„Mąż za kasę ze sprzedaży firmy chciał bawić się w dom z inną kobietą. Nie ze mną te numery. Drań pożałuje, że się urodził”

Pewna siebie kobieta fot. iStock by GettyImages, Oliver Rossi
„A to łajza! Pod pozorem czułości próbował mnie okraść z owoców mojej ciężkiej pracy. Musiałam zrobić wszystko, by pożałował. Przysięgłam sobie, że gdy z nim skończę, zostanie mu para majtek, skarpetek i nic więcej”.
/ 17.02.2024 08:30
Pewna siebie kobieta fot. iStock by GettyImages, Oliver Rossi

Marek nęcił mnie wizją wspaniałego życia. Podróżami, o których marzyliśmy. Brakiem zmartwień i trosk, których zawsze mieliśmy w nadmiarze. „Sprzedajmy wreszcie firmę i zacznijmy żyć jak ludzie” – namawiał.

Prawie mu uległam. Na całe szczęście w porę zorientowałam się, że ma zupełnie inne plany niż te, które mi przedstawił. Gdybym nie była czujna, dziś nie miałabym grosza przy duszy, a on przepuszczałby kasę ze swoją kochanką.

Zbudowałam tę firmę własnymi rękoma

Zaczynaliśmy od skromnego baru szybkiej obsługi. To był mój pomysł. Uważałam, że dobre jedzenie zawsze się obroni. Chwyciło. Może nasz mały lokal nie przynosił kokosów, ale na życie nam nie brakowało.

Z czasem wyspecjalizowaliśmy się w kuchni amerykańskiej. Ta decyzja okazała się strzałem w dziesiątkę. Na lokalnym rynku zrobiło się o nas głośno. W takiej sytuacji mogliśmy zrobić tylko jedno – pójść za ciosem. Otworzyliśmy drugi lokal, a potem trzeci. Firma działała jak dobrze naoliwiona maszyna. W końcu weszliśmy na kolejne rynki. Ani się obejrzałam, a już byłam właścicielką niewielkiej sieci.

Oczywiście, że pod względem wielkości moja firma nie może równać się z amerykańskimi potentatami. Przy nich jestem malutka niczym pchła. Nie szkodzi. I tak jestem z siebie dumna, bo wszystko, co mam, zbudowałam własnymi rękoma.

A Marek? Prawie mi nie pomagał. Zawsze  był jednak chętny do wydawania pieniędzy. Brał w leasing kolejne samochody, kupował ekskluzywne trunki, sporo wydawał na luksusowe ciuchy i drogie gadżety. Z drugiej strony, tak było lepiej. Gdybym dała mu jakąkolwiek moc decyzyjną, przy swojej rozrzutności szybko puściłby firmę z torbami. Świadomie ograniczyłam jego udział wyłącznie do planowania dostaw.

Własny biznes wymaga poświęceń

Ludzie myślą, że życie właścicielki dobrze prosperującej firmy jest usłane różami. Nie wiedzą, jak bardzo ich wyobrażenia na ten temat rozmijają się z faktami. Gdy wszystkie lokale zaczęły działać pełną parą, pieniądze przestały być dla nas problemem. Tylko co z tego, skoro i tak brałam do ręki tylko niewielką część tego, co zarabiałam?

W biznesie istnieje prosta zasada: pieniądz musi krążyć. Większość środków inwestowałam w rozwój sieci. Gdybym tego nie robiła, nie wytrzymałabym starcia z konkurencją. A pracowałam zbyt ciężko, żeby stracić wszystko przez lekkomyślność.

Nie jest też prawdą, że prowadzenie firmy przypomina wieczne wakacje. To chyba najgłupszy ze wszystkich mitów na ten temat. Gdy pracujesz na etacie, urlop należy ci się jak psu buda. Gdy masz swój biznes, nikt nie zapłaci ci za odpoczynek. Niestety, prawda jest taka, że własna działalność to praca na trzech etatach, bo przez całą dobę trzeba trzymać rękę na pulsie. Na trzech etatach, ale bez żadnych praw pracowniczych.

A stres... eh, właśnie to jest najciemniejsza strona tej gry. Już sama świadomość, że w jednej chwili można stracić wszystko, na co się pracowało, skutecznie spędza sen z powiek. To jednak jeszcze nic. Znaczenie słowa „stres” można w pełni poznać, dopiero gdy przychodzi kryzys (bo prędzej czy później każda firma musi zmierzyć się z problemami).

Marek nalegał, bym sprzedała firmę

Marek już rok temu namawiał mnie do sprzedaży sieci.

– Alinko, nie możemy tak harować przez całe życie – twierdził.

– Ty, mój drogi, nie masz prawa narzekać. Nie zrzucam na twoje barki zbyt wielu obowiązków.

– Ale mi nie chodzi o mnie, tylko o ciebie. Na wakacjach byłaś ostatnio chyba dziesięć lat temu.

– Dwanaście lat temu – poprawiłam go.

– Sama widzisz. Tak dłużej być nie może. Musisz w końcu odetchnąć pełną piersią.

Skłamałabym, mówiąc, że nie rozważałam tej propozycji. Tkwiłam w tym biznesie wystarczająco długo, by poczuć zmęczenie. Nie potrafiłam jednak wyobrazić sobie innego życia. Jak na ironię, pół roku później musiałam zmienić priorytety.

To się wydarzyło, gdy nasz główny dostawca wołowiny ogłosił upadłość. Musiałam szybko szukać nowego kontrahenta. Nie było to takie proste, bo przecież nie mogłam pozwolić sobie na obniżenie jakości. Byle jakie mięso można znaleźć wszędzie, ale ja stawiałam na najlepszy produkt. Udało się. W końcu znalazłam zakłady, które oferowały wyśmienitą wołowinę i mogły sprostać moim zamówieniom.

Wracałam ze spotkania, na którym podpisałam umowę, gdy poczułam przeszywający ból w klatce piersiowej. Całe szczęście, że zdołałam zjechać na pobocze i wezwać pomoc.

To był zawał serca. Niezbyt rozległy, ale jednak niebezpieczny. Zalecenie lekarza brzmiało: mniej pracy, więcej odpoczynku. Kiedy Marek odwiedził mnie w szpitalu, ponownie poruszył temat sprzedaży firmy.

– Sama widzisz, skarbie, do czego prowadzi to szaleńcze tempo. Musimy w końcu podjąć tę decyzję.

– Ale co ja ze sobą zrobię? Nie wyobrażam sobie życia na emeryturze.

– Zawsze chcieliśmy podróżować. Jest tyle miejsc, które możemy zwiedzić. Jak nie teraz, to kiedy?

Zaczęłam o tym rozmyślać. Doszłam do wniosku, że jeżeli wrócę do pracy, szybko z powrotem trafię do szpitala, a następnym razem mogę mieć znacznie mniej szczęścia. Marek miał rację. Nadszedł czas, by zacząć żyć. Miałam wówczas cztery propozycje zakupu mojej sieci, w tym dwie naprawdę obiecujące.

– Zgoda – powiedziałam.

– Słucham? Czy ja się przesłyszałem?

– Powiedziałam, że się zgadzam, głuptasie. Nie musisz ironizować.

– Alinko, nawet nie wiesz, jak się cieszę.

– Wiem, bo ja chyba też zaczynam cieszyć się tą perspektywą. Zrób coś dla mnie. Przywieź mi mój laptop. Napiszę propozycję i upoważnię cię do działań w tym zakresie.

– Zajmę się tym od razu.

Pojechał do domu po mój komputer. Gdy wyszedł, zaczęłam zastanawiać się, dlaczego tak bardzo mu na tym zależy. Marek nigdy nie był, mówiąc delikatnie, przesadnie troskliwym mężem. Firma była jego dojną krową, a takiej nie posyła się na rzeź, nawet jeżeli masarz oferuje uczciwą cenę. Coś było nie tak.

Zobaczyłam, że na szpitalnej szafce zostawił swój telefon. Sama nie wiem, co mną wtedy kierowało. Chyba przeczucie. Zaczęłam przeglądać jego wiadomości.

Natrafiłam na korespondencję z właścicielką firmy, która była zainteresowana przejęciem mojej sieci. To nie były żadne biznesowe rozmowy (zresztą, Marek nie był do takich upoważniony), a pikantne SMS-y pary kochanków. Ten drań mnie zdradzał!

W końcu dotarłam do wiadomości, w których wyjawiał swój plan. Oficjalnie chciał sprzedać moją firmę poniżej rynkowej wartości, a resztę wziąć do kieszeni. Ona miała go uczynić wiceprezesem. Obiecał jej, że po sfinalizowaniu transakcji odejdzie ode mnie. „A więc tak to sobie wymyśliłeś, bydlaku” – pomyślałam.

Chciał mnie wykiwać

Godzinę później wrócił z moim komputerem.

– Skarbie, zajmę się tym jutro – powiedziałam. – Jestem zmęczona i muszę odpocząć.

– Oczywiście, kotku. Tylko z samego rana wyślij mi te dokumenty, a ja o wszystko zadbam.

A to łajza! Pod pozorem czułości próbował mnie okraść z owoców mojej ciężkiej pracy. Musiałam zrobić wszystko, by pożałował. Przysięgłam sobie, że gdy z nim skończę, zostanie mu para majtek, skarpetek i nic więcej. Gdy wyszedł, zadzwoniłam do mojego kadrowca. Poprosiłam go o przygotowanie dla mnie wypowiedzenia umowy o pracę za porozumieniem stron, ze skutkiem na dzień następny.

– Siostro, mam ogromną prośbę.

– Coś się stało, pani Alino? Źle się pani czuje?

– Nie, nie... chodzi o coś zupełnie innego. Czy byłaby pani uprzejma wydrukować dla mnie jeden krótki dokument, który prześlę pani na maila?

– Cóż, nie powinnam tego robić. To byłoby nadużycie sprzętu służbowego.

– Bardzo panią proszę. To naprawdę ważne.

– Jest już późno i na oddziale jest tylko lekarz dyżurny, więc chyba nikt nie zauważy. Proszę przesłać mi ten plik.

– Dziękuję pani. Jeżeli to nie problem, proszę wydrukować w dwóch egzemplarzach.

Następnego dnia zadzwoniłam do męża. „Marek, przyjedź podpisać upoważnienie” – poprosiłam go. Najwyraźniej czekał w butach na telefon ode mnie, bo już po 20 minutach był w szpitalu.

– Podpisz w tym miejscu i jeszcze w tym – wskazałam wykropkowane pola.

– Świetnie, że tak szybko to załatwiłaś. A gdzie oferta dla kupującego?

Zanim mu odpowiedziałam, schowałam swój egzemplarz do szafki i przekręciłam kluczyk w zamku.

– Nie ma oferty, bo nie będzie żadnej sprzedaży.

– Jak to? To po co mi to upoważnienie? – zapytał zaskoczony i chyba trochę zdenerwowany.

– Widzisz, Mareczku, jeden z twoich problemów polega na tym, że podpisujesz wszystko bez czytania. Spójrz na dokument, na którym złożyłeś parafki.

– Wypowiedzenie? Co to znaczy?

– To znaczy, że cię zwalniam. Za porozumieniem stron, więc bez prawa do odprawy. Od teraz nie masz już nic wspólnego z moją firmą.

– Ale jak? Dlaczego?

– Myślałeś, że nie dowiem się o twoim romansie? Wierzyłeś, że obłowisz się na sprzedaży mojej firmy i zaczniesz nowe, bogate życie ze swoją lafiryndą?

– Z jaką lafiryndą? O czym ty mówisz?

– Proszę cię! Miej, choć odrobinę honoru i przestań się wypierać. Zresztą, to nieważne. Nie mogę się denerwować, więc wyjdź. Możesz jechać zabrać swoje rzeczy z biura. Gdy tam skończysz, jedź do domu i zabierz, co twoje. Kiedy wrócę, ma cię tam nie być. Dalej będzie się z tobą kontaktował mój prawnik. 

Czytaj także:
„Przyjaciółka nie szanowała męża, więc postanowiłam o niego zadbać. Usiadłam mu na kolanku i pokazałam, czym jest czułość”
„Zakochałem się w córce przyjaciela. Kiedyś zmieniałem jej pieluchy, dziś zdejmuję z niej stanik”
„Moja żona była zimna jak nóżki w galarecie. Ogrzewałem się w ramionach innej i dostałem nauczkę”

Redakcja poleca

REKLAMA