Zawsze myślałam, że jesteśmy zgodną i szczęśliwą rodziną. Chociaż nigdy nam się nie przelewało, to nie mieliśmy powodów do narzekań. Byliśmy dla siebie wszystkim – ja, mój mąż i trójka naszych dzieci. Myślałam, że tak będzie zawsze. Jednak Mariusz stwierdził, że polskie zarobki nie wystarczają na godne życie, a jedyną szansą jest wyjazd do Ameryki. Rozstanie miało być na chwilę, ale okazało się na zawsze.
Nie wystarcza nam na życie
Ten dzień nie należał do najszczęśliwszych. Nie dość, że trzeba było kupić dzieciom ubrania i buty na zimę, to jeszcze przyszło pismo ze spółdzielni o kolejnej w tym roku podwyżce.
– Ile tym razem? – zapytał mnie mąż, gdy otwierałam kopertę.
– Sporo – westchnęłam i podałam pismo Mariuszowi.
– Jak tak dalej pójdzie, to całe nasze wypłaty będą szły na rachunki – powiedział mój mąż.
– Nie jest jeszcze tak źle – próbowałam poprawić mu humor. Chciałam mu powiedzieć, że jesteśmy zdrowi i się kochamy, a to przecież jest najważniejsze. Jednak Mariusz nie dał mi dojść do słowa.
– Maria, czy ty tego nie widzisz? – zapytał. – Coraz trudniej przeżyć nam od pierwszego do pierwszego – powiedział i wyrzucił zawiadomienie o podwyżce do kosza.
Tylko niestety nie oznaczało to, że problem zniknie. A jak się później okazało, to nie była to jedyna zła wiadomość tego dnia. Gdy Mariusz pojechał po najmłodszego syna do szkoły, to zepsuł się samochód. A ponieważ i tak był to grat, to naprawa przekraczała jego wartość.
– Tego jest już za dużo – powiedział Mariusz, gdy wściekły wrócił do domu. – Trzeba podjąć jakieś decyzje.
I chociaż wtedy nie powiedział, o jakie decyzje konkretnie chodzi, to nigdy bym nie przypuszczała, że wpadnie na tak radykalny pomysł.
Wyjazd za granice to jedyna szansa
Przez kilka kolejnych dni Mariusz chodził tak zły, że starałam się go nie zaczepiać. Ale wiedziałam, że w końcu będziemy musieli porozmawiać.
– Nie jesteśmy w stanie funkcjonować bez samochodu – powiedziałam któregoś wieczoru, gdy dzieciaki poszły już spać.
– Wiem – odpowiedział mój mąż. – Ale nie stać nas na zakup nowego – dodał niemal natychmiast.
– A może jakiś używany? – zapytałam.
– Czy ty wiesz, ile teraz kosztują auta?! – uniósł się.
Nigdy go takim nie widziałam. W naszym życiu różnie się nam wiodło, ale mój mąż zawsze przyjmował wszystko ze stoickim spokojem.
– Przepraszam – powiedział od razu, gdy zobaczył moją minę. – Po prostu jestem zły.
– Rozumiem – odpowiedziałam.
Potem zaproponowałam, że wezmę dodatkowe godziny korepetycji. Jako nauczycielka nie zarabiałam kokosów, ale mogłam podreperować budżet prowadzeniem zajęć wyrównawczych.
– To nie wystarczy – usłyszałam zrezygnowany głos Mariusza. – W tym kraju nie da się normalnie żyć. Jedynym rozwiązaniem wydaje się wyjazd za granicę.
Spojrzałam na niego zdziwiona. Jeszcze przed pojawieniem się dzieci rozważaliśmy emigrację zarobkową, ale szybko doszliśmy do wniosku, że to nie jest dla nas. A teraz taka zmiana.
– A jak ty sobie to wyobrażasz? – zapytałam zdziwiona.
– Jeszcze nie wiem – Mariusz wzruszył ramionami. – Ale wydaje się, że to jest jedyne wyjście.
Nic nie odpowiedziałam. Nie chciałam ciągnąć tego tematu, ale miałam nadzieję, że ten pomysł rozejdzie się po kościach, a mój mąż zrezygnuje z tych planów. Chyba jednak nie doceniłam jego determinacji.
Oznajmił, że wyjeżdża
Mariusz przez kilka tygodni nie wracał do tematu wyjazdu za granicę. Udało nam się naprawić auto, co na szczęście nie okazało się tak kosztowne. I kiedy myślałam, że wszystko wróciło już do normy, to mój mąż nagle rozpoczął rozmowę, która zmieniła całe moje życie.
– Postanowiłem wyjechać do Stanów Zjednoczonych – oświadczył któregoś wieczoru.
Spojrzałam na niego zaskoczona i przez kilka sekund nie mogłam wydusić z siebie ani słowa.
– Zwariowałeś? – zapytałam po chwili. Nie wyobrażałam sobie zostawienia całego swojego życia i wyjechania za ocean.
– Nie zwariowałem – odpowiedział Mariusz. – To jedyna szansa, aby podreperować nasz domowy budżet.
– A my? – zapytałam zdziwiona. – Mamy rzucić wszystko i wyjechać na drugi koniec świata. Jak ty sobie to wyobrażasz? – zasypywałam swojego męża pytaniami.
– Spokojnie, wyjadę tylko ja – usłyszałam.
Okazało się, że mój mąż ma plan. Postanowił w pojedynkę wyjechać do Ameryki, aby zarobić na lepsze życie.
– Ty z dziećmi zostaniesz tutaj – powiedział. – A ja będę mógł skupić się tylko na pracy. Dzięki temu szybko zarobię sporą kwotę i wrócę do was. Nawet się nie zorientujesz, a już będziemy razem – dodał i mocno mnie przytulił. A potem poinformował mnie, że już wszystko ma załatwione. I zamierzał wyjechać za niecały miesiąc.
Tam było mu wspaniale
Było mi smutno, że mój mąż podjął decyzję bez konsultacji ze mną. Z jednej strony zdawałam sobie sprawę z tego, że te zarobione dolary mogą znacznie ułatwić nam życie. Ale z drugiej – nie chciałam się z nim rozstawać.
– To przecież tylko kilkanaście miesięcy – uspokajał mnie Mariusz. – Zresztą będziemy do siebie codziennie dzwonić. Nawet nie zauważysz, że mnie nie ma – zażartował.
– Zwariowałeś – powiedziałam. – Będziemy za tobą tęsknić – dodałam ze łzami w oczach.
Chociaż nie chciałam, aby mój mąż wyjeżdżał, to przecież nie mogłam go zatrzymać. Wiedziałam też, że mimo wszystko jest to dla nas ogromna szansa. Gdy odprowadzałam Mariusza na lotnisko, to nawet nie przypuszczałam, że to pożegnanie jest końcem naszego małżeństwa.
– Kocham cię – powiedziałam. – I wracaj do nas jak najszybciej – dodałam na pożegnanie. Mariusz pomachał do mnie ręką, posłał mi całusa i zniknął mi z oczu.
Przez pierwsze tygodnie odzywał się regularnie. Dzwonił niemal codziennie i opowiadał, jak mu się żyje w tej wyśnionej i wymarzonej Ameryce.
– To cudowny kraj, w którym wszystko jest możliwe – zachwycał się podczas każdej rozmowy. Trochę nie rozumiałam jego entuzjazmu, bo dla mnie Ameryka była krajem jak każdy inny.
– A nie tęsknisz za Polską? – pytałam.
– Tęsknię za wami – odpowiadał. – I mam plan, aby was tu ściągnąć.
Nie podobały mi się takie plany. Od początku wyjazd miał być chwilowy i ani razu nie było mowy o emigracji całej naszej rodziny.
– Zobaczysz kochanie, że bardzo wam się tu spodoba – zapewniał mnie. Jednak ja nie chciałam wyjeżdżać, o czym mówiłam Mariuszowi podczas każdej rozmowy.
Kontakt z Mariuszem zupełnie się urwał
Z czasem Mariusz odzywał się coraz rzadziej. Bywały takie miesiące, że dzwonił nie więcej niż jeden raz. Tęskniliśmy za nim, a dzieciaki wciąż pytały mnie, kiedy tata wróci. Jednak ja nie znałam odpowiedzi na to pytanie.
Jednak nie tylko to było dziwne. Początkowo Mariusz wysyłał pieniądze dosyć regularnie, co pozwoliło mi na kupno nowego samochodu i odłożenie pewnej kwoty na koncie oszczędnościowym. Jednak z czasem przelewy przychodziły coraz rzadziej.
– Kiedy wyślesz przelew? – zapytałam męża, gdy w końcu udało mi się z nim skontaktować. Musiałam kupić dzieciom nowe rzeczy do szkoły, a z mojej pensji nie byłoby to możliwe.
– Postaram się jak najszybciej – odpowiedział Mariusz. – Ale najpierw chciałbym uzbierać jeszcze trochę pieniędzy, aby ta kwota była większa – dodał.
Taki plan wydawał mi się bardzo rozsądny i praktyczny. Dlatego powiedziałam mu, że jakoś sobie poradzimy w oczekiwaniu na przelew. Jednak on nigdy nie przyszedł. A gdy próbowałam skontaktować się z Mariuszem, to okazało się, że komunikator internetowy jest nieaktywny, a telefon jest ciągle poza zasięgiem. Początkowo przestraszyłam się, że coś złego się stało. Jednak szybko okazało się, że mojemu mężowi nic nie jest.
Przez kilka kolejnych tygodni robiłam wszystko, aby dowiedzieć się, co stało się z moim mężem. Nawet chciałam wynająć prywatnego detektywa, który pomógłby mi w odnalezieniu Mariusza. Na szczęście nie zdecydowałam się na ten krok, bo tylko straciłabym pieniądze, których i tak nie miałam w nadmiarze. Okazało się, że mój mąż ma inny plan na życie, w którym nie ma miejsca dla mnie i trójki naszych dzieci.
– Mam list polecony do pani – powiedział listonosz, którego spotkałam na klatce schodowej.
Tak szczerze powiedziawszy, nie spodziewałam się żadnej urzędowej korespondencji. Spojrzałam na kopertę, na której jako nadawca widniała kancelaria adwokacka. „Co to może być?” – pomyślałam, rozdzierając kopertę.
Szybko pożałowałam, że w ogóle przeczytałam ten list. Nadawcą był warszawski adwokat, który w imieniu mojego męża wysłał mi pozew rozwodowy. Nie mogłam uwierzyć w to, co czytam. Początkowo myślałam, że to jakiś żart, ale gdy zadzwoniłam do adwokata, to okazało się, że faktycznie reprezentuje on mojego męża.
– Pani mąż wynajął mnie, aby szybko i sprawnie przeprowadzić proces rozwodowy – poinformował mnie prawnik.
Jednocześnie dowiedziałam się, że mój mąż nie życzy sobie kontaktów ze mną i że wszystkie sprawy mają być załatwiane przez adwokata. To wszystko było jak zły sen. Od samego początku nie chciałam, aby Mariusz wyjeżdżał do Ameryki, ale nigdy nie spodziewałam się czegoś takiego.
Jednak moje obawy okazały się słuszne, a ja zostałam sama z trójką dzieci. Mimo to nie mogę się poddać. Mariusz okazał się fatalnym ojcem, ale zrobię wszystko, aby moje dzieci miały wspaniałą matkę. I chociaż wiem, że czeka mnie ciężka batalia o alimenty, to nie zamierzam się poddać. Nie pozwolę na to, aby mój mąż zapomniał, że ma dzieci.
Czytaj także:
„Mój mąż nie rozstaje się z telefonem. Chciałabym włamać się do jego komórki, bo podejrzewam, że mnie zdradza”
„Mąż był panem i władcą, a ja jego poddaną. Nawet umrzeć nie mogłam, bo opuszczenie go, byłoby buntem”
„Urodziłam córkę wbrew swojej woli. Wciąż myślałam, czy ma oczy tego potwora, a mama uważała ją za prezent od Boga”