Moje koleżanki bez skrępowania podrywały facetów w klubie, podobno dla poprawy nastroju. Jak tak nie umiałam. Do czasu…
Tam szukałam swojej szansy
Kiedy kilkanaście lat temu Wielka Brytania otworzyła rynek pracy dla mieszkańców państw, które dopiero co przystąpiły do Unii Europejskiej, uznaliśmy z Jarkiem, że emigracja to nasza szansa na lepsze życie. Mój mąż był informatykiem i na polskie warunki nie zarabiał źle, ale stawki proponowane przez brytyjskich pracodawców zapierały dech w piersiach, zwłaszcza jak się je zestawiło z ówczesnym kursem funta.
Nie wahaliśmy się. Ja byłam po pedagogice przedszkolnej i wczesnoszkolnej, ale ani jednego dnia nie przepracowałam w zawodzie – po urodzeniu Jasia zajęłam się wychowaniem dziecka i domem. Mój mąż pracował w bankach i korporacjach, nadzorował systemy informatyczne, testował oprogramowania i sam pisał programy.
Pracował bardzo dużo, bo – jak twierdził – chciał się odkuć za lata biedy w Polsce i zapewnić rodzinie godny start na „lądzie obiecanym”. Żebyśmy nie musieli mieszkać gdzieś kątem, jeść codziennie fasolki, a po latach wrócić do kraju, nie zobaczywszy nawet Big Bena.
Nie narzekałam. Ustaliliśmy z mężem, że do czwartego roku życia Jasia będziemy go wychowywać w domu, a potem poślemy go do przedszkola. Wtedy ja, kiedy już podszlifuję swój angielski, poszukam jakiegoś zajęcia, choćby na kilkanaście godzin w tygodniu.
Czułam się znudzona
Dwa lata minęły mi na siedzeniu w domu z dzieckiem. Chociaż spotykaliśmy się ze znajomymi z Polski – zarówno z tymi, których tak jak nas przywiało do Londynu i okolic, jak i z tymi, których poznaliśmy już w Anglii – brakowało mi intensywniejszego życia towarzyskiego. Jarka do weekendowego przyjmowania gości albo wyjścia do znajomych trzeba było niemalże zmuszać. Wymawiał się zmęczeniem. Niby miał prawo, bo w soboty też brał dyżury, a czasem nawet w niedzielę pracował z domu, przez laptopa.
– Cały czas mają tam włączone te komputery? – pytałam cierpko. – I co może się wysypać? Jak ochroniarz gra w mahjonga?
– Asiu, naprawdę nie masz pojęcia o mojej pracy – Jarek nie chciał się kłócić. – Wysypać to się tam może dosłownie wszystko, a haker siedzi w domu, zajada pizzę, popija piwko i bawi się z nami w kotka i myszkę.
– To może ty zostań hakerem i pracuj tylko z domu?
– Może na emeryturze, co?
Ciągłe zmęczenie Jarka i okrojenie życia towarzyskiego do minimum powodowały, że czułam się zaniedbana. Mojemu mężowi rzadko starczało weny na jakiś flirt, komplemencik, o pieszczotach już nie wspominając. Nie zauważał nowej fryzury, perfum czy bielizny. Mogłabym chodzić w worku albo nago – i nic.
W towarzystwie dobrych znajomych łechtał mnie już wygłoszony pół żartem, pół serio komplement. Radość sprawiały mi uśmiech kelnera w restauracji, miłe słowo od portiera w muzeum czy ukłon listonosza. Oto, do czego może doprowadzić pracoholizm małżonka…
W klubach dużo się działo
Rzadko, bo rzadko, ale czasem udawało mi się wyskoczyć w sobotę do klubu z koleżankami. I tam dopiero nabawiałam się kompleksów. Flirty, romanse, randki wydawały się ich codziennością. Nie wyłączając mężatek. Moja babcia powiedziałaby „rozwolnienie obyczajów”, i coś w tym chyba było.
– Aśka, a ty nie wyhaczyłaś jakiegoś amanta? – pytały mnie niby w żartach. – Taka laska, a jej facet tylko w monitory patrzy. Może on cały czas na erotycznych czatach siedzi, co?
– Nie, nie siedzi – odpowiadałam ze śmiechem, bo tego byłam akurat pewna. Jarek mnie kochał, choć zaniedbywał, i na pewno nie w głowie mu były zdrady.
– To może ty usiądź – rzuciła sugestię Kaśka, ta najbardziej wyzwolona. – Poflirtuj, poczaruj, poświntusz. Zaraz ci ego urośnie. A napalony samcom co innego, hi, hi!
Powiedziała, co wiedziała. I klub opuściła w towarzystwie nowo poznanego przystojniaczka. Takie podejście było dla mnie nie do pojęcia i nie do przyjęcia, zwłaszcza że tyle się słyszało o zboczeńcach, gwałcicielach i innych zwyrodnialcach. Było ryzyko, była przyjemność? Dziękuję,
nie skorzystam.
Gdy posłaliśmy Jasia do przedszkola, wreszcie mogłam wyjść do ludzi. Nie nazwałabym jednej trzeciej etatu w recepcji średniej klasy hotelu szczytem marzeń, ale lepszy rydz niż nic. Co więcej, praca nie była zbyt wymagająca, a przy okazji mogłam trenować angielski. Z początku kontakt ze Szkotem czy rodowitym londyńczykiem był niczym rozmowa z przybyszem z innej planety, ale z czasem wyrobiłam się w konwersacji i nawet Walijczyk nie był mi straszny.
Wciągnął mnie ten romans
Wtedy pojawił się on, szarmancki, przystojny. Też pochodził z jednego z krajów nowej Unii. Zaczepił się w hotelu, szukając pokoju do wynajęcia w okolicy. Od razu wpadliśmy sobie w oko. Podskórnie czułam, że coś się kroi. No i się wykluło: trzy miesiące upojnego romansu i kłamstw sprzedawanych Jarkowi, że muszę zostać dłużej w pracy, że idę do koleżanki, że był korek…
Wiedziałam, że to nie będzie trwało wieczne, że zdradzam męża, którego kocham, ale potrzebowałam tego romansu jak łyku świeżego powietrza. W końcu jednak postanowiłam sprawę zakończyć. Uciąć raz na zawsze i już więcej czegoś takiego nie robić. I nie mówić Jarkowi, bo czasem lepiej nie wiedzieć. Czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal…
Pojechałam do mojego kochanka. Słuchał z uwagą. O tym, że mam męża i dziecko, że bardzo mu dziękuję, że był dla mnie ważny, ale nie mogę tego dłużej ciągnąć, że przepraszam i mam nadzieję, że rozumie… Kiwał głową, a potem nagle trzasnął mnie pięścią w twarz. Zęby wyplułam razem z krwią, a on wpadł w szał. Rzucił mną o szafę, kilka razy kopnął. Wrzeszczał coś o igraniu uczuciami, o tym, że zrobiłam z niego idiotę, że mi nie daruje, że będę jego albo niczyja.
Myślałam, że mnie zabije. Wtedy po raz pierwszy przydały mi się studia pedagogiczne. Zaczęłam do niego mówić jak do dzieci w przedszkolu, w którym miałam praktyki. Powoli, czule, akcentując każde słowo, uspokajając go, choć sama trzęsłam się ze strachu i z bólu. Miał już rękę wzniesioną do kolejnego ciosu, ale opuścił ją i bez słowa wyszedł. Wtedy zadzwoniłam po pogotowie. I rozsypałam się jak domek z kart. Szlochałam, leżąc na podłodze. Zawodziłam z bólu i z powodu Jarka, który dowie się o wszystkim, i to w takich okolicznościach…
To była dla mnie kara
Nie spodziewałam się… Opieka, jaką otoczył mnie mąż, była czymś najpiękniejszym, co przeżyłam. W przeciągu doby ściągnął moich rodziców, siostrę i teściów. Powiedziałam wszystkim prawdę, nie kryjąc żadnych szczegółów, ale nikt nie robił mi wyrzutów. Powtarzali w kółko: najważniejsze, że żyjesz. Fakt, byłam w kiepskim stanie. Pobita i poturbowana, tak na ciele, jak i duszy. Wybite trzy zęby, pęknięta kość jarzmowa, wstrząs mózgu, złamane dwa żebra.
– Zawsze będę cię kochał – powiedział mi Jarek, kiedy zostaliśmy sam na sam. – Nie mówię, że nie zabolało, ale to też moja wina.
– Nieprawda…
– Prawda. Gdzie byłem, kiedy ty…? Ale już nie będę tyle pracował. Po co mi pieniądze, pozycja, jeśli stracę ciebie…
Sprawcę schwytano bardzo szybko. Sąd też nie próżnował. Po krótkim procesie mój oprawca dostał osiem lat więzienia i błyskawicznie deportowano go do rodzinnego kraju, by tam odbywał karę. Wykurowałam się, ale tylko fizycznie. Choć minęło ponad dziesięć lat, wciąż odczuwam lęk przed mężczyznami. Przeszłam kilka sesji psychoterapeutycznych, ale niewiele pomogły.
Przez tę traumę ucierpiało także moje pożycie z Jarkiem, który wykazał się jednak niespotykaną wyrozumiałością i cierpliwością. Minęły lata, urodziłam drugiego syna, przeprowadziliśmy się do lepszej dzielnicy, ale do pracy już nigdy nie wróciłam. Jarek dostał już obywatelstwo, wzięliśmy kredyt na dom, bo rata okazała się mniejsza od miesięcznego czynszu.
Tylko mojego strachu nie ubywa. Wiem, że gdzieś tam mój krzywdziciel odbył już karę i być może cały czas myśli o mnie i o dokończeniu swojej zemsty. Miesiąc temu zadzwoniła znajoma, która jest sprzątaczką w hotelu, gdzie pracowałam jako recepcjonistka. Powiedziała mi, że widziała kogoś bardzo podobnego do mojego okrutnego kochanka. Poprosiła, żebym na siebie uważała. Nie ma pewności, czy to był on, wszak minęło sporo czasu, ale wolała mnie ostrzec. Na wszelki wypadek.
Kiedy powiedziałam o tym Jarkowi, zaczął rozglądać się za firmami od monitoringu, rozważa kupno psa obronnego. Dzieli ze mną moje obawy. Staram się ograniczyć wychodzenie z domu i drżę na dźwięk dzwonka do drzwi. Boję się również o synów, bo przecież mogą stać się potencjalnym celem ataku tego psychopaty. Bezpieczniej byłoby chyba wrócić do Polski. Ale jak przekonać do tego Jarka?
Czytaj także:
„Sąsiedzi przez własną głupotę odpuścili interes życia. We wsi zazdrościli mi pieniędzy i chcieli się na mnie odegrać”
„Obiecywał mi rozwód i złote góry. Po latach wyszło, że jest tchórzem i traktuje mnie jak łóżkową zabawkę”
„Owdowiałam w wieku 35 lat, wszyscy składali mi kondolencje, a ja chciałam zatańczyć na grobie tego nędznika”