„Romansowałam w pracy dla własnych korzyści. Do momentu, aż były kochanek wydał mnie i zrobił ze mnie puszczalską”

Romans w pracy fot. Adobe Stock
Nigdy nie naciskałam, aby Artur porzucił dla mnie swoją żonę. Jednak oczywiście bardzo tego chciałam i prawdopodobnie byłam katalizatorem ich rozstania. Juliusz? Od początku było wiadomo, że połączy nas „czasowy” romans.
/ 22.01.2021 10:35
Romans w pracy fot. Adobe Stock

Człowiek wcale sobie nie planuje zakochania. Po prostu czasami na widok innej osoby zaczyna nam mocniej bić serce i już. Nie od razu, oczywiście. Fascynacja się rozwija, mijają miesiące i nagle zdajemy sobie sprawę, że bez tego faceta po prostu nie możemy żyć.

Tak było ze mną i Arturem. Pracowałam w nowej firmie już kilka tygodni, kiedy nagle go „zobaczyłam”. Koleżankę strasznie bolała głowa. Słaniała się nad biurkiem i jęczała, że nie ma żadnej tabletki. Żadna z nas nie miała, a facetów nawet nie pytałyśmy.
Jakież więc było nasze zdumienie, gdy w pewnym momencie w drzwiach pokoju stanął Artur z tabletką od bólu głowy.
– Nosisz przy sobie prochy?!
– Nie, wyszedłem do apteki – stwierdził lekko, jakby chodziło o spacer w słońcu, a przecież jego kurtka ociekała deszczem.

Był jak z bajki

Wyglądał przy tym tak uroczo, że… chyba właśnie wtedy się zakochałam! Zdałam sobie z tego sprawę kilka miesięcy później, kiedy dzień bez rozmowy z Arturem stał się dla mnie dniem straconym. Zabiegałam o jego towarzystwo, ale nie nachalnie. Był bowiem żonaty. Powoli się utarło, że jemy razem lunch albo pijemy wspólnie poranną kawę.

Dzień po dniu odkrywaliśmy, ile nas łączy, i tworzyliśmy z tego swój mały świat. Z ręką na sercu mogę powiedzieć, że nigdy nie naciskałam, aby Artur porzucił dla mnie swoją żonę. Jednak oczywiście bardzo tego chciałam i prawdopodobnie byłam katalizatorem ich rozstania.

Możliwe, że gdybym nie pojawiła się w jego życiu, Artur naprawiłyby swoje relacje z żoną, a tak – nie miał już o co walczyć. Za progiem stała przecież już inna miłość, pachnąca nowością, na pewno dużo atrakcyjniejsza niż łatane małżeństwo. Przyszedł więc taki moment, że zaczęliśmy się spotykać z Arturem poza pracą.

Początkowo niby niewinnie… A to poszliśmy na film reżysera, którego nie lubiła jego żona, a to na wystawę obrazów do awangardowej galerii. Ale jak długo można udawać, że ludzie nic do siebie nie czują, a ich relacja jest czysto koleżeńska? Wylądowaliśmy w łóżku…

Było cudownie i od razu wiedzieliśmy, że sporadyczne spotkania już nam nie wystarczą. Zapragnęliśmy zasypiać i budzić się razem. Pojawił się jednak dość poważny problem. Pracowaliśmy w firmie, która nie lubi bliższych relacji miedzy pracownikami. Biurowe romanse są dyskretnie śledzone i tępione. Jeśli wydałoby się, że jesteśmy razem, jedno z nas natychmiast straciłoby pracę. I pewnie byłabym to ja – jako pracownik młodszy stażem i niższy rangą.

– Ja odejdę. Szybciej coś sobie znajdę niż ty – zadecydował pewnego dnia Artur.
Z jednej strony ucieszyłam się, a z drugiej było mi głupio, że tak się dla mnie poświęca. Bo wyglądało na to, że zmienia dla mnie całe swoje życie.
– Czego się nie robi dla miłości! – skomentował swoją decyzję Artur.

Faktycznie zajął się szukaniem innej posady i znalazł ją dość szybko. Za niższe pieniądze, ale uparł się, że ją weźmie.
– Może potem trafi mi się coś lepszego. Najważniejsze, abyśmy byli razem.
Jeszcze tego samego dnia odszedł od żony i przeniósł swoje rzeczy do mojego mieszkania. Powinnam pewnie powiedzieć, że od tej pory żyło się nam jak w raju… Niestety, to nieprawda.

Na co mi był ten romans?

Mój ukochany okazał się bowiem silnie związany ze swoją żoną. Podobno znali się od dzieciństwa. Mówił mi, że są bardziej jak brat i siostra niż małżeństwo, co jednak nie zmieniało faktu, że zwyczajnie za nią tęsknił. Dzwonił przynajmniej raz dziennie i jeździł, aby ją pocieszać! Tęsknił chyba także za dawną pracą, w której spędził przecież więcej czasu niż ja. Za dawnymi kolegami, z którymi w dalszym ciągu umawiał się na piwo...

Zapewne właśnie od któregoś z nich dowiedział się o tym, co przed nim ukrywałam. Że w tej pracy nie znalazłam się przypadkiem, nie dostałam jej w procesie rekrutacji. Zatrudnił mnie facet, który wcześniej był moim kochankiem… Juliusza, głównego dyrektora, poznałam podczas prezentacji, którą robiła moja ówczesna firma. Od razu zauważyłam, że wpadłam mu w oko i – co tu dużo mówić – mnie także spodobał się ten przystojny, choć sporo ode mnie starszy facet. Zadbałam więc, aby na tamtym służbowym spotkaniu pokazać mu się z jak najlepszej strony. Byłam błyskotliwa, zabawna i ostentacyjnie nim zachwycona.

Złapał się na mój haczyk, jakże mogłoby być inaczej? Miałam świadomość, że wcale nie jesteśmy najlepsi, a już na pewno nie najtańsi na rynku. Myślę, że to Juliusz postarał się o to, aby jego firma wybrała właśnie naszą ofertę. Zapewnił sobie tym samym pretekst do częstszych spotkań ze mną, bo osobiście prowadziłam ten projekt. Zręcznie wykorzystałam jego zainteresowanie mną. Od początku było wiadomo, że połączy nas „czasowy” romans, bo Juliusz wcale nie zamierzał porzucić żony, która była dyrektorem banku, elegancką i zamożną i pewną siebie kobietą.

On więc miał z naszej relacji przyjemność taką, jak dojrzały facet może mieć z obcowania z młodą kobietą o jędrnym ciele i twarzy bez zmarszczek. A i ja usiłowałam wygrać dla siebie jak najwięcej. Ta posada w jego firmie, naprawdę doskonale płatna i niosąca nadzieję na awans, była prezentem na pożegnanie. Wiem, że Juliusz nigdy by sobie nie pozwolił na zatrudnienie aktualnej kochanki, ale byłej?... I to w dodatku takiej, do której miał prawdziwy sentyment...

Nigdy nie okazywaliśmy sobie w pracy żadnych czułości, nie zdradzaliśmy się gestami. Zresztą, prawdę mówiąc, rzadko go nawet widywałam, bo pracował na innym piętrze i nie był moim bezpośrednim przełożonym. Mimo wszystko niebawem pojawiły się w firmie plotki, że niby szef i ja… Nic konkretnego, ledwie domysły i półsłówka, które zbywałam milczeniem. Oczywiście, nikt nie odważył się mnie o to zapytać. Nikt – oprócz Artura.

Któregoś dnia podczas wspólnego lunchu poruszył temat dyrektora. Zapytał, czy mnie coś z tym facetem łączy.
– Może jest twoim dalekim krewnym?... – zasugerował z uśmiechem, ale w jego głosie wyczułam napięcie.

Zaprzeczyłam, roześmiałam się i zapytałam przekornie, czy nie wierzy w to, że mogłam swoje stanowisko dostać, bo jestem kompetentna i inteligentna. Wycofał się więc ze swojego pytania i miałam nadzieję, że sprawa poszła w zapomnienie. Niestety, okazało się, że kolega Artura miał kuzyna, który pracował w pewnym eleganckim pensjonacie. I ten kuzyn rozpoznał mnie na zdjęciu z Facebooka.

Powiedział, że jestem laską, która dość często przyjeżdżała do nich z takim starszym gościem. Tak Artur się dowiedział. Zazdrosny poprosił o sprawdzenie, jak się nazywał ten facet. A Juliusz podawał zawsze swoje prawdziwe nazwisko, bo nie uważał, że musi się kryć. Bomba wybuchła, zostałam przyłapana na kłamstwie. I nie pomogły moje tłumaczenia, że nie skłamałam, tylko powiedziałam prawdę, bo w tamtym momencie już nic mnie z Juliuszem nie łączyło.
– Kochanie, bałam się, że jeśli przyznam się do tamtego romansu, to nie będziesz chciał ze mną być… – płakałam.
– I dobrze myślałaś! – usłyszałam.

Artur oskarżył mnie o całe zło, które wydarzyło się w jego życiu. Stwierdził, że nie tylko podstępnie go uwiodłam, odciągając od żony, ale jeszcze zmusiłam do zmiany ukochanej pracy! Po wielkiej awanturze, podczas której wylał na mnie kubeł pomyj, spakował się i wrócił do żony. Potem zaś postanowił mnie zniszczyć. Nagle w biurze pojawiły się plotki i ohydne insynuacje na mój temat. Zyskałam opinię rozbijaczki cudzych związków. I po co mi to było? Artur okazał się niedojrzałym facetem, który przerzucił na mnie odpowiedzialność za swoje czyny.

Więcej listów do redakcji:„W wieku 16 lat oddałam córkę do adopcji. Teraz uratowałam życie wnuczce, która była ciężko chora”„Mój narzeczony pochodził z majętnej rodziny z koneksjami, a ja nie śmierdziałam groszem. To nie mogło się uda攄W wieku 45 lat zostanę po raz drugi mamą i po raz pierwszy babcią. Nie planowałam tego, ale tak w życiu bywa”

Redakcja poleca

REKLAMA