„Obracałem milionami i żyłem jak krezus. W jednej chwili los się odmienił i nie miałem nawet grosza przy duszy”

sfrustrowany mężczyzna fot. Getty Images, Prasit photo
„Każdego dnia tam przychodziłem, aby usłyszeć coś, co pozwoli mi zarobić. Sam też korzystałem z porad swojego tajemniczego znajomego z parku. Pożyczyłem sporą sumę pieniędzy, które w krótkim czasie dały wysoki zysk. Spłaciliśmy długi z Kasią, kupiliśmy dom. Założyłem własną firmę”.
/ 02.11.2023 09:15
sfrustrowany mężczyzna fot. Getty Images, Prasit photo

Obracałem dużymi pieniędzmi. Znałem się na tym, jednak nie zawsze robiłem to, co jest najlepsze dla klientów. W jednej chwili zrozumiałem, że mogę stracić coś cenniejszego niż pieniądze.

Giełda była moim życiem

– Jeżeli weźmiemy pod uwagę prognozowaną decyzję FED-u i trend kursów, to proponowałbym zachowanie pańskiego pakietu jednostek w obecnym funduszu – wyrecytowałem zgrabnie wyuczoną formułkę.

– Jest pan pewien? – klient patrzył mi w oczy tak intensywnie, że aż odwróciłem wzrok.

– Oczywiście – odparłem, patrząc w ścianę nad jego głową.

Wyszedł, a po kilku minutach przy moim stanowisku pojawił się kierownik.

– Wycofał – powiedział, a ja zrozumiałem, że jego cierpliwość się wyczerpała.

W tym tygodniu to był już szósty klient, który zaniepokojony perturbacjami na rynku finansowym wyprzedawał swoje jednostki funduszu. Szef był wściekły.

– Proszę pana, my nie jesteśmy tu potrzebni w dobrych czasach. Wtedy każdy się nadaje, nawet wyuczona małpa. My jesteśmy niezbędni, gdy jest źle, kiedy klient oczekuje wsparcia w swoich rozterkach lub wręcz kategorycznej opinii wybitnego specjalisty od rynku finansowego.

– Ale ceny funduszy i notowania lecą na łeb! Jak ja mam… – denerwowałem się.

– Możesz pan robić, co chcesz: zmieniać, przesuwać, zamrażać. Byle pieniądze nie uciekły. Nie stać nas na doradcę, który klientom odradza, zamiast doradzać – uciął wszelkie dyskusje i wyszedł.

To było ostatnie ostrzeżenie. „Ja tak nie umiem! – jęknąłem w duchu. Nie umiem doradzić komuś inwestycji, która jest pewnym fiaskiem. Nie chcę kłamać!”. Po chwili się opanowałem, widząc, że Stefan zza szklanej ścianki obserwuje mnie z zaciekawieniem. Nie dam mu satysfakcji, zachowam pokerową twarz. Tu albo jesteś zwycięzcą, albo cię nie ma.

Wracając do domu, zastanawiałem się, jak powiedzieć Kasi, że dobrze nie jest, jak przygotować ją na to prawie pewne zwolnienie z pracy. Przecież nazajutrz również przyjdzie jakiś klient zaniepokojony losem swoich pieniędzy. Co wtedy, jak spłacimy kredyt na mieszkanie?

Usiadłem na ławce i gorączkowo szukałem w głowie odpowiednich słów. Byłem tak zaabsorbowany swoimi problemami, że nie zauważyłem, kiedy po drugiej stronie ławki ktoś usiadł, mamrocząc coś do siebie. W pewnym momencie krzyknął:

– Tak! Jak się wejdzie w miedź, a za tydzień przejdzie na nową emisję obligacji Malezji, to nawet biorąc pod uwagę bardzo pesymistyczny wariant złotówki do dolara, trzynaście procent jest jak w banku!

Zdumiony wlepiłem w niego wzrok. Nieogolony mężczyzna po pięćdziesiątce w szarym prochowcu.

– Co pan mówi? – zapytałem.

– O wypadku w chilijskiej kopalni pan nie słyszałeś? – rzucił mi jakąś gazetę z hiszpańskim tytułem.

Nie myślałem już o rozmowie z żoną. Nieznajomy podrzucił mi trop, który mógł być kluczem do mojego przetrwania.

Skąd on to wszystko wiedział?

– To gratka! – niemal krzyknąłem, kończąc prezentację scenariusza inwestycyjnego dla wyjątkowo zasobnego klienta, który przyszedł na spotkanie kolejnego dnia.

– No cóż, jeżeli pan jest pewien… .

Po kilku minutach dostałem informację, że nie wycofał pieniędzy. Szef stanął nade mną z wyrazem uznania na twarzy.

– No! Muszę przyznać, że bajeczka z tą miedzią i obligacjami jest super. Może nawet to wprowadzimy do szkolenia.

Informacja nie okazała się bajeczką. Jeszcze tego samego dnia ceny miedzi poszły znacząco w górę. Wychodząc z biura, uchwyciłem w przelocie zaniepokojony wzrok Stefana z boksu obok, niechybny znak mojego sukcesu. W drodze do domu podszedłem do ławki, na której wczoraj siedział tajemniczy jegomość.

Usiadłem, a on zaraz się pojawił. Całkiem jakby czekał na mnie za rogiem lub może w pobliskich krzakach. Nie umiałem stwierdzić, skąd przyszedł.

– Dziękuję za wczorajszą podpowiedź – odezwałem się. – Uratował mi pan skórę.

Tamten machnął lekceważąco ręką na znak, że nie ma o czym gadać.

– Na świecie tyle się dzieje każdego dnia, że zarobek albo strata kilku milionów to pestka – wyjaśnił.

Szeroko otworzyłem oczy. Znowu mnie zaskoczył. Nie wyglądał na krezusa, wręcz przeciwnie: prezentował się raczej biednie.

– Może zagramy? – zaproponował niespodziewanie, wyciągając zza pazuchy szachy. – Trzeba jakoś rozproszyć nudę.

Nie miałem serca mu odmówić. Zaczęliśmy grać. Przy każdym jego ruchu odnosiłem wrażenie, że specjalnie zaniża swój poziom, żeby mnie nie pokonać za szybko.

– Obligacje malezyjskie to pikuś. Dziś już wszystkie wrony kraczą o zbliżającej się chińskiej obniżce stóp o pół punktu – mamrotał, przesuwając figury w pogoni za moim królem. – Szach. Szanghaj się zdziwi…

Poczułem mrowienie na karku.

– Skąd pan to wie? – zapytałem.

– Analizy, tysiące znaków na ziemi i niebie oraz polityka – wymienił swoje źródła informacji i znowu mi rzucił jakąś gazetę, tym razem po chińsku. – A przede wszystkim znajomość ludzkiej duszy. Wieczna chciwość i nienasycenie. Zachwycające.

Nie do końca zrozumiałem, dlaczego chciwość z nienasyceniem tak go zachwycały, ale godzinna partyjka szachów się opłaciła. Jako jedyna osoba w naszym kraju przewidziałem decyzję Ludowego Banku Chin. Moja firma sporo na tym zarobiła. Dostałem pochwałę i premię. Stefan zaczął patrzeć na mnie z otwartą wrogością.

Stał się moim doradcą

Moje spotkania przy ławce stały się rutyną. Każdego dnia tam przychodziłem, aby usłyszeć coś, co pozwoli mi zarobić. Sam też korzystałem z porad swojego tajemniczego znajomego z parku. Pożyczyłem sporą sumę pieniędzy, które w krótkim czasie dały wysoki zysk. Spłaciliśmy długi z Kasią, kupiliśmy dom. Założyłem własną firmę.

Jednak sukces finansowy nie łączył się z dobrym samopoczuciem i powodzeniem w życiu osobistym. Właściwie całe popołudnia i wieczory spędzałem na ławce z moim „doradcą”, który karmił mnie informacjami. Nic za to nie chciał; pragnął jedynie, żebym spędzał z nim jak najwięcej czasu. Kasia coraz częściej mi wypominała, że przestaliśmy ze sobą rozmawiać, że w domu jestem gościem, jednocześnie często nie ma mnie w biurze. Straciła do mnie zaufanie. Zapytała wprost, czy mam kochankę. Nie mogłem kłamać

Z drugiej strony mój towarzysz stawał się coraz bardziej chimeryczny. Zdarzało się, że czekałem na niego godzinami, kiwając się niczym ofiara choroby sierocej. Nie odbierałem wtedy telefonów od Kasi, nie myślałem o niczym innym tylko o tym, co będzie, jeśli już go spotkam. Bez niego, bez jego porad byłbym nikim.

„Jestem nikim!” – coraz częściej dochodziłem do takiego wniosku. Nie osiągnąłem swojego sukcesu sam, niczego sam nie wymyśliłem, korzystałem jedynie na podpowiedzi. On – szachista, jak go nazywałem – choć często kazał mi na siebie długo czekać, dotychczas zawsze przychodził. Odnosiłem wrażenie, że obserwował mnie gdzieś z ukrycia, czerpiąc z mojego stresu nielichą satysfakcję.

Pewnego dnia nie pojawił się do północy. Chodziłem po skwerze, przy którym stała nasza ławka, próbując się rozgrzać w jesienną noc. Telefon w mojej kieszeni dzwonił i dzwonił. Kasia się denerwowała. Kiedy wróciłem do domu, zastałem żonę w przedpokoju; patrzyła na mnie z determinacją.

– Albo natychmiast mówisz całą prawdę, albo się rozchodzimy. Masz inną kobietę? Kochasz ją? – wycedziła zimno.

Opadłem na krzesło i opowiedziałem całą historię. Im dłużej opowiadałem, tym mniej ubarwiałem i wybielałem siebie. Zrozumiałem, że ceną sukcesu może być utrata żony. Kiedy skończyłem, zapadła cisza.

– Nigdy więcej się z nim nie spotkasz – zdecydowała Kasia. – Udaje twojego towarzysza, przyjaciela, dobrego doradcę, ale nim nie jest. To zły człowiek!

– Ale przecież nie możemy zrezygnować… – zacząłem oponować.

– Pamiętasz, jak było nam kiedyś, a jak jest teraz? – spytała. – Kiedyś było lepiej.

Przypomniałem sobie nasze pierwsze lata po ślubie: było biednie, ale czuliśmy się szczęśliwi. Teraz, pomimo sukcesu materialnego, byłem ponury i zestresowany…

To nie było warte pieniędzy

Przyszedł do mnie nazajutrz. Nie na ławkę, a do biura. Nigdy dotąd się to nie zdarzyło. Czyżby przeczuł, że chcę zerwać tę znajomość?

– Przepraszam za wczoraj, mój przyjacielu – zagaił.

– Nie jesteśmy przyjaciółmi – odparłem sucho.

– A ja właśnie tak o tobie myślę. Lubię cię – dodał. – A tu taka niewdzięczność.

– Odejdź. Jesteś zły – powiedziałem, ale on wyczuł moje wahanie.

Dajesz rządzić sobą kobiecie? – mruknął pod nosem.

Tu popełnił błąd, przyznając się, że mnie cały czas kontroluje oraz mówiąc lekceważąco o Kasi. Zrozumiałem, że przestraszył się mojej samowoli, że mam jedyną szansę, aby się od niego uwolnić. Potem może być za późno.

– Żegnam – uciąłem dyskusję.

Skrzywił się i wyszedł. Wraz z nim odeszło powodzenie w interesach. W ciągu kilku miesięcy straciłem wszystko: dom, firmę, majątek i… stałem się szczęśliwym, wolnym człowiekiem.

Czytaj także:
„Po śmierci męża dowiedziałam się, że miał drugą rodzinę. Chcą położyć łapy na spadku, ale nie dostaną złamanego grosza”
„Zrobiłam test uczciwości mojemu narzeczonemu. Oblał go, bo liczył tylko na pieniądze ze spadku po moich rodzicach”
„Siostra wyczekiwała śmierci babci, bo liczyła na spadek. Gdy poznała jej testament doznała szoku”

Redakcja poleca

REKLAMA