„Mąż wyliczał mi każdy wydatek i batożył mnie słownie przy każdej okazji. Znosiłam to, bo znałam jego tajemnicę”

zdradzona żona fot. iStock, Westend61
„‒ Czemu ty się tak katujesz? ‒ zapytała mnie z niedowierzaniem. ‒ Czemu nie zostawisz tego gbura i po prostu nie odejdziesz? Co w nim takiego jest, że znosisz te wszystkie obelgi?”.
/ 13.10.2023 15:15
zdradzona żona fot. iStock, Westend61

Dawniej Olek był dla mnie wszystkim. Kochałam go na zabój i wydawało mi się, że nikogo oprócz niego nie potrzebuję. Cieszyłam się, gdy spędzałam z nim czas, a kiedy długo się nie widzieliśmy, autentycznie cierpiałam. Nigdy wcześniej nie spotkałam nikogo takiego – czułego, troskliwego, zabawnego i jednocześnie interesującego.

Mogłam z nim pogadać na każdy temat, przyznać się do dowolnej słabości, a on przyjmował to ze stoickim spokojem, a na dodatek zwykle podtrzymywał mnie na duchu, gdy coś w moim życiu poszło nie tak.

Nie było innego wyjścia – musieliśmy zostać mężem i żoną. Po ślubie bajka trwała nadal. Olek starał się, żeby zawsze, niezależnie od tego, ile godzin pracował, znaleźć dla mnie, choć odrobinę czasu każdego dnia. 

Wychodziliśmy do kina, restauracji, na zakupy, choć za tymi on sam nie przepadał. Czasem, gdy po prostu mieliśmy dość pracy i obowiązków, rzucaliśmy wszystko i szliśmy na wieczorny spacer. On był moim mężem, a zarazem najlepszym przyjacielem. Wtedy jeszcze nie podejrzewałam, że cokolwiek może się zmienić.

On nagle się zmienił

Niestety, pięć lat po ślubie coś się między nami popsuło. On z dnia na dzień stał się nerwowy, niespokojny i trudny w obyciu. W ogóle nie mogłam się z nim porozumieć, a kiedy pytałam go, o co chodzi, reagował agresją.

Skończyły się wspólne wyjścia, wypady w dalsze części kraju, długie, szczere rozmowy. W dodatku zaczął się czepiać wszystkich moich wydatków. Kazał mi nawet spisywać na kartce, co takiego i za ile kupuję. Doszło do tego, że w niektórych momentach, gdy naprawdę na czymś mi mocno zależało, kupowałam to bez jego wiedzy, po tajemnie. Parę razy wpadłam na takich zakupach i wtedy dopiero rozpoczynała się awantura.

– W ogóle nie szanujesz mojej pracy! – krzyczał. – Wydajesz pieniądze na jakieś nic niewarte pierdoły?!

– Też pracuję – zauważyłam nieśmiało.

– Pracujesz! – powtórzył drwiąco. – No, i ile zarabiasz w tej swojej bibliotece? Jakieś marne grosze! I chcesz mi wmówić, że angażujemy się w ten związek finansowo w takim samym stopniu?!

Odpuściłam, podobnie jak wiele razy wcześniej. Nie rozumiałam natomiast zupełnie, co się stało. Dlaczego taki był? Czy zrobiłam coś nie tak? Próbowałam odtworzyć wszystkie wydarzenia z przeszłości i odpowiedzieć sobie na pytanie, co mogło aż tak wpłynąć na jego postrzeganie świata – mnie, naszego małżeństwa, innych ludzi.

Jego diagnozę poznałam przypadkiem

Wszystko wyjaśniło się pewnego wieczora, gdy po powrocie z pracy odkryłam, że Olek rozmawia z kimś w gabinecie przez telefon. Mówił szorstkim, podniesionym głosem. Kiedy podeszłam ostrożnie nieco bliżej, zaczęłam bez trudu rozróżniać poszczególne słowa:

– Wszystko się sypie, to i moje małżeństwo się sypie. Uwierz w to.

Choć trochę mnie to przeraziło, zostałam na miejscu, czekając na ciąg dalszy.

– I co jej mam powiedzieć? – żachnął się. – Że mam guza mózgu i nie wiadomo, ile mi zostało? Że niby coś tam się leczę, ale kompletnie nic to nie daje?!

Odeszłam wtedy od tych drzwi, zataczając się jak pijana. Bo nie chciałam wcale wierzyć w rewelacje, które właśnie do mnie dotarły. Olek był chory. Potem przeczytałam w Internecie, że osoby mające guzy lub inne zmiany mózgu mogą niekontrolowanie zmieniać swoje zachowania. Kompletnie nie miałam o tym pojęcia.

Krzyczał, a ja milczałam

Wyszukiwanie wiadomości na temat nowotworowych zmian mózgu stało się nieomal moim hobby. Zapomniałam, że wcześniej bawiły mnie inne rzeczy – teraz każdą wolną chwilę spędzałam na forach internetowych i wśród szeregu artykułów medycznych, z których niewiele rozumiałam.

Wiedziałam jednak, że to pozwoli mi, choć w części pojąć, co mniej więcej może teraz przeżywać Olek, więc czepiałam się każdej, nawet najbardziej skomplikowanej informacji. Od tej pory nie próbowałam się z nim kłócić.

Potulnie przyjmowałam każdy wybuch złości, nie reagowałam na obelgi, tłumacząc sobie, że on wcale tak nie myśli. Że to tylko choroba, którą albo zwalczy, albo… Nie miałam pojęcia, czy z tego wyjdzie, starałam się jednak wierzyć w to, że organizm mojego męża jest na tyle silny, że pokona to, co najgorsze. Że przetrwa, a my będziemy dalej razem. Że wróci mu dawna chęć do życia i znów będzie moim ukochanym Olkiem.

On zresztą coraz częściej samodzielnie się uspokajał po tych swoich wybuchach. W sumie nic dziwnego, skoro ja odpuszczałam, nie reagowałam i nie dawałam m u pretekstu, by to kontynuował.

Angelika tego nie rozumiała

Wśród tego wszystkiego miałam przyjaciółkę, Andżelikę, która podtrzymywała mnie na duchu. Zawsze była moim wsparciem, niezależnie od tego, co się działo. Po kilku miesiącach miała jednak wyraźnie dość.

– Wiesz, że nie musi tak być? – zwróciła się do mnie któregoś razu, gdy wyrwałam się z nią na kawę. – To ty mu na to pozwalasz.

– Przesadzasz – mruknęłam wtedy, pociągając łyk ze swojego kubka. – Między nami wcale nie jest tak źle. On… po prostu źle znosi stresy w pracy i tyle.

Popatrzyła na mnie wtedy ze zdumieniem i pokręciła głową.

– Czemu ty się tak katujesz? – zapytała mnie z niedowierzaniem. – Czemu nie zostawisz tego gbura i po prostu nie odejdziesz? Co w nim takiego jest, że znosisz te wszystkie obelgi?

Nie odpowiedziałam jej wtedy

Nie chciałam, żeby wiedziała. Nikt nie mógł wiedzieć, a zwłaszcza on. A byłam pewna, że Andżelika mogłaby się wygadać przy najbardziej sprzyjającej okazji. Nie wiem, czy Olek z tego wyjdzie. Bywają lepsze i gorsze dni.

Teraz… teraz wydaje mi się, że choroba nie postępuje. Że stał się bardziej świadomy, a tych jego wybuchów agresji jest mniej niż do tej pory. W ogóle mój mąż stał się spokojniejszy. Dobrze się z nim rozmawia i coraz częściej czuję się, jakby było między nami tak, jak dawniej.

Tyle tylko, że nie mam już przyjaciółki. Pokłóciłyśmy się niedawno. Ona stwierdziła, że robię z siebie celowo męczennicę, żeby wzbudzić jej współczucie. Wtedy ja zauważyłam, że nie ma przecież obowiązku się ze mną zadawać. No i wtedy postanowiła mnie zostawić.

Cały czas mam nadzieję, że leczenie odniesie pożądany efekt. Że guz się zmniejszy. Że może uda się go zredukować całkowicie. Nie wyobrażam sobie życia bez Olka. I chciałabym, żeby w stu procentach wrócił do siebie.

Czytaj także:
„Nie mogłam znieść, że mój facet jest toksycznym zazdrośnikiem. Gdy go rzuciłam, rozpętało się piekło”
„W szkole prześladowali moją córkę, bo była dziewicą. Rozpustne małolaty nieomal doprowadziły do tragedii”
„Chciałam tylko dojechać do domu, a brali mnie za pannę, która pracuje przy drodze. Nigdy więcej podróży autostopem”

Redakcja poleca

REKLAMA