„Mąż wymyślał choroby byle tylko nie wziąć się do roboty. On leżał na kanapie, a ja miałam kilka etatów”

mężczyzna na kanapie fot. Getty Images, Iuliia Bondar
„Kiedy tylko sytuacja w naszym życiu stawała się nieco bardziej kłopotliwa – na przykład dziecko miało problemy w szkole albo zbliżały się święta i trzeba było zająć się gruntownymi porządkami – Robert natychmiast widział potrzebę pilnej konsultacji ze specjalistą”.
/ 25.11.2023 07:15
mężczyzna na kanapie fot. Getty Images, Iuliia Bondar

Mój Robert jest wspaniałym facetem, kiedy chce, potrafi doskonale zająć się dzieckiem i domem. Gdyby tylko nie był taki chorowity…

Nie miałam czterech rąk

Śmieci piętrzyły się w pojemnikach w kuchni, a mój mąż, jakby nigdy nic, leżał na kanapie i przeglądał gazetę. Krew się we mnie zagotowała! Ja przychodzę po całym dniu, ledwie żywa ze zmęczenia, a on, jak zwykle, odpoczywa.

– Czy możesz mi wytłumaczyć, dlaczego nie byłeś łaskaw się ruszyć i wynieść śmieci?! – krzyknęłam.

– Ciszej – Robert teatralnie zakrył dłońmi uszy – łeb mi pęka. Podejrzewam, że to może być migrena. Ostatnio Adam był na takim specjalnym badaniu przepływów w tętnicach i…

– Jak ktoś ma migrenę, to go głowa boli ciągle, i to naprawdę mocno. Przestań, bo to się robi nudne! Weź sobie aspirynę, połóż się do łóżka, jutro będziesz jak nowo narodzony.

– Jutro to ja może jednak pójdę do lekarza. Do neurologa – Robert zachowywał się, jakby w ogóle nie usłyszał mojej poprzedniej uwagi. – Czuję, że to jednak poważniejsza sprawa. Tego nie wolno bagatelizować.

Dobrze wiedziałam, co mojemu mężowi chodzi po głowie. Robert umyślił sobie, żeby dostać zwolnienie do końca tygodnia, leżeć w domu, oglądać telewizję – ja bym wtedy koło niego skakała i, co najważniejsze, nic bym od niego nie chciała!

A przecież już tydzień temu mówiłam mu, że przyjeżdża do nas siostra jego mamy ze Śląska. Znając mnie, Robert z łatwością mógł sobie wykoncypować, że dla niego oznacza to jedno: pomoc w sprzątaniu całego domu. Niestety, nie pierwszy raz Robert postanowił zasłonić się chorobą.

Kiedy tak na niego patrzyłam, jak owinięty kocem przegląda jakieś strony internetowe w komórce, zaczęło do mnie docierać, że od wielu lat żyję z hipochondrykiem! Mój mąż potrafi wmówić sobie każdą chorobę!
Szczególne nasilenie tych jego „objawów” występuje, kiedy w domu trzeba coś wyjątkowo szybko zrobić.

Nie chciało mu się nic robić

Pierwszy raz „zachorował” dwa lata po ślubie, gdy na świat przyszedł nasz synek, Jaś. Wiadomo, przy małym dziecku bez przerwy jest coś do zrobienia. Nie wiedziałam, w co ręce włożyć! Robert na początku dużo mi przy małym pomagał, ale pewnego dnia zastałam go leżącego na kanapie ze zbolałą miną. Nieźle się wtedy przestraszyłam. Młoda byłam, niedoświadczona.

– Wiesz, ja chyba mam zawał – powiedział Robert słabym głosem.

– Ale skąd to wiesz? Coś cię boli? – dopytywałam przerażona. – Trzeba po karetkę od razu dzwonić!

– Tak uważasz? – Robert spojrzał na mnie niepewnie, jakby myśl o wezwaniu profesjonalnej pomocy dotąd nawet nie przyszła mu do głowy. – Ale nie wiem, czy oni sobie nie pomyślą, że to jakieś żarty… Może dać sobie spokój? Tak mnie boli z lewej strony… Kłuje tak jakby… To dobrze czy źle?

Teraz to już całkiem spanikowałam. Pamiętałam jak przez mgłę, że mój stryjeczny dziadek zmarł na zawał serca i w domu zawsze się mówiło, że kłuło go właśnie z lewej strony, bolała go też ręka. A teraz nawet młodzi mężczyźni coraz częściej umierają na serce! Przez stres, nadmiar pracy…

Drżącymi rękami wybierałam numer pogotowia. Ależ ja się denerwowałam, kiedy dyspozytorka, zamiast – jak oczekiwałam – natychmiast wysłać karetkę reanimacyjną, dopytywała, czy mąż ma jakieś inne objawy. Zasugerowała, że być może Robert się po prostu czymś denerwuje. Nakrzyczałam na tę Bogu ducha winną kobietę i w końcu wysłała tę erkę.

Lekarz z pogotowia po zrobieniu podstawowych badań stwierdził, że mój mąż nie cierpi na zawał, i odmówił wzięcia go do szpitala. Niestety – na moje nieszczęście, jak miało się później okazać – na odchodnym zwrócił się do Roberta:

– To, że teraz pana nie zabieramy, nie oznacza, że może pan nie dbać o siebie. Takie kłujące bóle bywają często sygnałem ostrzegawczym organizmu – powiedział poważnie. – Proszę teraz spróbować się wyciszyć, może wziąć kilka dni wolnego w pracy, pobiegać po parku. Na swoim zdrowiu nie wolno oszczędzać, proszę pana.

Zdrowie stało się jego obsesją

Wtedy trudno mi się było ze słowami starszego lekarza nie zgodzić. Ba, sama zaproponowałam Robertowi, żeby wziął urlop, a przez kolejne dwa tygodnie dwoiłam się i troiłam, żeby mąż nie tylko nie czuł się zmuszony do pomocy przy Jasiu, ale jeszcze robiłam, co w mojej mocy, żeby płacz małego nie przeszkadzał mu w „rekonwalescencji”. Nosiłam dziecko godzinami na rękach, chodziłam z nim na długie spacery. Jednym słowem, starałam się zrobić wszystko, żeby mąż wydobrzał. I, muszę przyznać, zaskakująco szybko to nastąpiło.

Gdy pewnego dnia wróciłam wcześniej ze spaceru z Jasiem, Robert siedział całkowicie zrelaksowany w gorącej kąpieli i czytał książkę. Ja w tym czasie zasypiałam na stojąco! Nie skarżyłam się jednak, uważałam, że tak jest w porządku – przecież był chory. To, że… z urojenia, jakoś mi wtedy umknęło. A później Robert obsesyjnie zainteresował się medycyną.

Nie ominął żadnego programu telewizyjnego poświęconego chorobom, regularnie kupował gazety na temat zdrowia. Początkowo ten jego mały bzik w ogóle mi nie przeszkadzał; nawet się cieszyłam, że chłop nie pije alkoholu, tylko czyta na temat podnoszenia odporności. Wszystko jednak ma swoje granice.

Robert swoje teorie zaczął stosować w praktyce. Wszystkim znajomym
i rodzinie, bez względu na to, czy ktokolwiek go prosił, czy wręcz przeciwnie, doradzał. Co gorsza – u wszystkich diagnozował choroby, zwykle ciężkie, a nierzadko też i egzotyczne. Pewnego dnia naprawdę przesadził. Przy obiedzie rodzinnym jeden z wujków poskarżył się, że boli go oko.

– Oko? – ożywił się Robert. – A robił wujek badanie na pasożyty? Ostatnio oglądałem program o człowieku, który zaraził się glistą ludzką, i te robaki zrobiły sobie w jego oku…

Kopnęłam męża pod stołem, żeby się opamiętał, ale Robert był jak
w jakimś amoku
! Perorował tak jeszcze dobrych kilka minut! Uspokoił się dopiero, kiedy wujek mruknął:

– Dzięki, ale wiesz, chyba mnie już to oko przestało boleć. Może sobie je czymś zatarłem, i tyle.

Kilkanaście minut później wujek wraz z rodziną, wyraźnie urażony, zebrał się i wyszedł z naszego mieszkania. Przy drzwiach coś tam mruczał o „gówniarzach, którzy uważają, że jak on ma swoje lata, to od razu ma robaki, i to jeszcze gdzie – w oczach!”. Myślicie, że Roberta ta historia czegokolwiek nauczyła? Skąd!

Kiedy wieczorem usiłowałam z nim porozmawiać o tym, dlaczego był tak niegrzeczny wobec wujka, przerwał mi w pół słowa i powiedział:

– Muszę zrobić badanie okulistyczne. Ostatnio chyba gorzej widzę. Możesz mnie zapisać do jakiegoś specjalisty?

Oczywiście następnego dnia od rana musiałam obdzwonić wszystkie przychodnie w okolicy, a kiedy dowiedziałam się, że „zapisy będą w przyszłym kwartale” – musiałam odżałować kilkadziesiąt złotych i zapisać Roberta na prywatne badanie. Nie byłam specjalnie zdziwiona, gdy okazało się, że mój mąż jest zdrów jak ryba. Ma się tylko, cóż za niespodzianka, oszczędzać! Cały następny weekend ja spędziłam więc z naszym rozbrykanym maluchem – podczas gdy mój mąż relaksował się „w celach zdrowotnych” na działce u teściów…

Miałam tego dość

Taki scenariusz zaczął powtarzać się coraz częściej. Kiedy tylko sytuacja
w naszym życiu stawała się nieco bardziej kłopotliwa – na przykład dziecko miało problemy w szkole albo zbliżały się święta i trzeba było zająć się gruntownymi porządkami – Robert natychmiast widział potrzebę pilnej konsultacji ze specjalistą. Specjaliści byli różni: neurolog, kardiolog, okulista, ba, nawet pulmonolog!

Wcześniej mój mąż czytał w internecie o wszelkich możliwych objawach, a że wszystko do niego pasowało, zaklinał się, że „tym razem na pewno jest chory, a ja zostanę wdową”. Jakich to już ten mój Robert badań nie wykonywał! Usg wszelkich możliwych narządów, badania krwi, badania poziomu hormonów, badania czynności nerek… Wielu nazw tych badań ja nawet nie potrafiłabym wymówić! Większość z nich oczywiście robił prywatnie, bo nasz lekarz rodzinny na jego widok tylko uśmiechał się szeroko i pytał:

– A tym razem co?

Myślicie, że mój Robert choć raz się zastanowił, dlaczego nawet lekarz rodzinny się z niego śmieje? Nic podobnego! Wracał do domu i coraz bardziej utyskiwał na tego człowieka, marudząc, że oszczędza na zdrowiu prostych ludzi. A potem – kładł się, jakżeby inaczej, na kanapie, zwykle na cały dzień! W końcu „człowiek chory musi się oszczędzać”, jak mawiał.

Jednak tym razem postanowiłam, że będzie inaczej. Dość miałam tego symulowania! Jeśli Robert nie weźmie się za siebie i nie zacznie mi pomagać, niedługo to ja znajdę się w szpitalu – tym dla psychicznie chorych!

Tak sobie pomyślałam, a jak tylko pomyślałam, szybko swoje postanowienie wcieliłam w czyn. Kiedy kilka godzin później Robert wszedł do pokoju, to ja leżałam na kanapie z okładem na czole.

– Coś się stało? – mruknął mój mąż, patrząc na mnie podejrzliwie.

Zwykle nawet z gorączką czy lejącym się z nosa katarem chodziłam po domu, żeby ich obsłużyć!

– A wiesz, czuję się od pewnego czasu nieszczególnie – mruknęłam, przykrywając się szczelniej miękkim kocykiem. – Chyba pójdę na kompleksowe badania do szpitala, tak jak już dawno mi koleżanki radziły.

– Ale do jakiego szpitala? – czy mi się zdawało, czy w głosie Roberta wyczułam panikę. – Kochanie, no co ty! Przecież ciocia przyjeżdża, a ja się nie najlepiej czuję…

– To teraz, jak oboje się źle czujemy – przerwałam mu w pół słowa – to chyba trzeba odwołać wizytę cioci. Wiem, że twoja mama nie będzie zachwycona, w końcu to jej rodzona siostra, no ale choroba nie wybiera, sam mi tyle razy to powtarzałeś – stwierdziłam, z trudem ukrywając uśmiech satysfakcji, który aż cisnął mi się na usta na widok poszarzałej nagle twarzy mojego męża.

– Ale Beatko, może… – zaczął, lecz weszłam mu w słowo:

– To ja się teraz położę, a ty podgrzejesz mleko na płatki dla Jaśka… A potem przypilnujesz go przy kąpieli. Dasz sobie radę, w końcu jesteś cudownym tatą. Zresztą, jak już pójdę na te badania do szpitala, to będziesz musiał sam wszystko tu ogarnąć…

Starannie unikając wzroku Roberta, skryłam się w sypialni, po drodze łapiąc jeszcze z półki dawno nieczytaną książkę. Uff! Oczywiście nie wybierałam się do żadnego szpitala, nie jestem taką hipochondryczką jak mój mąż, i przecież tak naprawdę nic mi nie dolegało – ale czułam, że w końcu podjęłam dobrą decyzję. Mnie też należy się w życiu nieco relaksu, prawda? Inaczej mogłabym się naprawdę rozchorować, i co wtedy?

Czytaj także:
„Za mąż wyszłam bez miłości, bo życie to układ biznesowy. Najważniejszy jest plan i przemyślane paragony”
„Nie rozumiałam, dlaczego mój chłopak nie przedstawił mnie rodzicom. Pod płaszczykiem cnoty ukrywał lubieżny sekret”
„Córka chce prosić przyjaciółkę, by urodziła jej dziecko. Jestem pewna, że zięć maczał w tym palce”

Redakcja poleca

REKLAMA