„Mąż wydawał mi się obcym człowiekiem i byłam z nim tylko ze względu na dziecko. Tak naprawdę kochałam swojego... przyjaciela”

Trwałam w nieszczęśliwym małżeństwie fot. Adobe Stock, yavdat
„Ucieszyłam się ogromnie i zaczęłam odliczać dni do spotkania. Znużona trudnym związkiem, szukałam możliwości, żeby choć na chwilę się z niego wyrwać. Zapomnieć o problemach, otrząsnąć się z przygnębienia. Wszystko wydawało mi się bardziej interesujące niż rozmowa i spędzanie czasu z Piotrkiem".
/ 23.01.2023 07:33
Trwałam w nieszczęśliwym małżeństwie fot. Adobe Stock, yavdat

Bardzo cieszyłam się na przyjazd Krzyśka. Przyjaźniliśmy się od ponad piętnastu lat, chociaż mieszkaliśmy daleko od siebie. Krzysiek w Szkocji, ja w Polsce. Nie wiem, jakim cudem nasza wakacyjna znajomość przerodziła się w tak długą przyjaźń.

Poznaliśmy się na wczasach w Piwnicznej i od tej pory utrzymywaliśmy regularny kontakt listowny, chociaż przez te kilkanaście lat widzieliśmy się może ze dwa razy. Za to w listach opisywaliśmy sobie nasze szkolne przygody, potem studenckie, wreszcie pierwszą pracę. Wspominaliśmy także nieśmiało o naszych pierwszych rozterkach miłosnych. Tych fragmentów listów nie lubiłam czytać, choć przecież nic oprócz przyjaźni nas nie łączyło.

Chyba… Teraz niczego nie jestem już pewna

W którymś liście Krzysiek napisał, że poznał cudowną kobietę i że będzie ojcem. Po raz kolejny poczułam ukłucie w sercu, ale tylko przez moment, bo i ja byłam zakochana. W wieku dwudziestu siedmiu lat wreszcie poznałam sensownego mężczyznę, z którym chciałam iść przez życie. Śluby, mój i Krzyśka, niemal zbiegły się w czasie. Pełni nadziei na przyszłość składaliśmy sobie nawzajem serdeczne życzenia. Wkrótce potem Krzysiek został ojcem i nasz kontakt stracił na intensywności.

Znacznie częściej od jego listów widywałam zamieszczane na portalu społecznościowym zdjęcia. Przyjaciel miał świetną rodzinę. Jego żona była naprawdę ładna, a i córci niczego nie brakowało. Krzysiek promieniał szczęściem. Ja także zajęłam się własnymi sprawami. Z zapałem urządzałam swoje pierwsze mieszkanie. Naprawdę nie mogłam niczego więcej chcieć od życia. Parę lat później urodziłam synka i choć czasami nie było łatwo, nadal byłam szczęśliwa.

Natomiast u Krzyśka zaczęło się coś psuć... Pewnego dnia wyciągnęłam ze skrzynki list ze szkockim stemplem. Prędko rozerwałam kopertę i, przygotowując wodę na kaszkę, czytałam w kółko parę napisanych niechlujnie zdań: „Gdybym zadzwonił, na pewno bym się poryczał. Paula, wszystko mi się wali. Marta mnie nie kocha. Nigdy nie kochała. Próbowałem jakoś to naprawiać, ale wszystko na nic. A przecież jest Olga. Jest rodzina… Przepraszam, że Ci o tym piszę, ale nie mam komu...”.

Zrobiło mi się Krzyśka żal, choć trudno było mi zrozumieć, co tam mogło się stać. Przecież wyglądali na takich szczęśliwych!

Czy naprawdę miłość można udawać?

Napisałam wtedy szybko do Krzyśka długi list. Tłumaczyłam, że to pewnie tylko kryzys. Że to zawsze się zdarza. Nawet w najlepszych związkach. I że na pewno wszystko wkrótce się jakoś poukłada. Odpowiedział SMS-em: „Dobrze, że jesteś”.

Niestety, nie miałam racji. U Krzyśka wcale się nie poukładało. Jednak do rozwodu nie doszło. Krzysiek był bardzo odpowiedzialny i walczył o rodzinę dla Olgi, choć w jego głosie, ilekroć rozmawialiśmy telefonicznie, słyszałam potworny smutek. Było mi go okropnie żal, ale nie umiałam mu pomóc.

Wkrótce kłopoty Krzyśka przesłoniły mi problemy, które pojawiły się z kolei w mojej rodzinie. Teraz to ja wypłakiwałam się jemu w słuchawkę lub listownie. Mój mąż, którego miałam za ideał, dość szybko znudził się małżeństwem i ojcostwem. Najpierw stał się małomówny i opryskliwy, co składałam na karb przepracowania, a potem to już była równia pochyła. Awantura pod sufit o byle co i wreszcie krach. Piotr nie okazał się tak odpowiedzialny jak Krzysiek. Postawił własne poczucie szczęścia nad rodzinę i wyprowadził się niemal z dnia na dzień.

Boże! Co ja przeżyłam!

Nie mogłam spać, nie mogłam jeść. Nie wiem, jakim cudem byłam w stanie sprostać opiece nad Wiktorkiem i chyba, gdyby nie Krzysiek, załamałabym się całkowicie. Przyjaciel dzwonił, nawet nocami, podnosił mnie na duchu i wielokrotnie zapewniał, że sobie poradzę. Rzeczywiście. Po kilku miesiącach odzyskałam względny spokój i zdołałam jako tako poukładać swoje życie na nowo. Wtedy właśnie skruszony Piotr zadzwonił do moich drzwi.

– Myliłem się. Nie miałem racji – powiedział, wbijając wzrok w ziemię. – Przebacz mi, proszę.

Chciałam zamknąć mu drzwi przed nosem. Powiedzieć, żeby szedł do diabła. Że już go nie potrzebuję. Ale właśnie wtedy przypomniałam sobie smutną buzię Wiktorka, który dziesiątki razy pytał, gdzie jest tata. Przypomniałam sobie też, co o rodzinie mówił Krzysiek. Czy mogłam być taką egoistką? Pozwoliłam więc mężowi wejść do mieszkania. Mały już spał, więc mieliśmy dużo czasu na rozmowę. Choć mówił głównie Piotr. Ja słuchałam niemal bez słowa. Analizowałam to, co poczułam na widok Piotrka.

Wnioski nie były optymistyczne. Mój mąż wydawał mi się teraz obcym człowiekiem.

„Dla Wikiego” – myślałam. „Dla Wikiego muszę zawalczyć. Ja nie jestem ważna”.

Po kilku dniach pozwoliłam Piotrkowi wrócić do domu, bo do siebie nie od razu. Trzymałam dystans, unikając bliskiego kontaktu. W jego oczach czytałam żal i prośby, aby znów mogło być tak jak dawniej. On się zmienił, może rzeczywiście zrozumiał, ale ja nie potrafiłam tego wytłumaczyć swojemu sercu. I wcale nie chciałam o tym rozmawiać. No chyba, że z Krzyśkiem, który rozumiał mnie tak jak nikt.

W końcu w jego małżeństwie też brakowało uczucia. Pewnego dnia dostałam od niego SMS-a: „Paula! Przyjeżdżam! Na cały najbliższy weekend. Zatrzymam się oczywiście w hotelu”.

Ucieszyłam się ogromnie i zaczęłam odliczać dni do spotkania. Znużona trudnym związkiem, szukałam możliwości, żeby choć na chwilę się z niego wyrwać. Zapomnieć o problemach, otrząsnąć się z przygnębienia. Wszystko wydawało mi się bardziej interesujące niż rozmowa i spędzanie czasu z Piotrkiem. W oczekiwaniu na spotkanie pisaliśmy do siebie SMS-y, w które niespodziewanie wkradło się coś więcej niż tylko przyjacielska radość.

„Tęsknię za Tobą” – napisał Krzysiek dwa dni przed przyjazdem.

Obracałam telefon w dłoniach, nie wiedząc, co odpisać. W końcu zapytałam o czas przyjazdu i miejsce spotkania.

„15.20 na dworcu” – odpisał.

Wreszcie nadeszła upragniona sobota

Wycałowałam Wiktorka, ubrałam się w bluzę sprzed piętnastu lat (Krzysiek ją lubił) i ignorując zdziwione spojrzenie Piotrka, pomalowałam sobie usta.

– Gdzie idziesz? – zapytał.

– Do koleżanki. Wrócę późno, więc podaj Wikiemu kolację i połóż go spać.

Trzasnęłam drzwiami i wybiegłam na spotkanie przyjaciela. Śnieg prószył z nieba. Dużymi płatami osiadał na moich włosach i szaliku. Zimno roztapiało mi się na policzkach, ale ja go nie czułam. Na dworzec wbiegłam w chwili, gdy pociąg wtaczał się na peron. Stanęłam na palcach i wśród masy ludzi, którzy zaczęli wylewać się z otwartych drzwi, wypatrywałam Krzyśka. Jest!

Górował wzrostem nad innymi ten mój olbrzym o najlepszym na świecie sercu. Podszedł do mnie i otworzył ramiona, w których zatonęłam. Mocno objęci staliśmy tak dłuższą chwilę. W końcu Krzysiek odsunął mnie od siebie, nic nie mówił, tylko patrzył na mnie ciepłym spojrzeniem.

– Jesteś piękniejsza niż zwykle – stwierdził. – To macierzyństwo. Masz taki niezwykły błysk w oku.

Uśmiechnęłam się, a potem zapytałam:

– Chcesz coś zjeść?

Pokręcił głową.

– Zjadłem w pociągu. To, czego teraz chcę, to iść z tobą na spacer.

– W ten mróz? – roześmiałam się.

– Tak, koniecznie. A jak już porządnie zmarzniemy, wpadniemy na grzane wino do naszej knajpki.

Zastanawiające, Krzysiek odwiedził mnie do tej pory dwa razy, ale już mieliśmy swoje ulubione miejsca, których nie mogło zabraknąć podczas jego wizyt. Poszliśmy więc. Padał śnieg, z początku nie mówiliśmy wiele. Cieszyliśmy się spotkaniem w milczeniu, a nasze dłonie w rękawiczkach spotykały się co chwilę, upewniając się, że to nie sen. Miałam rację. Nie wytrzymaliśmy długo na tej zimnicy. Śnieg padał nam do oczu, do ust, a palce kostniały. Krzysiek dotknął mojego policzka.

– Zimny jak lód – stwierdził. – Idziemy na wino.

Nasza knajpka była pełna. Ale, o dziwo, ulubiony stolik w rogu był wolny. Złożyliśmy zamówienie i usiedliśmy. Ciepłe powietrze wnętrza powoli nas rozgrzewało.

Trzymaliśmy się za dłonie bez żadnego skrępowania

Krzysiek gładził kciukiem moje palce, a ja poddawałam się jego pieszczocie. Potem przysiadł się do mnie i mocno mnie objął. Tak dobrze było oprzeć głowę o jego ramię. Opowiadaliśmy sobie o problemach codziennego życia, ale tak naprawdę chcieliśmy rozmawiać o nas.

– Byłaś pierwszą dziewczyną, w której się zakochałem – powiedział Krzysiek znienacka. – I głupi byłem, że bałem się to powiedzieć. Że pozwoliłem, żeby to, co mogło nas spotkać, nigdy nie zaistniało.

– Jest Marta, Olga. Jest też Piotr i Wiktor – przypomniałam.

– Wiem – powiedział, nadal przytulając mnie do siebie.

Fakt, nasze rodziny były, istniały, ale poza naszą przestrzenią i czasem. Nie umieliśmy się od siebie oderwać. Może przyciągały nas wspólne problemy, może świeżość uczucia, któremu pozwalaliśmy przejmować nad sobą kontrolę. W pewnej chwili Krzysiek odsunął się ode mnie. Spojrzałam na niego i wiem, że w oczach miałam wypisaną prośbę o pocałunek.

To samo pragnienie widziałam w jego wzroku. Przez długą chwilę zbliżaliśmy się do siebie, gdy nagle Krzysiek szybko pocałował mnie w czoło.

– Przepraszam. To nie ma sensu. Bardzo chcę, ale to tylko pogorszy sprawę. – Nerwowo wysupływał z kieszeni pieniądze i wkładał ubranie. – Pójdę już, bo mam zarezerwowany pokój w hotelu i, gdybym się teraz nie powstrzymał, bylibyśmy już w drodze do tego pokoju. Potem byłoby jeszcze trudniej. Wybacz.

Zbiegł po schodkach i chwilę później zobaczyłam jego sylwetkę niknącą w śnieżnej zamieci. Długo uspokajałam się nad grzańcem, który przyprawiałam własnymi łzami. Obróciłam się nawet do okna, żeby ludzie nie widzieli, jak płaczę. Zresztą czy ktoś zwróciłby na to uwagę? W restauracji były same pary. Każdy siedział wpatrzony w tę drugą osobę. Słuchał tylko jej. Był szczęśliwy. Ja też byłam. Niestety zaledwie przez chwilę. Po godzinie zaczęłam się zbierać do wyjścia. Zastanawiałam się, jak teraz wrócę do domu. Do… Piotra, kiedy tak bardzo potrzebowałam innych ramion niż jego.

„Będziesz jeszcze moją przyjaciółką?” – przeczytałam SMS-a.

„Będę” – odpisałam.

Bardzo wolno poszłam do domu

Śnieg chłodził moje policzki. Zamazywał historię, której częścią przez moment stał się Krzysiek. Bogu dzięki, bardziej ode mnie rozważny. Powoli wracałam do swojej codzienności, w której jasnym promyczkiem był mój synek. Z Krzyśkiem nadal mam kontakt, choć starannie unikamy tematu jego ostatniej wizyty.

Ja żyję z Piotrem, on dalej jest z Martą. Czasem myślę, że gdyby wtedy… w tym hotelu… może byłoby lżej. Ale zaraz karcę się za tę myśl. Nasz wspólny czas z Krzyśkiem przepadł. Nigdy nie zaistniał. I tego, biorąc pod uwagę dobro naszych dzieci, nie wolno było zmieniać. Więc przyjaźń… Tylko przyjaźń. 

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Ono uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA