„Mąż wyzywał i obrażał naszą córkę, bo nie mógł znieść, że ma własne zdanie. Uważał, że ojcu nie można się sprzeciwić”

Mój mąż obraża córkę fot. Adobe Stock, Кирилл Рыжов
„– Czemu ty właściwie tak się jej czepiasz? – zapytałam któregoś wieczoru. Uwielbiał jeść tłusto i ciężko. Warzywami wyraźnie pogardzał. – Bo robi sobie krzywdę! – wyrzucił. – Nie rozumie, że ja się po prostu o nią troszczę. Ojciec zawsze wie, co jest dobre. Mięso jest człowiekowi potrzebne. Ogląda jakieś głupoty w telewizji i podąża za modą”.
/ 12.09.2022 06:30
Mój mąż obraża córkę fot. Adobe Stock, Кирилл Рыжов

– Co ona znowu wymyśliła? – prychnął Zenek, mój mąż, gdy odłożyłam słuchawkę.

Musiał słyszeć, jak ustalałam z córką menu na niedzielny obiad, na który miała przyprowadzić nowego chłopaka. Kiedy wspomniałam o pasztecie z soczewicy, uniósł brwi w niemym zdumieniu.

Wiola jest wegetarianką, przecież wiesz – przypomniałam mu, bo nasza córka oznajmiła to dobrych kilka lat temu. – Rozmawiałyśmy o tym, czym będzie mogła zastąpić mięsa i wędliny.

– Jeszcze jej nie przeszło? – skrzywił się. – Przecież to głupota: pasztet z warzyw czy kotlety z tego jakiegoś tufu tufu.

– Tofu – poprawiłam odruchowo. – To taki ser z mleka sojowego, bardzo smaczny.

Zenek mruknął coś, że ser to się je na śniadanie, a nie na obiad, i z powrotem wsadził nos w krzyżówkę.

Westchnęłam, bo wiedziałam, że nie będzie łatwo

Dla mnie wegetarianizm Wioli był kwestią wyboru dorosłej kobiety i w pełni go akceptowałam, jednak dla mojego męża była to fanaberia, i to w dodatku szkodliwa. 

– Mniam, nie ma to jak porządny schaboszczak – zachwalał, mlaskając. – Spróbuj, Wiolcia, niebo w gębie!

– Tato, wiesz, że ja nie jem mięsa. Jem za to pyszną sałatkę mamy. Może ci nałożyć?

– E tam, zielenina jest dla królików. Ludzie po to mają kły, żeby jeść mięso! Taka niby jesteś wykształcona, a tego nie rozumiesz! – dogryzał jej.

– Ludzie mają też prymitywne instynkty, które w ciągu tysięcy lat nauczyli się kontrolować – odparowała. – Dzięki świadomemu podejmowaniu decyzji możemy żyć w cywilizowany sposób, a nie ulegać wszystkim popędom. Ja na przykład nie chciałabym żyć w świecie, w którym każdy facet może mnie zaciągnąć za włosy do jaskini. Cieszę się, że potrafimy nie ulegać naszym naturalnym skłonnościom w imię wyższych wartości.

– A niby jakie to wartości, co? – Zenek zaczynał się już pocić ze zdenerwowania i wiedziałam, że ten wspólny posiłek, pomimo moich starań, zakończy się jak każdy inny: kłótnią. I faktycznie: Wiola zaczęła głośno opowiadać o horrorze zwierząt w rzeźniach, a Zenek krzyczał, że człowiek potrzebuje mięsa i rezygnowanie z niego to uleganie modzie i „głupotom z telewizji”. Jej chłopak i ja nie wiedzieliśmy, gdzie oczy podziać. Po tamtym obiedzie córka przestała dzwonić do domu. Domyślałam się, że boi się usłyszeć w słuchawce ojca. Dzwoniłam do niej ze swojej komórki, ale były to krótkie, zdawkowe rozmowy. Wyraźnie czułam rosnący między nami dystans.

Czemu ty właściwie tak się jej czepiasz? – zapytałam któregoś wieczoru, podając mężowi pyzy z mięsem w sosie.

Uwielbiał jeść tłusto i ciężko. Sałatą i innymi warzywami wyraźnie pogardzał.

– Bo robi sobie krzywdę! – wyrzucił z siebie. – Nie rozumie, że ja się po prostu o nią troszczę. Ojciec zawsze wie, co jest dobre. Mięso jest człowiekowi potrzebne. To przecież białko i żelazo. Ona się osłabi i jeszcze zapadnie na jakąś anemię czy coś!

– Są inne źródła białka – zacytowałam córkę. – Na przykład soja, fasola czy…

– Mięso daje siłę i wzmacnia kości – orzekł mój mąż. – Poza tym wszyscy w naszej rodzinie od zawsze jedli mięso, a tu nagle ona wszystko zmienia… Wyłamuje się! I do tego ojcu się sprzeciwia!

Westchnęłam, bo te argumenty wydały mi się absurdalne. Niemniej jednak zrozumiałam, że mąż podchodzi do decyzji córki bardzo emocjonalnie. Ona także najbardziej na świecie pragnęła, by on ją zaakceptował razem z jej wyborami. Tak naprawdę bardzo się kochali, tylko nie potrafili spokojnie porozmawiać o różnicach poglądów.

Może dlatego, że byli do siebie tacy podobni?

Długo się zastanawiałam, jak pogodzić członków swojej rodziny. W końcu okazja sama się przytrafiła.

– W sobotę wyprawiam moje sześćdziesiąte urodziny. Będzie wielkie przyjęcie! – oznajmiła radośnie Ela, moja siostra. – Przyjdźcie wszyscy, razem z Wiolą.

Ela była matką chrzestną i ulubioną ciotką mojej córki, a do tego przyjaźniła się z Zenkiem, z którym stanowili parę brydżową. Dodatkowo Zenon bardzo ją szanował jako naukowca. Wiedziałam więc, że oboje stawią się na jej jubileuszu. Postanowiłam powiedzieć siostrze, co mnie trapi. Uśmiechnęła się chytrze i powiedziała, co zamierza dla mnie zrobić. W dniu przyjęcia podjechaliśmy pod dom Eli i z trudem znaleźliśmy miejsce do zaparkowania. Kiedy szwagier otworzył nam drzwi, zrozumiałam dlaczego: na przyjęciu było z pięćdziesiąt osób.

– Mamo! – Wiola złapała mnie za rękaw. – Ciocia mówiła mi, o co chodzi – zniżyła głos. – Myślisz, że to wypali?

– Zobaczymy – szepnęłam i wróciłam do Zenka.

Odśpiewaliśmy jubilatce „Sto lat”, napiliśmy się szampana i zasiedliśmy do stołu, który aż uginał się pod ciężarem potraw. Wszystkie wyglądały bardzo apetycznie.

– Hm, niezłe paszteciki z grzybami – pochwalił mój mąż z ustami czerwonymi od barszczu. – A ta pieczeń na zimno przepyszna. Ciekawe z czego to, może z dziczyzny? – zastanawiał się, badając nieznany smak.

Potem podano kotlety schabowe z ziemniaczkami. To znaczy wyglądały jak schabowe, ale znałam ich tajemnicę.

– Ela to znakomita kucharka – powiedział mój mąż. – Niby to normalne kotlety, ale ona jakoś tak je marynuje, że mają zupełnie inny smak. A może to kwestia panierki?

– Ale smakują ci, prawda, tato? – za jego plecami zmaterializowała się nasza córka.

– Oczywiście, że smakują – lekko się najeżył. – Ty pewnie nawet ich nie tknęłaś, co?

– Ależ oczywiście, że je zjadłam. Dwa duże – uśmiechnęła się słodko Wiola. – No nic, wracam na swoje miejsce, a wy koniecznie spróbujcie potem diabelskiego gulaszu. Jest ostry, ale warto!

– Ostry gulasz? Ho, ho, to coś dla mnie! – ucieszył się Zenek. – A swoją drogą, co jej się stało? Skończyła wreszcie z tymi swoimi wegetariańskimi głupotami?

Gulasz faktycznie był pikantny. Tak bardzo, że zjadłam tylko dwa kęsy. Za to Zenek poprosił o dokładkę. Po przyjęciu większość gości się rozeszła, Wiola także wyszła. Zostaliśmy tylko my, gospodarze i parę młodych osób, studentów siostry.

– Muszę powiedzieć, Elciu, że wszystko dzisiaj było przepyszne – pochwalił Zenek gospodynię. – Nigdy w życiu nie jadłem takiego gulaszu. Jakie to było mięso?

– To wcale nie było mięso – przechyliła głowę Ela. – Wszystko, co dziś podałam, to były potrawy wegetariańskie, a przepisy dostałam od waszej córki.

– Żartujesz, prawda? – Zenek stracił rezon. – To nie było mięso? No a pieczeń? Nie była z jelenia albo z dzika?

– Nie, z komosy ryżowej, soczewicy i brązowego ryżu z dodatkiem cukinii oraz przypraw z Nepalu.

– Ale… dlaczego? – Zenek pogubił się w tej nowej dla niego sytuacji. – Przecież to było wielkie przyjęcie… Zaprosiłaś tylu ludzi…

– Tak – przyznała. – I chciałam się przekonać, czy będą im smakowały te same rzeczy co mnie. Bo widzisz, Zenuś, mnie lekarz kazał uważać z mięsem. Mogę je jeść, ale mało i tylko chude. A ty wiesz, jak ja kocham jeść!

– To prawda! Zawsze uwielbiałem obiady u ciebie! – przytaknął mój mąż.

– Postanowiłam więc wypróbować nowe rzeczy w kuchni. Wielu moich studentów to wegetarianie. Udzielili mi wielu porad i wsparcia, no i bach! Zostałam wegetarianką!

– Zupełnie jak Albert Einstein – wtrącił jej mąż.

– Albo Tołstoj i da Vinci – dorzuciła sama.

Mam nadzieję, że wreszcie coś do niego dotarło

Zenek popatrzył na mnie oszołomiony, ale ja tylko się uśmiechałam. Właśnie się dowiedział, że nasza córka nie była dziwaczką podążającą za chwilową modą, tylko należała do grona osób, w którym znajdowali się wykształceni ludzie, geniusze i artyści. Czy oni wszyscy się mylili i podjęli złą decyzję? Z tym pytaniem pozostawiłam mojego męża. Zenek to mimo wszystko rozsądny facet, a przede wszystkim zależy mu na naszej córce. Kupił sobie książkę o wegetarianizmie, poczytał jakieś artykuły, obejrzał program. Wyglądało na to, że wszystko to razem jakoś go przekonało, że to nie szkodliwa fanaberia. Nadal jednak on i Wiola ze sobą nie rozmawiali…

Chyba właśnie dlatego tak się zdziwiłam, kiedy któregoś razu po powrocie z pracy zastałam go w kuchni smażącego na patelni coś, co wyglądało jak kotlety, ale wyraźnie pochodziło z torebki z napisem „kotleciki sojowe”.

– A to co? – zapytałam zdumiona.

– Obiad – oświadczył z dumą. – Ela dała mi przepis.

Ale dlaczego wegetariański? – nie mogłam zrozumieć.

– Bo dziś przychodzi Wiola – odparł, przewracając kotlet. – Umyj ręce i pomóż mi kroić tufu tufu. Robię zupę z trawy cytrynowej!

– Aha – wykrztusiłam.

A potem zabrałam się za krojenie tofu. Byłam szczęśliwa! Jeszcze nim córka nacisnęła dzwonek u drzwi, wiedziałam, że w mojej rodzinie wszystko wraca do normy…

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA