„Mąż z dnia na dzień zostawił mnie dla innej. Rok później miał czelność błagać o wybaczenie, bo nie wyszło mu z młódką”

Mąż zostawił mnie dla innej fot. Adobe Stock, Gorodenkoff
Pewnego dnia oświadczył mi ni stąd, ni zowąd, że chce rozwodu. – Mówię poważnie. Ilona to najwspanialsza kobieta pod słońcem. Pracujemy razem, rozumiemy się bez słów. Chcę z nią spędzić resztę swoich dni – tłumaczył.
/ 02.02.2022 07:24
Mąż zostawił mnie dla innej fot. Adobe Stock, Gorodenkoff

Zawsze wydawało mi się, że nasze małżeństwo jest bardzo udane. Ale, jak to mówią, najgorzej, jak się komuś coś wydaje. Ja, niestety, przekonałam się o tym na własnej skórze. I kiedy już myślałam, że nie ma przyszłości, nagle zaczęło się coś dziać.

Czy to jeszcze szansa na normalność?

To było tydzień temu. Właśnie szykowałam się do snu, gdy odezwał się telefon. Odebrałam, nie spoglądając nawet na wyświetlacz. Byłam przekonana, że to Majka dzwoni, by zapytać, jak mi minął dzień.

– Dobry wieczór, to ja – usłyszałam w słuchawce cichy głos swojego męża.

– Bartek? – upewniłam się, bo nie mogłam uwierzyć, że to on.

– Uhm. Przepraszam, że zawracam ci głowę o tak późnej porze, ale chciałbym się z tobą spotkać, porozmawiać…

– O czym, o rozwodzie? – przerwałam.

– Nie, wręcz przeciwnie… Ilona… Ilona to była pomyłka… Tęsknię za tobą, chciałbym wrócić. Czy jesteś w stanie dać mi jeszcze jedną szansę? – jąkał się.

Zamurowało mnie. Wszystkiego się spodziewałam, tylko nie tego. Przez chwilę nie mogłam więc wydobyć z siebie głosu.

– Jesteś tam?

– Jestem, jestem…. I nie wiem, czy mam ochotę się z tobą spotkać. Jak pomyślę, to się odezwę – odparłam i się rozłączyłam.

Gdyby rok temu ktoś powiedział mi że będę w ten sposób rozmawiać z Bartkiem, popatrzyłabym na niego jak na idiotę. Zawsze wydawało mi się, że nasze małżeństwo jest bardzo udane. Pobraliśmy się po długim okresie narzeczeństwa, przed ślubem razem mieszkaliśmy. Zdążyliśmy się więc dobrze poznać i dotrzeć.

Owszem, czasem dochodziło między nami do spięć, bywało, że boczyliśmy się na siebie przez kilka dni, ale potem zawsze się godziliśmy i nasze życie wracało do normy. Niestety, okazało się, że mój mąż widzi to zupełnie inaczej. Pewnego dnia oświadczył mi ni stąd, ni zowąd, że chce rozwodu. W pierwszej chwili myślałam, że to głupi żart, więc burknęłam, żeby nie zachowywał się jak dzieciak i przestał mnie denerwować.

– Mówię poważnie. Ilona to najwspanialsza kobieta pod słońcem. Pracujemy razem, rozumiemy się bez słów. Chcę z nią spędzić resztę swoich dni – tłumaczył.

Byłam w szoku

Nie mogłam uwierzyć, że to nie zły sen. Mój mąż chce odejść? To niemożliwe! Przecież przeżyliśmy wspólnie ponad dwadzieścia lat! Kochaliśmy się! I teraz on chce to ot tak przekreślić? Kiedy więc już nieco ochłonęłam, postanowiłam o niego zawalczyć. Płakałam, błagałam, przypominałam spędzone wspólnie, szczęśliwe chwile.

Tłumaczyłam, że tamta kobieta to tylko chwilowe zauroczenie, obiecywałam, że jak natychmiast z nią zerwie, to wybaczę mu zdradę. On jednak był nieugięty.

– Daj spokój, zrozum, że nic już do ciebie nie czuję. Rozstańmy się jak kulturalni ludzie – mówił zniecierpliwiony.

Po tygodniu spakował swoje rzeczy i po prostu się wyprowadził.

– Nigdy nie dam ci rozwodu! Zapamiętaj to sobie! – wykrzyczałam na odchodne.

Pierwsze dni samotnego życia były bardzo trudne. Marzyłam o tym, by się komuś wypłakać, wyżalić, ale się wstydziłam. Nie chciałam, żeby ktoś widział moje cierpienie i łzy, napawał się moją porażką. Oczyma wyobraźni już widziałam te niby współczujące spojrzenia, słyszałam teksty typu: jak ten bydlak mógł cię zostawić, co ty teraz sama, biedaczko, poczniesz…

Zamknęłam się więc ze swoim bólem i żalem w czterech ścianach. Nie odbierałam telefonów od znajomych, nie chciałam się z nikim spotykać. Chodziłam tylko do pracy, a po powrocie do domu zakopywałam się w łóżku, płakałam i przeklinałam męża i tę jego Ilonę. Czułam się brzydka, stara, nic nie warta.

Uznałam, że do niczego się już nie nadaję, że nic dobrego mnie już w życiu nie spotka. Zapadałam się w czarną otchłań rozpaczy. I nie wiadomo, czym by to się wszystko skończyło, gdyby nie moja przyjaciółka, Majka. Przyjechała do mnie wieczorem, jakieś dwa tygodnie po wyprowadzce Bartka.

Udawałam, że nie ma mnie w domu, ale ona dosłownie uwiesiła się na dzwonku i, jakby tego było mało, krzyczała przez drzwi, że nie odejdzie, dopóki się ze mną nie zobaczy. Nie chciałam sensacji na klatce, więc w końcu otworzyłam.

– Czego chcesz? – warknęłam.

– Zobaczyć, jak sobie radzisz – odparła. – Wiem o Bartku i…

– I jesteś ciekawa, ja wygląda porzucona kobieta? No to sobie popatrz! Właśnie tak! Jak kupa wiesz czego! Zadowolona? To do widzenia! – chciałam jej zatrzasnąć drzwi przed nosem, ale mnie powstrzymała.

– Magda, daj spokój, pogadajmy. Mnie nie musisz się wstydzić, ukrywać tego, że cierpisz. Jestem twoją przyjaciółką. Razem przez to przejdziemy – powiedziała i zanim się zorientowałam, weszła do środka.

Przez chwilę chciałam ją wyrzucić, ale tego nie zrobiłam. Czułam, że jak się jej nie wypłaczę w rękaw, to nigdy się nie wydostanę z tej czarnej otchłani.

Tamtego dnia gadałyśmy prawie do północy

Potem prawie codziennie dzwoniła, przychodziła do mojego domu. Spokojnie wysłuchiwała moich żalów, pocieszała, przytulała.

– Zobaczysz, ból minie. Pozbierasz się, otrząśniesz. I będziesz się śmiała z tego, jak bardzo rozpaczałaś po Bartku, uwierz mi – tłumaczyła mi uparcie.

Majka miała rację. Po kilku miesiącach ból rzeczywiście zelżał. Te rozmowy z przyjaciółką podziałały na mnie oczyszczająco. Powoli godziłam się z tym, że muszę nauczyć się żyć bez męża. Byłam nawet gotowa dać mu rozwód, choć do tej pory nie dostałam zawiadomienia z sądu.

Trochę mnie to nawet dziwiło, bo przecież twierdził, że zamierza spędzić z Iloną resztę życia. Przez myśl mi jednak nie przeszło, że chce do mnie wrócić. Sądziłam, że pozew jest już dawno złożony, a czas oczekiwania na rozprawę wydłużył się z powodu pandemii koronawirusa. Sądy też przecież zawiesiły działalność. Spokojnie czekałam więc na wezwanie. No i wtedy zadzwonił…

Ochota na sen przeszła mi w jednej chwili. Usiadłam w fotelu i zatopiłam się w myślach. Ileż to razy marzyłam o takiej chwili? Ileż to razy wyobrażałam sobie, jak Bartek staje w drzwiach i skruszony błaga o wybaczenie? Sto? Może dwieście? Ale to było kilka miesięcy temu, niedługo po jego odejściu. Teraz byłam zupełnie inną kobietą a moje życie powoli wracało do równowagi.

Pogodziłam się z myślą, że nie będzie go już w moim życiu. A teraz co, znowu miałam go do niego zaprosić? Po tym wszystkim, co mi zrobił, co przez niego przeżywałam? Mowy nie ma! W tamtej chwili nie zamierzałam dać mężowi drugiej szansy. Gdyby stał w drzwiach, przegoniłabym go na cztery wiatry. Chwyciłam za telefon i zadzwoniłam do Majki.

Chciałam opowiedzieć jej o telefonie Bartka. I o tym, co zamierzam. Gdy skończyłam, długo milczała.

– Naprawdę się z nim nie spotkasz? – zapytała w końcu.

– Pewnie, że nie! Zaraz do niego zadzwonię i powiem, co myślę o jego powrocie i przeprosinach. Niech spada na bambus, bydlak jeden! Myśli, że jak z tamtą mu nie wyszło, to go przyjmę z otwartymi ramionami? Po moim trupie! – dawno nie czułam takiej satysfakcji.

– W porządku, zrobisz, jak zechcesz… Ale ja na twoim miejscu jeszcze bym się zastanowiła. Może zamiast posyłać go od razu do wszystkich diabłów, najpierw z nim jednak pogadasz? – usłyszałam.

– A o czym tu gadać i nad czym się zastanawiać? Zdradził mnie, porzucił, nie odzywał się prawie przez rok. I teraz co? Mam usiąść z nim przy stoliku w kawiarni i wysłuchiwać jego tłumaczeń? A potem wspaniałomyślnie wybaczyć? Chyba ci rozum odebrało! – zdenerwowałam się.

– Nie gorączkuj się! Nie próbuj mnie przekonywać. Po prostu daj sobie kilka dni na przemyślenia. Pamiętaj, co nagle, to po diable. Lepiej poczekać z odpowiedzią, niż potem żałować – upierała się.

Choć początkowo nie miałam na to najmniejszej ochoty, posłuchałam rady przyjaciółki. Przez kilka dni siedziałam i myślałam. I chyba podjęłam już decyzję. Przynajmniej tę dotyczącą spotkania. Jutro zadzwonię do Bartka i umówię się z nim w kawiarni, na neutralnym gruncie. Nie, nie będę na niego wrzeszczeć, robić mu wyrzutów.

Przynajmniej nie mam takiego zamiaru.

Po prostu posłucham spokojnie, co ma do powiedzenia. Jeśli zobaczę, że jest szczery, że naprawdę żałuje tego, co zrobił, może pozwolę mu wrócić. O ile oczywiście serce mi szybciej zabije na jego widok. Jeśli pozostanie niewzruszone, powiem mu, że...

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA