Mąż nie podzielał mojej pasji fotograficznej. Narzekał, że jestem jak japoński turysta, wszędzie gdzie chodzę, pstrykam fotki. Fakt, uwielbiałam robić zdjęcia na spacerach, uwieczniać zapierające dech w piersiach widoki, stare budynki, urocze parki, ale też zwykłych ludzi, relacje między nimi, emocje malujące się na ich twarzach…
Waldek mi tego nie ułatwiał. Widząc, że przystaję, by zrobić zdjęcie, na złość przyspieszał kroku. Jak dziecko. Co mu szkodziło poczekać?
– Nie będę się zatrzymywał co dwa metry – burknął, gdy mu to wytknęłam. – Zabiorę ci w końcu ten telefon.
Smartfona wybierałam pod kątem jakości wbudowanego aparatu i w życiu bym tego cuda Waldkowi nie oddała. Ale żeby nie marudził, starałam się przy nim ograniczać, choć w głębi duszy marzyłam, by pewnego dnia zgodził się pojechać ze mną na plener fotograficzny.
Uwielbiałam pokazywać zdjęcia w mediach społecznościowych, wymieniać się uwagami i komplementami z amatorami fotografii. A kiedy do naszego domowego stada dołączył Fikuś, owczarek border collie, dosłownie zwariowałam na punkcie psiej fotografii. Częściej sięgałam po profesjonalny aparat, bo smartfon nie nadążał za rozbrykanym kudłaczem, założyłam mu też konto: „Fikuś fika”.
Fikuś szybko stał się gwiazdą i nim się obejrzałam, prześcignął mnie w liczbie obserwujących. Ludzie polubili oglądać i komentować jego harce. A to stawał dęba, a to ganiał własny ogon, a to znów rozszarpywał pluszową zabawkę albo pędził za piłką tenisową. Niezmordowany i nieustępliwy, te typy tak mają! Doskonale się bawiłam, wymyślając historyjki do zdjęć i pisząc je w taki sposób, jakby to sam Fikuś pisał. No, odbiło mi.
A Waldek oczywiście narzekał.
– Na siłę robisz z tego zwierzaka celebrytę – mamrotał, idąc do szopy po sekator.
Mój mąż był z kolei miłośnikiem ogrodnictwa. Godzinami modlił się nad swoimi kwiatkami i krzaczkami. Szkoda, że brakowało mu empatii, jeśli chodzi o zrozumienie dla cudzej pasji.
– Nie rozumiem… Czemu się czepiasz, że spędzam czas z psem, na dworze? Przecież to samo zdrowie.
– Nie dla związku. W ogóle nie spędzasz czasu ze mną! – nasrożył się po tym pełnym żalu wyznaniu i dodał w swoim zrzędliwym stylu: – Krzaki byś mi podlała, a nie tylko te fotki i fotki. Kogo one interesują? Psiak w pięćdziesięciu odsłonach. Dobre sobie.
Nasz narwany pies lubił się, niestety, pakować pod koła samochodów
– Interesują moich znajomych z internetu – fuknęłam, ale odłożyłam aparat i wzięłam się za podłączanie węża do kranu.
– Jasne, już to widzę. W porywach trzech na krzyż i pewnie sami sąsiedzi.
– Wcale nie! – tupnęłam nogą. – Fikuś jest lubiany i bardzo popularny – chwaliłam się, drapiąc psa za uchem, bo przybiegł, usłyszawszy swoje imię. – Ma prawie dwa tysiące obserwujących!
Waldek wziął się pod boki.
– No i? Co ty z tego masz? Prócz satysfakcji, którą się nie najesz. Czy na zdjęciach Fikusia zarabiasz na chleb? Czy raczej tracisz czas, który mogłabyś wykorzystać, robiąc coś pożytecznego?
Odkręciłam kran i skierowałam strumień wody na rosnące pod płotem żywotniki. Byłam rozczarowana i urażona postawą męża. Naprawdę nie rozumie? Fotografowanie to moja pasja! Nie gorsza niż jego zamiłowanie do zielska. Robienie zdjęć sprawia mi przyjemność. Nie wszystko musi sprowadzać się do zarabiania pieniędzy. Zabawa pozwala nam naładować akumulatory. Kłopot w tym, że mój do bólu praktyczny mąż nawet hobby miał pożyteczne, którego efekty da się zjeść. Co musi się stać, by zmienił zdanie?
Rozwiązanie napatoczyło się samo. A raczej przyjechało rowerem. Wyszliśmy na wspólny spacer: ja, Waldek i Fikuś. Było ciepło, świeciło słońce, niebo bez jednej chmurki…
– Od dwóch tygodni nie padało. Wracamy. Muszę podlać podwórko, zanim mi wszystko uschnie.
– Nie marudź. Przecież to ty mi zarzucasz, że rzadko coś robimy razem. Więc korzystaj. Dojdźmy chociaż do końca ulicy.
– Tylko nie rób zdjęć, żeby godzinę nie zajęło nam pokonanie czterystu metrów.
– Jasne – uśmiechnęłam się do niego, szczerząc zęby.
Fikuś w tym czasie wyszedł na ulicę.
Spojrzałam za siebie. Nasz narwany pies lubił pakować się pod koła samochodów. Nie bał się aut, za to miał jakiś złośliwy szósty zmysł, który kazał mu wybiegać na drogę akurat wtedy, gdy nadjeżdżał jakiś pojazd. Na szczęście na ulicy byli „śpiący policjanci”, więc szybko jechać się nie dało. Tym razem to był rower. A na rowerze siedziała kobieta po czterdziestce.
– Piesku… uparty… chodź – sapałam, próbując przyciągnąć Fikusia do nogi.
Byłam pewna, że nie użyłam jego imienia, bo częściej zwracałam się do niego per „piesku”, zwłaszcza gdy usiłowałam go do czegoś nakłonić. Niestety psi hrabia ani myślał zejść z ulicy, za to ciekawsko obwąchał panią na rowerze, a nawet zamerdał pod jej adresem ogonem. Spojrzałam przepraszająco. Kobieta musiała być wielbicielką zwierząt, bo ani się nie wystraszyła, ani nie wszczęła awantury. Wyprzedziła nas już jakieś dziesięć metrów, gdy nagle zatrzymała się i odwróciła.
– O nie! – jęknęłam. – Będzie afera.
Waldek uciszył mnie gestem i wystąpił krok do przodu. Może maruda, ale zarazem mój dzielny obrońca.
Rowerzystka zawróciła dwuślad i ruszyła w naszą stronę. Cholera. Tym razem bardziej zdecydowanie przyciągnęłam psa. Nikt nie będzie obrażał mojego Fikusia. Jeśli komuś należał się ochrzan, to mnie. Nie przypilnowałam, nie zablokowałam na czas automatycznej smyczy i pies wlazł na drogę. Nie można winić psa za jego ciekawską naturę i wszędobylską osobowość.
Nie wiem, czy bezwiednie przybraliśmy z mężem buńczuczno-obronne postawy, w każdym razie kobieta zbliżywszy się do nas uśmiechała się jakoś niepewnie, wstydliwie. Przesadziliśmy? W końcu nic złego nie zrobiła. To my popełniliśmy błąd, który mógł się źle skończyć, dla niej i naszego psa.
– Przepraszam, czy nie jest to przypadkiem Fikuś? – spytała.
Na dźwięk swojego imienia psiak natychmiast wyrwał do niej z entuzjazmem. My, w przeciwieństwie do naszego szalonego kundelka, stanęliśmy jak wryci. Waldek jako pierwszy odzyskał głos.
– Taaak… a skąd pani wie? – stwierdził ostrożnie.
– Bo obserwuję jego profil – odparła rozbawiona kobieta, której Fikuś bezceremonialnie lizał dłoń.
Spojrzałam na Waldka. Mój mąż wypiął pierś i zadarł nos tak wysoko, że prawie dosięgał wierzchołków drzew.
– Fikuś, nie męcz pani – rzucił nonszalanckim tonem.
– Ależ skąd! Niech męczy! – kobieta zsiadła z roweru, kucnęła przy naszym bohaterze i dała się polizać w policzek. – Jestem jego wierną fanką.
Waldek na te słowa mało nie przebił nosem nieba.
– Może chciałaby pani zrobić sobie z nim zdjęcie? – zaproponował niczym osobisty agent psiej gwiazdy internetu.
– Naprawdę? Mogłabym? – kobieta z radości aż klasnęła w ręce.
Fikuś zresztą też się ucieszył, bo wywinął kozła niczym w cyrku.
Waldek był, na równi z Fikusiem, bohaterem tej historii
– Jasne! – potwierdził mój mąż, a widząc telefon w wyciągniętej dłoni kobiety, dodał: – Moja żona robi świetne zdjęcia.
Gdy przekazywał mi telefon, odbierając smycz, krztusiłam się od tłumionego śmiechu. Górę wziął profesjonalizm i uspokoiłam się, gdy tylko przymierzyłam się do kadrów. Zrobiłam kilka zdjęć sympatycznej kobiecie przytulającej się do naszego Fikusia, a potem zawróciliśmy do domu.
Już mogłam się śmiać i kpić, więc całą drogę dobrotliwie żartowałam z mojego męża, dla mnie będącego na równi z Fikusiem bohaterem tej historii. Waldek zaś łaskawie mi na to pozwalał. Szedł sprężystym krokiem, z Fikusiem u nogi, pełen męskiego zadowolenia, o jakie nie przyprawiały go najbardziej dorodne dynie w ogrodzie.
W domu otworzył lodówkę, wyciągnął kiełbasę i oderwał spory kawałek.
– Masz, ty mój celebryto – kiełbasa wylądowała w psim pysku.
Tego samego wieczoru, wrzucając na profil internetowy nowy post, ze zdumieniem odkryłam wiadomość w folderze od nieznanych nadawców. Zamrugałam powiekami, bo nie wierzyłam własnym oczom.
– Walduś, zobacz! – zaszczebiotałam do męża siedzącego obok na kanapie. Podsunęłam mu pod nos mojego smartfona. – Producent wysokogatunkowych karm dla psów proponuje, by Fikuś został ambasadorem marki.
Na dźwięk swojego imienia zaspany gwiazdor zamruczał ze swojej miejscówki w kącie pokoju. Waldek z uwagą przeczytał wiadomość, po czym odwrócił się w moją stronę.
– No, kochanie, zwracam honor, wygląda na to, że twoja pasja zacznie się zwracać – powiedział z nieskrywaną dumą, po czym przyciągnął mnie do siebie.
Czytaj także:
„Robiłem wszystko, by zadowolić moją byłą, więc miała mnie za frajera. Na szczęście znalazł się ktoś, kto docenia moją dobroć”
„Myśleliśmy z żoną, że nasz marnotrawny syn to zwykły leń. Okazało się, że tak ma ogromne serce i ciekawy pomysł na życie”
„Wdałam się w romans z młodszym kochankiem. W dzień szkoliła go narzeczona, zaś w nocy to ja dawałam mu lekcje”