„Mąż wyrzucił mnie z domu razem z dziećmi. Nie obchodziło go, że trafiłyśmy do nory, a pomogli nam obcy ludzie”

zmartwiona kobieta fot. Adobe Stock, Syda Productions
„Próbowałam doprowadzić do porządku to muzeum, kiedy nagle ściany zaczęły się na mnie sypać. Wkurza mnie strasznie, że przez lata budowałam dom, układałam życie pod siebie i dzieci, a teraz mogę sobie pozwolić jedynie na taką ruderę”.
/ 15.12.2023 11:15
zmartwiona kobieta fot. Adobe Stock, Syda Productions

Oglądałam nasz nowy dom i zastanawiałam się, czy mogę już sobie pozwolić na łzy, czy może lepiej zaczekać, aż dzieci pójdą do łóżek. Ta klitka nie miała nic wspólnego z dużym, trzypokojowym mieszkaniem w starym budownictwie, z którego musiałyśmy się wyprowadzić. Mąż co prawda wyrzucił stamtąd tylko mnie, ale jako że to ja otrzymałam opiekę nad dziećmi, miał z głowy także je. Nikt nie przejął się faktem, że przez ostatnie dziesięć lat to ja troszczyłam się o cztery kąty, załatwiałam wszelkie konieczne naprawy, aranżowałam, dbałam praktycznie o każdy detal. 

To była nędzna klitka

Teraz jednak skończyłyśmy w ciasnym, zapuszczonym, dwupokojowym mieszkaniu, w którym strasznie śmierdziało, ze ścian odchodziła farba, a deski podłogowe trzeszczały potwornie przy każdym kroku. Niestety, tylko na coś takiego mogłam sobie pozwolić, a poza tym, moje córki miały stąd blisko do szkoły.

– Dobrze, jutro wszystko rozpakujemy. Dziś jest już na to za późno. Potem... potem zastanowimy się, co zrobić, aby było tu trochę znośniej. Odmalujemy ściany, położymy dywany i zobaczycie, będzie super – uspokajałam raczej siebie niż córki, które były zbyt wyczerpane, żeby przejąć się stanem mieszkania.

Gdy były już w łóżkach, zrobiłam obchód po moim nowym domu i sporządziłam listę rzeczy, które trzeba było pilnie zrealizować. Na początek – prace malarskie. Właścicielka, która nie interesowała się stanem nieruchomości, co tłumaczyło niższy koszt wynajmu, dała mi zgodę na wszelkie działania. Taka praca mi niestraszna – umiałam sobie radzić z wałkiem malarskim, w pewnym sensie nawet sprawiało mi to przyjemność.

Kiedy nadszedł weekend i dziewczynki pojechały do ojca, odwiedziłam sklep z materiałami budowlanymi i zaczęłam działać. Zaczęłam od salonu, który pełnił równocześnie funkcję mojej sypialni. Uznałam, że tam będzie najmniej pracy – ściany chciałam pomalować na turkusowo, powiesić nowe zasłony, a na podłodze położyć dywan.

Zdecydowałam się przesunąć meble, oczyścić ściany i zaczęłam szorować po nich wałkiem namoczonym w gruncie. Tyle że ściany... zaczęły się przyklejać do mokrego wałka. Stara powłoka farby odchodziła całymi płatami, aż do samego betonu. Spróbowałam w pokoju moich córek – to samo. Momentalnie opuściły mnie wszystkie siły, więc usiadłam na podłodze, aby się nie przewrócić. Wyglądało na to, że weekend nie wystarczy, żeby tę ruderę odświeżyć. Czekał mnie pełny remont, z kładzeniem gładzi i szlifowaniem włącznie... A przecież wcale czegoś takiego nie planowałam.

Czułam się bezradna

Zatelefonowałam do właścicielki nieruchomości z wiadomością, że ściany zaczynają odpadać i zapytałam, czy mogłybyśmy rozłożyć koszty remontu pół na pół. Odpowiedziała mi, że dopóki się nie wprowadziłam, wszystko ze ścianami było w porządku, a za wszelkie tego typu naprawy i tak odpowiada najemca. Wiedziałam, że to nonsens, ale łzy znów cisnęły mi się do oczu, tym razem z bezradności.

Marzyłam o tym, żeby w tej trudnej sytuacji moje dziewczynki wciąż miały swój dom – bezpieczny, taki z prawdziwego zdarzenia. Chciałam, aby miały własny pokój, do którego chętnie zapraszałyby koleżanki, w którym mogłyby zasypiać spokojnie każdego wieczoru i w ciszy odrabiać lekcje. Wściekałam się na siebie i na byłego męża, bo nasze córki musiały cierpieć z powodu niewłaściwych decyzji, jakie sami podjęliśmy.

Wycedziłam kilka przekleństw, ale urwałam, słysząc pukanie do drzwi. Otworzyłam je. Na progu stała jakaś kobieta z ciastem w ręku i uśmiechała się do mnie szeroko.

– Hej, też mieszkam na tym piętrze. Przeszkadzam? – Popatrzyła wymownie na mój roboczy strój i wałek, który ściskałam w dłoni. – Chciałam cię przywitać w nowym miejscu i zaoferować ciasto. Żeby przełamać pierwsze lody...

Przełamać lody? Chciała mnie przywitać? Tym razem nie zdołałam powstrzymać łez. Płakałam przed kompletnie obcą osobą. Przy otwartych drzwiach. Fantastycznie! Ta sympatyczna kobieta już wszystko o mnie wiedziała – pewnie uznała, że mam nie po kolei w głowie.

– Jezus Maria, przepraszam! Nie chciałam cię zdenerwować! – zapewniła pośpiesznie.

Wykonałam nieokreślony ruch ręką, dając jej do zrozumienia, że  to nie jej wina, a ja już wcześniej byłam zdenerwowana i nie potrafiłam się uspokoić.

Poznałam sąsiadkę

– Hm, w takim razie... – Rzuciła okiem w głąb mieszkania. Na pewno zauważyła przesunięte i przykryte folią meble. – Chodźmy do mnie, tam zjemy ciasto, zrobię kawę... A nie, może lepiej zaparzę melisę. No, chodźmy, dziewczyno.

Jakoś nie przyszło mi do głowy, żeby odmówić. Zostawiłam wałek i posłusznie zamknęłam drzwi.

– Nie musisz zamykać na klucz. Tutaj nikt niczego nie kradnie. No, to chodźmy. – Wzięła mnie za rękę i zaprowadziła do swojego mieszkania, które znajdowało się po drugiej stronie korytarza. – A przy okazji, Daria jestem. Mieszkam z mężem, Darkiem. Darek i Daria. Śmieszne, prawda? Ale tak się złożyło. Mąż i tak najczęściej mówi do mnie "kochanie". – Roześmiała się. – A ty jesteś...?

– Łucja.

– Jakie urocze imię! No dalej, wchodź, usiądź, ja zaraz zrobię herbatę. Wolisz kawę czy melisę?

– Kawę. – Wciąż szlochałam. –Wstyd mi... za tę... histerię... ostatnio jestem trochę... rozbita.

– Oj tam, każdemu się czasem zdarza. Widziałam, jak się wprowadzałaś i powiedziałam sobie: no, wreszcie ktoś w moim wieku. Większość lokatorów to już emeryci. Jedynie na ostatnim piętrze jest mieszkanie, które wynajmują studenci, no ale to z kolei wiesz, jeszcze takie dzieciaki. Mieszkasz sama z córkami? My dopiero planujemy dziecko.

Trudno było zaprzeczyć, że Daria gadała jak najęta. Zadawała mi mnóstwo pytań dotyczących mojego życia prywatnego, a przy tym bez żadnego skrępowania opowiadała o swoim. Mimo to, nie odczuwałam dyskomfortu. Była taka wesoła, szczera i serdeczna. No złota dziewczyna! Daria. Prawdziwe złoto. Dosłownie. Wytarłam twarz rękawem, odetchnęłam głęboko i...

Chciała mi pomóc

– Jestem po rozwodzie. Próbowałam doprowadzić do porządku to muzeum, kiedy nagle ściany zaczęły się na mnie sypać. Wkurza mnie strasznie, że przez lata budowałam dom, układałam życie pod siebie i dzieci, a teraz mogę sobie pozwolić jedynie na taką ruderę.

– Ojej, powinnaś była od razu powiedzieć, że chodzi o remont! Darek tak zarabia na życie. Naprawdę, zajmuje się remontami. Ma swoją firmę i pięciu pracowników. Jak tylko wróci, obejrzy twoje mieszkanie i na pewno pomoże. – Daria postawiła przede mną filiżankę kawy.

– Teraz nie bardzo mam jak...

Kasą się nie przejmuj – odgadła natychmiast. – Przecież trzeba sobie pomagać, prawda? Taka sąsiedzka przysługa.

Nasze spotkanie trwało dwie godziny. Siedziałyśmy razem, o nic się nie martwiąc i nie patrząc na zegarek. Nigdy nie przypuszczałam, że można się zaprzyjaźnić już przy pierwszej rozmowie. A jednak! Po powrocie do siebie kontynuowałam walkę ze ścianami, dzielnie zeskrobując kolejne fragmenty farby szpachelką.

W południe wpadła do mnie Daria, tym razem w towarzystwie męża. Darek ocenił stan ścian w poszczególnych pomieszczeniach i stwierdził, że koniecznie trzeba położyć gładź, inaczej z malowania nic nie wyjdzie. Obiecał, że jeśli dostanie ode mnie klucze, wyśle tu swoją ekipę, nad którą czuwać będzie Daria, i że zadbają o to, by w mieszkaniu wreszcie stało się przytulnie.

– Mam akurat trochę wolnego. Niewielki sąsiedzki remont akurat się wciśnie.

– Ale... ale...

– Posiedzisz trochę przy naszym dziecku, jak już się urodzi. – Darek był tak samo bezpośredni i pozytywny, jak jego małżonka. – Powinnaś jednak wyprowadzić się na ten tydzień z domu. W przeciwnym razie prace będą się przedłużać, a ja nie mogę zaoferować ci więcej czasu, bo mam już umówione zlecenia w innych miejscach.

– Może zabrałabym dzieci do mojej mamy...

– Świetnie! No to jedźcie! – zarządziła Daria.

Nie miałam już nic do stracenia

Wciąż nie mogłam uwierzyć, że przekazałam klucze do mojego mieszkania, w którym miałam praktycznie cały swój dobytek, kompletnie obcym osobom. Z drugiej strony, czym ryzykowałam, skoro osoba, która powinna mi być teoretycznie najbliższa, wyrzuciła mnie z domu? No tak, zakochał się i potrzebował przestrzeni... Nie jestem złośliwa, ale oby ta jego miłość poszła mu w pięty! Zostawiłam Darkowi środki na farby i potrzebne materiały budowlane. Poprosiłam go też, żeby dzwonił, jeśli będzie potrzebował więcej. Wszystko, na co mnie stać, będę w stanie sfinansować od razu.

Tydzień, który spędziłyśmy u mamy nad morzem, zleciał błyskawicznie. Moje córeczki w ogóle nie miały ochoty wracać do domu, gdzie czuć było stęchlizną, a od ścian odchodziła stara farba. A ja? Byłam tym całkiem zaintrygowana. Przecież gorzej już być nie mogło, nie? Tuż po powrocie odwiedziłyśmy naszych ulubionych sąsiadów.

Najpierw Daria uściskała nas wszystkie, a następnie poczęstowała zupą pomidorową i czekoladowymi muffinkami, które zjadłyśmy na deser. Stwierdziła, że po takiej podróży dobrze nam zrobi coś do jedzenia. A może chciała po prostu, żebyśmy nabrały sił przed zderzeniem z rzeczywistością, czyli z efektami przeprowadzonego remontu…?

– W porządku, jestem gotowa. Ruszajmy!

Płakałam ze szczęścia

Kiedy przekroczyłam próg, z początku nie rozpoznałam swojego mieszkania. Zmiany zauważyłam już w korytarzu, który był pomalowany na subtelny, gołębi kolor. W pokojach dziewczynek królowała lawenda. Darek zdecydował się także na tapetę imitującą lamperię w biało-fioletową kratę, co dodawało lekkości "komnacie" moich księżniczek. A salon... Początkowo przestraszyłam się intensywnego odcienia granatu, który widziałam z korytarza, ale kiedy weszłam do środka, zaniemówiłam z zachwytu.

Głęboki odcień ścian harmonijnie kontrastował z jasnymi elementami wyposażenia, co podkreślało barwę drewna. To były moje meble, moje poduszki, mój dywan i ramki na zdjęcia, które w takiej aranżacji prezentowały się fenomenalnie, jak gdyby otrzymały od losu drugą szansę. W kuchni... Świeżość mięty na ścianach przekształcała niegdyś komunistyczne pomieszczenie w coś nowoczesnego, prawdziwą świątynię, urządzoną z wyjątkowym smakiem. Daria zaznaczyła, że kremowa barwa mebli to jej zasługa, ponieważ odmalowała stare, ciężkie fronty, aby je "odciążyć", dzięki czemu nabrały świeżości.

I znów nie mogłam powstrzymać łez. Znów przy ludziach. Tym razem ze szczęścia.

– W jaki sposób mogę się wam zrewanżować?

– Będziesz miała okazję… – Daria uśmiechnęła się lekko.

Przyjrzałam się jej uważnie, a wtedy ona ułożyła dłoń na brzuchu.

– Gratulacje! Czyli prędzej niż przypuszczałam, będę miała możliwość spłaty tego długu. Naprawdę super!

Za nami już trzy lata nowego życia

Dziewczyny pokochały nasze nowe mieszkanie tak samo, jak ja. Teraz to prawdziwe dzieło sztuki – perfekcyjne. Regularnie coś do niego dokupujemy, wymieniamy lub tworzymy własne ozdoby, by zapewnić sobie komfort i czerpać przyjemność ze spędzania w nim czasu. Daria z Antosiem jest u nas prawie każdego dnia, a moje córki traktują chłopczyka jak młodszego brata. Nasi sąsiedzi są teraz dla nas jak rodzina.

Kiedy osoba, która była mi najbliższa, zawiodła mnie w czasie największej życiowej próby, to właśnie nieznajomi wyciągnęli pomocną dłoń. Podzielili się ze mną swoim doświadczeniem, poświęcili swój czas, zaoferowali przyjaźń, sprawiając, że mój ponury świat wreszcie nabrał kolorów.

Czytaj także: „Brat perfidnie wykorzystał demencję ojca, by ten przepisał na niego cały majątek. Nigdy mu tego nie wybaczę”
„Poprosiłam siostrę bliźniaczkę, żeby poszła za mnie na randkę. Kawaler się zorientował i najadłam się wstydu” „Mój brat odebrał mi wszystko - uczucie rodziców, majątek, żonę i dzieci. Nienawidzę go z całego serca”

 
 

Redakcja poleca

REKLAMA