„Mąż wyliczał mi wydatki i traktował jak służbę. Powiedział, że do jeżdżenia na szmacie nie potrzebuję kremów i ciuchów"

Mąż wyliczał mi pieniądze fot. Adobe Stock, New Africa
Po raz pierwszy od miesięcy miałam czas sięgnąć po książkę. – A ty, widzę, masz lepsze rzeczy do roboty niż zadbanie o dom i obiad. W domu jest syf – burknął mąż po powrocie z pracy. – Nie czuć, żebyś cokolwiek przygotowała do jedzenia.
/ 26.07.2021 16:53
Mąż wyliczał mi pieniądze fot. Adobe Stock, New Africa

Kupiłam nowe szpilki i seksowną kieckę. Myślałam, że zaskoczę męża. I owszem, ale nie tak, jak na to liczyłam… Czułam mieszankę bezsilności, żalu, wyrzutów sumienia, irytacji… Kłębiło się we mnie wiele emocji, ale żadna z nich nie wiązała się z radością, miłością, odprężeniem.

A przecież miało być zupełnie inaczej...

– Może zostałabyś jeszcze trochę w domu? – spytał mój mąż, kiedy Maks miał dwa miesiące, i zastanawialiśmy się, co zrobić, kiedy skończy mi się urlop macierzyński.

Żłobek? Niania? Każda z opcji miała plusy i minusy, które należało rozważyć. W końcu chodziło o nasze dziecko, nasz skarb. Wreszcie Artur wypalił z propozycją dłuższej „odsiadki” w domu.

No, ale ustalaliśmy, że po roku wrócę do pracy.

– Wiem, wiem, ale… Sama pomyśl. Kto lepiej zajmie się Maksem niż ty, jego mama? Odpadną nam wysokie koszty niani…

– I moja pensja też – przerwałam mu.

– Na jedno wyjdzie. Za to zyskamy gdzie indziej. Maks nie będzie chorował. Nie złapie wszy ani owsików. Poza tym miło jest, gdy zajmujesz się domem. Czysto, pachnąco, obiad na stole…

– Trzeba się nad tym zastanowić…

Nie paliło mi się do takiego rozwiązania

Po tym, jak trzy ostatnie miesiące ciąży musiałam leżeć, tęskniłam za ludźmi i pracą. Byłam asystentką w biurze projektowym i choć nie szukaliśmy tam lekarstwa na raka, lubiłam swoją pracę. Czułam się potrzebna, doceniana, lubiana. To było dla mnie ważne.

Oczywiście Maks był teraz najważniejszy, mimo wszystko dziwnie mi się zrobiło na myśl, że przerwa miałaby potrwać nie dziesięć miesięcy, ale nawet kilka lat.

– Tak, tak, pomyśl.

Nie wracaliśmy do tej rozmowy przez kilka miesięcy, tyle że jakoś porzuciliśmy pomysł zapisywania małego do żłobka. Termin zapisów minął, a my przeszliśmy nad tym do porządku dziennego.

Kiedy Maks miał jedenaście miesięcy, zaczęliśmy rozglądać się za nianią

Kolejne kandydatki, które się zgłaszały, przerażały mnie coraz bardziej. Nie stać nas było na wykwalifikowaną bonę, mówiącą pięcioma językami i uczącą dziecko od pierwszych urodzin pierwiastkowania w języku francuskim, ale czy to od razu znaczyło, że mieliśmy się godzić na byle kogo?

Nie ma takiej opcji, żebym zostawiła Maksa z którąś z tych bab – powiedziałam któregoś wieczoru, gdy przyszłam do salonu po położeniu małego spać.

W wyobraźni już widziałam, jak biją moje dziecko, ignorują, że jest głodne i ma pełną pieluchę, siedzą na fejsie w nowym smartfonie, kupionym za wypłatę u nas, wypijają nam alkohol… Za nic w świecie!

– Zostanę w domu, przynajmniej póki Maks nie podrośnie na tyle, żeby wysłać go do przedszkola. To tylko półtora roku… – westchnęłam, żegnając się z rozmowami z dorosłymi ludźmi, kawą po pracy z koleżankami, wspólnymi wypadami na zakupy…

Wytrzymam, najważniejsze, żeby dziecko było zadbane, myślałam, składając wniosek o urlop wychowawczy.

Obydwojgu nam pasował taki układ

Ja zarabiałam mniej, więc to ja musiałam się poświęcić, co wydawało się całkiem logiczne. Dom zawsze lśnił, obiady były dwudaniowe i z deserem, a mały rozwijał się pięknie pod moim czujnym okiem. I wszystko byłoby pięknie, gdyby nie to, że przestałam czuć się kobietą.

Zmieniałam się w wieloczynnościowego robota domowo-opiekuńczego. Zaczęło się niewinnie. Kupiłam sobie nowe szpilki i seksowną bieliznę. Stwierdziłam, że zaskoczę męża w sypialni, a potem będę łamać stereotypy i szaleć z dzieckiem po osiedlu w czerwonych szpilkach.

– Nie rozumiem, po co kupujesz takie rzeczy. Mamy na co wydawać pieniądze – ofuknął mnie Artur przy kolacji.

– Myślałam, że i tobie sprawią trochę radości… – mruknęłam, grzebiąc widelcem w talerzu.

Nie odpowiedział. Kiedy kupiłam nową sukienkę, spytał, czy serio do jeżdżenia na mopie potrzebuję ekstra kiecki. Potem: czy naprawdę do sprzątania kibla muszę podcinać końcówki włosów u fryzjera… Takich złośliwości przybywało. Miałam wyrzuty sumienia, gdy szłam na zakupy i płaciłam kartą do niby wspólnego konta, ale na które wpływała tylko jego wypłata.

Trzy razy zastanawiałam się, czy mogę kupić sobie krem do twarzy za czterdzieści złotych, czy jednak wziąć ten za szesnaście, bo po co mi teraz kosmetyki, skoro oglądają mnie inne zaniedbane matki na placu zabaw. Szminkę dawkowałam sobie na specjalne okazje, jak rarytas.

Tamtego dnia mały był przeziębiony i spał po lekach przeciwgorączkowych, a ja sięgnęłam po książkę

Taka rozpusta. Dawno nie miałam czasu niczego przeczytać, więc póki mały śpi, rozpieszczę się czytelniczo, myślałam, siadając w fotelu. Nie usłyszałam, kiedy Artur wrócił do domu. Nie zauważyłam, że stoi w drzwiach pokoju, patrząc na mnie z surową miną.

– Może jakieś „dzień dobry”? – rzucił urażonym tonem.

Aż podskoczyłam, wyrwana z wciągającej fabuły.

– Cześć, kochanie. Mały właśnie zasnął po lekach. Marudził dziś mocno, biedny…

A ty, widzę, masz lepsze rzeczy do roboty niż zadbanie o dom i obiad.

Zrobiło mi się przykro. Łzy zapiekły pod powiekami.

– Dlaczego tak mówisz? – wstałam z fotela i stanęłam naprzeciwko niego.

Chyba nadeszła pora na konfrontację.

– W domu jest syf – burknął, rzucając płaszcz byle jak na krzesło w przedpokoju. – Nie czuć, żebyś cokolwiek przygotowała do jedzenia.

– Jest jeszcze wczorajsza zapiekanka, zaraz ci odgrzeję.

– Jakbym chciał jeść odgrzewane żarcie, tobym sobie kupił mrożonkę i włożył do mikrofalówki w pracy – podniósł głos.

– Nie krzycz – syknęłam, ale było za późno. Rozległ się płacz chorego dwulatka. – Brawo! Może teraz idź i go uspokój?

Znowu zrzucasz na mnie swoje obowiązki? Ja chcę coś zjeść i odpocząć po pracy – oznajmił i zamknął się w łazience.

Nie miałam wyjścia. Poszłam uspokoić dziecko, zastanawiając się, co takiego zaszło między nami, że sytuacja wygląda tak, jak wygląda. Kiedyś potrafiliśmy być partnerami, dzielić się zadaniami w domu, znaleźć czas na rozrywkę, pośmianie się, pogadanie… Teraz nie sypialiśmy ze sobą, ba, nawet nie całowaliśmy się na dobranoc ani na do widzenia.

Mieszkaliśmy razem i to wszystko. Dwoje współlokatorów

Jeszcze kilka miesięcy, a staniemy się sobie całkiem obcy, potem się znienawidzimy i nie będzie czego ratować. Koniec z tym. Ten układ się nie sprawdza. Mam dosyć! Postanowiłam wziąć swoje życie we własne ręce i zaczęłam rozsyłać CV.

W moim dawnym biurze już nie było dla mnie miejsca, ktoś inny, bezdzietny i wolny, wskoczył w moje buty, sprawdził się i choć nie poprawiało to mojej samoceny, mimo wszystko byłam wdzięczna za szczere postawienie sprawy.

Co mi z tego, że mnie przyjmą, bo zmusza ich do tego kodeks pracy, jeśli chwilę potem dostanę zwolnienie pod byle pretekstem. Rozsyłałam cefałki hurtowo, a kiedy chodziłam na rozmowy o pracę, przyjaciółka zajmowała się Maksem. Nie było łatwo, ale się udało! Miałam dwa tygodnie na znalezienie opieki dla dziecka i poinformowanie męża, że wracam do pracy.

Obawiałam się jego reakcji

Co powie na to, że praca w domu mi nie wystarcza? Że podjęłam decyzję o powrocie do życia zawodowego bez konsultacji z nim? I słusznie się obawiałam. Zrobił mi karczemną awanturę. Zostałam oskarżona o kłamstwa, oszustwa, próbę rozwalenia małżeństwa w pył, o znęcanie się nad dzieckiem i próbę porzucenia małego – myślałby kto – w rynsztoku, żeby spełniać swoje zachcianki.

No to ja też nie wytrzymałam i wyrzuciłam z siebie wszystko, co gotowało się we mnie od dawna. Nie pozwoliłam Arturowi dojść do słowa i mówiłam, krzyczałam, płakałam. O tym, że czuję się poniżana, niedowartościowana, ograniczana.

Odtrącona i zaniedbana, nie tylko na zewnątrz, ale też w środku, bo nie pamiętam, kiedy ostatni raz byłam w kinie, nie wspominając już o teatrze czy koncercie. O tym, że nie jestem żywym robotem wieloczynnościowym, ale człowiekiem i kobietą, choć już się nią nie czuję, bo mój mąż ani mnie nie dotyka, ani na mnie nie patrzy.

Jeśli nie podoba ci się moja decyzja, trudno. Nie zmienię zdania. Mogę się spakować i odejść z Maksem. Sąd rozstrzygnie resztę, skoro my nie jesteśmy w stanie dojść do porozumienia. – trzęsły mi się nogi i głos, ale wiedziałam, że jeśli teraz odpuszczę, nie zawalczę o siebie i ulegnę, to już zawsze będę ustępować.

Wygrałam tę walkę. Poszłam do pracy, a Maks trafił pod opiekę niani, pewnej samotnej mamy, która w ten sposób dorabiała do domowego budżetu.

Synek pół roku później poszedł do przedszkola

Nie chorował więcej niż inne dzieci, a ja pilnowałam, żebyśmy opiekę w trakcie jego choroby sprawowali z mężem na przemian, dzięki czemu żadne z nas nie było postrzegane gorzej czy lepiej przez pracodawców.

Między nami już nie zgrzyta, aż zęby bolą, bo wiadomo, że czasem się spieramy. Grunt, że szpilki przestały być kością niezgody i znowu są po prostu fajnymi, seksownymi butami.

To nie stało się od razu i wymagało wielu miesięcy pracy, wysiłku, a także pomocy terapeuty. Niemniej tę wojnę też wygraliśmy. Razem. Od września Maks pójdzie po raz pierwszy do szkoły. Będziemy tam z nim, ramię w ramię. Będziemy dumni i szczęśliwi, że nasz syn jest już uczniem. A wydaje mi się, że jeszcze tak niedawno on był maleńki, a ja zahukana. To się więcej nie powtórzy, nie ma takiej opcji. 

Czytaj także:
„Po rozwodzie wszystkie przyjaciółki się ode mnie odsunęły. Bały się, że... ukradnę im mężów"
„Od 20 lat mam kochanki w całej Europie. Myślałem, że Zosia nic nie wie. Miałem ją za głupią gęś”
„Kiedy tata trafił do domu opieki, mama znalazła sobie kochasia. Byłam na nią wściekła. Przecież to zdrada!"

Redakcja poleca

REKLAMA