jest chory, wymaga wsparcia, zrozumienia, a ty sobie balujesz? Jak możesz? – naskoczyłam na nią.
– O co ci chodzi? Przecież muszę czasem odreagować, oderwać się od tego wszystkiego – naburmuszyła się.
– Od czasu do czasu tak. Ale z tego, co widzę, ty odreagowujesz praktycznie codziennie! – nie odpuszczałam.
– Tak? Widać nie nadaję się na Matkę Teresę – odburknęła.
Miałam jeszcze nadzieję, że jak sobie wszystko przemyśli, zrozumie, że postępuje źle, ale nic się nie zmienia. Nie mogę uwierzyć, że jest taką egoistką.
Nie tak ją wychowywałam
Nie wiem już, co robić. Kilka razy próbowałam jeszcze porozmawiać z córką. Przypominałam, ile zawdzięcza mężowi i że przysięgała mu na dobre i na złe. Nic do niej nie dociera. Twierdzi, że choroba Piotrka ją przerasta, że to ponad jej siły, nie wytrzymuje psychicznie. Też mi coś! Przecież zięć nie jest przykuty do łóżka!
Staram się ją wyręczać najlepiej, jak potrafię, ale widzę, że Piotrkowi to nie wystarcza. Co prawda wraca do zdrowia, ale stał się mrukliwy, zamknięty w sobie. I już nie patrzy na córkę z takim uwielbieniem jak kiedyś…
Czytaj także:
„Syn zamknął mnie w złotej klatce i kazał czekać na powolną śmierć. Dopiero Helenka pokazała mi, jak to jest być kochanym”
„Wyjechałam do miasta za nauką i wpadłam w sidła zaborczej ciotki. Utknęłam w złotej klatce, z której nie było wyjścia”
„Mąż odszedł zaraz po narodzinach naszego syna. Po 23 latach wrócił, żeby go poznać. Niestety, nie zdążył”