„Mąż z pełnego energii, ambitnego faceta zamienił się w śmierdzącego lenia. Wszystko jest na mojej głowie, a on się tylko obija”

leniwy mąż fot. Adobe Stock, lukas_zb
„Nie zwracał uwagi na piętrzące się wokół pudełka po pizzy i resztki obiadu. Nie ładował zmywarki, nie zdejmował prania. Nie raz i nie dwa nie zrobił nawet mimimum, o które go prosiłam. Ja wracałam zmęczona po wielu godzinach pracy i musiałam sprzątać po mężu, który cały dzień siedział w domu. To mnie wykańczało”.
/ 02.01.2023 14:30
leniwy mąż fot. Adobe Stock, lukas_zb

Jak dziś pamiętam, kiedy to było. Postanowiliśmy wyrwać się na kilka dni wśród szalejącej epidemii. Wynajęliśmy niewielki domek w górach. Miałam wszystko zaplanowane. Chciałam, żeby Krzysiek jeździł codziennie z synami na wycieczki rowerowe, żeby zabierał ich na całodniowe wyprawy na grzyby do lasu.

Zajmij się nimi w końcu jak prawdziwy ojciec – suszyłam mężowi głowę. – Dość się już nasiedzieli przed ekranami podczas tej nauki zdalnej.

Krzysiek kiwał głową, potakiwał, że oczywiście, weźmie urlop, zostawi w domu służbowego laptopa, pomoże mi w opiece nad dziećmi… Ale rzeczywistość okazała się inna.

Te kilka zdjęć, które teraz przeglądam, udało nam się zrobić na początku pobytu, kiedy jeszcze, jak to powtarzałam, „mężowi się chciało”. Później z każdym dniem było coraz gorzej. O, na przykład z pierwszej wyprawy rowerowej Krzysiek wrócił po dwóch godzinach.

– Noga mnie boli – stwierdził jakby nigdy nic i położył się na kanapie w wynajętym domku wczasowym.

– Ale coś się stało? Uderzyłeś się? – usiłowałam dociec, podejrzliwie oglądając bolącą kończynę.

– Nic się nie stało. Po prostu jestem już stary i nie dla mnie takie atrakcje – syknął w odpowiedzi Krzysiek i jakby nigdy nic wyjął z kieszeni telefon. Oczywiście dwaj nasi synowie natychmiast poszli w jego ślady.

Nie musiałam długo czekać, żeby moim oczom ukazał się obraz, którego za wszelką cenę chciałam uniknąć. Wszyscy znowu siedzieli z nosami przed ekranami. Jak w domu. Pamiętam, że w tamtej chwili uświadomiłam sobie, że ten cały wyjazd nie ma sensu. Problemy w naszej rodzinie nawarstwiały się od dawna. A w zasadzie moim zdaniem problem był jeden. Był nim Krzysiek, mój mąż.

Czułam się, jakbym była samotną matką

Poznaliśmy się na studiach. Ja studiowałam rachunkowość, on zgłębiał tajniki marketingu. Marzyła mu się praca w dużej, najlepiej zachodniej, firmie. Ja miałam skromniejsze plany. Chciałam otworzyć małe biuro rachunkowe na parterze domu rodziców, w rodzinnej miejscowości. Nie wyobrażałam sobie przeprowadzki do dużego miasta na stałe. Ale Krzysiek mnie przekonał.

Jak dziś pamiętam, jak płonęły mu oczy, gdy opowiadał, że wspólnie zawojujemy świat. Miał wtedy tyle energii… Gdzie ona się z czasem podziała? Niekiedy, gdy patrzyłam na Krzyśka po latach, miałam wrażenie, że mieszkam pod jednym dachem z zupełnie obcym człowiekiem.

Zaraz po studiach wzięliśmy ślub, a po  nim kredyt na małe mieszkanie. Wszystko potoczyło się błyskawicznie. Na świat przyszły dzieci. Ja spełniłam swoje plany. Nie otworzyłam wprawdzie biura rachunkowego na parterze domu rodziców, ale wynajęłam niewielkie pomieszczenie nad garażem w okolicy. Firma przynosiła stabilne dochody i rozrosła się na tyle, że po kilku latach zatrudniłam nawet dwie dodatkowe osoby do pomocy. Byłam zadowolona. A Krzysiek?

Dziś, kiedy wracam pamięcią do tamtych lat, z trudem go sobie przypominam. Musieliśmy się całe dnie mijać. Znalazł pracę w dużej firmie, jak marzył. Nawet awansował. Ale wyższe dochody i prestiż wiązały się też z kosztami. Mąż wracał codziennie do domu po dziewiętnastej. Prawie nie widywał chłopców. Weekendy spędzał przed ekranem komputera. Stał się wybuchowy, byle co wyprowadzało go z równowagi. Kiedy zwracałam mu uwagę, że powinien przystopować, że życie nie składa się tylko z pracy, wybuchał gniewem:

Kredyty same się nie spłacą! – krzyczał. – Czy ty wiesz, ile młodych szczawików czeka na moje miejsce?!

Uważałam, że przesadza, ale czas stępił gniew. Po prostu przyzwyczaiłam się do tego, że wszystkie sprawy domowe są na mojej głowie. Synowie też do tego przywykli. To do mnie przychodzili, kiedy mieli problem. To ja załatwiałam sprawy w szkole i na podwórku. To ja pilnowałam ich przy lekcjach. Choć nie myślałam o tym często, czasami miałam wrażenie, że jestem samotną matką. Krzysiek był gdzieś tam, daleko…

Jak on się z tym czuł? Wtedy o tym nie myślałam. Bo jednocześnie z nawałem obowiązków rosły we mnie gniew i frustracja. Co mi po takim małżeństwie? – myślałam w długie samotne popołudnia, kiedy jedyną rozrywką, jaka mi pozostała, było bezmyślne przerzucanie kanałów w telewizorze. Nie jestem jeszcze taka ostatnia. Może gdybym rozstała się z Krzyśkiem, poznałabym kogoś, z kim moje życie nabrałoby kolorów?

Początkowo takie myśli towarzyszyły mi tylko, gdy Krzysiek był w pracy. Uważałam, że spędza w biurze zbyt dużo czasu i ciągle robiłam mu z tego powodu wymówki. Nie zdawałam sobie sprawy z tego, że w moim życiu może być jeszcze gorzej – i to paradoksalnie, gdy mąż spełni moje największe marzenie. Przestanie spędzać cały dzień poza domem.

Informacja o jego pracy zdalnej spadła na nas jak grom z jasnego nieba.

– Szef powiedział, że skoro jest pandemia, to nie ma sensu, żebyśmy narażali zdrowie, dojeżdżając do firmy – oznajmił mi pewnego dnia Krzysiek, wzruszając ramionami, jakby to była najzwyklejsza informacja pod słońcem. – Od dziś będę pracował w domu.

– To dobrze – ucieszyłam się naiwnie. – Dojrzysz chłopaków, dopilnujesz… Zawsze będziesz w końcu w domu.

Krzysiek mruknął coś tylko na to w odpowiedzi, ale ja byłam dobrej myśli.

Zamienił się w śmierdzącego lenia

Samej zdarzało mi się pracować z kanapy w salonie i uważałam, że choć ma to wpływ na efektywność samej pracy, takie rozwiązanie jest bardzo korzystne dla domu. Niestety. Nie wzięłam pod uwagę tego, że Krzysiek nie był mną. I miał swoje problemy.

Ku mojemu zdziwieniu, po kilku dniach pracy męża w domu przekonałam się, że Krzysiek, wbrew temu, czego się obawiałam, wcale nie spędza większości czasu na robieniu projektów. Choć trudno mi w to było uwierzyć, mój mąż… po prostu się obijał!

Spał do południa, wstawał, włączał komputer, sprawdzał od niechcenia służbową pocztę, a później… nie, nie rzucał się w wir pracy, żeby nadrobić zaległości. Kilka razy przyłapałam go, jak bezmyślnie gra w jakieś gry dla dzieciaków. Ze zgrozą zdałam sobie sprawę z tego, że mój mąż z pracoholika niepostrzeżenie dla mnie zmienił się – w śmierdzącego lenia bez żadnych ambicji!

Jasne, usiłowałam z Krzyśkiem o tym rozmawiać, ale mąż mnie zbywał.

– Ja już się napracowałem – mruknął pewnego razu, gdy kolejny raz zwróciłam mu uwagę, że jak dalej będzie w tym tempie pracował, to go w końcu zwolnią.

– Przecież sam mi powtarzałeś, że na twoje miejsce czekają tysiące szczawików – sięgnęłam po ostateczny argument, ale na Krzyśka nawet to nie podziałało.

– Niech przychodzą – burknął. – Ja muszę odpocząć.

– Odpoczniesz w grobie! – krzyknęłam, bo tego było dla mnie za wiele.

Nie mogłam zrozumieć, jak dorosły mężczyzna, ojciec dzieci, może się w taki sposób zachowywać. A Krzysiek zachowywał się coraz gorzej.

Nie tylko przestał punktualnie wstawać do pracy. Zdarzało mu się kilka razy w ogóle nie włączyć komputera! Synowie donosili mi, że siedzi cały dzień w sypialni, którą przekształcił na gabinet, i gra bezmyślnie na konsoli. Do tego przestał dbać o higienę. Potrafił przez kilka dni pracować w podkoszulku i bokserkach, w których spał. Nie widział potrzeby brać rano prysznica, a kiedy zwracałam mu uwagę, tylko wzruszał ramionami.

– Po co marnować wodę? – mówił. – Przecież i tak nigdzie nie wychodzę.

Mój niegdyś pedantyczny mąż nie zwracał uwagi na piętrzące się wokół pudełka po pizzy i resztki obiadu. Nie ładował zmywarki, nie zdejmował prania. Mimo że siedział cały dzień w domu, nie raz i nie dwa nie zrobił nawet mimimum, o które go prosiłam. Ja wracałam zmęczona po wielu godzinach pracy i musiałam sprzątać po mężu, który cały dzień siedział w domu. To mnie wykańczało.

Tak dłużej być nie może

– Wyszłam za najgorszego lenia, jakiego tylko nosiła Ziemia – skarżyłam się koleżankom, a one przytakiwały mi ze współczuciem, bo z moich opowieści świetnie wiedziały, jak trudno żyje się z Krzyśkiem.

Do tego zaczął popijać! Nie były to wielkie ilości, ale kilka razy złapałam go wieczorem na tym, jak sączy piwo. Kiedy zwracałam mu uwagę, że tego już za wiele, reagował agresją.

– Chyba należy mi się choć jedna przyjemność w życiu! – krzyczał.

Uważałam, że jest niesprawiedliwy, bo przecież to na moje barki spadła nie tylko praca zarobkowa, ale też prowadzenie domu, ale postanowiłam się nie odzywać. To i tak nie miało sensu. Krzysiek zwykle coś tylko odburkiwał i powtarzał, żebym dała mu „święty spokój”. Nawet chłopcy nauczyli się, że dla taty święty spokój jest najwyższą wartością. Nie było sensu w nic go angażować.

Nie zapomnę, jak pewnego razu zaprosiłam do domu naszych znajomych. Kiedyś Krzysiek bardzo ich lubił. Kilka razy narzekał nawet, że przestaliśmy się z nimi widywać. Teraz jednak w ogóle nie ucieszył się na wieść, że do nas przyjdą.

– I co, przyjdą, najedzą się za darmo i będą się przechwalać, jak to im się świetnie wiedzie w życiu? – warknął.

– Dobrze wiesz, że wcale tak nie będzie – oburzyłam się. – To przecież nasi przyjaciele!

– Tacy tam… przyjaciele! – parsknął Krzysiek. – Na mnie nie licz. Będę w swoim pokoju i nawet nie próbuj mnie wyciągać, bo narobię ci wstydu – zagroził wcale nie żartem.

Nie wierzyłam, że do tego dojdzie, ale ku mojej zgrozie mąż zachował się dokładnie tak, jak groził. Zamknął się w swoim pokoju i nie wyszedł nawet przywitać się z naszymi przyjaciółmi!

– A może mu coś jest? Może jest chory? – spytała wtedy Agnieszka, gdy powiedziałam, dlaczego Krzyśka nie ma z nami przy stole.

– Chory! Na lenia chyba! – parsknęłam wtedy. – Kto to widział młodego jeszcze, zdrowego mężczyznę, żeby siedział cały dzień w domu! Czy ty wiesz, że on się nawet z chłopcami nie pobawi?! Ciągle powtarza tylko, że jest zmęczony! Czym zmęczony, nicnierobieniem?

– Może ma depresję? – zasugerowała ostrożnie Agnieszka. – Czterdziestka to ryzykowny wiek dla mężczyzny. Może powinnaś poszukać pomocy psychologa?

– Psychologa? Bez przesady! – parsknęłam wtedy. – Pomocy poszukam, owszem, ale prawnika, specjalisty od rozwodów.

Zanim poszukałam pomocy prawnika, wymyśliłam ten wyjazd. Ten sam, który tak pięknie uwieczniony jest na rodzinnych zdjęciach. Ale kiedy okazał się porażką, nie wahałam się dłużej. Nie odzywaliśmy się do siebie prawie całą drogę powrotną. Chłopcy jak zawsze grali na telefonach. Krzysiek drzemał. A ja prowadząc auto, rozpamiętywałam klęskę swojego małżeństwa. I rozmyślałam o tym, co powinnam zrobić. Ustaliłam już w głowie dzień, w którym pójdę do adwokata. Bo tak być dłużej nie może. Jestem jeszcze młoda i nie zamierzam marnować sobie życia ze śmierdzącym leniem.

Czytaj także:
„Po latach wspólnego życia, mąż wciąż nie wie, gdzie jest pieprz i sól. Usługuję mu, lecz mam w tym własny interes”
„Rozstałam się z mężem, bo nie sprzątał w domu i wszystko było na mojej głowie. Po rozwodzie zmienił się o 180 stopni”
„Wyhodowałam pasożyta, który poza piciem piwa, nie robił nic. Naiwna myślałam, że może chociaż dla dzieci mąż się zmieni”

Redakcja poleca

REKLAMA