„Mąż z dnia na dzień zniknął. Wydałam krocie na jego poszukiwania, a on ot tak, wybrał życie menela”

Mąż wybrał życie kloszarda fot. Adobe Stock, Svyatoslav Lypynskyy
„Na dworcu kolejowym po 4 latach rozpoznałam swojego zaginionego męża w zarośniętym, nieogolonym menelu. Łaził po peronie w poszukiwaniu puszek po napojach. Towarzyszyła mu tleniona blondyna. Sprawiali wrażenie, że są parą”.
/ 25.05.2021 18:57
Mąż wybrał życie kloszarda fot. Adobe Stock, Svyatoslav Lypynskyy

Niby dobrze, jak chłop się nie kłóci z babą, ale Jerzy naprawdę przesadzał. Kiedy dziś się nad tym wszystkim zastanawiam, widzę wiele swojej winy. Przecież ja ciągle z nim walczyłam, szturchałam go, prowokowałam…

W chińskim zodiaku ja jestem Ogniem – to żywioł potężny i kipiący namiętnością. Lubię letnie upały, kolor czerwony i okna wychodzące na południe. Kiedy się zezłoszczę, lepiej mi schodzić z drogi… Mój mąż to Drewno. Jest taktowny, spokojny, małomówny i ostrożny. Uwielbia wiosenną zieleń i wczesne poranki.

Nigdy nie widziałam, żeby się naprawdę wkurzył. Ludzie go lubią, choć on traktuje ich z rezerwą. Kocha przyrodę i zwierzęta. Wszystko nas różni. Jesteśmy z innych kosmosów, chociaż w dobrym małżeństwie przeżyliśmy czterdzieści jeden lat.

– Czy wy się kłócicie? – pytała moja przyjaciółka. – Macie ciche dni?

– Jak wszyscy – odpowiadałam. – Tylko u nas ja się zapalam i pyskuję, a on milczy.

– To chyba dobrze? – Gdzie tam! Mogłabym go wtedy zabić! – przyznawałam szczerze.  Nie ma nic gorszego niż facet, którego nic nie rusza. Ty się podniecasz, tłumaczysz, wściekasz, a on bębni palcami po stole i ani słowa! Rozumiesz?

– Gorzej, jeśli klnie i rzuca talerzami!

– No, nie wiem. Przynajmniej wiadomo, że cię słucha, prawda?

Mógłby się uprzeć, postawić na swoim

Pamiętam, kiedyś wysiadł nam telewizor. Siadłam naprzeciwko męża:

– Jaki kupujemy? – spytałam. – Trzydziestkę czy czterdziestkę?

– Obojętne – odpowiedział z nosem w gazecie. – Sama zdecyduj. Ciśnienie mi natychmiast skoczyło.

– Jak, sama? Ty na wojnę idziesz czy co? Dlaczego sama?

– Więcej oglądasz niż ja, poza tym mnie jest wszystko jedno.

– Człowieku, nie denerwuj mnie! Telewizor to nie paczka zapałek! Potrzebuję, żebyś mi doradził…

– Więc niech będzie trzydziestka.

– A marka?

– Taka i taka – rzucił na odczepnego.

– Wiesz co? Ja bym jednak wolała czterdziestkę i bardziej znaną firmę. Lepszy dostęp do serwisu i podobno mniej się psuje – odparłam po zastanowieniu.

– No widzisz? – mój mąż się uśmiechnął po swojemu. – I tak wybierzesz, co chcesz. Ja się na wszystko zgadzam.

Tak bardzo chciałam, żeby ze mną pooglądał katalogi, pozastanawiał się, nawet trochę posprzeczał. Nic z tego!

– Rób, jak uważasz – słyszałam zawsze, po czym wsadzał nos w krzyżówkę.

W naszym ogródku jest pas trawnika. Nic na nim nie rośnie, więc zaproponowałam Jerzemu, żeby skopał ten kawałek.

– Myślałem już o tym – powiedział na to. – Trochę nawozu się podsypie i można sadzić rzodkiewkę albo inne warzywa.

– Jakie warzywa? Zwariowałeś? – wkurzyłam się. – Tam mają być róże rabatowe! Różne kolory; czerwone, żółte, łososiowe, nawet niebieskie. Warzywa mam w zielonej budce. W ogrodzie chcę kwiaty! Fajnie by było, gdyby się sprzeciwił, zaczął kręcić nosem, przekonywać mnie do swojej opcji, ale, gdzie tam! Bez słowa przewracał ziemię łopatą, a ja żałowałam, że ten mój mąż taki potulny.

Strasznie go męczyła ta sytuacja w pracy

Miał rację, że na tym kawałku buraki, szczypior albo marchew byłyby najlepsze, więc czemu się nie postawi…? Potrzebowałam, żeby mnie poprawił, naprowadził, czasami nawet wywrócił wszystko o sto osiemdziesiąt stopni! A kiedy on się na wszystko godził, to ja myślałam, że jest mu wszystko jedno.

– Twój ojciec się robi coraz bardziej fajtłapowaty – mówiłam do córki. – Starzeje się, czy co? Zaczynam się martwić!

– Przesadzasz, mamo – odpowiadała. – Tata jest superfacet, tylko ci ulega dla świętego spokoju. Sama wiesz, jaka potrafisz być w złości. On jest spokojny, nie lubi twoich wybuchów.

– Ja bym chciała mieć w domu chłopa, nie szelki – tłumaczyłam Majce. – Czasem go nawet prowokuję, ale nie daje się wyprowadzić z równowagi. I wychodzi na to, że się miotam bez sensu.

Zauważyłam, że ostatnio przycichł jeszcze bardziej. Wstawał bardzo wcześnie, wychodził na ganek i zawinięty w szlafrok, przyglądał się chmurom. Zdążyłam wziąć prysznic, wstawić wodę na kawę, nakarmić psy, a Jerzy stał i stał, jakby go wmurowali. Podejrzałam, że ukradkiem gładził korę na białych brzozach. Oglądał młode pędy, wąchał kiście bzu, w ogóle zachowywał się dziwacznie. Więc zapytałam:

– Co się tak witasz z tym ogrodem co rano jak młody narzeczony?

– Może raczej żegnam… Przestraszyłam się.

– Głupoty jakieś opowiadasz! Chcesz gdzieś wyjeżdżać? Zbył mnie byle czym, ale niepokój w sercu pozostał. Zaczęłam go obserwować.

Od jakiegoś czasu mój mąż miał kłopoty w pracy. Nie mógł się dogadać z szefem – młodym chłopakiem, który podobno szykanował starszych pracowników i chciał się ich pozbyć z zakładu.

– Znam każdy kamień, każdy gwóźdź w desce, a on mi mówi, żebym się dokształcał, bo teraz są inne technologie i nie nadążam – skarżył się. – Zęby zjadłem na budowach, a ten młokos mnie poucza! Czepia się na każdym kroku! Zaczęłam się martwić. Przynosił nieruszone drugie śniadanie. Zamyślał się. Podskakiwał na krześle, kiedy coś mi upadało, jakby się budził z głębokiego snu. Parę razy go złapałam, jak sobie mierzył ciśnienie.

– Ty się za bardzo nie przejmujesz tą robotą? – rzuciłam kiedyś. – Masz tylko trochę do emerytury, myśl o tym, żeby dociągnąć, resztę olewaj, świata nie zmienisz! Kiwał głową, że się zgadza, ale marniał w oczach. Budził się przed piątą rano i przewracał na łóżku albo wstawał i łaził po domu. Zaczął po kryjomu popalać, parę razy poczułam od niego alkohol.

– Weź się chłopie w garść! – nie wytrzymałam wreszcie. – Zachowujesz się jak potłuczony! Stary chłop, a cacka się ze sobą jak dziewczynka.

Wiedziałam, czego się bał… Jerzy zawsze musiał mieć odłożony jakiś grosz na czarną godzinę. Nie wyobrażał sobie życia bez zaskórniaka, a teraz mogliśmy zostać spłukani do czysta. Na domiar wszystkiego, nasza córka wzięła duży kredyt i my pomagaliśmy jej go spłacać. Gdyby zabrakło jednej pensji, musielibyśmy się wycofać, żeby starczyło na nasze potrzeby i rachunki. Dla mojego męża to byłby wstyd i problem.

Najwyraźniej mąż posłuchał mojej rady

Gdybym wiedziała, co on przeżywa w pracy, wolałabym jeść suchy chleb i zalegać z rachunkami! Ale ja mu wierciłam dziurę w brzuchu, żeby się nie dawał, żeby się postawił i zrobił awanturę, bo na pochyłe drzewo najłatwiej naskakiwać.

– Oskarż go o mobbing – doradzałam. – Na to są paragrafy! Mąż prowadził dużą budowę. W normalnych warunkach byłaby to dla niego przyjemność i wyzwanie, bo lubił swoją pracę. Tym razem się męczył.– Nie mam niczego na czas, użeram się z ludźmi, ten pacan bez przerwy zmienia decyzje, nieustannie mnie kontroluje, poucza przy ludziach, krytykuje – skarżył się. – Mam ochotę go udusić! Pamiętam, że powiedziałam:

– Daj mu w ucho przy najbliższej okazji, nauczy się gówniarz moresu! Boże, gdybym ja wiedziała, że potraktuje poważnie moje słowa. Ale przecież to ja byłam ogień, wybuchałam iskrami aż pod niebo, zapalałam się i kłóciłam. Mój mąż przenigdy! Aż do tamtego fatalnego dnia.

Wszystko wiem od jego pracowników. Przyjechali do mnie i opowiedzieli, jak Jerzy rzucił się z pięściami na swojego szefa, jak go znokautował, a potem tak się wczepił w tego młokosa, że trzech chłopa nie mogło go oderwać! Mówili, że wpadł w prawdziwy szał. Nigdy go takim nie widzieli. Oczywiście przyjechało pogotowie i policja, ale mojego męża już nie było. Uciekł, jak tylko usłyszał sygnał karetki…

Nie wrócił do domu. Zaczęłam dzwonić po ludziach i pytać, czy się gdzieś nie pojawił. Po jakimś czasie przyszedł do nas dzielnicowy; Jerzego nadal nie było. Przepadł jak kamień w wodę.

Pewnie się schował i dochodzi do siebie

Tamtego dnia był ubrany w roboczy kombinezon. Dokumenty i trochę pieniędzy zostało w kurtce schowanej w szatni. Dopiero następnego dnia, w zaroślach koło parkanu, znaleziono jego komórkę; widocznie ją wyrzucił, uciekając. Przypomniałam sobie, że od poprzedniego wieczoru narzekał na silny ból głowy. Dałam mu proszek, ale powiedział, że nie pomaga, więc połknął jeszcze jeden. Nie chciał się położyć do łóżka, spał na kanapie, to znaczy myślałam, że śpi, bo leżał cichutko i się nie poruszał.

Kiedy go w nocy przykrywałam pledem, uśmiechnął się i wyszeptał:

– Nie martw się, już jest lepiej.

– To dobrze – odpowiedziałam. – Wołaj, gdybyś czegoś potrzebował, ja idę spać. Pokręcił głową.

– Niczego nie chcę. Jest dobrze, a będzie jeszcze lepiej. Zobaczysz…

Jeszcze mu przygotowałam na rano termos z kawą i kanapki. Nic nie ruszył. Kiedy wstałam, dom był pusty. Nie miałam żadnego złego przeczucia. Jak zwykle zatelefonowałam, żeby zapytać, czy już dojechał do pracy i czy wszystko jest w porządku.

– Tak – usłyszałam. – Mówiłem ci, żebyś się nie przejmowała. Dam sobie radę. Podobno w pracy też połykał jakieś tabletki. Dokładnie to pamiętają jego pracownicy, bo brał od któregoś mineralną do popitki. Im powiedział, że go ząb nasuwa strasznie, że na połowie czaszki czuje jakby obręcz uciskającą czoło, skronie i kark.

– Był spokojny jak zawsze – mówili. – Dopiero kiedy tamten zaczął go przeczołgiwać, wpadł w amok. Nigdy nie podejrzewalibyśmy, że w nim drzemie taka furia. Nie znajdę słów, żeby opowiedzieć, co przeżywałam, kiedy nie wracał! Na początku byłam pewna, że gdzieś się schował i liże rany. Spałam z telefonem przy uchu, nie gasiłam światła, nie zasłaniałam okien, żeby wiedział, że dom jest czysty, nikt na niego nie czeka w złych zamiarach i nie chce mu zrobić krzywdy.

Ale mijały kolejne dni, a potem tygodnie, a Jerzego nie było. Naturalnie szukała go policja, jednak nie mieli dla mnie dobrych wiadomości. Po miesiącu wynajęłam prywatnego detektywa, niestety, i on nic nie ustalił.

– Mamo – zdecydowała wreszcie nasza córka. – Pojadę do jasnowidza. Niech chociaż powie, czy tata żyje.

– Dziecko! Policja go szuka, profesjonaliści, specjaliści, a ty chcesz uwierzyć jakiemuś bajarzowi? – denerwowałam się.

– Trzeba wszystkiego spróbować! Wiem, że ojciec zrobiłby tak samo, gdyby któraś z nas zniknęła bez śladu. Jasnowidz też nie pomógł, nie miał dla nas żadnych konkretnych informacji. Pozostało tylko czekać… Kiedyś usiadłam na skwerku zmęczona dźwiganiem ciężkich zakupów. Mam prawo jazdy, auto stoi przed domem, ale minęły wieki, odkąd siedziałam za kierownicą, więc boję się jeździć. Teraz wszędzie chodzę pieszo albo podjeżdżam autobusem i wracam potem zmachana jak jakiś koń pociągowy.

– Pani, powróżyć… – usłyszałam. Dwie śniade kobiety w kolorowych spódnicach przykleiły się do mnie i natrętnie namawiały na postawienie kart. Już miałam je pogonić, ale nagle mignęła mi myśl: „A może one Jerzego zobaczą w tych obrazkach?”. Młodsza rozłożyła talię i zacmokała.

– Masz zmartwienie. Wielki smutek jest w tobie, coś niemiłego ci się przytrafiło. Druga, stara z siwym warkoczem upiętym w koronę, wzięła moją rękę.

– Co widzisz? – zapytałam. – Powiedz tylko, czy mój mąż żyje.

– Żyje, ale nie dla ciebie! – odpowiedziała. – Dla ciebie go nie ma!

– Co to znaczy? Możesz mówić wyraźniej? – zniecierpliwiłam się.

– Mówię przecież. Dla ciebie umarł, ty na niego nie czekaj, nie wróci…

Prawie odchorowałam tamto spotkanie. Nawet mi się śniły Cyganki i powtarzały: „Zapomnij, nie czekaj, nie ma na kogo!”. Szukałam męża przez różne fundacje, przez media i gazety, córka zamieściła ogłoszenie i zdjęcia w internecie. Ani śladu.

Przy mnie wielu miłych rzeczy nie robił

Minęły cztery pełne lata, a ja nie zapomniałam i nadal co dzień budziłam się z myślą, że dzisiaj to już na pewno Jerzego zobaczę. I doczekałam się… Na dworcu kolejowym w Białymstoku, gdzie czekałam na pociąg po wizycie u kuzynki, rozpoznałam swojego zaginionego męża w zarośniętym, nieogolonym i podpitym menelu. Łaził po peronie w poszukiwaniu puszek po napojach. Towarzyszyła mu gruba, tleniona blondyna z papierosem w zębach. Sprawiali wrażenie, że są parą. Właściwie nic się nie zmienił. Nawet nie posiwiał specjalnie, choć ja z tych zmartwień byłam biała jak gołąb!

– Jerzy… – wyszeptałam, czując słabość w kolanach. – To naprawdę ty? Nie uciekał przede mną, nie chował się, nie udawał kogoś innego.

– To ja – powiedział. – Zawsze wiedziałem, że mnie kiedyś dorwiesz, choćbym się pod ziemię schował. Ty nie popuścisz.

– Cały czas cię szukam. Ciężkie pieniądze na to wydałam. Co ty wyprawiasz?

– Żyję po swojemu. Dobrze mi. Nareszcie jestem wolny!

Jego partnerka zorientowała się, kim jestem, i bezczelnie zaproponowała.

– Jurek, powiedz jej, żeby nam dała na browar i fajki. Chyba ci się należy? Wyszedłeś bez grosza, nic nie wziąłeś, majątku nie dzieliliście, to jesteś w prawie wołać o wspomożenie. Nie bądź za honorowy! Słowa nie mogłam wykrztusić z wrażenia. Za to on był swobodny i zadowolony.

– Faktycznie, moja pani ma rację! Dobry obiad powinnaś nam postawić, z wódeczką! – zarechotał.

– Przecież ty nie pijesz! – Nie piłem – uśmiechnął się.

– Przy tobie nie robiłem wielu przyjemnych rzeczy.

– Ładnie mi przyjemne… Wyglądasz, jak kloszard! – głos mi się łamał.

– Taki jestem. Chcę taki być. Tak lubię! Poczułam, jak się we mnie budzi złość.

Tyle łez przez niego wypłakałam, tyle zdrowia straciłam, namartwiłam się o niego, namodliłam, a on oświadcza, że jest zadowolony, że teraz mu lepiej, niż było ze mną?! Szlag mnie trafił!

– Ty draniu – zaczęłam, ale mi przerwał.To faktycznie był zupełnie inny facet.

– Tylko bez wrzasków – oświadczył stanowczo. – Nie masz prawa, nie będę cię słuchał. Skończyło się.

– Policja cię w końcu znajdzie – zagroziłam mu z satysfakcją. – Pójdziesz do pierdla za pobicie, ten facet spędził przez ciebie miesiąc w szpitalu.

– Więzienie też dla ludzi. Żadna sprawa! A jemu się należało!

– Chcę się rozwieść! – krzyknęłam w desperacji. – Wyrzucam cię ze swego życia.

– Sam z niego wyszedłem. A rozwód ci po co? Zawsze mówiłaś, że lepiej być wdową niż rozwódką, więc bądź wdową!

– Przecież ty żyjesz!

– Dla ciebie nie!

Przypomniała mi się stara Cyganka i jej wróżba. Miała rację… Zapytałam jeszcze o naszą córkę. Jak mógł ją zostawić bez słowa. Przecież ona niczemu nie była winna.

– Majka o wszystkim wie – zakomunikował spokojnie. – Rozmawiałem z nią raz czy dwa i wytłumaczyłem, dlaczego muszę tak postąpić. Zrozumiała.

A więc zostałam zdradzona przez dwie najbliższe mi osoby?! Faktycznie, nasza córka od jakiegoś czasu przestała szukać ojca, mówiła, że to nie ma sensu. Myślałam, że się pogodziła z jego zniknięciem, a ona po prostu znała prawdę. Dlaczego nic mi nie powiedziała?

 On jest szczęśliwy, może i mnie się uda?

– Rozumie, że to nasze życie – usłyszałam słowa mojego męża; mówił, jakby wiedział, o czym myślę. – Prosiłem ją o zachowanie tajemnicy. Uszanowała to, jestem jej wdzięczny. Dalsze gadanie nie miało sensu, tym bardziej że blondyna zaczęła piszczeć:

– Włączyli telewizor w poczekalni, zaraz będzie serial! Chodź, Juruś, szybko, bo się potem nie dopchamy! Patrzyłam, jak odchodzą, śmiejąc się i przytulając. Niedomyci, podchmieleni, ubrani byle jak, ale najwyraźniej szczęśliwi. „Wszystko nas różniło, wszystko dzieliło – pomyślałam. – Czterdzieści lat próbowaliśmy ścierać nasze kanty, nie udało się! Może lepiej, że tak się skończyło?”.

Wracałam do domu z ciężkim sercem. Czekała mnie trudna rozmowa z córką i decyzja – co dalej? Muszę wszystko przemyśleć, tym razem bez ognia, na zimno, z dystansem. Mój mąż ułożył sobie życie, jest zadowolony. Może i mnie się uda? 

Czytaj także:
„Nasza córka miała być kimś, zostać lekarzem lub prawnikiem. Zamiast tego zadaje się z patologią”
„Wyjechała do Niemiec, żeby zapewnić synowi lepsze życie. Ale zamiast w pracy w biurze, skończyła jako prostytutka”
„Zostałam babcią w wieku 40 lat. Córka chce, żebym zajmowała się wnukiem, ale ja nie chcę wracać do pieluch”

Redakcja poleca

REKLAMA