„Chciałam tylko dojechać do domu, a brali mnie za pannę, która pracuje przy drodze. Nigdy więcej podróży autostopem”

Kobieta łapiąca autostop fot. iStock by GettyImages, Aleksandr Kirillov
„Wszystko poszłoby dobrze, gdybym zdążyła na pociąg. Pech chciał, że musiałam wybrać alternatywny środek komunikacji. To była traumatyczna wycieczka i pozostanie na długo w mojej pamięci”.
/ 09.10.2023 13:15
Kobieta łapiąca autostop fot. iStock by GettyImages, Aleksandr Kirillov

Za czasów licealnych często łapałyśmy na wakacjach okazję. Taka podróż była tańsza, wygodniejsza i weselsza niż jazda autobusem.

Stałyśmy parę metrów od zakazu zatrzymywania się!

Cieszyłam się na ten wyjazd. Wraz z dwiema koleżankami jeszcze ze szkoły miałyśmy odwiedzić trzecią, mieszkającą na południu Polski, z którą nie widziałyśmy się już ładnych kilka lat.

Wioska nieopodal Siewierza była wprost wymarzonym miejscem na odpoczynek; zresztą w czasach szkolnych właśnie tutaj spędzałyśmy każdego roku wakacje. Piękne jezioro, czysta plaża, szum drzew, słońce, miłe towarzystwo przy wieczornych ogniskach… Czegóż więcej chcieć?

– Pojedziemy tak, jak za dawnych dobrych czasów, autostopem – w oczach Iwony pojawił się błysk. – Pamiętacie tych przystojnych żołnierzy, którzy podwieźli nas kiedyś na przystanek?

– Iwka, odpuść. – Anita roześmiała się. – Wtedy byłyśmy młode i ładne, to nas podwozili, a teraz…

– Teraz jesteśmy już tylko ładne – zażartowałam sobie.

– Nooo, dziewczyny, nie pękajcie. – Iwona patrzyła na nas wyczekująco. – Tylko autostop. Przypomnimy sobie, jak to było za czasów licealnych.

Szturchnęła mnie w bok. Anita spojrzała na mnie, ja na nią…

– W sumie… – zaczęła się łamać.

– Okej – ustąpiłam. – Ale uprzedzam, że nie czekam na podwózkę dłużej niż godzinę – zastrzegłam.

– Ostatnio dawałaś im półtorej! – wykrzyknęła Anita. – A łapałyśmy okazję zwykle już po kwadransie.

– Bo Ewa, która teraz zgrywa niechętną – Iwona rzuciła mi kpiące spojrzenie – machała jak szalona, a my czekałyśmy schowane w zaroślach.

– Inaczej nigdy nikt by się nie zatrzymał – odcięłam się.

Na tym podobnych przekomarzaniach minęło nam całe popołudnie.

Wieczorem przy pakowaniu pojawił się problem. Nie miałam pojęcia, jak teraz podróżuje się autostopem. Kiedyś wszystko wydawało się prostsze. Kierowcy byli uprzejmi i chętnie nas podrzucali, nie żądając w zamian pieniędzy. Teraz paliwo drogie jak diabli, pewno będą chcieli, byśmy się dołożyły do tankownia.

Postanowiłam rano rozmienić pieniądze. „Lepiej być przygotowanym na wszystko” – myślałam, układając się do snu.

– Dziewczyny, może jednak poszukamy autobusu albo pociągu? – zaproponowałam niepewnie, kiedy nazajutrz rano koleżanki przywlokły się do mnie z wielkimi plecakami.

– Autostop, autostop – zanuciła Iwona. – Gotowa? – spytała, widząc, że wciąż stoję w miejscu.

– Gotowa – mruknęłam niechętnie.

Miałam przeczucie, że nie wszystko ułoży się tak, jak planowałyśmy.

– No to ruszamy! Hej, ho, przygodo! – Anicie udzielił się radosny nastrój pomysłodawczyni wyprawy.

Dwie godziny później wciąż stałyśmy przy wylocie na trasę szybkiego ruchu. Humory przestały dziewczynom dopisywać. Na nasze machanie zareagowało tylko dwóch kierowców. Zatrzymali się, aby spytać o cennik.

– Pięknie – warknęłam przez zęby. – Jeszcze tirówki się do nas przyczepią albo ich opiekun, że niby robimy im konkurencję. Ubiją nas, zakopią zwłoki w lesie... – marudziłam.

– A widzisz tu gdzieś las? – Anita popatrzyła na mnie karcąco.

– Nie nasza wina, że stojące na poboczu kobiety kojarzą się facetom jednoznacznie. Nie stękaj, na pewno trafi się ktoś miły – mruknęła Iwona.

– Czekam jeszcze pół godziny i jeśli nikt się nie zatrzyma, wracam do domu i szukam w internecie połączenia autobusowego – oznajmiłam.

Usiadłam na trawie porastającej pobocze i wyjęłam z plecaka wodę. Słońce wznosiło się coraz wyżej, zaczynało się robić gorąco. A my tkwiłyśmy przy drodze, jak nie przymierzając, „panny z cennikiem”. Anita przysiadła obok mnie i gryzła spokojnie jabłko. Iwona uparcie próbowała zatrzymać jakieś auto.

– Zostało dziesięć minut – spojrzałam na zegarek wymownie.

Iwona pokręciła głową z rezygnacją.

Już miałyśmy się zbierać i wracać do domu, kiedy ktoś nagle zatrąbił.

– Dziewczyny, tu nie wolno stawać, przejdźcie trochę dalej! – kierowca samochodu dostawczego wychylił się z szoferki, mocno zwalniając.

Popatrzyłyśmy po sobie szczerze zaskoczone. Dopiero Iwona rozejrzała się uważniej dookoła.

– Ależ z nas idiotki! – zawołała, pokazując ręką znak drogowy.

Stałyśmy tylko kilka metrów od zakazu zatrzymywania się.

– On chyba na nas czeka! – krzyknęła ucieszona Anita.

Faktycznie kierowca wysiadł z szoferki i patrzył teraz w naszą stronę. Nawet z daleka dało się zauważyć szeroki uśmiech rozbawienia.

Pozbierałyśmy swoje plecaki i szybko pobiegłyśmy do niego.

Ślązacy to widać życzliwi i porządni ludzie

– A podobno tylko blondynki nie grzeszą inteligencją – powitał nas.

– Lecę na Katowice, po drodze wam?

– Tak! Jasne! – pisnęła Iwona, a Anita jej zawtórowała.

– No to wskakiwać – starszy mężczyzna, wciąż patrzył na nas z rozbawieniem. – Jakbym córkę widział, też taka roztrzepana – zaśmiał się, otwierając boczne drzwi furgonetki. Potem, pogwizdując, usadowił się na swoim miejscu.

Podróż do Katowic upłynęła pod znakiem wspólnego śpiewania i przekrzykiwania się z uprzejmym kierowcą. Inaczej wszak nie dało się rozmawiać. Okazało się, że w czasach młodości też podróżował autostopem.

– Tylko nigdy nie przyszło mi do głowy, by łapać okazję w miejscu, gdzie kierowcy nie mogą się zatrzymywać – zaznaczył.

– Będziemy uważać na znaki – obiecała Anita, gdy wysiadałyśmy w Katowicach.

– Idźcie w tamtą stronę, tamtędy prowadzi droga w okolice Siewierza – poinstruował nas jeszcze na koniec.

Podziękowałyśmy grzecznie, pożegnałyśmy się i ruszyłyśmy we wskazanym kierunku.

– A nie mówiłam, że będzie jak kiedyś? – Iwona była zadowolona.

– Ty, brunetka, tylko pilnuj znaków – mruknęłam ironicznie.

Dalsza podróż przebiegła już bez zakłóceń. Co prawda z kilkoma przesiadkami, ale kierowcy byli tu bardzo sympatyczni. I nikt nie pytał o cennik.

– Ślązacy to widać życzliwi i porządni ludzie – oznajmiła Anita, kiedy dotarłyśmy wreszcie na miejsce.

Sam pobyt upłynął nam na opalaniu się, pluskaniu w jeziorze, łażeniu po okolicy, pomaganiu Kaśce w gospodarstwie i plotkowaniu.

Wieczorami siedziałyśmy przy grilllu, wspominając dawne czasy; mąż Kasi okazał się taktownym człowiekiem i zazwyczaj zostawiał nas same, byśmy mogły się nagadać do woli w naszym babskim gronie.

Nadeszła pora wyjazdu.

– Tym razem wracamy już autobusem – oznajmiła Iwona. – A potem przesiądziemy się w pociąg do domu.

Nic nie szło zgodnie z planem

Zgodziłyśmy się z nią. Podróż autostopem, chociaż miło ją wspominałyśmy, była jednak dosyć męcząca.
I wszystko pewnie potoczyłoby się według planu, gdyby nie moje gapiostwo. Dojechałyśmy autobusem na ostatnią chwilę. Ruszyłyśmy pędem w stronę peronu, by zdążyć na pociąg, którego odjazd właśnie zapowiadano. Dziewczyny zdążyły dopaść wagonu i wsiąść, a ja…

Wybiegając z podziemnego przejścia, przewróciłam się, gubiąc plecak, który jak na złość stoczył się na sam dół. Musiałam po niego wrócić.

Zanim się podniosłam i pozbierałam rzeczy, które z niego wypadły, pociąg zdążył odjechać.

Sięgnęłam po telefon, aby poinformować dziewczyny, że zostałam na dworcu. I… odkryłam rozbity wyświetlacz w komórce.

– Jasna cholera – zaklęłam.

Następny pociąg odjeżdżał dopiero za osiem godzin. Nie mam pojęcia, dlaczego po prostu nie wróciłam do Kaśki. Nie wiem, co mnie podkusiło, aby zaryzykować i spróbować złapać autostop…

Ku mojemu zaskoczeniu już po kilku minutach zatrzymało się przy mnie eleganckie auto. Siedzący za kierownicą mężczyzna w garniturze sprawiał dobre wrażenie.

– Podrzucić? – spytał grzecznie.

Nie miałam do czego się przyczepić. Pan w średnim wieku, z twarzą budzącą zaufanie. Z tyłu na wieszaku pokrowiec na ubrania. Pewnie jakiś biznesmen w delegacji.

– Jasne – odparłam prędko, nie zastanawiając się dłużej.

– Jadę do Warszawy – poinformował mnie, gdy tylko ruszyliśmy z miejsca. – Czy to pani odpowiada?

– Tak – ścisnęłam palcami ramię plecaka, wepchniętego pod nogi.

Dziwnie czułam się w obecności tego mężczyzny. Sama nie wiem, dlaczego, ale budził we mnie niepokój.

– Podróżujesz samotnie? – spytał po długiej chwili milczenia.

– Nie zdążyłam na pociąg, koleżanki pojechały, no i moja komórka się zepsuła – wyliczyłam.

– I nikt nie wie, gdzie teraz jesteś? – odwrócił głowę i popatrzył na mnie spokojnie, i jakoś tak… zimno.

To pytanie nie zabrzmiało normalnie. Zrobiło mi się nieprzyjemnie, a przez plecy przebiegł zimny dreszcz.

– Koleżanki na pewno martwią się o mnie – starałam się, aby mój głos zabrzmiał pewnie i odważnie.

Odpowiedzią był cichy śmiech.

– Koleżanki zawsze martwią się o nieobecnych – mruknął.

Nie wiedziałam, co odpowiedzieć.

Auto mknęło coraz szybciej, a ja ze strachem obserwowałam przemieszczającą się wskazówkę licznika.

To jak to jest naprawdę z tymi koleżankami? – ręka z kierownicy powędrowała na lewarek dźwigni biegów, i jakby niechcący musnęła moje udo. – Też są takie ładne jak ty? – nie odrywał oczu od drogi i nie przestawał dotykać mojej nogi.

Odsunęłam się, jak tylko mogłam.

– Jedzie pan chyba trochę za szybko – zauważyłam, czując, że serce podchodzi mi do gardła.

– Nie lubisz szybkości? – zwolnił, odrywając palce od mojego uda.

– Może być powoli. To co, motel?

– Jaki motel? – w pierwszej chwili nie zrozumiałam, o co mu chodzi.

– Pokój w motelu – wyjaśnił, skręcając w zjazd z autostrady. – Ile bierzesz? Za godzinę czy od usługi?

– Ależ pan się pomylił! – zawołałam, bo nagle dotarło do mnie, że ten drań wziął mnie za dziwkę.

– Pomyliłem? – auto zwolniło, mijając kolejne zakręty.

Nie wiedziałam, gdzie jedziemy.

– Nie jestem prostytutką.

Mężczyzna popatrzył na mnie zimnym wzrokiem. Był niezadowolony.

– Albo motel, albo idziesz dalej na piechotę. Za darmo nie wożę.

Zamrugałam oczami z niedowierzaniem, nie mogąc wydobyć z siebie głosu. Musiałam mieć bardzo speszoną minę, bo w końcu zrozumiał, że popełnił błąd w ocenie mojej osoby.

– Wynoś się – zatrzymał auto na poboczu. – Już! – warknął.

Przestraszona, czym prędzej wyskoczyłam z auta, zabierając plecak. Mężczyzna natychmiast odjechał, pozostawiając mnie na pustej drodze. Byłam bliska płaczu. Nie miałam pojęcia, gdzie jestem. Połykając łzy, ruszyłam skrajem szosy przed siebie.

„Kiedyś przecież dojdę do jakichś zabudowań” – myślałam, nie tracąc nadziei. Tymczasem robiło się coraz później, a żadnego domu nie było widać. Dookoła tylko las i las. Czasem przejechało jakieś auto, ale nie miałam już odwagi na autostop. Tamten facet ostatecznie mnie zniechęcił.

Żadnych mężczyzn!

Kiedy zaczęło się ściemniać, usiadłam załamana na poboczu i rozpłakałam się jak małe dziecko. Bolały mnie nogi, byłam potwornie głodna i zmęczona, a na dokładkę skończyła mi się woda w butelce.

„Gdzie on mnie wywiózł?” – zastanawiałam się, bo do tej pory nie zauważyłam ani jednego znaku.
I nagle, niczym w odpowiedzi, usłyszałam jakiś dziwny hałas. Zbliżał się. Patrzyłam w napięciu, czekając na to, co wyłoni się zza zakrętu. Toczący się drogą minibus musiał mieć pootwierane okna, bo ze środka dobiegało przeraźliwe wycie. Najwyraźniej ktoś próbował śpiewać.

Busik minął mnie, a ja dostrzegłam roześmiane męskie twarze. O, nie! Żadnych mężczyzn. I to w większej grupie. Ale ku mojemu przerażeniu busik stanął, drzwi się otworzyły, a towarzystwo zaczęło wytaczać się ze środka. Stałam, gapiąc się na nich.

Co jest? Albo ze strachu miałam omamy, albo faktycznie ubrani byli dość dziwnie. W jakieś stroje nie z tej epoki. Zamrugałam powiekami.

– Który na sikanie, to w las, reszta wsiadać do środka! – usłyszałam kobiecy krzyk. – Biegiem, chłopaki! – Drobna brunetka wylazła z szoferki i ruszyła w moim kierunku.

– I nie pogubić się, bo tyłki odstrzelę!

Patrzyłam na nią z lękiem, tym większym, że w ręce trzymała coś, co przypominało pistolet.

– Siemka – przywitała się. – Igor zauważył jakąś sierotkę przy drodze.

Teraz mogłam jej się przyjrzeć. Ubrana w mundur z czasów drugiej wojny światowej, wsunęła pistolet w kaburę i uśmiechnęła się przyjaźnie.

– Wiolka, zwana Rudą – przedstawiła się. – Potrzebujesz pomocy? Tylko szybko gadaj, bo jak mi się rozlezą po lesie, nie trafią z powrotem. Mieliśmy imprezę wyjazdową, a ja ich odstawiam do domu.

– Ewa – odparłam. – Nie wiem, gdzie jestem, nie zdążyłam na pociąg… – zaczęłam wyjaśniać.

W miarę mojej opowieści Wiola uśmiechała się coraz szerzej.

– Dobra – oznajmiła. – Bierz plecak, podwiozę. Igor! Miałeś rację! – wrzasnęła do jednego z wychodzących z lasu mężczyzn. – Dzisiaj robię za dowódcę. – Puściła do mnie oko, gdy potulnie ruszyłam za nią.

– Ej, chłopaki! Odliczyć mi ładnie przy aucie. Jak któryś się zgubi, idzie pieszo. I więcej piwa nie dostanie!
Towarzystwo powyłaziło z zarośli i posłusznie zameldowało swoją obecność. Wspomniany Igor przesiadł się z miejsca obok kierowcy do tyłu.

– Wsiadaj – pogoniła mnie Wiola.– Chcę się ich pozbyć jak najszybciej.

– Ruda, marudzisz! – zakrzyknął ze śmiechem któryś z jej znajomych.

– Ona zawsze marudzi, kiedy prowadzi. Koleżankę nam przedstaw!

– Cisza mi tam z tyłu! – wrzasnęła Ruda i ruszyła.

Okazało się, że to jakaś grupa rekonstrukcyjna, która wracała z kilkudniowego zlotu pasjonatów. Wioletta, jako jedyna niepijąca w towarzystwie, zawsze była wybierana na kierowcę. W duchu dziękowałam niebiosom za tę wesołą gromadkę, obiecując sobie, że już nigdy więcej nie pojadę autostopem.

Igor, pyskaty kolega Rudej, uparł się, by podwieźć mnie pod sam dom. A potem jeszcze kilkakrotnie upewniał się, czy na pewno do niego dotarłam. I upewnia się do dzisiaj, chociaż od tamtej niefortunnej, a może jednak fortunnej, podróży minął już rok.

Czytaj także:
„W urzędzie zostałam zmieszana z błotem, bo żyję z zasiłków. Państwo daje, to tylko głupi nie korzysta”
„Okłamywałam Janka, że chcę mieć dziecko, a pokątnie brałam tabletki. Nie będę babrać się w pieluchach, bo on tak chce”
„Okradł mnie jakiś młody chłystek. Nabrał skrupułów, kiedy się zorientował, że jestem niewidoma”
 

Redakcja poleca

REKLAMA